"Chain of Command" to ostatni album na którym jest widoczny stu procentowy Jag Panzer, jeszcze bez thrashowych naleciałości (znanych z "Dissident Alliance") i bez cukierkowego power metalowego pudru. Co prawda brzmienie "Chain of Command" jest miękkie w porównaniu do "Ample Destruction", jednak jest to mocna pozycja, pełna dźwięcznego '80s heavy metal. Nagrania składające się na tę płytę zostały zarejestrowane w 1987 roku. Niestety album nie ukazał się oficjalnie, aż do roku 2004. Większość utworów znalazła się na innych albumach w nagranych na nowo wersjach: "Chain of Command", "Burning Heart" i "Sworn To Silence" wylądowały na "The Age of Mastery", a "Shadow Thief" został dodany do "The Fourth Judgement". Ponadto część utworów była albo obecna na bootlegu "Shadow Thief" albo na składance "Decade of the Nail-Spiked Bat", na której znalazły się nagrane na nowo utwory z wczesnego okresu działania Jag Panzer. Dzięki temu praktycznie wszystkie kompozycje zostały zarejestrowane także z Harrym Conklinem za mikrofonem. Można więc porównać jak on radził sobie z tymi kompozycjami, a jak to robił Bob Parduba, z którym było nagrywane oryginalne "Chain of Command".
Sam przekrój utworów prezentuje troszeczkę inny kierunek niż ten obecny na tytanicznym klasyku "Ample Destruction". Owszem, znajdziemy tutaj świetne klasyki z mocnymi riffami i płomiennymi solówkami - choćby i otwierający utwór tytułowy, który jest znakomitym hiciorem, a przy tym ma genialną pracę gitar solowych. Briody z Laseguem niemalże przechodzą samych siebie. Na szczęście ich kunszt nie opiera się na wsiurskich melodyjkach z remizy, jak to ma miejsce w przypadku takich kapel jak Sonata Arctica czy Children of Bottom. W przeciwieństwie do tych obrzydlistw gitarzyści Jag Panzer potrafią po mistrzowsku operować melodią, by ta jednocześnie była wektorem energii, siły i wpierdolu. Nie ma tu co prawda takiej mocy jak na "Ample Destruction", czuć że nagranie jest o wiele lżejsze, jednak mimo to można czuć się w pełni usatysfakcjonowany tym, jak brzmią kawałki na tym albumie.
Moc wokalu Parduby daje popis swego zakresu w następnych minutach allbumu. Na "Shadow Thief" z nieco zmienionym tekstem zwrotek, co prawda nie licuje się z tym jak ten utwór wykonał Harry Conklin, jednak nadal prezentuje się genialnie. "She Waits" ma w sobie coś z amerykańskiego heavy metalu w stylu Lizzy Borden, jednak jednocześnie wkomponowano w niego skomplikowane partie solówkowe oraz sprawne zmiany nastroju i klimatu, które odróżniają ten kawałek od przaśnego stylu tego typu przebojowych kapel. Rozpędzony "Ride Through the Storm" zaczyna się beztroskim motywem, by potem wpaść w riffy z rodem z "Ample Destruction", które kulminują się w podniosłym i epickim refrenie. W tym utworze Jag Panzer prezentuje synergię wielu zbieżnych motywów - prędkości i stonowania, melodii i mięsnego wpierdolu, ognia i poetyckiego spokoju. Ta wybuchowa mieszanka zaowocowała czystym destylatem mocy i dostojnego majestatu, który zachwyca swym pięknem i mocą.
"Chain of Command" jest swoiście przedzielony na pół coverem znanego hitu Iron Butterfly "In a Gadda Da Vida". Nie powiem, fajnie ten motyw pasuje w tym miejscu. Nie jest to jakiś specjalnie szybki ani mocarny utwór, jednak na pewno nie można mu odmówić artyzmu. Wiele metalowych kapel się zabierało za tę kompozycję, a wersja Jag Panzer należy do tych lepszych według mojej opinii.
Jag Panzer nie zstępuje ani na chwilę z podium koniunkcji melodii i organicznej siły. "Never Surrender" i "Burning Heart" łączą w sobie melodię gitar, dźwięczny głos Parduby i mocne heavy metalowe riffy. Melodia jest także motywem przewodnim dwóch utworów instrumentalnych - "Death Theme" oraz "Gavotte in D", które stanowią konkluzję albumu.
Dużo mówiłem o gitarach i wokalach, dlatego czuję się także zobligowany by wspomnieć o basie i perkusji. Oba te instrumenty są nieco schowane w miksie, który eksponuje przeszywający, melodyjny wokal i pracę gitar, jednak nie ukrywa ich zupełnie. Dzieki temu słychać, że basista i perkusista nie próżnują i nie ograniczają się jedynie do grania podkładu. Motywy perkusyjny, chociaż na ogół nie wyszukane, wkomponowują się idealnie w całokształt, a czasem nawet zaskakuja swym technicznym podejściem. To jest o tyle fajne, że perkusja nie jest nachalna, a przy tym nie jest prostacka.
Najnowsza reedycja „Chain of Command” zawiera, oprócz jedenastu pierwotnych utworów, dwa bonusy - "When The Walls Come Down" oraz wersję live "Battle Zones" z Pardubą na wokalu. Utwory zostały zremasterowane z oryginalnych taśm i nagrań ze studio. Świetna sprawa, że takie wydawnictwo zostało ponownie wskrzeszone. Zwłaszcza, że znajdują się na nim świetne kompozycje - wolne i melodyjne, szybkie i pędzące oraz prawdziwe hity. Ten album to prawdziwe uroczysko - jeżeli wejdziesz na jego teren, pochłonie cię bez reszty. Można spokojnie rekomendować, można z czystym sumieniem polecać i zdecydowanie warto przesłuchać.
Ocena: 5/6
Sam przekrój utworów prezentuje troszeczkę inny kierunek niż ten obecny na tytanicznym klasyku "Ample Destruction". Owszem, znajdziemy tutaj świetne klasyki z mocnymi riffami i płomiennymi solówkami - choćby i otwierający utwór tytułowy, który jest znakomitym hiciorem, a przy tym ma genialną pracę gitar solowych. Briody z Laseguem niemalże przechodzą samych siebie. Na szczęście ich kunszt nie opiera się na wsiurskich melodyjkach z remizy, jak to ma miejsce w przypadku takich kapel jak Sonata Arctica czy Children of Bottom. W przeciwieństwie do tych obrzydlistw gitarzyści Jag Panzer potrafią po mistrzowsku operować melodią, by ta jednocześnie była wektorem energii, siły i wpierdolu. Nie ma tu co prawda takiej mocy jak na "Ample Destruction", czuć że nagranie jest o wiele lżejsze, jednak mimo to można czuć się w pełni usatysfakcjonowany tym, jak brzmią kawałki na tym albumie.
Moc wokalu Parduby daje popis swego zakresu w następnych minutach allbumu. Na "Shadow Thief" z nieco zmienionym tekstem zwrotek, co prawda nie licuje się z tym jak ten utwór wykonał Harry Conklin, jednak nadal prezentuje się genialnie. "She Waits" ma w sobie coś z amerykańskiego heavy metalu w stylu Lizzy Borden, jednak jednocześnie wkomponowano w niego skomplikowane partie solówkowe oraz sprawne zmiany nastroju i klimatu, które odróżniają ten kawałek od przaśnego stylu tego typu przebojowych kapel. Rozpędzony "Ride Through the Storm" zaczyna się beztroskim motywem, by potem wpaść w riffy z rodem z "Ample Destruction", które kulminują się w podniosłym i epickim refrenie. W tym utworze Jag Panzer prezentuje synergię wielu zbieżnych motywów - prędkości i stonowania, melodii i mięsnego wpierdolu, ognia i poetyckiego spokoju. Ta wybuchowa mieszanka zaowocowała czystym destylatem mocy i dostojnego majestatu, który zachwyca swym pięknem i mocą.
"Chain of Command" jest swoiście przedzielony na pół coverem znanego hitu Iron Butterfly "In a Gadda Da Vida". Nie powiem, fajnie ten motyw pasuje w tym miejscu. Nie jest to jakiś specjalnie szybki ani mocarny utwór, jednak na pewno nie można mu odmówić artyzmu. Wiele metalowych kapel się zabierało za tę kompozycję, a wersja Jag Panzer należy do tych lepszych według mojej opinii.
Jag Panzer nie zstępuje ani na chwilę z podium koniunkcji melodii i organicznej siły. "Never Surrender" i "Burning Heart" łączą w sobie melodię gitar, dźwięczny głos Parduby i mocne heavy metalowe riffy. Melodia jest także motywem przewodnim dwóch utworów instrumentalnych - "Death Theme" oraz "Gavotte in D", które stanowią konkluzję albumu.
Dużo mówiłem o gitarach i wokalach, dlatego czuję się także zobligowany by wspomnieć o basie i perkusji. Oba te instrumenty są nieco schowane w miksie, który eksponuje przeszywający, melodyjny wokal i pracę gitar, jednak nie ukrywa ich zupełnie. Dzieki temu słychać, że basista i perkusista nie próżnują i nie ograniczają się jedynie do grania podkładu. Motywy perkusyjny, chociaż na ogół nie wyszukane, wkomponowują się idealnie w całokształt, a czasem nawet zaskakuja swym technicznym podejściem. To jest o tyle fajne, że perkusja nie jest nachalna, a przy tym nie jest prostacka.
Najnowsza reedycja „Chain of Command” zawiera, oprócz jedenastu pierwotnych utworów, dwa bonusy - "When The Walls Come Down" oraz wersję live "Battle Zones" z Pardubą na wokalu. Utwory zostały zremasterowane z oryginalnych taśm i nagrań ze studio. Świetna sprawa, że takie wydawnictwo zostało ponownie wskrzeszone. Zwłaszcza, że znajdują się na nim świetne kompozycje - wolne i melodyjne, szybkie i pędzące oraz prawdziwe hity. Ten album to prawdziwe uroczysko - jeżeli wejdziesz na jego teren, pochłonie cię bez reszty. Można spokojnie rekomendować, można z czystym sumieniem polecać i zdecydowanie warto przesłuchać.
Ocena: 5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz