sobota, 16 lipca 2016

Scarblade - wywiad







zdecydowałam się zmienić wszystko

Lubię takich sympatycznych ludzi, którzy nie srają wyżej niż dupę mają. Rozmowa z frontmanką (frontwomanką?) Scarblade pokazała iż jest to osoba sensowna, inteligentna i zachowująca się w porządku wobec swoich kolegów w zespołu, a nie kolejna upośledzona buc-artystka. Propsuję, choć może debiut Scarblade nie przypadł mi jakoś specjalnie do gustu. Sama kapela trzyma się dobrze po perturbacjach i zmianie miejsca stacjonowania o dwa tysiące kilometrów. Postanowiło się nią zaopiekować No Remorse Records, więc warto obserwować dalsze losy tej kapeli.

Pozdrowienia z Polski! Scarblade to nowa nazwa na mapie heavy metalowego świata, dlatego zacznijmy może od samego początku. Część z was pochodzi z Grecji, gdzie funkcjonowaliście jako Ruthless Steel. Cóż, jak to się stało, że część z was postanowiła przeprowadzić się do Szwecji? Jaki był tego powód?

Aliki Kostopoulou: Hail ze Szwecji! Dzięki za wywiad! Oj, było wiele powodów. Przede wszystkim byłam w Szwecji już wielokrotnie i naprawdę uwielbiam ten kraj za to jaki jest piękny i jak dobrze jest zorganizowany. Podjęłam dużą decyzję, by się tu przenieść już jakiś czas temu, aczkolwiek mimo wszystko wyszło to wcześniej niż się spodziewałam! Chciałam przeprowadzić się pod koniec października 2015, jednak podczas wakacji po ukończeniu studiów w lipcu 2015 dostałam wiadomość od mojej rodziny na temat dużych kłopotów finansowych w Grecji i trwającego tam kryzysu bankowego. Postanowiłam nie wracać i zamiast tego znaleźć tutaj jakąś pracę i szansę na lepsze życie. Potem zaczęłam poszukiwać nowych muzyków do zespołu. To zresztą było coś o czym już rozmawiałam z poprzednim składem, nie było więc to dla nich niespodzianką. Jedynym, który postanowił tutaj przyjechać jest mój wspólnik w zbrodni zwanej Scarblade Nikos Giorgakis (basista).

Wcześniej zespół był znany pod nazwą Ruthless Steel. Dlaczego przemianowałaś go na Scarblade?

Zmęczyła mnie ta poprzednia nazwa. Po prostu. “The Cosmic Wrath” jest nową erą brzmienia dla zespołu. Toczyliśmy sporo dyskusji podczas nagrywania tego albumu. Wiesz, że chcemy poprawić struktury utworów i nadać całości bardziej nowoczesnego brzmienia. Postrzegałam cały ten proces jako punkt zwrotny dla Scarblade. Dlatego zdecydowałam się zmienić wszystko. I nazwę, i skład, z czego to drugie tak czy owak musiało się zdarzyć… Aczkolwiek na albumie jest wpisany stary skład, ponieważ to oni go nagrywali, więc tak powinno być.

Jakie jest znaczenie i historia kryjąca się za nazwą Scarblade?

Chciałam by zespół miał naprawdę mocną nazwę. Skojarzyłam “powrót” zespołu do blizny jaką pozostawia po sobie ostrze na skórze! Rzeczywiście, zostawiło to swoistą bliznę na mnie, gdyż nie była to jedynie zmiana składu i nazwy, lecz całego mojego życia, gdy się przeprowadziłam do Szwecji! Mam też nadzieję, że album wywrze o wiele lepsze wrażenie od EP nagranej jako Ruthless Steel w 2013 roku. Także, dokładnie, nazwa jest związana z całą zmianą jaka dotknęła zespół!

Jako Ruthless Steel nagraliście w 2013 rzeczone EP zatytułowane “Die in the Night”. Dwa utwory z tego wydawnictwa zostały nagrane na nowo na “The Cosmic Wrath”. Dlaczego nie wszystkie cztery?

Chcieliśmy wybrać dwa utwory, które będą odpowiednio mocne, ponieważ mieliśmy już wtedy napisane “Escape”, będące dość “gładką” kompozycją. Zdecydowaliśmy, że będzie to “Die in the Night” oraz “Power of Hate”. Była to okazja do odświeżenia nieco aranżacji w tych utworach!

Cały materiał z “The Cosmic Wrath” został napisany jeszcze za czasów Ruthless Steel?

No tak, tworzyliśmy te utwory na przestrzeni lat, gdy jeszcze funkcjonowaliśmy pod nazwą Ruthless Steel. Zmiana nazwy była decyzją, którą podjęłam, gdy album był miksowany. Te utwory były też grane na żywo, ale nie zostały wydane pod starą nazwą!

Co było twoim źródłem inspiracji dla tekstów, które znalazły się w utworach na “The Cosmic Wrath”?

Moją inspiracją i tym co bardzo mnie interesuje, jest to jak ludzie podchodzą do codziennego życia i rutyny. Niektórzy próbują od niej uciec i szukają sposobów, które im to umożliwią… Ponadto, choć nie lubię się zagłębiać w politykę, używam pewnych symbolicznych zwrotów i wydarzeń jako podmiotu, jednak bez wyraźnego wskazywania o co chodzi, jeżeli wiesz o czym mówię. Czasem trudno to dostrzec, jeżeli się nie wie, że to tam jest. Na przykład “Cursed Legion” dotyczy sytuacji politycznej w Grecji… jak politycy niszczą kraj i jak ludzie pragną wolności… jednak zostało to opisane poprzez historię taktującą o duchach, demonach, i tak dalej. Jestem bardzo wrażliwa na sprawy społeczne. Sytuacja w Grecji była dla mnie olbrzymim źródłem inspiracji przy pisaniu “The Cosmic Wrath”, zwłaszcza że wcześniej mieszkałam w Atenach.

Czy oprócz tego inspirują cię jakieś rzeczy niezwiązane z polityką? Muzycznie i lirycznie?

Cóż… oglądam spektakle muzyczne i opery, a także czytam literaturę gotycką. Mogę też powiedzieć, że już zaczęliśmy komponować materiał na następny album i warstwa liryczna będzie o wiele mroczniejsza i skupiająca się na wewnętrznych emocjach. Nowy album będzie zupełnie inny. Mam nadzieję, że będzie także interesujący dla fanów!

Dlaczego zdecydowaliście się dołączyć instrumenty klawiszowe do swojej wizji artystycznej?

Klawisze dodają bardziej “atmosferycznych” szczegółów do kompozycji, których wcześniej brakowało w naszym brzmieniu. Niektóre dodatki klawiszowe na “The Cosmic Wrath” są bardzo charakterystyczne. Muszę przyznać, że jestem wielką fanką Malmsteena i zawsze uważałam, że klawisze w jego kompozycjach były nieziemsko masywne, stanowiąc niesamowicie dobrze dobrany dodatek do i tak świetnie zaaranżowanych i chwytliwych utworów. Postanowiłam sprawdzić to u nas i efekt mi się to podoba!

Wasz nowy album miał oficjalną premierę wczoraj, 13 maja. Macie może już jednak jakiś feedback ze strony fanów?

Cóż, nasz klip do “Die in the Night” jest na YouTube od dłuższego czasu… głównie spotkaliśmy się z pozytywnymi komentarzami. Nasza wytwórnia, No Remorse Records, bardzo nas wspierała w promocji. Jest jednak bardzo wcześnie, tak myślę… ludzie muszą na spokojnie posłuchać naszej płyty, by sami zdecydować czy im się podoba czy jednak nie! Póki co jednak odbiór jest bardzo dobry!

Zanim skończymy tę rozmowę, czy masz jakieś ostatnie słowa lub przemyślenia, którymi chciałaś się z nami podzielić?

Chciałabym jeszcze raz podziękować za ten wywiad! Dziękuję także wszystkim tym, którzy nas wspierają. Mam nadzieję, że “The Cosmic Wrath” przypadnie wam do gustu i że zobaczymy się na jakimś koncercie! Nie zapomnijcie być tak wspaniali, jak jesteście teraz! We are “United as One”!

Przeprowadzono: maj 2016

Axevyper – Into the Serpent’s Den





Axevyper – Into the Serpent’s Den
2016, Iron Shield Records

Już na samym wstępie szczerze przyznam, że jakoś nigdy albumy studyjne Axevyper nie jarały mego serduszka. Były okej, ale nie było to nic do czego chciałbym wracać. Koncertowo z pewnością zabijały, jednak studyjnie jakoś mnie nie przekonały do siebie. To się diametralnie zmienia wraz z „Into the Serpent’s Den”.

Trudno mi nawet wskazać, co się tutaj konkretnie zmieniło – wiadomo, brzmienie jest lepsze, kompozycje są lepsze, ale to nadal jest Axevyper, lecz jakieś takie… lepsze? No, lepsze zdecydowanie! Właściwie to wręcz bezbłędne. Niezależnie od tego o jakiej składowej się nie wspomni, tutaj została dopieszczona do granic możliwości. Riffy? Genialne. Brzmienie? Mocne, oldschoolowe, a przy tym przestrzenne i świeże. Warsztat muzyczny? Bezbłędny – basista, gitarzyści i perkusista oprócz rzetelnego rzemiosła potrafią popisać się też niezwykłym kunsztem. Wokale? Idealnie wpasowujące się w konwencje i obezwładniające swą maestrią. Dodając do tego fajnie zaaranżowane utwory, w które wsadzono bardzo dobrze wyważoną porcję solówek, leadów, riffów, przejść i bridge’y, otrzymamy właściwie kompletny obraz popisu mistrzostwa. W dodatku, to wszystko razem najzwyczajniej w świecie dobrze „gada” i się ze sobą klei.

Żadne Skull Fist czy Enforcer nie dostarczyły jeszcze takiej dawki melodyjnych riffów, co tradycyjni metalowcy z Axevyper, jadący na skrzydłach takich duchów przeszłości jak Attacker, Omen, Manilla Road czy Running Wild, a goście z Axevyper przy tym potrafią tkać szczodry kobierzec niezwykle mistycznej atmosfery i niesamowitego klimatu – coś czego wspomniane nowomodne kalki Shok Paris i Tokyo Blade nie umieją.

Już na wstępie atakuje nas świetna kompozycja traktująca o Elryku z Melnibone – ostatnio bardzo chodliwy temat muzyczny (i dobrze, bo dobrą literaturę należy wspierać, a nie potem biegają kucośmieszki wymachujące płaczliwie chudymi piąstkami, gdy się szkaluje Piekarę czy innych grafomanów). Kanonada niszczącej energii wali w uszy bez pardonu.

„Metal Tyrant” i „Soldiers of the Underground” to przedniej urody ścigacze, nieco w klimacie Running Wild, przystrojone w dostojne leady i riffy. Nikt się tu nie oszczędza, ani gitarzyści, ani bębniarz, ani basista, który wyrywa się do przodu w umiejętnych turboszybkich przeplatankach – ten typ to dopiero pokazuje pełnie możliwości tego instrumentu. Żadne tam plumkanie w tle, lecz agresywne eskapady z postrzępionym ostrzem mordu i barbarzyńskiej chwały.

„…Serpent’s Den” nie stawia na granie na jedno kopyto. Po niezwykle energetycznym wstępie, dostajemy „The Adventurer”, kompozycję, która z początku pełna jest mglistego oniryzmu i nostalgii, by potem zaatakować duetem gitarowego unisono. Trochę tu Sacred Gate, nieco Iron Maiden i dużo Omen. Fajnie to wszystko ze sobą współgra. Nie zabrakło także klimatycznych wokali i basowych przebitek.

Głównym leitmotivem jest hołd tradycyjnym i epickim formom metalowego zniszczenia. „Under the Pyramid” jedzie Manillą Road na kilometr i to bez popadania w epigoństwo i pastisz. Zakorzenione w dodatku zostało tutaj niezwykle klimatyczne przełamanie kompozycyjne – mroczne, posępne, złowieszcza, a przy tym niezwykle pasujące do całokształtu. No i ta boska solówka, jedna z wielu genialnych znajdujących się na tym albumie.

Wpływy NWOBHM są za to bardziej zauważalne w chwytliwym „Solar Warrior”, chyba najprostszej w swej wymowie kompozycji na tym albumie. Jaskrawe riffy i solówki tętnią tutaj rozrywającą energią, a ten bas, który idzie w sukurs gitarze prowadzącej pod jednym z leadów, nie odstępując jej ani na krok? Czystej wody poezja i mistrzostwo.

Album konkluduje najdłuższa z kompozycji wchodzących w jego skład – „Beyond the Gates of the Silver Key”. Epicka i majestatyczna symfonia dostojności oraz monumentalności. Niezwykle interesujący jest fakt, że muzycy nie poszli na łatwiznę i nie dostarczali nam samych kwadratowych riffów, które wręcz same się tutaj narzucały, lecz nie gubiąc epickości, płynnie przechodzili między pozornie nie pasującymi do siebie figurami. Trzeba przyznać, taka pozorna entropia niezwykle pasuje do tematyki tekstu opartej na prozie mistrza H.P. Lovecrafta.


„Into the Serpent’s Den” przypomina mi nieco w swej fakturze ostatni album Ironsword. Jest tutaj sporo podobieństw, jednak Ironsword preferował zdecydowanie prostsze rozwiązania konstrukcyjne i instrumentalne. Axevyper właściwie nie hamuje się w niczym w realizacji swej wizji artystycznej. Wyróżnia się tym ponad innymi kapelami parającymi się epickim i tradycyjnym heavy metalem, zorganizowanymi dookoła basenu Morza Śródziemnego. No, nie chcę tutaj przesadnie się ekscytować ale chyba mamy solidnego pretendenta do miana Albumu Roku, a już z całej pewności do jakieś pierwszej piątki najlepszych wydawnictw z tego roku. Ta płyta to jak strzał z pistoletu w kanister z benzyną. I to całkiem spory kanister.

Ocena: 5,5/6

sobota, 9 lipca 2016

Morbid Saint – Spectrum of Death





Morbid Saint – Spectrum of Death
1990/2016 - Century Media

Trudno jest napisać cokolwiek konstruktywnego o takiej legendzie jaką jest „Spectrum of Death”. No bo co tu jest do recenzji? Ta płyta jest właściwie bezbłędna. Może stanąć w szranki z każdą dowolną płytą Slayera, Metalliki, Megadeth, Anthrax i zaorać ją tępą gracą, bez popity i bez lubrykantu. „Spectrum of Death” Morbid Saint jest najlepszą płytą thrash metalową i jedną z najlepszych płyt metalowych w ogóle. Moja opinia nie jest przy tym odosobniona – każda sensowna osoba, która zdołała poznać więcej niż tylko entrylevelowe kuc-kapele, darzy ten album szczególną estymą.

Powodów by zwrócić uwagę na „Spectrum of Death” jest cała lista. Podstawowy – ta płyta ma brzmienie jak totalna rzeźnia. Nagrana pierwotnie w 1988 roku, a wydana w 1990, przy dość skromnych nakładach finansowych – pokazała, że bez polerowania miksu można uzyskać efekt niezwykle ponadczasowy, a przy tym do szpiku kości metalowy. Brutalność i agresja zawarta na debiucie Morbid Saint bije na głowę w tej tematyce niejeden wyziew death czy black metalowy, udowadniając przy tym, że to jednak thrash jest kwintesencją gniewu, furii i przemocy w muzyce. Każda z siedmiu bezkompromisowych kompozycji to hołd składany bestialstwu i barbarzyństwu. Przy całej swojej agresji – ta płyta jest nadal sztuką i dziełem muzycznym! Coś czym nie może się pochwalić żadna ultratechniczna brutal death metalowa kapela, stawiająca na sam chłodny onanizm warsztatem i bezkształtną techniką.

Mogę także powiedzieć parę słów o kompozycjach, ale starzy wyjadacze zapewne znają je na wylot. Jednak jeżeli jest ktoś, kto dopiero zaczyna swoją przygodę z thrash metalem i nie zadowala go sama brudna piana wierzchu metalowego mainstreamu, to zawsze może rzucić okiem na to, jak się prezentuje materiał „Spectrum of Death”. Krwiożerczy pochód, bez żadnego intra czy innych duperszmitów, otwiera bezpardonowy cios na ryj w postaci „Lock Up Your Children”. Z marszu słuchacz jest porażony brzmieniem i atmosferą płyty, bez zbędnych wstępów i bez żadnych ogródek. Kanonadzie dzikich riffów i upiornemu, sadystycznemu wokalowi, idzie w sukurs bezkompromisowy atak perkusyjny i ognistość solówek. Nadmienię, że solówki na „Spectrum…” są nieodzownym elementem wszystkich kompozycji. Choć brutalne riffy to bez dwóch zdań clou morderczego programu, to także leady tutaj stanowią ważną część całości. Ich wyjątkowo plastyczna ekspresja i gniewna natura, w której shreddują chromatycznie, sprawiłyby że niejeden thrashowy wioślarz zawstydziłby się nad własną formą.

Stronę A czarnego krążka ponadto wypełniają takie killery jak „Burned at the Stake”, pięknie zaaranżowany „Assassin” – który trwa ponad siedem minut, a ma się wrażenie jakby trwał niecałe dwie – no i „Damien”, kiler i prawdziwy hit. Szybki, krótki, konkretny i niezwykle klimatyczny. Prawdziwy sztos i niedościgniony wzór w kwestii intensywnego ataku metalowego

Druga strona placka prezentuje analogicznie dobry materiał co strona A. To nie jest wydawnictwo z gatunków tych, które swoje najlepsze walory umieszczają na samym początku, a dalej rażą średnimi wypełniaczami. „Crying For Death”, wypakowany po brzegi, chwytliwymi thrashowymi riffami i tą swoją śmiercionośną otoczką, stanowi istne zabójstwo. Nie wiem nawet czy powinienem wspominać tu o tej niesamowitej solówce, bo po prawdzie, w każdym utworze ze „Spectrum of Death” znajduje się genialny i zapadający w pamięć lead. Solo do „Crying For Death” jest jednak niezwykle piękne w swej brutalnej formie. Nie jest to surówka, lecz pięknie dopracowany wachlarz skali i akcentów.

Chwilę przerwy w tym rzeźnickim szale stanowi kilkudziesięciosekundowy przerywnik, noszący tytuł albumu – czyli „Spectrum of Death”. Jest to krótki kaprys zagrany na gitarze klasycznej, który dodaje nowego wymiaru do całości i stanowi krótki (bardzo krótki!) moment oddechu przed kolejną porcją kawalkady chaosu. Jest nią drugi utwór, który trwa ponad siedem minut na tej płycie – „Scars”. Co się tutaj odjaniepawla to głowa mała. Ta kompozycja, z tymi swoimi przejściami, bębnami, riffami, solówkami, potępieńczymi wokalami i pięknie dopracowaną, interesującą strukturą swych poszczególnych części, jawi się jako prawdziwie intensywna i tętniąca falami adrenaliny przejażdżka po piekielnych bezdrożach. Ogień, siarka, trupy, demoniczna knaga. Miazga tęgich rozmiarów.

Album konkluduje nieco „hymniasty” „Beyond the Gates of Hell” – utwór także po brzegi wypełniony genialnymi riffami, żywymi solówkami, świetnymi zmianami tempa i innymi aspektami i smaczkami, które są istotne w wielowymiarowych metalowych kompozycjach.

Swoją drogą – mamy rok 2016, a to cholerstwo się nie zdezaktualizowało ani trochę. A to, co się dzieje w utworach, które składają się na ten album to prawdziwa parada niepodległej brutalności. W dodatku uszytej w sposób ciekawy, interesujący i, zwyczajnie rzecz ujmując – mistrzowski.

Cięższa strona thrashu pokazała prawdziwy pazur i od tamtej pory nikt nie potrafi tego szponu stępić. Ostatnio wydana reedycja na winyu, ze specjalnie przygotowanym na takie wydawnictwo re-masteringiem, tylko go mocniej zaostrza. Właśnie, co do reedycji – mastering nie został spieprzony, można kupować czarne placki. Polecam.

Ocena: 6/6