środa, 2 września 2015

Sodom – Epitome of Torture




Sodom – Epitome of Torture
2013, Steamhammer
Po takim zespole jak Sodom, filarze niemieckiego thrash metalu, prawdziwy fan muzyki metalowej spodziewa się wyłącznie świetnych albumów, przepełnionych agresywną muzyką i prawdziwą headbangerską ucztą. Uciekanie się do półśrodków lub odcinania kuponów nie jest nawet brana pod uwagę. Stawia to przed podstarzałym już thrash metalowym trio nie lada wyzwanie. Trzeba się pogodzić, choć z trudem, z faktem, że czasy „Persecution Manii” i „Agent Orange” bezpowrotnie minęły. Jednak nie oznacza to, że Sodom nie nawiązuje do tych dokonań w swych najnowszych dziełach. I tak stajemy przed najnowszą produkcją Niemców. Albumem, który sądząc po przewrotnym tytule, ma być prawdziwym uosobieniem męczarni i cierpienia.
Na samym starcie można się przekonać, że muzyczna zawartość "Epitome of Torture" zaskakuje. Nie jest to Sodom najwyższej klasy, jednak nadal jest to profesjonalna, rzemieślnicza robota. Tom chyba trochę za bardzo zapatrzył się na niedawne dokonania Kreatora, gdyż riffy i produkcja bardzo przypomina styl ostatnich płyt załogi Millego Petrozzy. Zwłaszcza o poziomie produkcji można tu wiele pisać. Na "Epitome of Torture" zostało bardzo mało miejsca na brud w garach czy gitarach. Nie jest to dobra rzecz, gdyż przez to płyta brzmieniowo oscyluje niebezpiecznie blisko klimatów groove metalowych i post-thrashu. Eskapady w post-thrashowe rewiry, których korzenie sięgają pierwszej połowy lat 90tych są bardzo wyraźne prawie na całym albumie. Załamania rytmu, nietłumione przygładzone riffy, proste świergoczące melodie... Jednak już rozwiewam wszelkie wątpliwości. Nie jest aż tak źle jakby się mogło wydawać! 
Wokal Angelrippera jest ostry i agresywny jak zawsze. Na tej płycie jednak Tom zaczął eksperymentować z bardzo niskimi zaśpiewami, podchodzącymi momentami pod umiarkowany growling. Na łupiącym "Stygmatized" frontman Sodom prezentuje całe swoje spektrum możliwości wokalnych. Nie powiem - brzmi to bardzo potężnie. Sodom karmi nas całkiem sporą ilością ciekawych pomysłów na aranżacje kompozycji. Przez to utwory nie są jednostajne oraz nie są nudne. Interesującym zabiegiem było użycie melodii sowieckiej piosenki w utworze "Katjuscha". Sodom już kiedyś zawierał motywy ze znanych utworów w swoich kompozycjach (np. w "Bombenhagel") teraz znowu uciekł się do takiego chwytu. 
Patrząc ogólnie na "Epitome of Torture" nie da się ukryć, że nie jest to album wypełniony po brzegi świetnymi hiciorami. Znajdują się na nim typowe wypełniacze oraz utwory, które nie porwą słuchacza. Jednak występują tu także solidne pozycje. Sprinterski, wpadający w ucho "S.O.D.O.M.", z pełnymi furii chórami i szybkimi riffami, ciężki i równie szybki "Stigmatized", pełny tradycyjnego brzmienia i mocy Sodom "Shoot Today - Kill Tomorrow" oraz "Into The Skies of War", który rozrywa swym epickim klimatem, to utwory, które na trwałe wpiszą się sczerniałymi od napalmu literami w historii dokonań twórców "Agent Orange". Także bonusowy "Splitting the Atom" skwierczy aż miło. Choć nie powiem, styl riffów w tym kawałku bardzo przypomina dokonania duńskiego Artillery z ostatnich lat. 
Na najnowszym albumie Sodom, mimo wielu zalet i mocnych punktów, czegoś mi zabrakło. Muzyka na "Epitome of Torture" oscyluje niebezpiecznie na granicy pomiędzy thrash metalem, a jego nowocześniejszymi formami. Sodom dalej podąża ścieżką obraną na "M-16" jednak wytraca powoli pierwotną patynę brudu i bestialską bezkompromisowość. Ich muzyka dalej jest agresywna jednak coraz bardziej brata się z patentami, które średnio pasują do wojennego trio. No i nowy Sodom brzmi jak ostatnie dokonania Kreatora, tyle że z Tomem Angelripperem na wokalu... 

ps. renderowane komputerowo grafiki okładek ssą.
Ocena: 4/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz