piątek, 18 września 2015

Cancer - Death Shall Rise




Cancer - Death Shall Rise
1991/2014, Cyclone Empire


Choć wielu uważa “To The Gory End” za amatorski album, zwłaszcza porównując go do następnego w chronologii “Death Shall Rise”, to jednak nie można szczerze stwierdzić, że tak jest w istocie. Zwłaszcza, że “To The Gory End” jest bardzo dobrze dopracowanym, rzemieślniczym albumem, który został okraszony bardzo ciekawymi patentami i smaczkami. Fakt faktem, dopiero na następnym albumie, czyli na rzeczonym “Death Shall Rise” Cancer pokazał swój pełny potencjał. “Death Shall Rise” to jeszcze bardziej techniczna i brutalniejsza perkusja, jeszcze bardziej brutalniejsze i zarazem bardziej przestrzenne wokale, jeszcze bardziej brutalniejsze riffy.

Album zaczyna się wystrzałem z grubej rury. “Hung, Drawn and Quartered” to bezkompromisowa rzeźnia, która jest monumentalna, a zarazem szybka - coś co Cancerowi wychodziło znakomicie. Pełen dzikiej brutalności refren, w którym udzielił się także Glen Benton z Deicide, to ucieleśnienie piekielnej orgii zniszczenia. Od samego początku albumu takze słychać najważniejszą zmianę i postęp - gra solowa. Solowki na tym albumie zagrał James Murphy, bardzo umiejętnie rozszerzając brzmieniowe spektrum całości. Na “to The Gory End” słychać było, że leady są tam w utworach, głównie po to, że no jakieś muszą w utworze być. Na “Death Shall Rise” już jawnie stanowia integralną część kompozycji.

Po niszczącym hicie “Hung, Drawn and Quartered” pojawia się mroczny “Tasteless Incest” spowity w całun destrukcyjnych riffów, oraz starsza kompozycja “Burning Casket”, pojawiająca się wcześniej na pierwszym demo zespołu. Cancer wyśmienicie łączy w swych utworach szykbość z hieratycznym klimatem. Wieloaspektowość wątków muzycznych w utworach stanowi dodatkowo o sile ich muzyki. Widać to w tytułowym utworze z tego albumu. Świetne, melodyjne solówki, ciężkie riffy, zawiłe, lecz nieskomplikowane motywy. Początek, który łomocze niczym zastęp robotników wbijającym trzpenie w tory kolejowe przechodzi następnie w prawdziwą orgię destrukcji.

Mający coś w sobie z klimatu Obituary “Back From The Dead” potęguje ciężar albumu. Przeplatając melodyjny riff ze smolistymi zwolnienami i nieco szybszym tempem, tka wysublimowany i jednocześnie nieskomplikowany kobierzec panoramy piekielnego zniszczenia. Klimat ogólnej dewastacji bardzo dobrze kontynuują siejące spustoszenie pociski w postaci “Gruesome Tasks” oraz posiadającego niezwykle krzykliwy refren “Corpse Fire”. Nieskomplikowane, lecz niezwykle mięsne riffy, łomoczaca perkusja i przeszywający ogień solówek Jamesa Murphy’ego stanowi niesamowite połączenie.

Oryginalnie album zamykała kompozycja “Internal Decay”, jednak na najświeższym wznowieniu Cyclon Empire dodano takze dwa bonus tracki: nagrania na żywo z 1992 roku - “Hung, Drawn and Quartered” oraz “Blood Bath”, te same które mozna usłyszyć na kultowym splicie “Live Death”. Drugi album Cancer wydaje się być nieco lepszy od i tak mocnego debiutu. Na pewno na nim większy nacisk został połozony na dopracowanie i wyróznienie melodii, gdy się już pojawia jakaś w utworze. Nie mówimy tutaj o jakiś przaśnych melodyjkach czy jakiś wstępach do melodic death metalu, ale o dobrze wyważonych szeregach dźwięków, które bardzo dobrze wtapiają się w brutalny i agresywny całokształt, jednocześnie go pogłębiając. 


Ocena: 5,2/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz