Stylizowana na komiksową oprawę okładka nowej płyty Sacred Steel jest czynnikiem, który wyróżnia "The Bloodshed Summoning" nie tylko wśród dyskografii tej niemieckiej kapeli, ale także ogólnie wsród nowości, które pojawiają się na metalowym rynku muzycznym. Ósmy już longplay tego barwnego zespołu jest solidną kontynuacją dobrej serii wydawnictw jakie są nam od kilku lat dostarczane przez Sacred Steel. Mamy tutaj do czynienia dokładnie z tym samym, co było nam serwowane przez ostatnie albumy, a nawet rzekłbym, że tym razem muzyka Sacred Steel jest jeszcze lepsza.
Mocne, mięsiste brzmienie gitar i basu, dobrze podkreślane przez kaskadę dobrych i umiejętnych riffów, to meritum "The Bloodshed Summoning". Dobrze komponująca się z całością aranży perkusja, która nawiasem mówiąc brzmi lepiej niż te garnki jakie nam zostały podane na "Carnage Victory". Do tego bardzo charakterystyczny wokal Gerrita Mutza, który uległ lekkiej zmianie. Zmianie dość znacznej, gdyż można ją wychwycić praktycznie od razu. Wokalista Sacred Steel przyzwyczaił nas przez te wszystkie lata do swojej dość... specyficznej, oględnie rzecz ujmując, maniery śpiewania, która przez jednych jest lubiana, przez innych traktowana jako asłuchalne wypaczenie. Na "The Bloodshed Summoning" Mutz już nie urządza szalonych eskapad po losowych częstotliwościach. Unika też śpiewania w wysokich rejestrach, z którymi jest dość jednoznacznie kojarzony. Ścieżki wokalne na najnowszym krążku Sacred Steel są bardziej demoniczne, niższe, niemalże charczone. Dalej jest melodyjnie, ale już bardziej z umiarem i mniej chaotycznie jak to bywało na poprzednich nagraniach zespołu. Nie powiem, brzmi to ciekawiej i lepiej.
Oprócz tego możemy tutaj uświadczyć cechy typowe dla muzyki Sacred Steel - epicki klimat, wpadające w ucho utwory, które zapadają w pamięć na krócej albo na dłużej, innymi słowy standard. Szczęśliwie nie stwierdzam trendu w postaci zjadania własnego ogona, mamy po prostu podane nowe danie w takim samym stylu jak poprzednie. Zachęcam do zapoznania się z powyższym albumem, a ja wracam do pysznych killerów z tejże właśnie płyty, w postaci "The Night They Came To Kill", "No God / No Religion" oraz otwierającego i pełnego furii "Storm of Fire 1916".
Ocena: 4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz