poniedziałek, 7 września 2015

Raven - wywiad



NIE UŻYWAMY METRONOMU – TO DOBRE DO TECHNO

Wbrew pozorom, gatunek zwany New Wave of British Heavy Metal, pod kątem stylistycznym nie był pojęciem jednorodnym. Kryła się pod nim bardzo szeroka gama brzmień. Do worka opisanego NWOBHM wrzucano zarówno brudny heavy jak i nuty prawie podpadające pod AOR, wczesny power/speed, a także prymitywne i walące siarą na kilometr dokonania Cronosa i spółki. NWOBHM to także nie tylko jedynie definicja muzyczna, lecz przede wszystkim “lajfstajlowa”. Muzyka szybko stała się formą sprzeciwu wobec norm społecznych, bezrobocia i nieszczerych fajfusów. Klasyczny brytyjski metal zrodził wiele kultowych legend, które po dziś dzień stanowią, zdaje się, niewyczerpalne źródło inspiracji dla innych kapel. Jednym z bardziej znanych zespołów NWOBHM jest wywodzący się z Newcastle Raven. Zespół, który nie ograniczał się do kopiowania innych wzorców, lecz który jasno dążył do kreowania własnego stylu i tworzenia własnej, charakterystycznej muzyki. Choć trzydzieści pięć lat, które minęły od premiery ich świetnego debiutanckiego “Rock Until You Drop” nie były usłane różami, to kapela nadal pozostaje wierna swym ideałom i wciąż daje wyraz swemu szaleńczemu rock’n’rollowemu heavy metalowi.

Witaj! Minęło już trochę czasu od waszego ostatniego albumu studyjnego. To już pięć lat od chwili premiery “Walk Through Fire”. W międzyczasie wydaliście także dokument “Rock Until You Drop”. Trzeba przyznać, że nie próżnujecie. Zamierzacie utrzymać takie tempo pracy w przyszłości?

John Gallagher: Cześć! Prawdę powiedziawszy to staramy pracować jeszcze ciężej! Wprawiliśmy koła w ruch i zamierzamy zapchać nasz harmonogram do granic przyzwoitości. Chcemy poświęcić dużo czasu na promocję płyty i koncertowanie, zwłaszcza że jest tyle miejsc, które chcemy jeszcze odwiedzić.

Tak teraz, z perspektywy czasu, czy nadal jesteś usatysfakcjonowany z tego co udało wam się osiągnąć na “Walk Through Fire”? Co sądzisz o tym albumie?

Jestem zadowolony z tej płyty. Moim zdaniem to był mocny, wyrazisty akcent. Znak, że wróciliśmy z powrotem i to silniejsi niż zwykle. Utwory były świetne, brzmienie było super, gra pełna inspiracji, a wszystko to przepełniały nieprzebrane pokłady energii. Naturalnie, gdy nadszedł czas na nagranie następnego albumu, chcieliśmy jeszcze bardziej podnieść poprzeczkę, którą ustawiliśmy na “Walk Through Fire”! Po drodze wiele przeszliśmy. W międzyczasie zmarli nasi rodzicie… również matka Joego. Mark miał bardzo poważny wypadek w 2001 roku, który prawie posłał go na wózek. Walczył jednak o swoje zdrowie zębami i pazurami - stąd się wziął tytuł naszego poprzedniego albumu, w końcu naprawdę przeszliśmy wtedy przez ogień. Ten album był dla nas bardzo ważny, zwłaszcza przez to wszystko, co nam się przytrafiło.

Wystartowaliście z kampanią na Kickstarterze, której celem było sfinansowanie sesji nagraniowej do “ExtermiNation”. Dlaczego zdecydowaliście się na crowdfunding?

Chcieliśmy poprawić wszystko to, co zrobiliśmy ostatnio w studio. Niestety, to kosztuje, zwłaszcza że chcieliśmy by cały zespół brał udział w pisaniu i aranżowaniu materiału. SPV jest świetną wytwórnią i bardzo nam pomogli przy pierwszych posunięciach, lecz koszty ciągle szły w górę. Żeby stworzyć organiczny album na którym słychać chemię, która jest między nami, musimy przebywać i tworzyć w jednym pomieszczeniu, a wszyscy mieszkamy dość daleko od siebie. Nie wszystko da się zrobić przez internet! Doszliśmy do wniosku, że spróbujemy użyć Kickstartera do pokrycia wydatków - poza tym to świetny sposób, by pozwolić fanom dojść do głosu i dać im poczucie, że są częścią procesu tworzenia nowego wydawnictwa. Dzięki temu sami mogą się stać producentami wykonawczymi najnowszego albumu. W końcu czym jesteśmy bez nich?

Jako cel zadeklarowaliście 15 000 dolarów, jednak wpływy od fanów przekroczyły tę sumę niemal dwukrotnie. Spodziewaliście się, że fani wesprą was aż w tak dużym stopniu?

Nie, zupełnie nie. Mieliśmy nadzieję, że uda nam się osiągnąć tyle w ile celowaliśmy, a tu się okazało, że odzew był naprawdę niesamowity. Ale z drugiej strony wszystko dobrze zaplanowaliśmy, poszczególne nagrody były dobrze rozplanowane, zrobiliśmy fajne koszulki, naszywki i tak dalej. No i do tego doszło “Party Killers”...

Właśnie. Jedną z bardziej interesujących nagród był album z coverami zatytułowany “Party Killers”. Jedyny sposób w jaki można go było zdobyć to poprzeć waszą kampanię na Kickstarterze. Czy możesz nam powiedzieć o nim co nieco?

To była naprawdę szalona opcja i masa dobrej zabawy. Przebywaliśmy w sali prób niedaleko mojego miejsca zamieszkania. Akurat pisaliśmy wtedy nowy materiał i na rozgrzewkę zagraliśmy parę coverów. Poprosiłem inżyniera ze studia, by zarejestrował to, co gramy, byśmy mogli potem ocenić jak wypada brzmienie i co w nim poprawić. Efekt okazał się piorunujący już na samym starcie! Postanowiliśmy wtedy nagrać kilka coverów, gdyż stwierdziliśmy, że możemy je później do czegoś wykorzystać. Chwilę później dotarło do nas, że to będzie idealny element do naszej kampanii na Kickstarterze. W sumie zarejestrowaliśmy jedenaście kawałków: “Fireball” Deep Purple, “Bad Reputation” Thin Lizzy, “He’s a Whore” Cheap Trick, “In For the Kill” Budgie, “Is There a Better Way” Status Quo, “Ogre Battle” Queen, “Queen of My Dreams” Edgara Wintera, “Too Bad Too Sad” Nazareth, “Cockroach” Sweet, “Tak Me Bak Ome” Slade oraz “Hang on to Yourself” Davida Bowiego. Wszyscy ci wykonawcy i zespoły stanowiły, i nadal stanowią, dla nas wielkie źródło inspiracji. Ukończenie całego krążka “Party Killers” zajęło nam niecały tydzień! Można rzec, że jest to świetny kompan dla naszego najnowszego albumu.

Wystawiliście także na Kickstarterze w charakterze nagrody customowego ESP Marka z 1986 roku, na którym nagrywał kilka albumów Raven. Niestety, nikt się na niego nie pokusił. Co więc planujecie zrobić z tą gitarą?

E, pewnie skończy jako drewno na opał. (śmiech) Nie no, wraca z powrotem do skarbca. Na pewno jej jeszcze do czegoś użyjemy.

Jak myślisz, będziecie jeszcze wracać do crowdfundingu w przyszłości, przy okazji kolejnego albumu studyjnego?

Pewnie tak zrobimy… Póki co, było to niezmiernie przyjemne i ujmujące uczucie, widzieć jak fani nas chętnie wspierają. No i na pewno zaplanujemy coś w rodzaju drugiej części “Party Killers”!

Wróćmy do waszego najnowszego krążka. Zdecydowaliście się zatytułować go “ExtermiNation”. Czy coś szczególnego kryje się za tym tytułem?

Tytuł albumu pochodzi z fragmentu tekstu do utworu “Destroy All Monsters”. Oprócz tego chcieliśmy tak trochę podprogowo przykuć uwagę do powolnego niszczenia wolności i praw człowieka i to nie tylko w USA, lecz dosłownie wszędzie. Jest to powolny proces, jednak społeczeństwa generalnie zaczynają dostrzegać, że dajemy się kantować już zdecydowanie za długo.

Strzykawka na okładce jest wbita we Wschodnie Wybrzeże USA. To taki zbieg okoliczności, wizja artystyczna czy świadomie coś chcieliście w ten sposób pokazać?

Na ten pomysł wpadł twórca okładki, czyli Jay Sharpe… nikt oprócz niego tak dobrze nie dopasowałby grafiki do treści albumu! Ha!

Napisaliście na Kickstarterze, że “ExtermiNation” jest waszym najlepszym dotychczasowym albumem. Czy naprawdę uważacie, że ta płyta przebija wszystkie wasze poprzednie klasyczne wydawnictwa? Co według was jest takiego wyjątkowego w “ExtermiNation”?

Każdy z naszych albumów jest na swój sposób silną pozycją. No i ciężko jest stawiać w szranki z nostalgią. Jeżeli słuchasz jakieś płyty jako młody człowiek i ona urywa ci dupę, to na bank zostanie już z tobą na całe życie i zawsze będziesz ją gdzieś tam miał z tyłu głowy. Mieliśmy niezwykłe szczęście, że spora liczba naszych albumów została inspiracją dla wielu, wielu ludzi. Jednakże w kwestii uderzenia, tworzenia utworów i umiejętności muzycznych ta płyta jest najlepsza ze wszystkich. Jest przepełniona heavy metalowym chaosem. Nowa płyta jest jak nieświęty związek małżeński “All For One” i “Architect of Fear”. Jest ciężka, melodyjna i pełna mocy. No i znajduje się na niej czyste szaleństwo!

Jak długo przygotowywaliście materiał? Czy natrafiliście na poważne problemy podczas sesji nagraniowej?

Zawszę coś piszę. Ale wydaję mi się, że pierwsze poważne kroki podjąłem tak gdzieś w 2010 roku. Zwykle po ukończeniu jednego albumu potrzebuje się czasu na przysłowiowe naładowanie baterii, jednak w tym przypadku nie traciłem na to czasu. Każdy z nas przynosił po kolei pomysły. Czasem były to pojedyncze riffy, a czasem już w pełni napisany utwór. Czasem tylko pomysł, tak jak było w przypadku, gdy Mark powiedział na próbie, że “powinniśmy mieć numer o niszczeniu wszystkich potworów”. Joe na przykład przynosił swe pomysły nagrane na kasecie. Gość jest naprawdę oldschoolowy. Nie natrafiliśmy na żadne przeszkody, chyba żeby podciągnąć pod to masę pomysłów, które musieliśmy opracować. W pewnym momencie zaistniała potrzeba byśmy je sobie uszeregowali i gruntownie przejrzeli, tak by do sesji nagraniowej wybrać tylko te najlepsze! Co do samego nagrywania, tak jak zawsze - nie zajęło nam to wiele czasu. Gramy jako zespół! Jest nas tylko trzech. Następnie oceniamy efekty, poprawiamy to co trzeba poprawić… następnie dodajemy drugą gitarę, przebitki, wokale… no i te wszystkie śmieszne bambetle w postaci efektów dźwiękowych, klawiszy, hałasów i tak dalej. I tyle.

Co zwykle pojawia się jako pierwsze - tekst czy muzyka? Czy też raczej staracie się tworzyć i jedno i drugie równocześnie?

Prawie zawsze najpierw powstaje muzyka. Dopiero ona podsuwa jakiego rodzaju tekst będzie do niej pasować. Zwykle jak mam już muzykę to śpiewam do niej jakieś bezsensowne teksty bez ładu i składu. Wtedy pojawiają się pierwsze pomysły na refren albo na początek którejś ze zwrotek. Dopiero od tego potem wychodzę w pisaniu tekstu. W ramach miłej odmiany Mark wymyślił naprawdę wiele tekstów i świetnych pomysłów na nowy album!

Kevin Gutierrez raz jeszcze wziął w swe opiekuńcze skrzydła zwierzchnictwo nad brzmieniem waszego albumu. Rozumiem, że byliście na tyle usatysfakcjonowani z tego, co zrobił na “Walk Through Fire”, że ponownie nawiązaliście z nim współpracę? Czy w przyszłości też zamierzacie korzystać z jego usług?

Owszem, Kevin odwalił kawał dobrej roboty na “Walk Through Fire”. Zrobił to na tyle solidnie, że postanowiliśmy z nim pracować przy okazji najnowszego krążka. Kevin mógłby powiedzieć, że Raven po prostu potrzebowało kogoś, kto będzie wciskał przycisk nagrywania, ale gość naprawdę jest świetny. Nie dość, że sam jest kopalnią genialnych pomysłów, to w dodatku potrafi utrwalić nasze brzmienie dokładnie tak, jakbyśmy chcieli by wyglądało. Dzięki niemu nasz album jest brzmieniowo niezrównany. Możesz go puścić głośno i nadal będzie brzmiał czysto i przejrzyście, a nawet jeszcze czyściej. Żadnych odcinających uszy częstotliwości i innych niedopracowań. Kevin sam zresztą jest muzykiem, więc w studio działa bardzo intuicyjnie i chwyta wiele rzeczy w mig. Większość inżynierów w studio polega zbytnio na cyfrowym zegarze, gdy omawiają określony fragment utworu. Kevin za to wie pod kątem muzycznym gdzie znajduje się odpowiednia partia. To naprawdę ułatwia wiele rzeczy!

Album rozpoczyna się konkretnym łomotem w postaci “Destroy All Monsters”. Jest to chwytliwy utwór nasycony epickim klimatem. Jaka historia kryje się za tą kompozycją.

Wielkie dzięki! To utwór Marka… po tym jak nagraliśmy live’a z Japonii pod takim tytułem w połowie lat dziewięćdziesiątych, nosiliśmy się ze stworzeniem utworu o takiej nazwie. Mark w końcu przyniósł riffy, które uważał odpowiednie do takiego wałka oraz napisał większość tekstu. Dodaliśmy do tego chaotyczne intro… oraz oczywiście chaotyczne outro! Ten utwór to świetna ilustracja tego, co robimy - połączenie czystej agresji, melodii, technicznej sprawności i chaosu. Istny Raven!

Utrzymujecie stały poziom jakościowy utworów przez resztę trwania albumu. Ciężko jest wskazać jakiś wyróżniający się numer. Nie oznacza to jednak, że utwory są grane na jedno kopyto. Kompozycje różnią się od siebie jednak jednocześnie są ze sobą spójne. Czy właśnie taki efekt zamierzaliście uzyskać?

Sądząc po twojej opinii rzekłbym, że się nam to w stu procentach powiodło! Dokładnie o to nam chodziło! Spójny krążek z dopracowanymi utworami - same hity, żadnych fillerów - od początku do samego końca. Tak, by chciało się cały album puścić jeszcze raz od początku. Minęło trochę czasu od naszego ostatniego studyjnego krążka, więc chcieliśmy fanom wynagrodzić ich cierpliwość. Byliśmy im to winni. Sobie zresztą też. Dlatego nie oszczędzaliśmy się i staraliśmy się zrobić wszystko najlepiej jak tylko umiemy. To nie lada wyzwanie by twoja twórczość była jednocześnie spójna, a zarazem odpowiednio zróżnicowana, a ten album temu podołał.

W waszych kompozycjach słychać połączenie charakterystycznego grania riffów w stylu lat 80tych z patentami i brzmieniem z lat 90tych. Myślisz, że na dłuższą metę takie połączenie jest możliwe?

Myślę, że tak. Nie przeprowadzamy jednak takich kalkulacji. Zwykle to albo siadamy z gitarą i improwizujemy, póki nie wpadnie nam jakiś fajny riff, albo jamujemy całym zespołem, póki nie pojawi się analogicznie interesujący riff. Potem wokół niego budujemy utwór, to logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy. Jeżeli wszystko w kompozycji nam pasuje - boom! - masz gotowy utwór. Jeżeli jednak coś nie brzmi tak jak powinno, szukamy przyczyny tego stanu rzeczy i ją czym prędzej usuwamy. Poświęcamy dużo czasu na sprawdzenie każdego momentu w utworze. To naprawdę popłaca!

Brzmicie bardzo żywo i żywotnie na “ExtermiNation”. Rzekłbym, że niemal tak jak zwykle. Zastanawiam się czy przy nagrywaniu utworów używacie metronomu? Poza tym czy nagrywacie instrumenty osobno czy cały zespół gra w jednym take’u?

W przeciwieństwie do jakiś dziewięćdziesięciu dziewięciu procent zespołów, które tygodniami grają do klikacza, a potem nagrywają osobno każdą partię i każdy instrument, my gramy jako zespół. Razem. Jeżeli to możliwe to w tym samym pomieszczeniu. Teraz zespoły nie przypominają zespołów… tylko raczej drużyny futbolowe. Mają stałą nazwę, może i nawet stałego kapitana… ale za kilka miesięcy zmienią swego wysuniętego napastnika na innego. Może nie za kilka miesięcy, a za kilka tygodni, albo nawet dni. Nigdy nie wiesz kto jest w zespole. My za to jesteśmy prawdziwym zespołem. Ta sama trójka gości, już od dwudziestu ośmiu lat. To samo w sobie jest gwarantem, że na naszych albumach jest sto procent Raven. Nie używamy metronomu. To dobre do techno, a my nie gramy techno. Wszystko robimy jako zespół, dlatego brzmimy jak żywy zespół. Tego się nie pobije! Czasem to, co słyszycie na albumie to było nasze pierwsze podejście do nagrania jakiegoś utworu. Czasem musimy coś pozmieniać w ustawieniu sprzętu. Na przykład wstawić wzmacniacze do kabiny, która służy do nagrywania perkusji, bo lepiej to według nas potem brzmi. Jednak charakter brzmienia jest nadal utrzymany.

Podobnie jest z wokalem?

No, ja śpiewam wszystkie swoje partie, nie wstawiamy żadnych zapętleń! Nie ma tutaj żadnego “przeklejmy refren kilka razy, aż do końca utworu”, jak to się robi w ProTools. Naturalnie, używamy w studiu programów do nagrywania i obróbki dźwięku jak ProTools, ale nie pozwalamy by to te programy używały nas. Te całe metronomy, triggery, sample, autotune’y - to nie jest metal. To jest jakaś Miley jej mać Cyrus!

Album zamyka bonusowy track “Malice in Geordieland”. Cóż, co mógłbyś nam powiedzieć o tym dość interesującym utworze?

(śmiech) Ten utwór to był nieziemski ubaw. Kompozycja jest ułożona z riffów Joego, które trochę przyspieszyliśmy. Graliśmy ją na próbie i śpiewałem jakiś nonsens z naszym akcentem Geordie. Joe w pewnym momencie krzyknął bym całość zaśpiewał właśnie w taki sposób. Tekst wymyśliłem niemal na poczekaniu. Jest o naszej młodości. O tym jak szliśmy do centrum, do śródmieścia Newcastle, jak wpadaliśmy do barów rockowych, takich jak Mayfair, którego już od dawna nie ma, by gonić dziewczyny i takie tam inne szaleństwa odstawiać.

Wiesz, nigdy nie spotkałem się wcześniej z terminem “Geordieland”, więc postanowiłem wpisać go w Google, by się dowiedzieć mniej więcej o co chodzi. Jedną z pierwszych rzeczy jaka mi wyskoczyła był show telewizyjny “Ekipa z Newcastle” czyli “Geordie Shore”, brytyjska wersja niesławnego “Jersey Shore”. Tak z czystej ciekawości… widziałeś to kiedykolwiek? Jak wrażenia?

Paskudztwo!

W swojej historii graliście z wieloma znanymi zespołami. Jednak czy jest jakiś młody zespół, który jakoś niedawno przykuł waszą uwagę?

No, kilka takich było. Night Demon… Cauldron… Bat… cała ta scena młodych kapel zainspirowanych NWOBHM jest świetna i kopie dupę! To także na nas wpływa bardzo inspirująco.

Zaczęliście w marcu trasę po Ameryce Południowej. Macie również zabookowane parę koncertów w Europie w kwietniu - w Finlandii, Belgii, Niemczech i Holandii. Czy jest to już kompletna rozpiska czy też planujecie jakieś dalsze podboje?

Och, to jest tylko sam zalążek trasy. W lipcu uderzamy na Japonię. Następnie mamy odwiedzić Australię i Nową Zelandię. Potem przyjdzie czas na pełną trasę po Stanach i po Europie.

Jakiej muzyki słuchasz będąc w trasie?

Praktycznie każdej. Od The Mentors do Tori Amos. Od MC5 do Yes. Od Franka Sinatry do Tito Puente. Joe jest w gruncie rzeczy muzykologiem i ciągle wynajduje jakieś undergroundowe, mało znane kapele, które potem obczajam. Muzyka w trasie musi być różna. Czasem chcemy rozwalić autobus od środka, a czasem mamy ochotę zrelaksować się ze słuchawkami na uszach, tak to bywa.

Czy jest jakieś miejsce, w którym jeszcze nie graliście, a które chcecie jeszcze odwiedzić?

Jest ich tak wiele. Ledwo liznęliśmy Skandynawię i wschodnią część Europy. Czechy, Rumunia, Słowacja, Polska, Rosja, Ukraina, Australia, Nowa Zelandia… No i Azja, która się coraz bardziej otwiera na metal. Jest tyle miejsc, w których chcemy zagrać!

W styczniu 2014 Raven grał na rejsie 70000 Tons of Metal. Jak wam się podobała ta impreza?

Bardzo miło spędziliśmy tam czas. Graliśmy już wcześniej na 70000 Tons, więc wiedzieliśmy mniej więcej czego się spodziewać. Dzięki temu było nam łatwiej ze wszystkim. Tym razem dostaliśmy też lepszy czas występu. Mogliśmy się spotkać ze starymi znajomymi, na przykład z Blitzem z Overkilla, a także zawrzeć nowe znajomości, tak jak to zrobił Mark z gośćmi z Dark Angel. No i poimprezować razem z fanami! Pod koniec rejsu trafiliśmy na złą pogodę i prawie wszyscy cierpieliśmy na chorobę morską o większym czy też mniejszym natężeniu. Przypominało to trochę trasę jaką odbyliśmy dawno temu, gdy Raven był jeszcze młody, z Wielkiej Brytanii do Holandii. Wszyscy byliśmy wtedy równie chorzy!

Słyszałem o dowcipie jaki wycięliście Larsowi Ulrichowi podczas trasy Kill’em All For One Tour.

Ta, zamknęliśmy go na chwilę w kabinie toaletowej, tuż przed tym jak miał wyjść na scenę na bis!

Często zdarza się wam, że tak powiem, płatać figle innym kapelom?

Zawsze staramy się dobrze bawić ostatniego wieczoru trasy. Owinęliśmy Girlschool papierem toaletowym podczas ich występu… Z Running Wild było tak, że Joe założył zapasową kurtkę Rolfa, wziął gitarę i udawał, że gra obok niego na scenie. Można było dostać oczopląsu!

Pomimo tego, że Raven jest zespołem brytyjskim z nurtu NWOBHM, to już od jakiegoś czasu, bo od połowy lat osiemdziesiątych, wszyscy mieszkacie w USA. Jak to się stało.

Można powiedzieć, że głodowaliśmy w UK. Skorzystaliśmy z nadarzającej się sposobności, by zagrać w Stanach w 1984 roku. Przyjechaliśmy do USA z zamiarem koncertowania tak długo, aż uda nam się uzyskać korzystny kontrakt płytowy. I to się nam udało! Wróciliśmy następnie do domu na Święta… a potem znowu wróciliśmy do Stanów na resztę roku. Nim się obejrzeliśmy, to Stany Zjednoczone okazały się naszym stałym miejscem zamieszkania. Po prostu tak wyszło. Joe oczywiście jest rodowitym Amerykaninem, urodził się w Virginii, niedaleko Washington DC, ale dorastając uwielbiał brytyjski metal…

Skład Raven jest niezmieniony od 1988 roku. Jak wam się udało znosić siebie nawzajem przez tak długi okres?

To proste. Ja mieszkam w Virginii, Mark na Florydzie, a Joe w Massachusetts! Nie no, dogadujemy się znakomicie, znamy swoje słabości i dziwactwa… to trochę jak małżeństwo. Albo może raczej - braterstwo broni.

Czy miewałeś czasem myśli o skończeniu kariery i przejściu na zasłużoną emeryturę?

Ha! My się dopiero rozkręcamy… na żywo gramy lepiej niż kiedykolwiek wcześniej… nie tylko gramy lepiej, ale też śpiewamy lepiej. Lepiej też nam wychodzi tworzenie nowych utworów. Dlaczego mamy z tym kończyć, skoro się tak dobrze przy tym bawimy!

Jakie więc są wasze plany na przyszłość jak już skończy się aktualna trasa koncertowa promująca nowy krążek?

No tak, mamy zaplanowane te trasy o których już wspomniałem… nagraliśmy kilka klipów video do nowych utworów, niedługo powinny zostać należycie obrobione. Potem zapewne zajmiemy się tworzeniem kolejnego albumu. Póki co jednak twardo weszliśmy w tryb ExtermiNacji!

To już wszystkie pytania jakie mieliśmy do was. Wielkie dzięki za poświęcony nam czas i chęć!

Również wielkie dzięki - dla ciebie i dla naszych wspierających fanów!


Przeprowadzono: marzec 2015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz