Historia jest pełna kapel, którym nie wyszło. Z różnych powodów. R.I.P.Saw jest właśnie takim zespołem, który miał okazję zabłysnąć, jednak nie wykorzystał swojej szansy. Nie wiadomo, może byłoby z tego coś konkretnego. Tak czy owak przeszłość jest przeszłością, jednak nie zmienia to faktu, że materiał, który nagrał wtedy ten zespół okazał się bardzo interesujący. Niedawno ujrzał w końcu światło dzienne, a sama kapela znowu funkcjonuje jako normalny zespół. Ciekawym faktem jest to, że chłopaki wtedy mieli okazję współpracować ze sławnym Markiem Sheltonem z Manilla Road.
Jak to się stało, że nagraliście swoje demo z Markiem Sheltonem? Jak do tego w ogóle doszło?
Micha Kite: Gdy nasz zespół był w powijakach mieliśmy szczęście spotkać kilku wspaniałych managerów. To sarkazm oczywiście. Jeden zasugerował, byśmy nagrali demo z Markiem, podobnie uczyniła nasza druga manager zanim ją wylaliśmy. Markowi zostały obiecane rzeczy, których nie mogliśmy mu w żaden sposób dostarczyć. Po dziś dzień jesteśmy mu dłużni, co czyni nas prawdziwymi szczęśliwcami. Będąc metalowcami naturalnie zdawaliśmy sobie sprawę z tego kim jest Mark i Manilla Road. Jednak sami w życiu nie zdecydowalibyśmy się na współpracę z nim. Można powiedzieć, że zadziałało tutaj przeznaczenie pomieszane ze złym managementem. (śmiech)
Mark miał wpływ na wasze kompozycje czy tylko na brzmienie waszego nagrania?
Większa część materiału była już napisana wcześniej. Mark wprowadził kilka zmian, które uważał za stosowne. Powiedział mi także, że muszę koniecznie popracować nad solówkami. Jest to coś z czym mam problem aż po dziś dzień. Pozwolił mi posiedzieć w studio, by wymyślić coś interesującego w tym temacie.
Czy możesz nam powiedzieć dlaczego to demo zostało zapomniane na tak długi okres?
Byliśmy w najwyższym momencie naszej popularności w okolicy. Mieliśmy ikrę, jednak zespół powoli się rozpadał. W momencie, gdy w końcu zaczęło nam dobrze iść, kapela się rozleciała. Niektórzy z nas mieli inne, większe plany. Porzucili miasto. To demo było jedną z tych rzeczy, która została pozostawiona w tyle. Zapomniana. Mimo to, wysłaliśmy demo do kilku wytwórni i otrzymaliśmy pozytywne opinie. Mark nawet zaproponował kontrakt w wytwórni z którą był związany. My byliśmy jednak dzieciakami, które wiedzą wszystko najlepiej i odmówiliśmy.
Świetnie, że udało się na nowo wydać te utwory. Co się stało, że teraz ukazanie się tego materiału stało się możliwe?
Wraz ze Steve'em wydaliśmy płytę naszego zespołu Born of Fire w No Remorse, zatytułowaną "Anthology". Negocjowaliśmy właśnie kontrakt na następny album, gdy miało miejsce wznowienie działalności R.I.P.Saw. Steve chciał w jakiś sposób udokumentować ten fakt i to doprowadziło do dalszego rozwoju wypadków. Wytwórnia zobaczyła dokument i zaoferowała nam kontrakt, który obejmował także nagranie nowych utworów, za co jestem bardzo wdzięczny. Zespół zatoczył pełne koło. Czas zająć się niedokończonymi sprawami.
Cieszę się, że nie próbowaliście nagrać na nowo tych utworów. Prezentują się dobrze właśnie w takiej formie w jakiej są. Mają w sobie ten klimat lat osiemdziesiątych, młodzieńczą siłę, entuzjazm i energię. Ktoś was w ogóle próbował przekonać do ponownego ich nagrania? Rozważaliście taką możliwość?
Część ludzi w zespole wyrażała taką chęć, by przynajmniej kilka z nich nagrać na nowo, jednak ja się temu sprzeciwiłem. Te utwory są już przeszłością. Zostały nagrane i czas wyruszyć naprzód. Są w tych numerach pewne elementy za którymi nie przepadam, jednak skoro ich nie zauważyłeś, ja nie zamierzam ich wskazywać palcem. (śmiech)
Nagraliście także pięć nowych utworów. Są to kompozycje stworzone niedawno?
Tak, napisaliśmy i nagraliśmy pięć utworów w sześć dni! Chris Campbell, nasz znajomy jeszcze ze starych dni, posiada studio nagraniowe. W środku lata część z nas pojechała, reszta poleciała do niego. Graliśmy po sześć godzin dziennie, póki nam nie starczyło już sił. Pod koniec dnia dalej mieliśmy coś nad czym chcieliśmy pracować. Dla mnie to było łatwe. Piłem dużo piwa, byłem ze swoimi znajomymi między dziesiątą rano i czwartą popołudniu. Potem szedłem spać, by wstać w środku nocy. Jak miałem jakieś pomysły, nagrywałem je i pokazywałem reszcie. Żyłem w studio nagraniowym przez jakiś tydzień. Wspominałem o morzu piwa jakie wypiłem? (śmiech)
Ciekawym utworem jest "The Tempest". Tekst zdaje się koncentrować na lucyferianizmie. Co było powodem skupienia się na tej ideologii? Czy ten utwór jest jakąś formą krytyki tej filozofii?
Cóż, nie wszyscy z nas wierzą w te same rzeczy, to pewne. Nie miała być to forma krytyki. To nasz styl życia, czy to teraz czy kiedyś, znany tylko niektórym. Razem z Brianem interesowałem się okultyzmem, gdy byłem młody. Interesowałem się nim przez wiele lat i nadal żyję w jego cieniu. Miałem przyjemność rozmawiania z wieloma ludźmi w swoim życiu na ten temat, między innymi z Kingiem Diamondem i Ronnie'em Jamesem Dio. King podzielił się ze mną kilkoma historiami, a według Ronnie'ego zaczęliśmy się bardziej zbliżać w stronę taoizmu.
Czy "Make Us Crazy" miało być nawiązaniem w stronę tego, co nagraliście dawniej jako "Drunken Hillbilly Jug Band"?
Jak najbardziej tak. Oba te utwory wyszły spontanicznie. Pierwszy został nagrany na boomboxie, gdy się wyprowadzaliśmy z naszej pakamery. Początek końca, jakby to można ująć. Drugi został nagrany w środku nocy, gdy skończyliśmy nagrywać nowe utwory.
Co było przyczyną tak krótkiej żywotności R.I.P.Saw w latach osiemdziesiątych?
Alkohol, złe wychowanie i młodość. Żyliśmy razem, graliśmy razem, bawiliśmy się razem, non stop przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Alkohol to dziwny demon. Dasz sobie z nim radę albo nie. Nawet mój "profesjonalizm" został poddany próbie. Niektórzy zwyczajnie nie dają rady... ciekawe, że moja teściowa założyła bar w moim rodzinnym mieście! Na zdrowie! Czy wspominałem już, że piję bardzo dużo piwa? (śmiech)
Jak wyglądają kulisy waszego wznowienia działalności w 2013? Co sprawiło, że ponowne zejście się zespołu było możliwe?
Był koncert Death Angel na którym mieli zagrać cały materiał z "The Ultra-Violence". Kilku z nas zamierzało się na niego wybrać. Potem stwierdziliśmy, że fajnie by było zrobić coś "profesjonalnie" w sprawie tego koncertu, gdyż "The Ultra-Violence" był bardzo ważnym albumem w naszym życiu. Ich klip do "Voracious Souls" był lustrem, w którym odbijało się, to jak wyglądało nasze życie. Jazda na desce, picie i, trochę mi teraz głupio, ale niszczenie grobów. Steve odegrał kluczową rolę w poskładaniu wtedy zespołu na nowo.
Jak wyglądały początki zespołu w 1986?
Kiedyś byliśmy zwykłymi metalowcami, którzy kochali W.A.S.P., Possessed, Metallikę, Dark Angel i tak dalej. Chcieliśmy sami grać taką ekstremalną muzykę. Ciekawą sprawą jest, że jeżeli chciałeś zostać artystą żyjącym z muzyki, to nie taki styl gry obierałeś. To była antyteza tego, co artyści muzyczni powinni robić i jest to coś co mi się podoba po dziś dzień. Ekscytuje się w poszukiwaniu różnych fajnych zespołów, niezależnie od tego czy odnieśli sukces czy nie. Podam dwa przykłady - Rival Sons i Midnight. Czy ktoś o nich kiedykolwiek słyszał? Dwa zupełnie różne zespoły, a przy tym tak bardzo zajebiste...
Po rozpadzie R.I.P.Saw część z was grała później w Born of Fire, Psychic Pawn i w Season of Pain. Co to były za zespoły i co się z nimi stało?
W gruncie rzeczy wszystkie te zespoły to ten sam zespół, co R.I.P.Saw. W każdym po prostu podążaliśmy w innym kierunku. Dlaczego? Ci ludzie z którymi grałem to najlepsi muzycy z jakimi miałem przyjemność pracować. Gdy wpadłem na pomysł nowego projektu muzycznego, to szukając odpowiednich ludzi do takiego zespołu, ciągle trafiałem na tych samych gości. To moi bracia. Swoją drogą, słyszałeś o Born of Fire? Niesamowite…
Jakie są wasze plany na przyszłość z R.I.P.Saw?
Zobaczymy. Zamierzam nagrywać nowy materiał i grać koncerty, dopóki będą ludzie zainteresowani naszą twórczością. W przemyśle muzycznym nie ma pieniędzy, jednak fani dalej przychodzą na koncerty. Jeżeli ktoś czeka na nowy materiał R.I.P.Saw to zamierzam go nadal pisać. A jak nie? Będę nadal wesoło siedział słuchając do moich LP Darkthrone, Judas Priest i Infernal Sacrament!
Jak to się stało, że nagraliście swoje demo z Markiem Sheltonem? Jak do tego w ogóle doszło?
Micha Kite: Gdy nasz zespół był w powijakach mieliśmy szczęście spotkać kilku wspaniałych managerów. To sarkazm oczywiście. Jeden zasugerował, byśmy nagrali demo z Markiem, podobnie uczyniła nasza druga manager zanim ją wylaliśmy. Markowi zostały obiecane rzeczy, których nie mogliśmy mu w żaden sposób dostarczyć. Po dziś dzień jesteśmy mu dłużni, co czyni nas prawdziwymi szczęśliwcami. Będąc metalowcami naturalnie zdawaliśmy sobie sprawę z tego kim jest Mark i Manilla Road. Jednak sami w życiu nie zdecydowalibyśmy się na współpracę z nim. Można powiedzieć, że zadziałało tutaj przeznaczenie pomieszane ze złym managementem. (śmiech)
Mark miał wpływ na wasze kompozycje czy tylko na brzmienie waszego nagrania?
Większa część materiału była już napisana wcześniej. Mark wprowadził kilka zmian, które uważał za stosowne. Powiedział mi także, że muszę koniecznie popracować nad solówkami. Jest to coś z czym mam problem aż po dziś dzień. Pozwolił mi posiedzieć w studio, by wymyślić coś interesującego w tym temacie.
Czy możesz nam powiedzieć dlaczego to demo zostało zapomniane na tak długi okres?
Byliśmy w najwyższym momencie naszej popularności w okolicy. Mieliśmy ikrę, jednak zespół powoli się rozpadał. W momencie, gdy w końcu zaczęło nam dobrze iść, kapela się rozleciała. Niektórzy z nas mieli inne, większe plany. Porzucili miasto. To demo było jedną z tych rzeczy, która została pozostawiona w tyle. Zapomniana. Mimo to, wysłaliśmy demo do kilku wytwórni i otrzymaliśmy pozytywne opinie. Mark nawet zaproponował kontrakt w wytwórni z którą był związany. My byliśmy jednak dzieciakami, które wiedzą wszystko najlepiej i odmówiliśmy.
Świetnie, że udało się na nowo wydać te utwory. Co się stało, że teraz ukazanie się tego materiału stało się możliwe?
Wraz ze Steve'em wydaliśmy płytę naszego zespołu Born of Fire w No Remorse, zatytułowaną "Anthology". Negocjowaliśmy właśnie kontrakt na następny album, gdy miało miejsce wznowienie działalności R.I.P.Saw. Steve chciał w jakiś sposób udokumentować ten fakt i to doprowadziło do dalszego rozwoju wypadków. Wytwórnia zobaczyła dokument i zaoferowała nam kontrakt, który obejmował także nagranie nowych utworów, za co jestem bardzo wdzięczny. Zespół zatoczył pełne koło. Czas zająć się niedokończonymi sprawami.
Cieszę się, że nie próbowaliście nagrać na nowo tych utworów. Prezentują się dobrze właśnie w takiej formie w jakiej są. Mają w sobie ten klimat lat osiemdziesiątych, młodzieńczą siłę, entuzjazm i energię. Ktoś was w ogóle próbował przekonać do ponownego ich nagrania? Rozważaliście taką możliwość?
Część ludzi w zespole wyrażała taką chęć, by przynajmniej kilka z nich nagrać na nowo, jednak ja się temu sprzeciwiłem. Te utwory są już przeszłością. Zostały nagrane i czas wyruszyć naprzód. Są w tych numerach pewne elementy za którymi nie przepadam, jednak skoro ich nie zauważyłeś, ja nie zamierzam ich wskazywać palcem. (śmiech)
Nagraliście także pięć nowych utworów. Są to kompozycje stworzone niedawno?
Tak, napisaliśmy i nagraliśmy pięć utworów w sześć dni! Chris Campbell, nasz znajomy jeszcze ze starych dni, posiada studio nagraniowe. W środku lata część z nas pojechała, reszta poleciała do niego. Graliśmy po sześć godzin dziennie, póki nam nie starczyło już sił. Pod koniec dnia dalej mieliśmy coś nad czym chcieliśmy pracować. Dla mnie to było łatwe. Piłem dużo piwa, byłem ze swoimi znajomymi między dziesiątą rano i czwartą popołudniu. Potem szedłem spać, by wstać w środku nocy. Jak miałem jakieś pomysły, nagrywałem je i pokazywałem reszcie. Żyłem w studio nagraniowym przez jakiś tydzień. Wspominałem o morzu piwa jakie wypiłem? (śmiech)
Ciekawym utworem jest "The Tempest". Tekst zdaje się koncentrować na lucyferianizmie. Co było powodem skupienia się na tej ideologii? Czy ten utwór jest jakąś formą krytyki tej filozofii?
Cóż, nie wszyscy z nas wierzą w te same rzeczy, to pewne. Nie miała być to forma krytyki. To nasz styl życia, czy to teraz czy kiedyś, znany tylko niektórym. Razem z Brianem interesowałem się okultyzmem, gdy byłem młody. Interesowałem się nim przez wiele lat i nadal żyję w jego cieniu. Miałem przyjemność rozmawiania z wieloma ludźmi w swoim życiu na ten temat, między innymi z Kingiem Diamondem i Ronnie'em Jamesem Dio. King podzielił się ze mną kilkoma historiami, a według Ronnie'ego zaczęliśmy się bardziej zbliżać w stronę taoizmu.
Czy "Make Us Crazy" miało być nawiązaniem w stronę tego, co nagraliście dawniej jako "Drunken Hillbilly Jug Band"?
Jak najbardziej tak. Oba te utwory wyszły spontanicznie. Pierwszy został nagrany na boomboxie, gdy się wyprowadzaliśmy z naszej pakamery. Początek końca, jakby to można ująć. Drugi został nagrany w środku nocy, gdy skończyliśmy nagrywać nowe utwory.
Co było przyczyną tak krótkiej żywotności R.I.P.Saw w latach osiemdziesiątych?
Alkohol, złe wychowanie i młodość. Żyliśmy razem, graliśmy razem, bawiliśmy się razem, non stop przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Alkohol to dziwny demon. Dasz sobie z nim radę albo nie. Nawet mój "profesjonalizm" został poddany próbie. Niektórzy zwyczajnie nie dają rady... ciekawe, że moja teściowa założyła bar w moim rodzinnym mieście! Na zdrowie! Czy wspominałem już, że piję bardzo dużo piwa? (śmiech)
Jak wyglądają kulisy waszego wznowienia działalności w 2013? Co sprawiło, że ponowne zejście się zespołu było możliwe?
Był koncert Death Angel na którym mieli zagrać cały materiał z "The Ultra-Violence". Kilku z nas zamierzało się na niego wybrać. Potem stwierdziliśmy, że fajnie by było zrobić coś "profesjonalnie" w sprawie tego koncertu, gdyż "The Ultra-Violence" był bardzo ważnym albumem w naszym życiu. Ich klip do "Voracious Souls" był lustrem, w którym odbijało się, to jak wyglądało nasze życie. Jazda na desce, picie i, trochę mi teraz głupio, ale niszczenie grobów. Steve odegrał kluczową rolę w poskładaniu wtedy zespołu na nowo.
Jak wyglądały początki zespołu w 1986?
Kiedyś byliśmy zwykłymi metalowcami, którzy kochali W.A.S.P., Possessed, Metallikę, Dark Angel i tak dalej. Chcieliśmy sami grać taką ekstremalną muzykę. Ciekawą sprawą jest, że jeżeli chciałeś zostać artystą żyjącym z muzyki, to nie taki styl gry obierałeś. To była antyteza tego, co artyści muzyczni powinni robić i jest to coś co mi się podoba po dziś dzień. Ekscytuje się w poszukiwaniu różnych fajnych zespołów, niezależnie od tego czy odnieśli sukces czy nie. Podam dwa przykłady - Rival Sons i Midnight. Czy ktoś o nich kiedykolwiek słyszał? Dwa zupełnie różne zespoły, a przy tym tak bardzo zajebiste...
Po rozpadzie R.I.P.Saw część z was grała później w Born of Fire, Psychic Pawn i w Season of Pain. Co to były za zespoły i co się z nimi stało?
W gruncie rzeczy wszystkie te zespoły to ten sam zespół, co R.I.P.Saw. W każdym po prostu podążaliśmy w innym kierunku. Dlaczego? Ci ludzie z którymi grałem to najlepsi muzycy z jakimi miałem przyjemność pracować. Gdy wpadłem na pomysł nowego projektu muzycznego, to szukając odpowiednich ludzi do takiego zespołu, ciągle trafiałem na tych samych gości. To moi bracia. Swoją drogą, słyszałeś o Born of Fire? Niesamowite…
Jakie są wasze plany na przyszłość z R.I.P.Saw?
Zobaczymy. Zamierzam nagrywać nowy materiał i grać koncerty, dopóki będą ludzie zainteresowani naszą twórczością. W przemyśle muzycznym nie ma pieniędzy, jednak fani dalej przychodzą na koncerty. Jeżeli ktoś czeka na nowy materiał R.I.P.Saw to zamierzam go nadal pisać. A jak nie? Będę nadal wesoło siedział słuchając do moich LP Darkthrone, Judas Priest i Infernal Sacrament!
Przeprowadzono: wrzesień 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz