poniedziałek, 7 września 2015

Exorcist - wywiad

 
GDYBY NIE BYŁO KOMUNY…
Czy komuś naprawdę trzeba przedstawiać warszawskiego Exorcista? No, podejrzewam, że pewnie nowometalowym kajtkom, co popylają dumnie w kwadratowych bluzach Iron Maiden i naszywkami Huntera dumnie przypiętymi do brezentowego harcerskiego chlebaka. Żyjemy w wieku powszechnej informacji – dobra muzyka jest na wyciągnięcie ręki – i to dosłownie. Z zakupem płyt nie ma praktycznie problemu, a na internetowych serwisach wideo są wrzucane w całości demówki, o które nasi ojcowie i wujkowie się zabijali, by przegrać je z kasety kolegi czyjegoś kolegi. Dlatego, skoro teraz jest tak łatwo o dostęp do dobrej muzyki, pełnej dobrego smaku i artystycznej estetyki, to korzystajmy z tego i nie zapominajmy o takich legendach polskiego podziemia jak właśnie rzeczony Exorcist. Zwłaszcza, że ten jakby powstał z martwych i dorżnął pozerskie ścierwo takim albumem, że drżyjcie narody! Niby nic nowego – większość z tego mogliśmy usłyszeć na starych demówkach z lat osiemdziesiątych, ale teraz te kompozycje, z odpowiednią jakością dźwięku i produkcją, brzmią niczym same piekielne dzwony chaosu. To jest ten album, który Exorcist powinien był nagrać te nieomal trzydzieści lat temu - i z dokładnie takim samym brzmieniem. Nie ma tutaj zabaw w digitalizację, cyfryzację, sterylną polerkę i zamulanie dołu. Miks i mastering całości to cholerny geniusz. Niedowiarków odsyłam do samej rzeczonej płyty – oceńcie sami. Tymczasem zapraszam do przeczytania wywiadu z mózgami całej operacji wypleniania chwastów nieszczerego stulejarstwa i rozsiewania metalowego kunsztu.
Przede wszystkim gratuluję wspaniale nagranego albumu. Trochę trwało zanim Exorcist dopiął swego i wykuł debiutancką płytę. Jak się  czuliście po zakończeniu ostatnich prac nad tym albumem, gdy już jego fizyczne kopie były gotowe?
Paweł Skwierawski: Na pewno czujemy się zmęczeni, ponieważ całość przygotowaliśmy wyłącznie sami. I część tych przygotowań była przyjemnością, bo po jednych terytoriach stąpaliśmy pewnie, natomiast niektóre były dla nas ziemią nieznaną i tu pojawiały się problemy i frustracje.  Przyznam że swój egzemplarz wprawdzie odpakowałem z folii od razu, jednak posłuchałem go sporo później…
Paweł Ręczkowski: Ja odpowiem tak. Ludzie mają różne marzenia. Jedni chcą raz w życiu objechać cały świat, inni trafić szóstkę w totka a moim marzeniem było po prostu zrealizować ten album i nareszcie się udało. Także pełne szczęście choć gdybym wiedział ile to będzie wymagało czasu, roboty i pieniędzy to nie wiem czy podjąłbym się tego wyzwania po raz drugi. (śmiech)
Brzmienie albumu jest naprawdę potężne i wręcz idealnie wyważone. Zabawne, że niedawno w wywiadzie z Joergiem Juraschkiem z niemieckiego Warrant, przy okazji premiery ich pierwszej od prawie trzydziestu lat płyty, dowiedziałem się rewelacji, że nie da się już nagrywać utworów tak, by brzmiały w stylu lat osiemdziesiątych. Wasz krążek, nota bene debiutancki, zadaje temu stwierdzeniu kłam. Co prawda większa część materiału z „Utterances of Going Forth by Day” ma trzy dekady, jednak całość została zarejestrowana w zeszłym roku. Jak tego dokonaliście, że wasza płyta brzmi tak ostro i mocno?
Paweł Ręczkowski: Za mix i mastering naszej płyty odpowiedzialny był Tomasz „Zed” Zalewski, znany ze współpracy z  wieloma metalowymi kapelami, m. in. Alastor czy Testor, by wymienić tylko te z naszej starej „podziemnej” gwardii. Pomysł, aby jemu właśnie zlecić mix naszej płyty powstał po tym, jak „Rothon” jadąc samochodem usłyszał w radiu jakiś numer power metalowej kapeli Exlibris. Pomijając muzykę to bardzo spodobało mu się brzmienie i od razu do mnie zadzwonił. Zaraz też sprawdziliśmy kto nagrywał ten album i tak trafiliśmy  do „Zeda”. Zbytnią skromnością byłoby pominąć w tym miejscu nasz udział w efekcie finalnym, bo jednak mocno ukierunkowaliśmy go na to, co chcemy na końcu uzyskać. I tak w wyniku wspólnej wielotygodniowej pracy powstało to, co możemy dzisiaj posłuchać. W każdym razie bardzo mu dziękujemy za taki właśnie efekt końcowy.

Na waszą pierwszą płytę musieliśmy poczekać blisko trzydzieści lat. Co spowodowało, że postanowiliście wrócić do tematu i zarejestrować materiał studyjny? Jak wyglądało przywrócenie działalności Exorcist?
Paweł Skwierawski: Mieliśmy ze sobą kontakt na co dzień. Teraz nie sposób stwierdzić komu pierwszemu powstała myśl w głowie, niemniej około roku 2004 mniej więcej równo zaczęliśmy przebąkiwać, a to że fajnie by było zagrać jakąś niezobowiązującą próbę, a to że przy obecnych naszych możliwościach sprzętowych dało by się w przeciwieństwie do lat 80/90-tych nagrać samemu na spokojnie materiał itp. Tak doszło do pierwszej próby, na której mogliśmy się poczuć się jak za dawnych czasów, bo piece gitarowe jak zwykle nie brzmiały, ale grało się świetnie. I tak małymi kroczkami zaczęliśmy rejestrację płyty. Nie bez znaczenia był też fakt, że ludzie po prostu pytali o muzykę, czy wręcz sugerowali żebyśmy wzięli dupę w troki i dali wreszcie posłuchać jej w lepszej jakości szerszej publice.
Dlaczego postanowiliście zatytułować album „Utterances of Going Forth by Day”? Skąd się wziął pomysł na taki tytuł?
Paweł Ręczkowski: Do autorstwa przyznaję się ja, a chłopaki to zaakceptowali choć nie bez dyskusji. Poszukiwałem po prostu czegoś, co brzmiałoby tajemniczo i zagadkowo oraz czegoś, co odróżniałoby się od innych tytułów już istniejących, a jednocześnie miało związek zarówno z grafiką naszej okładki, poruszaną przez nas tematyką oraz okładką pierwszego dema „Voices From The Graves”. „Utterances Of Going Forth By Day” to dosłowne tłumaczenie z egipskiego na angielski nazwy Księgi Umarłych wkładanej zmarłym do grobów w starożytnym Egipcie. Księga ta zawierała wskazówki dla zmarłego (pisane i rysunkowe), konieczne podczas wędrówki w zaświatach. Wydało mi się to ciekawe, nieźle brzmiące i idealnie pasujące dla nas.
Wasz skład uzupełnił Tymek Jędrzejczyk z krakowskiego Ragehammera. W jaki sposób trafił do Exorcist? Czy sam się z wami skontaktował, ktoś go wam polecił czy sami go wyhaczyliście?
Tom Godlewski:  Będąc na koncercie Assassin w Progresji spotkałem Leszka Wojnicza, który zadał mi moje ulubione wówczas pytanie: Kiedy wreszcie wyjdzie CD Exorcist? No więc, ponownie jemu jak i większości musiałem udzielić odpowiedzi, że wszystko prawie gotowe tylko nie ma komu wyśpiewać! Następnego dnia na moim emilu zobaczyłem wiadomość właśnie od Tymka, który napisał, że od zawsze chciał śpiewać w naszym zespole (rok założenia Exorcist pokrywa się z datą jego urodzin - (śmiech)) i gotowy jest spróbować sił na nowym wydawnictwie. Okey napisałem, Paweł wysłał mu próbki, Tymek dośpiewał i za jakiś czas był już w Warszawie w celu nagrania wokali. Zajęło mu to tylko pełniusieńkie dwa dni czym udowodnił, że jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.
Trzeba przyznać, że dzięki niesamowitemu głosowi Tymka album naprawdę błyszczy. Jego barwa głosu i styl śpiewania idealnie trafiły w klimat Exorcist. Zastanawia mnie jak długo były nagrywane wokale – ile czasu zajęło wam ich zarejestrowanie?
Paweł Skwierawski: Tymek to nie Celine Dion, która siedzi w studiu pół roku. Przyszedł, zaryczał i w dwa dni było po sprawie łącznie z chórkami. Ale poważnie mówiąc, tu nie wydarzył się żaden cud. Czasem, gdy inny wokalista wyda z siebie pierwszy dźwięk do mikrofonu, już wiem, że to będzie długi dzień, albo i tydzień… Za to w przypadku Tymka mamy połączenie trzech rzeczy: talentu, przygotowania i osobowości. Taki miks musi dać świetny efekt. I w tym przypadku też to było po pierwszych dźwiękach jasne, choć sam główny bohater odniósł się z lekkim niedowierzaniem do naszego entuzjazmu (patrzcie, do tego skromny (śmiech)). Nie było żadnych podchodów, testowania różnych mikrofonów, ustawień itp. Dźwięk poszedł najczystszym torem jakim dysponowaliśmy. W sumie w te dwa dni nie dość że nagraliśmy wszystko, to jeszcze na koniec, dla zasady, pomęczyliśmy go o kilka wersji alternatywnych na „w razie czego”, które finalnie i tak w sumie nie weszły. Więc tempo i efekt pioruna.
Gdzie był nagrywany album i jak długo trwały nad nim prace w studiu?
Paweł Skwierawski: Całość nagraliśmy sami, ponieważ mamy większość potrzebnego sprzętu, domowo-mobilne studio można rzec. A jakieś brakujące elementy (bo jak szaleć, to szaleć. Kto zabroni nagrywać gitarę na trzy tory?) pożyczyły nam dobre dusze. Miało to swoje dobre i złe strony. Dobrą i serio nie do przecenienia jest oczywiście komfort samej pracy. W studiu z „tykającym licznikiem” ciężko dać z siebie wszystko co możliwe. Kolejną był brak ograniczeń organizacyjno – terminowych, co niestety się na nas zemściło. Ponieważ nagrania można dostosować, to zawsze znajdywały się jakieś „ważniejsze” sprawy rodem z prozy życia. I tak same sesje trwały relatywnie krótko, po dwa – trzy dni, ale odstępy między nimi były skandaliczne. W 2006 po skończeniu prac nad perkusją, nagraliśmy gitary… Po roku dograłem bas… A że gitary nagraliśmy w nieco awangardowej konfiguracji i pomieszczeniu, po tym czasie doszliśmy do wniosku że brzmią po prostu słabo i trzeba te nagrania powtórzyć. Co uczyniliśmy za prawie dwa kolejne lata… Tym razem bardziej klasycznie i zadziałało. Po ulubionym interwale roku nagraliśmy solówki, nadal nie mając wizji kto zaśpiewa, a problem ten rozwiązał się dopiero po (uwaga, niespodzianka!) roku kolejnym. Potem tylko trzeba było ogarnąć te sesje w sensie porządkowym, ale to też musiało odczekać. Tak więc można powiedzieć że nagrywaliśmy dni mało, za to wiele lat.
Na „Utterances…” trafił dobrze nam znany materiał z, nie ukrywajmy, kultowych kaset „Voices from the Graves” oraz „After the North Winds”. Zabrakło tylko jednego kawałka – „Charona Śmierci”. Dlaczego nie trafił na płytę?
Krzysiek Kuczyński: To był niezły kawałek. W zinie „Purgatory”, „Charon Śmierci” był nawet zrecenzowany jako najlepszy numer na pierwszym demo - cytując:” słuchając tej taśmy zwróćcie uwagę na trzeci utwór – jest godny uwagi”. Jednak tak naprawdę nie lubiliśmy go grać. Był zdecydowanie wolniejszy w stosunku do reszty materiału. Ale z  perspektywy czasu uważam, że powinien znaleźć się na LP. Jeżeli wystarczy nam zapału, na pewno nie zapomnimy o nim przy kolejnej produkcji.
Paweł Ręczkowski: Sam numer wymagał jednak będzie sporego przearanżowania ponieważ akurat on, moim skromnym zdaniem, nie przetrwał próby czasu. Jednak w pozostałych numerach z obu dem zmian było naprawdę niewiele w stosunku od oryginałów.
Czy zostały wam jeszcze jakieś inne utwory, napisane przez was w latach 80tych lub 90tych, które nie zostały nagrane na „Utterances…”? Czy zamierzacie je w przyszłości zarejestrować w studiu?
Krzysiek Kuczyński: Jedynym całym utworem do nagrania w przyszłości jest wspomniany już „Charon Śmierci”. Pozostałe utwory z nienagranego nigdy trzeciego dema zostały rozebrane na czynniki pierwsze, a riffy zostały wykorzystane w „1410 Prolog” i „Epilog”.
Czyli „1410 Prolog” i „Epilog” nie są nowszymi kompozycjami?
Krzysiek Kuczyński: I tak i nie. Jak wspomniałem te utwory są kompilacją przearanżowanego starego materiału i paru nowych zagrywek z XXI wieku, dlatego możemy się określać mianem nowoczesnej kapeli. (śmiech) Rdzeń tych numerów stanowi instrumentalny utwór pt. „1410”, który miał wchodzić w skład trzeciego demo i został roboczo nagrany około 1990 roku i przedstawiał się bardzo obiecująco. Byliśmy nim nieźle podekscytowani. Niestety, taśma gdzieś zaginęła i nie zachowała się do dnia dzisiejszego. Pierwotnie „Prolog” i „Epilog” miały być jednym utworem pt. ”1410”, ale uznaliśmy, że raczej nikt nie wytrzyma ponad 12-u minut twórczości, tak jak w zamierzchłych czasach na koncercie naszych kumpli z Dorian Gray gdzie publika krzyczała: „no skończcie już wreszcie”, gdy grali trwający 17 minut utwór.
W jaki sposób ustalaliście kolejność utworów na krążku? Spodziewałbym się raczej że to Ostatni Diakon będzie pierwszym utworem, a tymczasem wylądował prawie na samym końcu.
Krzysiek Kuczyński: Kolejność utworów została ustalona demokratycznie. Chcieliśmy żeby płyta zaczynała się gitarowo, mrocznie i te sprawy. Nie chcieliśmy żeby zaczynała się jak nagrane wcześniej demo ani żeby kolejność uzależniona była od daty powstania, wg schematu: I demo, II demo, coś nowego, bonus track. Dlatego pierwszy nie mógł być „Diakon”, „Intro” ani „After”. Dlatego właśnie utwory są przemieszane. Stylistykę drugiej części płyty równoważy dość szybki „Diakon, znajdujący się pod koniec produkcji. Kolejność wydaje nam się więc OK. Rozpoczęcie -  „Sabbat”, dopalenie - „Gates”, zwolnienie - „Winds”, rozwinięcie - „After” i „Resurrection”, dopełnienie - „1410 Prolog” i „Epilog”, ponowne przyśpieszenie - „Diakon” oraz bonus track - „Three Batalions”.
Paweł Ręczkowski: Wydaje się nam, że w ten sposób stworzyliśmy z materiałów z różnych lat jedną spójną całość.
Paweł Skwierawski: Poza tym „Diakon” jest zdecydowanie najbardziej rozpoznawalnym naszym utworem z całej historii sprzed płyty, więc zaczynając nim wystrzelilibyśmy fajerwerki na początek imprezy, a jak wiadomo, zwykle pojawiają się na koniec.
Ostatnim utworem na płycie jest „Three Battalions”. Trzeba przyznać, że trochę odstaje od pozostałych kompozycji z albumu. Czy to dlatego jest zaznaczony na liście utworów jako utwór bonusowy?
Paweł Ręczkowski: Przed wydaniem płyty Tomek Godlewski ostrzegał mnie, że będę musiał gęsto tłumaczyć się z tego kawałka i… tak jest rzeczywiście. Stylistycznie kompletnie odbiega od całości (co jako ostrzeżenie (śmiech) napisaliśmy nawet na wkładce), ale uparłem się jak osioł żeby go zamieścić ponieważ jest on dla mnie bardzo ważny i zwyczajnie jestem z niego dumny. Na tym tle było u nas trochę nieporozumień, ale w końcu numer się jednak pojawił. (śmiech) W trakcie wielu dyskusji zastanawialiśmy się jak go umieścić. Były różne koncepcje np. ukrycie go żeby nie był widoczny na wkładce w spisie kawałków i stanowił taki tajny bonus. Była koncepcja dłuższej przerwy pomiędzy nim a resztą materiału plus opcja j/w. Ostatecznie jednak zdecydowaliśmy się na zwykły bonus track. Także masz rację. To było jedynym powodem zamieszczenia go w takiej właśnie postaci. Na rynek japoński nic już dodatkowo nie mamy. (śmiech)
Co było powodem nagrania utworu o Powstaniu Warszawskim? Ostatnimi czasy mamy, można rzec, swoistą modę na ten temat. Osobiście podejrzewam, że to nie ostatnie trendy zainspirowały was do stworzenia takiej kompozycji, ale wolałbym usłyszeć od was, co skłoniło was do napisania takiej kompozycji – o takiej tematyce i formie.
Paweł Ręczkowski: To, że mamy modę na Powstanie Warszawskie akurat bardzo mnie cieszy ponieważ przez lata komuny sytuacja była zupełnie odwrotna. Jak słusznie domniemywasz jednak tekst do tego kawałka powstał wiele lat temu, kiedy jeszcze nie było tyle szumu wokół tego. Osobiście bardzo interesuję się historią Polski ze szczególnym uwzględnieniem heroicznych i tragicznych dla Polaków czasów: wiek XVII, początek XIX (mam tu myśli wojny napoleońskie) oraz XX czyli głównie II Wojna Światowa. Nie jestem może w tych zainteresowaniach zbyt oryginalny, ale mam tak już od bardzo wielu lat i z pewnością nie jest to wpływ „Uprising” zespołu Sabaton. (śmiech) Temat Powstania był mi zawsze szczególnie bliski i szlag mnie trafia jak czytam jakieś wypociny o jego bezsensowności (typu Ziemkiewicz, Zychowicz oraz wielu komunistycznych pisarzy których nazwisk nawet nie chce mi się wymieniać żeby nie spotkał ich ten zaszczyt). Sądzę, że o Powstaniu Warszawskim przeczytałem, a książki nadal mam na półce, prawie wszystko dlatego czuję się uprawniony do wypowiadania się w muzyce na ten temat. Szczególnie zaś bliskie zawsze mi były harcerskie bataliony Zośka, Parasol i Wigry. Dlatego to im postanowiłem poświęcić ten kawałek. Z jednej strony szkoda, że ta obecna moda na Powstanie Warszawskie jest tak wielka ponieważ z automatu przypisuje mi się niejako wpisywanie w nią. Nic już teraz jednak na to nie mogę poradzić. Moda zapewne kiedyś przygaśnie a duma z napisania tego kawałka pozostanie we mnie do ostatnich dni. Tylko tyle mogłem zrobić dla tych dzielnych ludzi.
Muszę też dla spokoju ducha spytać czy zamierzacie nagrać więcej tego typu kompozycji?
Paweł Ręczkowski: Chyba nie. To był raczej jednorazowy wyskok i starczy. Nie sądzę, aby nasi słuchacze chcieliby abyśmy podążali w tym właśnie kierunku.
Okładka „Utterances…” jest pierwszorzędna. Nic zresztą dziwnego, gdyż robiła ją Jowita Kamińska, znana z wielu interesujących prac. Tę okładkę przygotowała dla was niedawno czy jest to jej starsza grafika?
Tom Godlewski:  Okładkę „odkupiliśmy” od Jowity już kilka lat temu. Namalowała ją dość dawno temu będąc jeszcze na ASP. Była to praca dyplomowa lub coś w tym rodzaju.
Jak wygląda u was sprawa z koncertami? Czy zamierzacie promować nową płytę (o ile można tak rzec o znanym wszystkim materiale) na koncertach w kraju? No i czy Tymek już na stałe będzie waszym wokalistą, także koncertowym?
Tom Godlewski:  W tej chwili nie planujemy żadnych koncertów ale nie mówimy nie. Najbardziej napalony na koncerty jest oczywiście Tymek, który bardzo chce dać upust żądzom podczas występu. Tymek od początku był dokoptowany do składu jako wokalista na takich samych warunkach jak reszta składu.
Ciekawi mnie czy kontaktował się z wami któryś z organizatorów niemieckich (i niekoniecznie) festiwali skupiających old-schoolowe i undergroundowe kapele metalowe? Mówię tutaj o festiwalach pokroju Headbangers Open Air, Keep It True, Up the Hammers, itp… W Polsce nie ma niestety tego typu festiwali. Najbliższymi tego typu imprezami były odbywające się w niedalekiej przeszłości festiwale Metalfest w Jaworznie i Hard Rocker Festival, który chyba docelowo miał wyewoluować w coś pokroju Keep It True. Jak myślicie, dlaczego takie inicjatywy się u nas nie pojawiają lub bardzo szybko upadają?
Tom Godlewski:  Tego typu propozycji nie mieliśmy ani od organizatorów krajowych ani spoza granic Polski. Owszem propozycje koncertów u nas się zdarzały i to na długo przed wydaniem CD, myślę, że zaraz po tym jak się okazało, że Tymek jest u nas w składzie. Jeśli chodzi o drugą część pytania to myślę, że nasz rynek „ewoluował” w jakimś bliżej nieokreślonym kierunku, gdzie słowo ewoluować ma negatywny wydźwięk. Ogólne znudzenie większości tzn. nie wszystkich, szczególnie z młodszej kadry, powoduje, że takie inicjatywy nie opłacają się organizatorom, a jak wiadomo „dziadki” mimo chęci do tego typu koncertów nie zapewnią inwestorom czasem i nawet zwrotu kosztów. Sam chętnie oglądam takie koncerty ponieważ nie ukrywam, że „Metal” z tamtych lat o wiele bardziej mi leży niż obecny, a scena Polska była i jest mi najbliższa w zasadzie do połowy lat 90tych.
Wróćmy na chwilę do przeszłości. Początek istnienia Exorcist datuje się na rok 1986. Do roku 1988 nagraliście parę kaset demo i tyle. Jak to się stało, że w późniejszym okresie nie zarejestrowaliście żadnych nowych utworów?
Krzysiek Kuczyński: Było wiele przyczyn. Przede wszystkim Paweł trafił do syfu, czyli armii LWP. Exorcist kontynuował próby w zmieniających się składach, ćwiczyliśmy nowe numery m in. „Tutanchamon”. Zapał stygł. Potem heavy metal trafił szlag, wraz z pojawieniem się pierwszego masowego utworu Nirvany „Smells Teen Like Spirit”. I wszystkim odjebało na punkcie trzech chwytów gitarowych. Pojawiło się wielu naśladowców - grunge - z milionowymi słuchaczami. Taki styl muzyki zdecydowanie nam nie odpowiadał. Płyty metalowe nagrywali tylko twardziele, tacy jak Sodom czy Accept, przy niewielkim zainteresowaniu. Reszta dała sobie spokój. I my też.
Czy planowaliście wtedy nagranie swego debiutanckiego albumu długogrającego? Jakie przyczyny spowodowały, że się to wówczas nie powiodło?
Tom Godlewski:  Tak jak i większość kapel chcieliśmy oczywiście wydać wówczas płytę ale graniczyło to z cudem. No bo jak tu marzyć o płycie w czasach gdy trzeba było mieć nawet jakieś glejty żeby sobie na xero poodbijać wkładki do demówek (sic!). To stało się dopiero możliwe po upadku PRL-u, ale wtedy byliśmy już trochę w „tyle” za sprawą między innymi dwuletniego pobytu w wojsku Pawła Ręczkowskiego i chronicznego braku wokalisty. Jedyna możliwość to był wówczas MMP do którego byśmy i tak nie poszli, nawet gdyby nas chcieli, i z perspektywy czasu mieliśmy rację, bo tak jak opisywałem m.in. w „Jaskini Hałasu” nikt z przepytywanych, a zakotwiczonych u Dziuby pochlebnie się o pobycie w stajni nie wypowiadał...
Nie ma co ukrywać, że wtedy monopol na tzw. „elitę” polskiej sceny metalowej trzymał Metal Mind. Jak myślicie, czy gdyby nie wyłączność MMP na promowanie muzyki metalowej w Polsce, to może więcej fajnych i dobrych kapel miałoby szansę zaistnieć?
Tom Godlewski: ...a wręcz była to ogólna nienawiść i odwet za szmacenie zespołów. Elementarny brak szacunku dla artystów. MMP miało monopol, bo władza znalazła sobie taki wentyl bezpieczeństwa w ich postaci i bankowo brała udział w selekcji zespołów, co potem było tłumaczone przez MMP, że większość kapel prezentuje bardzo niski poziom i dlatego nie chcą ich mieć u siebie. Dlatego kwitł bardzo prężnie rynek undergroundowy, który miał o wiele większy posłuch niż scena oficjalna. Większość ludzi miała już dość oglądania na Metalmamach czy innych imprezach MMP tych samych zespołów. Gdyby nie to, że zaczęli sprowadzać - za to im akurat chwała - kapele z zachodu, to ruch w Spodku byłby jak na dworcu o drugiej nad ranem w Parzęcicach. Reasumując, gdyby nie było komuny zespoły wydawałyby płyty bez problemu, tak jak to jest dzisiaj ponieważ nie ma monopolu, mamy wolny rynek, ale że mieliśmy takie czasy, a nie inne ,to właśnie tak to wyglądało.
Jakie polskie zespoły undergroundowe były waszym zdaniem pionierskie w latach osiemdziesiątych w Polsce?
Tom Godlewski:  Na pewno Vader, który faktycznie dopiero w 1988 roku ustanowił poprzeczkę demo „Necrolust”. Duża zasługa tutaj Docenta, który wtedy jak i później zapisał się jako świetny, a może i jeden z najlepszych bębniarzy metalowych. Wówczas nikt nie grał na beczkach tak jak on.  Dalej powiem, że Imperator, który agresją, furią wręcz nie spotykaną wcześniej wbił się na stałe swoim demo „Endless Sacrifice”. Szczecińskie Merciless Death z demo „Eternal Condemnation” również pachniało takim profesjonalizmem jak na tamte lata. Doskonały image oraz warsztat i ta nutka Slayerowa powodowała natychmiastowy headbanging. Do tego zestawu dorzuciłbym jeszcze Egzekuthor z demo „Czas Sumienia”, nota bene pierwszy zespół, który nakręcił oficjalny clip w TV Szczecin, i na koniec Prosector z demo „Terrible Ceremony”. Ten ostatni to pierwszy zespół Jacka Gniecieckiego, który potem przez dziesięć lat udzielał się w Quo Vadis. Genialne aranżacje Jacka, warsztat na wysokim poziomie, chwytliwe riffy powodują, że aż żal dupsko ściska iż nikt już prawie o tym demo nie pamięta. Na koniec, niejako przy okazji, dorzucę jeszcze kilka nazw dla tych, którzy będą mieli ochotę cofnąć się w czasie i posłuchać co też wyczyniało się wtedy gdy rodził się „metal” w Polsce: Slashing Death, Separator, Confident, Mortuary, Scarecrow, Nuctemeron, Thrasher Death, Armagedon, Holy Battalion.....

Przeprowadzono: luty 2015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz