Manilla Road - Open The Gates
1985/2012, Shadow Kingdom Records
Tonight we fight
The Horns decide our fate
Fight well - In Hell
Open the Gates!
Słuchając
"Open The Gates" Manilla Road można poczuć się jak podczas
niesamowitej podróży po mitycznym królestwie, znajdującym się na dnie wielkiego
praoceanu. Muzyka na tym albumie niesie nas swym prądem. Od samego początku
trwania płyty możemy poczuć niespokojny ruch wirów i fal starożytnej siły,
która pulsuje żywą energią, wydzierającą się z przepastnych głębi.
Manilla Road
nie trzeba szerzej przedstawiać - w końcu niewiele jest zespołów tak kultowych
i tak idealnie chwytających ducha prawdziwego heavy metalu jak oni. Jakość
twórczości Marka Sheltona i spółki jest sama w sobie wskaźnikiem doskonałości,
jaką osiągnął ten zespół.
Po znakomitym
"Crystal Logic" z 1983 roku, Manilla Road znowu pokazała na co ją
stać na "Open The Gates", wydanym pierwotnie w kwietniu 1985. Mark
Shelton stworzył kolejne prawdziwe arcydzieło, idąc swoją twórczością naprzód,
zamiast ograniczać się do napisania jakieś wariacji na temat "Crystal
Logic". Dzięki temu kolejny album okazał się godnym następcą, momentami
nawet lepszym od swego poprzednika.
Z tego albumu
tryska magia i niesamowitość - wokale, które oscylują między podniosłymi,
melodyjnymi zaśpiewami, a chrapliwą agresją - gitary, które urzekają wyjącymi
solówkami i atakują swym przybrudzonym przesterem - perkusja, która swym jasnym
werblem rozświetla kompozycje, jednocześnie bezkompromisowo szarżując
niesamowitymi motywami i umiejętnie użytą podwójną stopą. Ponadto same
kompozycje są zróżnicowane, a przy tym niezwykle interesujące i klimatyczne.
"Open The Gates" może nie niesie ze sobą takiej przebojowości jaką
miało "Crystal Logic", jednak nadal prezentuje klinicznie czysty
destylat prawdziwego metalu.
Na samym
starcie wita nas charakterystyczne i niepokojące intro oraz dudniący wstęp
perkusyjny, po którym wchodzi szybki, niepokojący, a przy tym nieco thrashujący
główny riff "Metalstrom". Ewidentny speed metalowy sztych, jaki
został tutaj użyty, sprawia iż ten numer sprawdza się idealnie jako otwieracz
tak napompowanej klasą płyty.
Zawartość
albumu co i rusz ciska w nas świetnymi kompozycjami. Mamy tutaj "Heavy
Metal To The World" z wyraźnie brylującą w pogmatwanym refrenie perkusją,
która tworzy tutaj również niezwykle energetyczny wstęp. Manilla Road nie
ogranicza się do jednego sprawdzonego patentu i uderza podniosłym i
monumentalnym "Open the Gates" oraz genialnym" The Fires of
Mars". W samym "The Fires of Mars" znajdziemy także chyba jedną
z najlepszych solówek na tym albumie, których jest tu zresztą co nie miara.
Magiczna i
Poetycka "Astronomica" w trakcie swego trwania coraz bardziej
stopniuje kolejne szczyty tajemniczości. W ten sposób poszerza głębie w jakiej
obraca się klimatyczna muzyka tego fantastycznego amerykańskiego trio z
Wichity. Metafizyczną ekspresję muzyczną Manilla Road kontynuuje mroczny klimat
"Weavers of the Web" z chwytliwym riffem pod refrenem oraz klasyczny
"Witches Brew". W tej kompozycji, która wita nas arkadyjskim,
onirycznym wstępie, chropowaty charyzmatyczny wokal Sheltona bryluje pośród ciężkich,
nabuzowanych mocą gitarowych riffów. Interludium rozdzielające zwrotki zostało
tutaj mistrzowsko okraszone energetycznym leadem. Same solówki, które mogłyby
spokojnie konkurować z tymi w "The Fires of Mars", będą nam także
towarzyszyć w drugiej połowie trwania utworów, a sam Shelton niemal w nich
odlatuje w klimatycznym pojedynku wyrazistości i maestrii. Mark prawie zawsze
tworzy niesamowite i cudowne leady do swych utworów, jednak tutaj można rzec,
że przeszedł samego siebie.
To nie są
jednak wszystkie smaczki, które kryje w sobie "Open The Gates". Ten
album nie byłby kompletny bez genialnego "Road of Kings", w którego
warstwie muzycznej można się zatracić do tego stopnia, że wejście wokali możemy
przywitać lekkim szokiem. Gitary w tym utworze kreują niesamowity destylat
epickiej siły i mocy. Niepokojąco pulsująca moc tkwi także pod skórą "Hour
of the Dragon", godnie interpretując muzycznie jedno z najbardziej znanych
opowiadań Roberta E. Howarda.
Nie mielibyśmy
do czynienia z płytą Manilla Road, gdyby na pokładzie nie było przynajmniej
jednej epickiej kompozycji. Tutaj tę rolę pełni ponad dziewięciominutowy
"The Ninth Wave" - a co się w nim dzieje, to głowa mała. Pełne
nieprzeniknionej enigmatyczności pierwsze dźwięki gitar, śpiewające później magiczne
unisono, są kunsztowną i wręcz królewską formą dostojności. A potem jest
jeszcze lepiej: pełne wewnętrznego ognia dysonansowe symfoniczne solówki,
potępieńcze zaśpiewy, kulminacje energii i niemal świątynne bębny. Pod koniec
tej wysublimowanej kompozycji Mark Shelton wspina się tutaj także wokalnie na
piedestał epickości.
Wokale Marka Sheltona wzbogacają tę płytę. Mark nagrywając tę płytę miał chore gardło i podczas sesji studyjnej uszkodził sobie przez to struny głosowe. Fakt, że nie dysponował pełnią swej możliwości słychać w utworach, gdyż jego wokale są przez to bardziej szarpane, chropowate i ostrzejsze niż na "Crystal Logic" czy na "The Deluge".
Wokale Marka Sheltona wzbogacają tę płytę. Mark nagrywając tę płytę miał chore gardło i podczas sesji studyjnej uszkodził sobie przez to struny głosowe. Fakt, że nie dysponował pełnią swej możliwości słychać w utworach, gdyż jego wokale są przez to bardziej szarpane, chropowate i ostrzejsze niż na "Crystal Logic" czy na "The Deluge".
Co tu dużo
mówić. Konkluzję tej płyty można zawrzeć w kilku prostych hasłach: Podniosłość.
Epickość. Poetyka. Klimat. Majestat. Jest to miła odmiana po tych wszystkich
chujowych zespołach, opiewających w słodko-pierdzących peanach mordowanie
smoków, picie piwa, puszczanie krwi dla diabłów i tak dalej. "Open The
Gates" nie zawiera może żadnego utworu, który byłby tak przebojowy jak
"Necropolis", jednak składa się z samych rzetelnych i zapadających w
pamięci kompozycji.
Ocena: 5,5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz