piątek, 18 września 2015

Cancer - The Sins of Mankind




Cancer - The Sins of Mankind
1993/2014, Cyclone Empire
 
Kulminacja twórczości Cancer przypada bezsprzecznie na “Death Shall Rise”, do którego znakomite preludium stanowił debiutancki krążek “To The Gory End”. Trzeci w dorobku Brytyjczyków studyjny album był już nieco inny od poprzednich dokonań tej grupy. Przede wszystkim w jego tworzeniu nie brało już uddział Morrisound Studio z Tampy, lecz tylko i wyłącznie rodzime studia. Odbija się także na brzmieniu płyty. Nie zmienia to faktu, że nadal w muzyce Cancer zostały zachowane jasne odniesienia do amerykańskiego metalu z Florydy. Ten album ma coś w sobie co przywodzi na myśl pierwsze dwa albumy Death oraz “From Beyond” Massacre. W porównaniu do “Death Shall Rise” produkcja brzmienia gitar oraz wokali jest zdecydowanie czystsza i nieco jaśniejsza. Kompozycje nadal stanowią stu procentowy koncentrat death metalu zabarwionego wpływami thrashu. Nadal jest agresywnie i brutalnie. Może ta smolista monumentalność została tutaj trochę rozjaśniona, jednak nadal potrafi zabijać swoją agresją i ciężarem. Perkusja nie traci swojej techniki, a momentami nawet mam wrażenie, że przejścia i ornamenty na bębnach są bardziej skomplikowane niż na dotychczasowych dziełach zespołu.

Początek albumu to szybka, bezkompromisowa jazda. Prędkość i agresja idą tutaj w parze jak nigdy dotąd w twórczości Cancer. “Cloak of Darkness”, “Electro-Convulsive Therapy” oraz “Patchwork Destiny” to kompozycje szybkie, z niezwykle wartko przebiegającą całością. Praktycznie bez zwalniania tempa, te trzy utwory wpadają z rzeźnickim tasakiem, by nieść spustoszenie i upodlającą destrukcję. Swoisty powrót do stylu Cancer znanego z “To The Gory End” i “Death Shall Rise” stanowi “Meet Train” oraz “Suffer For Our Sins”, które łączą monumentalność z raptownym przyspieszeniami. Ciekawym wyrafinowanym urozmaiceniem jest oddanie pierwszego głosu klasycznej gitarze w pierwszej części utworu “Pasture of Delight / At the End”, zwłaszcza że po niej wchodzi ponownie dobrze znana bezkompromisowa rzeźnia z dudniącą perkusją i mięsistymi organicznymi riffami. Takie smaczki niezwykle budują klimat całości nagrania. Całość wieńczy epicko brutalny dwuczęściowy “Tribal Bloodshed”. Te patenty, które tam nagrał Cancer, mogą niejedno ucho roznieść w pył. Prawdziwa miazga.

Na zakończenie można rzec, że “The Sins of Mankind” jest przekonującym albumem, zawierającym wszystko to, co dobry death/thrashowy album powinien posiadać. Niestety, może trochę ginie w tym wszystkim gra solowa, która tym razem nie wyszła spod ręki Jamesa Murphy’ego jak na “Death Shall Rise”, jednak która i tak trzyma poziom. Choć trzeba przyznać, że momentami jest jakaś taka nieśmiała. Jednakże z tego albumu wylewa się prawdziwa pasja dla ciężkiej muzyki, utkana z przeróżnych sekwencji niemiłosiernej kaźni. Ten album, tak jak poprzednie dwa albumy Cancer, to potężny kop na ryj.


Ocena: 5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz