czwartek, 3 września 2015

U.D.O. – Steelhamer – Live From Moscow




U.D.O. – Steelhamer – Live From Moscow2014, AFM
Z okładki straszy mnie herb Federacji Rosyjskiej i stylizowany na cyrylicę napis "Live From Moscow" z czerwonymi, a jakże!, gwiazdami. Za to z nagrania straszy mnie fatalna kondycja głosu Udo Dirkschneidera, którego to skrzeki chłonąć będziemy przez ponad półtorej godziny.
Sam tytuł albumu jasno nam mówi, że motywem przewodnim jest promocja ostatniej płyty studyjnej U.D.O., dlatego nie dziwi fakt, że w setliście dominują utwory właśnie z tego wydawnictwa. Stanowią ponad jedną trzecią całości utworów. Dwupłytowy album stanowi zapis koncertu U.D.O. który odbył się 28 września 2013 w Moskwie. Niestety jest to zapis niekompletny, gdyż na płytę z jakiegoś powodu nie trafił "Balls to the Wall", który zespół zagrał na koniec. Nie wiem dlaczego, gdyż jest to klasyczny utwór, który Udo nagrał z Accept w czasach swojej świetności i jest to także ważny element jego kariery muzycznej. O ile zawsze na koncertach U.D.O. czasem dość często są grane kawałki, które Dirkschneider nagrał z Accept, to na koncercie w Moskwie został zagrany tylko “Metal Heart”, który trafił na płytę oraz “Balls to the Wall”. Brak tego ostatniego na track liście mogę tylko wytłumaczyć tym, że zespół musiał jakoś strasznie ten numer zepsuć na koncercie, tudzież względnie decyzją marketingową, by promując swoją nową płytę, nie promować także konkurencyjnej już kapeli.
Oprócz coveru Accept i siedmiu kawałków ze "Steelhammer" na "Steelhammer - Live From Moscow" trafił również przekrojowy przegląd największych hitów U.D.O., także tych trochę rzadziej granych. I tak mamy naturalnie "Holy", "Timebomb", "Go Back To Hell", "They Want War", "Mean Machine", a także garść melodyjnych hiciorów z "Faceless World". Oprócz tego miłym dodatkiem są relatywnie nieczęsto grane przez U.D.O. utwory - "No Limits", "Azrael" i "Burning Heat". Ciekawe, że żaden utwór z "Mastercutor", "Rev-Raptor" ani z "Dominator" nie zagościł na tym wydawnictwie. Jak widać Udo zaorał totalnie swe niedawne albumy, koncentrując się wyłącznie na najnowszym dziele i starych klasykach, w tym także na tych mniej ogranych, co akurat pisze się na duży plus temu wydawnictwu.
Wspomniałem o fatalnych wokalach Udo. Rzeczywiście, na początku płyty, nie brzmi za ciekawie, przez co otwierający "Steelhammer" wypada tak sobie. W dalszej części koncertówki głos Dirkschneidera się nieznacznie poprawia, jednak dalej słychać, że to nie był jego wieczór. Same utwory były fajnie wykonane - chórki tętnią mocą i przestrzenią, a klawisze, o ile się pojawiają w tle, to dobrze współgrają z resztą instrumentów. W sumie godną pochwały rzeczą jest to, że Udo co jakiś czas rzuca teksty w styli "spasiba" i tak dalej do publiczności, to miłe, że stara się w taki sposób nawiązać kontakt z publiką. Aczkolwiek mnie to potwornie irytuje, gdyż język rosyjski w ustach Udo drażni w niewyobrażalny sposób. Nie wpływa to jednak na moją ocenę albumu, jest to tylko luźne spostrzeżenie.
Cóż rzec, wygląda na to, że każdy album studyjny po "Mastercutor" jest także promowany albumem koncertowym. Jest to ciekawa strategia promocyjna, która na pewno jest opłacalna przy tak dużej liczbie oddanych fanów . Oni przecież i tak kupią każde wydawnictwo sygnowane logotypem U.D.O., więc można tego wypuszczać na pęczki. Z drugiej strony jakość nagrania jak i dobór setlisty pokazuje, że nic tutaj nie zostało zrobione na odwal się. Nie było też zbędnego kombinowania podczas post-produkcji. To wydawnictwo jest naprawdę solidną płytą, zwłaszcza dla tych, którym się spodobał studyjny “Steelhammer”. Gdyby tylko głos samego Udo brzmiał nieco lepiej...
Ocena: 4/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz