Debiutancki krążek amerykanów, zatytułowany "Breaking Point" należy do jednych z najlepszych i najbardziej interesujących płyt power metalowych. Swą siłę i moc bezapelacyjnie zawdzięczał kunsztowi muzyków, którzy w późniejszym okresie weszli w skład takich power metalowych potężnych projektów jak Metal Church oraz Reverend. I to było niestety w konsekwencji przyczyną zagłady machiny wojny jaką był Heretic. Wokalista Mike Howe dołączył do Metal Church, gdzie jego głos wpasował się wprost idealnie, a Brian Korban, główny kompozytor Heretica, Stuart Fujinami oraz Dennis O'Hara dołączyli do Davida Wayne'a (nota bene też legendy sławnego Metal Church), tworząc kolejny solidny zespół pod nazwą Reverend. Wyglądało na to, że Heretic został już pogrzebany na amen i nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek zostanie ponownie wskrzeszony. Pozory jednak mylą i tak też było w tym przypadku. Po ponad dwóch dekadach śmierci klinicznej Heretyk ożywa. I to w dodatku mniej więcej w tym samym okresie, co Metal Church, choć ten ostatni po o wiele, wiele krótszym okresie zawieszenia. No, ale żeby nie było za super-ekstra-świetnie, to żadna z tych dwóch formacji nie reaktywowała się z Mikem Howe za mikrofonem. Szkoda, bo jego mocny i rozpoznawalny głos byłby bardzo pożądanym aspektem dla każdego miłośnika twórczości tych zespołów.
Nie skupiajmy się jednak na Kościele Metalu. Wracamy do Heretyka, który krótko po reaktywacji raczy nas następcą genialnej jedynki. Z oryginalnych muzyków ostał się tylko Brian Korban, osoba która była odpowiedzialna za popełnienie kompozycji większości utworów na debiucie oraz Julian Mendez, wokalista, który był poprzednikiem Mike'a Howe. Pierwsze co przykuwa wzrok to porządna szata graficzna, "A Time of Crisis", tak jak inne płyty wydane przez Metal On Metal Records przyciąga wzrok ciekawą okładką oraz niebanalną szatą graficzną wnętrza. Oryginalne wykonanie bookletu, który przypomina wycinki z gazety codziennej, sprawia, że jestem jeszcze bardziej zaciekawiony tym jak brzmi płyta. A płyta brzmi dobrze. Brzmienie jest potężne, choć trochę zbyt sterylne jak na mój gust, ale taki jest już urok niektórych nowoczesnych produkcji power metalowych. Mendez co prawda nie posiada takiego głosu jak Howe w czasach swej świetności, ale barwa jego wokali przyjemnie się komponuje z resztą warstwy muzycznej.
Można było z takich swoistych zasobów wykuć porządny album, a niestety wyszło przeciętnie. Niby dużej jakości półprodukty powinny zwiastować porażający efekt. Z przykrością muszę zawiadomić, że tak nie jest. Prócz przyprawiającego o nostalgiczne ciary instrumentalnego otwieracza oraz nagranego na nowo "Heretic", który miał zapewne informować, że panowie chcą nawiązać stylistycznie do swej debiutanckiej płyty, nic nie zostaje w głowie na dłużej. Płyta nie powala. Taka marka jak Heretic zasługuje na lepsze wydawnictwa niż przeciętne albumy. Chciałbym tu wypunktować, co z poszczególnymi utworami jest nie tak, jednak nie jestem w stanie. Wszystko się praktycznie zlewa w jedną nieczytelną breję, która męczy i nuży tak bardzo, że aż się wręcz pragnie, by ta katorga, jaką jest odsłuch tego wydawnictwa, się jak najszybciej skończyła. Naprawdę, jestem w stanie wiele znieść i wiele zrozumieć, ale dlaczego Heretic nagrał takiego średniaka? Ta płyta miała potencjał, jednak coś po drodze poszło nie tak. Szkoda.
Ocena: 3/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz