wtorek, 16 lutego 2016

Sodom - Persecution Mania



Sodom - Persecution Mania
1987, Steamhammer

Może niektórzy uznają żę rozprawianie o takim klasyku, który "wszyscy znają" jest troch bezcelowe. Może i jest, jednak wbrew pozorom jest wiele domorosłych thrasherów, a także i świeżych fanow, którzy dopiero odkrywają ten świat i którym przydałoby się to dzieło mimo wszystko przybliżyc. A myślę ze ci, którzy z Sodom są "za pan brat" z chęcią odświeżą sobie spojrzenie na ten album.

Sodom - kapela która jest swoistym ucieleśnieniem niemieckiej szkoły łojenia thrashu. Samo "Persecution Mania", drugi album studyjny zespołu, jest płytą na której zaczyna się można rzec ten właściwy Sodom. Nie to żeby ichnie pierwsze dokonania były złe czy coś. Jednak są to płyty przeznaczone dla zagorzałych fanów tej kapeli. EP "In the Sign of Evil" z 1984 i debiutancki longplej "Obsessed By Cruelty" (o demówkach "Witching Metal" i "Victims of Death" nawet nie wspominając) to usyfione w zapiekłym brudzie kaboszony, na których jest dużo siary, topornej siermięgi i brudnego klimatu rodem z pierwszych płyt Hellhammer, Celtic Frost czy Bathory, nie zawsze jednak dorastającego tym klasykom.

Nawet w ówczesnych zinach, wychodzących w tamtym okresie możemy wyczytać że muzyka Sodom była postrzegana jako coś wtórnego i mało oryginalnego. Co nie oznacza, że traktowano Sodom jako wtórnych szarpidrutów, produkujących mierną muzę. Po prostu to jeszcze nie było to.

Sprawa się trochę zmieniła przy "Persecution Mania". Tutaj Sodom zaczął grać profesjonalny thrash, który wyznaczał standardy. Thrash, który choć surowy, to nadal prezentujący ciekawe podejście do instrumentalizacji. Struktury kompozycji na tym albumie nie są proste (na ogół) - włożone w nich zostały różne układy poszczególnych patentów, przejść i klimatycznych momentów, wyznaczających charakterystyczne punkty kulminacyjne w poszczególnych kompozycjach. W utworach pozostawiono wystarczającą ilość miejsca na wszystkie muzyczne pasaże i ekscytujące momenty. Naturalnie, nie ma tutaj progresywnych udziwnień. Nie ma tutaj komplikowania na siłę. Muzyka Sodom uderza bezpośredniością. Jednak nie jest to ten poziom prostoty, która zahaczałaby o prostackość. No i to klasyczne, nienachalne, naturalne, organiczne brzmienie ze środka lat osiemdziesiątych.

Do tego dochodzi kunszt gitarowy nowego nabytku zespołu, Franka Blackfire'a - i to nie tylko jeżeli chodzi o pisanie germańskothrashowych riffów, ale i o ubarwianie ich ciekawymi, stylowymi solówkami. Bardzo możliwe, że to jest głównie jego zasługa, że gitary brzmią o wiele lepiej niż dotychczas, a same struktury kompozycji bardziej dojrzale. Nie chodzi jednak tutaj o tą szumną "dojrzałość", która sprawia, że płyty stają się niesłuchalne. Wiecie, zawsze gdy zespół zaczyna eksperymentować, zmiękczać brzmienie i nurzać się w jakimś autoerotycznym brandzlowaniu, które zwyczajnie nie wychodzi i jest asłuchalne, to kapela/management/wytwórnia/prasa starają się to w jakiś sposób zatuszować gadaniem o tym, że skończyła się amatorka i w końcu jest dojrzale. Spluwam na taką marność. W tym przypadku chodzi o to, że Sodom zrobił naturalny progres w miażdżeniu i rozsiewaniu chaosu, nie odchodząc przy tym od naturalności i od korzeni swojej muzyki.

Sam Angelripper o wiele lepiej gra na basie niż na "Obsessed by Cruelty". Często wyłamuje się przed szereg i robi wszystko, by jego bas był słyszalny i ubarwiał poszczególne utwory. Dużo tutaj tego Tankowo-Motorheadowego flow. A sam jego charakterystyczny złowieszczy chrapliwy głos emanuje w pełni zarysowaną groźbą.

Trzeci z trio - Chris Witchhunter - godnie idzie w ślady swoich wyraźnych inspiracji - Philthy Animala i Abaddona. Potrafi grać szybko, dokładnie i utrzymuje ciekawą strukturę bębnów w wolniejszych partiach - tych walcach w charakterystycznym thrashowym tzw. średnim tempie. Niby nic odkrywczego, a jednak dodaje energii całokształtowi.

Może to właśnie ta bezpretensjonalność (brak mentalności "patrzcie wszyscy - gramy thrash! Czy to nie wspaniałe?") i naturalność sprawia, że do tej płyty się wraca, zamiast sięgać po popłuczyny Nowej Fali Thrashu. Ponadto, ten album posiada bardzo szczególną atmosferę. Jednocześnie mroczną, złowróżbną i pełną nieodgadnionej grozy. Odzwierciedla to sama muzyka, jak i teksty. "Persecution Mania" demonstruje podstawy tego, jak grać ciekawy thrash oraz to jak powinien on brzmieć. Dajcie się ponieść magii "Nuclear Winter", "Enchanted Land", "Conjuration", "Procession to Golgatha", utwory tytułowego czy fenomenalnego coveru "Iron Fist". Do tego w bonusie dochodzą genialne "Sodomy and Lust", "The Conqueror" i "My Atonement", czyli zawartość wydanej kilka miesięcy wcześniej od pierwszego wydania "Persecution Mania" EP "Expurse of Sodomy", oraz nagrany na nowo "Outbreak of Evil".

W sumie to ponowny take "Outbreak..." pokazuje jak wielki postęp zrobił Sodom od czasu nagrania "In the Sign of Evil", gdzie pojawia się po raz pierwszy ten kawałek. Wersja z "Persecution Mania" jest o wiele bardziej brutalniejsza, agresywniejsza, a przy tym bardziej profesjonalna. No i brzmi lepiej. Czyste zło na wysokooktanowym paliwie!

Ocena: 5,8/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz