PRĘŻNI I ZRÓŻNICOWANI
Nazwa tej kapeli kojarzy się bezpośrednio z klasycznym albumem Savage Grace, jednej z najbardziej charakterystycznych i kultowych formacji starego dobrego amerykańskiego power metalu. I słusznie, bo mamy tutaj do czynienia z właściwie bezpośrednim dziedzicem tego zespołu. Tak naprawdę pod tą nazwą kryją się muzycy z dość znanej kapeli Roxxcalibur, będących już właściwie swoistymi „artystami do wynajęcia” dla muzyków kapel, którzy chcą zreaktywować swój stary zespół, ale niekoniecznie mają ochotę robić to ze swymi poprzednimi kolegami. Tak samo było z Savage Grace, które w 2009 roku zostało poskładane na nowo po siedemnastu latach. Założyciel tego zespołu, czyli Chris Logue, postanowił położyć lachę na wszystkich muzyków, z którymi dotychczas współpracował i zatrudnił gości z Roxxcalibur, by móc na nowo wystartować kapelę. Bądź co bądź, z reaktywacji Savage Grace wyszło niewiele, ale na szczęście muzycy z Roxxcalibur tak bardzo się wkręcili w speed/power metalowy styl tego amerykańskiego klasyku, że postanowili kontynuować ich dziedzictwo w nowym projekcie muzycznym – Masters of Disguise. Masters of Disguise dość jasno i wyraźnie nawiązuje do starego stylu Savage Grace. Mimo to muzyka tej kapeli nie boi się obracać też w trochę innych klimatach, poszerzając styl, którym operują. Warto było machnąć wywiad z Kallim, gitarzystą Mastersów, by rzucić nieco światła na ten krótkotrwały zryw Savage Grace oraz to, co po nim nastąpiło. W tle będą się przewijać afery prawne, filmy pornograficzne, oszustwa i heavy metal. A co!
Zacznijmy od początku. W 2009 roku Chris Logue, założyciel Savage Grace, zdecydował się zreaktywować swój zespół. Był w nim jedynym członkiem z dawnego składu – resztę zespołu uzupełnili muzycy z Roxxcalibur. Jak to się stało, że złączyliście siły z Chrisem na te kilka koncertów?
Kalli Coldsmith: Okej, no to ruszamy! W 2009 roku dostaliśmy propozycję dołączenia do Chrisa na koncert Savage Grace na Keep It True w 2010 roku. Potem zainteresowanie wskrzeszonym Savage Grace zaczęło coraz bardziej rosnąć i w krótce doprowadziło to do stworzenia trasy koncertowej po Europie. Przedyskutowaliśmy to i jak najbardziej się na to pisaliśmy, ponieważ strasznie jarało nas granie starych utworów Savage Grace. Nie mogliśmy się doczekać! Wkrótce przekonaliśmy się, że nowy skład tej klasycznej kapeli naprawdę wymiata! (śmiech) Chris bardzo szybko wyszedł do nas z propozycją, byśmy stali się permanentnymi członkami kapeli, a nie tylko gośćmi z którymi gra koncerty.
Ponoć były już konkretne plany na nagranie nowego albumu Savage Grace. Dlaczego nie został on ukończony? Co się stało pomiędzy wami a Chrisem?
No owszem, był plan nagrania nowego albumu z zupełnie nowym materiałem. Mieliśmy przygotowane już kilka pierwszych riffów na których chcieliśmy pracować. Jednak koniec końców do niczego nie doszło. Dogadaliśmy się z Chrisem, że najpierw nagramy nowy album Roxxcalibura, a po trzech miesiącach usiądziemy nad nowym materiałem Savage Grace. Nagle jednak Chris poczuł jakby zaczął go gonić czas i postanowił nająć innych muzyków sesyjnych do nagrania tego albumu.
Jak wyglądało samo wasze rozstanie z Chrisem?
Gdy dowiedzieliśmy się, że Chris zamierza wejść do studia bez nas, postanowiliśmy odejść z zespołu. No proszę, typ czekał 20 lat na nagranie albumu, a nie może poczekać jeszcze raptem trzech miesięcy dłużej? Wydawało mi się to szyte grubymi nićmi. Chyba po prostu skończył mu się hajs i chciał jak najszybciej podpisać kontrakt z jakąś wytwórnią. Najlepsze jest to, że podpisał dwa osobne kontrakty z dwoma różnymi wytwórniami. No i zwiał z Niemiec, bo do jego drzwi już pukała policja.
Wiecie co się z nim teraz dzieje?
Niezbyt. Nie odpowiada na moje maile. Doszły do mnie słuchy, że udaje lekarza na Karaibach. Był już w więzieniu w Stanach za podszywanie się pod lekarza medycyny, którym najwyraźniej nie jest. Brał też udział w kręceniu filmów porno, jako aktor i jako reżyser. Czego można się jeszcze po nim spodziewać? (śmiech)
Następnie zdecydowaliście, że założycie nowy projekt muzyczny, oparty na stylu Savage Grace?
Mieliśmy już gotowych kilka utworów na ten nowy album Savage Grace, który mieliśmy nagrywać. Dlatego, gdy Chris opuścił niemiecką ziemię, stwierdziliśmy, że popracujemy nad tym materiałem, który składaliśmy na to wydawnictwo. Te riffy były za dobre, by je tak po prostu zaorać. Mieliśmy już świetnego wokalistę w Roxxcalibur, który mógłby zastąpić Chrisa. I tak już poszło!
„The Savage and the Grace” będzie waszym drugim albumem studyjnym. Co możesz nam o nim powiedzieć?
Cholerny Heavy Metal, nic innego! (śmiech) Mamy kilka speed metalowych ścigaczy jak „The Enforcer” i „Heavens Fall”. Nagraliśmy też cover Savage Grace „Sins of the Damned” oraz cover Flotsam & Jetsam „Hammerhead”. Wrzuciliśmy trochę epickiego syfu jak „Conquering the World”, „New Horizons” i „War of the Gods (Part I)”, co zdecydowanie rozwija zakres naszych kompozycji. Mamy też solidny wałek w średnim tempie „Barbarians at the Gate”, który pierwotnie stworzył Chris w 2010 roku. Najbardziej niezwykłym utworem może być „The Scavenger’s Daughter”. Jest w nim bardzo dużo emocji oraz gitar klasycznych. Alexx za to przeszedł samego siebie za mikrofonem. Mogę więc powiedzieć, że stworzyliśmy bardzo zrównoważoną mieszankę szybkości, mocy i emocji.
Na początku w Masters of Disguise udzielał się cały Roxxcalibur, jednak w zeszłym roku z projektu odszedł Neudi i Roger. Dlaczego?
Neudi ma teraz szansę bębnić w swej ukochanej Manilla Road, więc kto byłby w stanie go od tego odwieść? (śmiech) Ponieważ jest z nimi bardzo zajęty, a nie chciał nas hamować, więc postanowił opuścić szeregi kapeli. Nadal gramy razem w Roxxcalibur. Roger miał za to swoje powody na gruncie osobistym i zawodowym.
Neudiego zastąpił Jens Gellner, który bębni na nowym albumie. Kto jednak zajmie miejsce drugiego gitarzysty?
Już mamy nowego wioślarza! To Wolfgang „Wolle” Buchinger. Pasuje do nas idealnie, zarówno pod względem charakteru jak i umiejętności muzycznych.
Jak Jens trafił do zespołu?
Jens jest starym kumplem Maria, naszego basisty. Gdy Mario zaproponował mu grę w speed metalowym projekcie, tamten się natychmiast zgodził. Zagraliśmy z nim próbę, na której wypadł o wiele lepiej niż się spodziewaliśmy, więc zaprosiliśmy go do naszych szeregów. Dość szybko, bo jakoś po trzech utworach i kilku piwach. (śmiech)
Nagraliście wszystko to, co skomponowaliście, czy też ostało się kilka riffów, które zamierzacie zostawić sobie na sesję nagraniową trzeciego pełniaka?
Szczerze, to nagraliśmy jeden utwór, który nie trafił na płytę. Może użyjemy go jako bonus do wydania winylowego albo jeszcze do czegoś innego. Mamy też jeden numer, który zostawił po sobie Chris, możliwe że go jeszcze nagramy. Oprócz tego nie ma żadnych innych pozostałości, które moglibyśmy użyć na następnym albumie. Nic jeszcze na niego nie stworzyliśmy.
Duch Savage Grace jest bardzo silny w Masters of Disguise. Odniesienia do tego zespołu są widocznie nie tylko w waszej muzyce, ale też w nazwie zespołu, stylizacji logo i okładek, a także w obecności postaci policjanta Knutsona. Nie uważasz, że nazwanie nowego albumu „the Savage and the Grace” może być już lekką przesadą?
Jako Masters of Disguise chcemy jedynie tworzyć godnych następców klasycznych albumów Savage Grace, razem ze wszystkimi charakterystycznymi elementami z nimi związanymi. To wszystko jednak dostrzegą jedynie fani Savage Grace. Świeżaki w ogóle tego nie zczają, dlatego dajemy im pewne wyraźne wskazówki. (śmiech)
Nie obawiasz się, że ktoś może niesłusznie posądzić was o klonowanie Savage Grace i jazdę na ich dorobku?
Hej, jesteśmy członkami ostatniego składu Savage Grace i jako jedyni mieliśmy jako takie pojęcie w jakim kierunku zespół miał się zwrócić. Niektórzy mogą nie zauważyć, że w gruncie rzeczy to my jesteśmy Savage Grace, tylko z innym wokalistą. Z powodu prawnych Chrisa Logue nie będzie żadnego albumu Savage Grace. Przynajmniej przez kilka następnych lat. Wszystko teraz zależy od nas! Jeżeli skoncentrujesz się na muzyce, to zauważysz, że jesteśmy o wiele bardziej prężni i zróżnicowani niż Savage Grace kiedykolwiek było. „The Scavenger Daughter” czy „War of the Gods (Part I)” nigdy nie byłoby regularnym materiałem Savage Grace.
Zacznijmy od początku. W 2009 roku Chris Logue, założyciel Savage Grace, zdecydował się zreaktywować swój zespół. Był w nim jedynym członkiem z dawnego składu – resztę zespołu uzupełnili muzycy z Roxxcalibur. Jak to się stało, że złączyliście siły z Chrisem na te kilka koncertów?
Kalli Coldsmith: Okej, no to ruszamy! W 2009 roku dostaliśmy propozycję dołączenia do Chrisa na koncert Savage Grace na Keep It True w 2010 roku. Potem zainteresowanie wskrzeszonym Savage Grace zaczęło coraz bardziej rosnąć i w krótce doprowadziło to do stworzenia trasy koncertowej po Europie. Przedyskutowaliśmy to i jak najbardziej się na to pisaliśmy, ponieważ strasznie jarało nas granie starych utworów Savage Grace. Nie mogliśmy się doczekać! Wkrótce przekonaliśmy się, że nowy skład tej klasycznej kapeli naprawdę wymiata! (śmiech) Chris bardzo szybko wyszedł do nas z propozycją, byśmy stali się permanentnymi członkami kapeli, a nie tylko gośćmi z którymi gra koncerty.
Ponoć były już konkretne plany na nagranie nowego albumu Savage Grace. Dlaczego nie został on ukończony? Co się stało pomiędzy wami a Chrisem?
No owszem, był plan nagrania nowego albumu z zupełnie nowym materiałem. Mieliśmy przygotowane już kilka pierwszych riffów na których chcieliśmy pracować. Jednak koniec końców do niczego nie doszło. Dogadaliśmy się z Chrisem, że najpierw nagramy nowy album Roxxcalibura, a po trzech miesiącach usiądziemy nad nowym materiałem Savage Grace. Nagle jednak Chris poczuł jakby zaczął go gonić czas i postanowił nająć innych muzyków sesyjnych do nagrania tego albumu.
Jak wyglądało samo wasze rozstanie z Chrisem?
Gdy dowiedzieliśmy się, że Chris zamierza wejść do studia bez nas, postanowiliśmy odejść z zespołu. No proszę, typ czekał 20 lat na nagranie albumu, a nie może poczekać jeszcze raptem trzech miesięcy dłużej? Wydawało mi się to szyte grubymi nićmi. Chyba po prostu skończył mu się hajs i chciał jak najszybciej podpisać kontrakt z jakąś wytwórnią. Najlepsze jest to, że podpisał dwa osobne kontrakty z dwoma różnymi wytwórniami. No i zwiał z Niemiec, bo do jego drzwi już pukała policja.
Wiecie co się z nim teraz dzieje?
Niezbyt. Nie odpowiada na moje maile. Doszły do mnie słuchy, że udaje lekarza na Karaibach. Był już w więzieniu w Stanach za podszywanie się pod lekarza medycyny, którym najwyraźniej nie jest. Brał też udział w kręceniu filmów porno, jako aktor i jako reżyser. Czego można się jeszcze po nim spodziewać? (śmiech)
Następnie zdecydowaliście, że założycie nowy projekt muzyczny, oparty na stylu Savage Grace?
Mieliśmy już gotowych kilka utworów na ten nowy album Savage Grace, który mieliśmy nagrywać. Dlatego, gdy Chris opuścił niemiecką ziemię, stwierdziliśmy, że popracujemy nad tym materiałem, który składaliśmy na to wydawnictwo. Te riffy były za dobre, by je tak po prostu zaorać. Mieliśmy już świetnego wokalistę w Roxxcalibur, który mógłby zastąpić Chrisa. I tak już poszło!
„The Savage and the Grace” będzie waszym drugim albumem studyjnym. Co możesz nam o nim powiedzieć?
Cholerny Heavy Metal, nic innego! (śmiech) Mamy kilka speed metalowych ścigaczy jak „The Enforcer” i „Heavens Fall”. Nagraliśmy też cover Savage Grace „Sins of the Damned” oraz cover Flotsam & Jetsam „Hammerhead”. Wrzuciliśmy trochę epickiego syfu jak „Conquering the World”, „New Horizons” i „War of the Gods (Part I)”, co zdecydowanie rozwija zakres naszych kompozycji. Mamy też solidny wałek w średnim tempie „Barbarians at the Gate”, który pierwotnie stworzył Chris w 2010 roku. Najbardziej niezwykłym utworem może być „The Scavenger’s Daughter”. Jest w nim bardzo dużo emocji oraz gitar klasycznych. Alexx za to przeszedł samego siebie za mikrofonem. Mogę więc powiedzieć, że stworzyliśmy bardzo zrównoważoną mieszankę szybkości, mocy i emocji.
Na początku w Masters of Disguise udzielał się cały Roxxcalibur, jednak w zeszłym roku z projektu odszedł Neudi i Roger. Dlaczego?
Neudi ma teraz szansę bębnić w swej ukochanej Manilla Road, więc kto byłby w stanie go od tego odwieść? (śmiech) Ponieważ jest z nimi bardzo zajęty, a nie chciał nas hamować, więc postanowił opuścić szeregi kapeli. Nadal gramy razem w Roxxcalibur. Roger miał za to swoje powody na gruncie osobistym i zawodowym.
Neudiego zastąpił Jens Gellner, który bębni na nowym albumie. Kto jednak zajmie miejsce drugiego gitarzysty?
Już mamy nowego wioślarza! To Wolfgang „Wolle” Buchinger. Pasuje do nas idealnie, zarówno pod względem charakteru jak i umiejętności muzycznych.
Jak Jens trafił do zespołu?
Jens jest starym kumplem Maria, naszego basisty. Gdy Mario zaproponował mu grę w speed metalowym projekcie, tamten się natychmiast zgodził. Zagraliśmy z nim próbę, na której wypadł o wiele lepiej niż się spodziewaliśmy, więc zaprosiliśmy go do naszych szeregów. Dość szybko, bo jakoś po trzech utworach i kilku piwach. (śmiech)
Nagraliście wszystko to, co skomponowaliście, czy też ostało się kilka riffów, które zamierzacie zostawić sobie na sesję nagraniową trzeciego pełniaka?
Szczerze, to nagraliśmy jeden utwór, który nie trafił na płytę. Może użyjemy go jako bonus do wydania winylowego albo jeszcze do czegoś innego. Mamy też jeden numer, który zostawił po sobie Chris, możliwe że go jeszcze nagramy. Oprócz tego nie ma żadnych innych pozostałości, które moglibyśmy użyć na następnym albumie. Nic jeszcze na niego nie stworzyliśmy.
Duch Savage Grace jest bardzo silny w Masters of Disguise. Odniesienia do tego zespołu są widocznie nie tylko w waszej muzyce, ale też w nazwie zespołu, stylizacji logo i okładek, a także w obecności postaci policjanta Knutsona. Nie uważasz, że nazwanie nowego albumu „the Savage and the Grace” może być już lekką przesadą?
Jako Masters of Disguise chcemy jedynie tworzyć godnych następców klasycznych albumów Savage Grace, razem ze wszystkimi charakterystycznymi elementami z nimi związanymi. To wszystko jednak dostrzegą jedynie fani Savage Grace. Świeżaki w ogóle tego nie zczają, dlatego dajemy im pewne wyraźne wskazówki. (śmiech)
Nie obawiasz się, że ktoś może niesłusznie posądzić was o klonowanie Savage Grace i jazdę na ich dorobku?
Hej, jesteśmy członkami ostatniego składu Savage Grace i jako jedyni mieliśmy jako takie pojęcie w jakim kierunku zespół miał się zwrócić. Niektórzy mogą nie zauważyć, że w gruncie rzeczy to my jesteśmy Savage Grace, tylko z innym wokalistą. Z powodu prawnych Chrisa Logue nie będzie żadnego albumu Savage Grace. Przynajmniej przez kilka następnych lat. Wszystko teraz zależy od nas! Jeżeli skoncentrujesz się na muzyce, to zauważysz, że jesteśmy o wiele bardziej prężni i zróżnicowani niż Savage Grace kiedykolwiek było. „The Scavenger Daughter” czy „War of the Gods (Part I)” nigdy nie byłoby regularnym materiałem Savage Grace.
Świetnie, że postanowiliście używać wizerunek Knutsona jako charakterystycznego elementu na swoich okładkach. Zastanawia mnie w sumie dlaczego Savage Grace jakoś o nim zapomniało po albumie „Master of Disguise”. Przecież on idealnie się nadaje na maskotkę zespołu.
To samo pytanie zadałem Chrisowi Logue w 2010 roku. Myśl o tym, by dołączyć jakiś charakterystyczny element do wizerunku Savage Grace nigdy jakoś mu nie przemknęła przez głowę. Chciał po prostu mieć obrazoburczą okładkę na swojej debiutanckiej płycie. W ten sposób został powołany do życia gliniarz o nazwisku Knutson, którego uczynki zostały opisane w tekście tytułowego utworu.
Czy odczuwaliście jakąś presję z powodu oczekiwań fanów, gdy nagrywaliście nowy album?
Byliśmy odprężeni i nie wisiało nad nami żadne ciśnienie, prócz terminów. Potrzebowaliśmy kompletnych nagrań do końca 2014 roku, by album został wydany przed naszą trasą europejską z Omen.
Wszyscy udzielacie się w różnych projektach muzycznych. Jak udaje wam się znaleźć odpowiednią ilość czasu dla Masters of Disguise?
Po prostu wszystkie nasze zespoły nie pracują równocześnie. Jeżeli jeden jest w trasie lub w studio, drugi sobie odpoczywa. Wszyscy mamy rodziny i normalne prace, więc inaczej się nie da. Dlatego zawsze jest to jeden lub dwa projekty naraz.
Czy zamierzacie grać utwory Savage Grace podczas swoich koncertów?
Jasna sprawa! Chcemy godnie reprezentować spuściznę Savage Grace także podczas naszych występów. Obecnie gramy „Into the Fire” i „Bound to be Free”. Wcześniej graliśmy „Sins of the Damned”. W końcu są to utwory z jednego z najlepszych speed metalowych albumów wszechczasów – „Master of Disguise” Savage Grace!
Przeprowadzono: marzec 2015
To samo pytanie zadałem Chrisowi Logue w 2010 roku. Myśl o tym, by dołączyć jakiś charakterystyczny element do wizerunku Savage Grace nigdy jakoś mu nie przemknęła przez głowę. Chciał po prostu mieć obrazoburczą okładkę na swojej debiutanckiej płycie. W ten sposób został powołany do życia gliniarz o nazwisku Knutson, którego uczynki zostały opisane w tekście tytułowego utworu.
Czy odczuwaliście jakąś presję z powodu oczekiwań fanów, gdy nagrywaliście nowy album?
Byliśmy odprężeni i nie wisiało nad nami żadne ciśnienie, prócz terminów. Potrzebowaliśmy kompletnych nagrań do końca 2014 roku, by album został wydany przed naszą trasą europejską z Omen.
Wszyscy udzielacie się w różnych projektach muzycznych. Jak udaje wam się znaleźć odpowiednią ilość czasu dla Masters of Disguise?
Po prostu wszystkie nasze zespoły nie pracują równocześnie. Jeżeli jeden jest w trasie lub w studio, drugi sobie odpoczywa. Wszyscy mamy rodziny i normalne prace, więc inaczej się nie da. Dlatego zawsze jest to jeden lub dwa projekty naraz.
Czy zamierzacie grać utwory Savage Grace podczas swoich koncertów?
Jasna sprawa! Chcemy godnie reprezentować spuściznę Savage Grace także podczas naszych występów. Obecnie gramy „Into the Fire” i „Bound to be Free”. Wcześniej graliśmy „Sins of the Damned”. W końcu są to utwory z jednego z najlepszych speed metalowych albumów wszechczasów – „Master of Disguise” Savage Grace!
Przeprowadzono: marzec 2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz