poniedziałek, 7 września 2015
U.D.O. - Steelhammer
U.D.O. - Steelhammer
2013, AFM
Od jakiegoś czasu, płyty które dostarcza nam Udo Dirkschneider wespół ze swoją załogą, niewiele się od siebie różnią. Co album mamy do czynienia z odgrzewanym kotletem. W miarę smacznym, to prawda, jednak posiadającym kilka nieciekawych żyłek, no i wciąż będącym odgrzewanym ochłapem. Na szczęście wraz ze "Steelhammer" przyszła drobna zmiana, choć bardziej z naciskiem na słowo "drobna" niż "zmiana". Znowu mamy do czynienia z niewyszukanymi, ale porządnymi kompozycjami w klimatach tradycyjnego heavy. Jednak to, co zwraca uwagę, w porównaniu z paroma ostatnimi albumami U.D.O. to produkcja dźwięku. I tu duży plus - gitary brzmią na mniej przetworzone niż były dotychczas. Niby to tylko kosmetyka brzmienia, a już efekt końcowy na tym dużo zyskuje. Od razu przyjemniej się słucha. Produkcja dźwięku jest silnym aspektem tego wydawnictwa. Wszystko brzmi dokładnie tak jak powinno na heavy metalowej płycie.
Nie jest jednak zbyt różowo, jest też łyżka dziegciu w tej beczce miodu. Są pewne zgrzyty w kompozycjach. Nie chodzi o to, że są złe. Chodzi o to, że brzmią tak jakby były przygotowywane taśmowo. Nie są schematyczne, gdyż istnieje pewna różnorodność w kompozycjach - są kawałki szybkie, wolne, w średnim tempie - pełny zestaw. Po prostu niemal każdy kawałek ma do bólu powtarzany swój tytuł w refrenach. Słychać to zwłaszcza pod koniec utworów. Ile razy można słuchać przeklejonego po chamsku refrenu? Rozumiem, że to miały być metalowe przeboje do skandowania i w ogóle, ale odczuwam lekki przesyt w tej materii.
Interesującym, i chyba już nieodłącznym, elementem muzyki U.D.O. są charakterystyczne męskie chóry w refrenach, tak dobrze znane z Accept. To nie jedyny element, który narzuca skojarzenia z poprzednią kapelą, w której śpiewał Udo. Utwór tytułowy ma klimat mocno siedzący w klimatach Accept z czasów "Metal Heart". Gdyby nie nadmiar przeklejonych na zasadzie „kopiuj – wklej” refrenów pod koniec, to byłby to naprawdę przemocny utwór.
Ogólnie mówiąc - album jest fajny, słuchalny i jest przy tym wydawnictwem wartościowym. Uwagę przykuwają znakomite heavy metalowe hymny w postaci "Metal Machine" (ten tapping pod koniec utworu to czysta poezja!), "Basta Ya" czy "King of Mean". Nie są to przełomowe, wyszukane kompozycje, jednak jest to kawał dobrej, rzemieślniczej roboty.
Ocena: 4/6
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz