poniedziałek, 28 marca 2016

Protector - wywiad





obawiam się o naszą przyszłość

Tym, którzy z fascynacją pochłaniają niemiecki metal z lat osiemdziesiątych, zespołu o nawie Protector nie trzeba szerzej przedstawiać. Ich twory w postaci “Golem”, “Urm the Mad” i “Misanthropy” to ponadczasowe klasyki w pełni wykorzystujące agresywny potencjał teutońskiego thrash metalu. W dodatku w przeciwieństwie do takiej Vendetty, Protector nie stracił swego gniewnego pazura, nawet po przedłużającym się okresie hibernacji. “Reanimated Homunculus” z 2013 roku, wydany 20 lat po ostatnim studyjnym krążku, był tego dowodem. Najnowsza studyjna płyta Niemców tylko potwierdza fakt, że nadal można grać brutalny thrash rodem z lat osiemdziesiątych z dobrze dopracowaną produkcją dźwięku, w której nie uświadczymy zbędnej cyfrowej polerki.

Jeden z naszych redaktorów przeprowadził już z tobą wywiad kilka miesięcy temu, który niezwykle wyczerpująco pokrył wiele aspektów związanych z Protectorem, także teraz skupimy się głównie na najnowszym albumie, zatytułowanym „Cursed and Coronated”. Jak wygląda wasze samopoczucie po ukończonej sesji nagraniowej?

Martin Missy: Nagrywanie albumu poszło nam naprawdę dobrze. Zapewne dlatego, że wstępne taśmy nagraliśmy kilka miesięcy przed właściwą sesją nagraniową. W ten sposób mogliśmy posłuchać jak brzmią te utwory i wprowadzić w nich niezbędne zmiany, tudzież dodać jakieś nowe szczegóły, gdy już weszliśmy do studio. No i dzięki temu mieliśmy możliwość posłuchać tych kompozycji na spokojnie w domu, w samochodzie i tak dalej.

Nowy album już jest gotowy i czeka na swoją oficjalną premierę pod koniec lutego. Czy jesteś podekscytowany tym, że niedługo dowiesz się, co fani metalu sądzą o twoim najnowszym dziele? Czy masz nadzieję, że będzie to głównie pozytywny odzew?

Jestem niezwykle podekscytowany tym, co fani uważają na temat „Cursed and Coronated”. Nagrania, łącznie z miksem i masteringiem, zostały ukończone pod koniec lata 2015, ale zanim album się mógł ukazać musiało minąć kilka miesięcy, ponieważ kolejka oczekiwania w firmie tłoczącej winyle była niezwykle długa. Przez te ostatnie miesiące siedzieliśmy już jak na szpilkach. Większość recenzji, z jaką się spotkaliśmy do tej pory była w gruncie rzeczy pozytywna. Teraz zobaczymy, co oprócz prasy, sądzą o nowym albumie fani.
Nowy album rozpoczyna się wyjątkowo klimatycznym intro. Czy możesz nam powiedzieć czy jest w ono w jakikolwiek sposób powiązane z resztą albumu Czy kryje się za nim jakaś treść? Czy też jest to może jedynie środek, by wprowadzić słuchacza w odpowiedni nastrój, nim uderzy w niego siła riffu „Xenophobii”?
Zamysłem było stworzenie fajnego, niepokojącego „Protector-intro”. Głosy, które w nim słyszymy, unoszą się w zaśpiewie o Golemie i Urmie Szalonym (Urm the mad). Miało być bajeranckim wstępem do albumu, niezależnie od tego, co nastąpi po nim. Z początku chcieliśmy dać inny utwór na wstęp, jednak Tomas Skogsberg zasugerował nam „Xenophobię” jako otwieracz, a my posłuchaliśmy jego rady.

Na płycie spotkamy się z bardzo wieloma zagadnieniami w tekstach. Wygląda na to, że bardzo wiele rzeczy inspiruje cię do tworzenia. Czy łatwo ci to przychodzi?

Interesuję się bardzo wieloma rzeczami – historią, science fiction, zagadnieniami społecznymi, literaturą, filmami… znajduje to odzwierciedlenie w tekstach, które piszę.

„Xenophobia” to już przynajmniej drugi utwór Protectora która nawiązuje w swe nazwie do jakieś fobii. Był już „Germanophobe” na „Golemie”. Czy uważasz, że takie rzeczy, zrodzone z uprzedzenia i nieufności, stanowią w jakiś sposób zagrożenie dla spokoju i stabilności w społeczeństwach?

Nagraliśmy jeszcze „Agoraphobię” na naszej EP „Misanthropy”. Podoba mi się pisanie tekstów na takie tematy. Myślę, że uprzedzenie i strach przed tym, co nieznane, są zagrożeniem dla każdego kraju na tym świecie. Bardzo trudno jest o tym pisać i na „Xenophobii” starałem się podejść do tego tematu od strony jak najbardziej neutralnej, tak by tylko opisać to zagadnienie z wierzchu. W „Germanophobe” byłem bardziej bezpośredni. Napisałem wtedy taki tekst, ponieważ nadal bardzo wielu ludzi spoza Niemiec widziało w nas nazistów… a przecież minęło ponad 40 lat od zakończenia wojny. Chciałem wyjaśnić, że tak wcale nie jest, a przynajmniej nie bardziej niż w innych krajach.

Czy “Xenophobia” ma nawiązywać do tego, co aktualnie się dzieje w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Francji, Szwecji i tak dalej? Chodzi mi o ten tak zwany kryzys imigracyjny.

I tak i nie. Tekst został napisany w 2002 roku i to dla innego zespołu, dla którego tworzyłem teksty. Pisząc go miałem w zamyśle ogólną definicję ksenofobii. Jak widać sam tekst jest nadal aktualny, zwłaszcza dziś, gdy w Europie dzieje się to co dzieje.

Pytam, bo wygląda na to, że paniczny strach przed posądzeniem o ksenofobię, nietolerancję, faszyzm i inne nadmiernie używane wyświechtane slogany, sprawił że Europa Zachodnia stała się uległa i kompletnie bezbronna. Wystarczy spojrzeć na to, co się działo w Kolonii w noc sylwestrową, a to raptem jeden z wielu epizodów. Codziennie docierają do nas wieści o tym, że „na zachodzie” muzułmanie kogoś zgwałcili, zabili, zadźgali. Kilka lat temu przecież tak nie było.

Zgadza się. Nie było takich rzeczy, jakie miały miejsce w Kolonii. Przynajmniej nie w Niemczech czy w Szwecji, nie wiem jak to było w innych krajach. Nie wydaję mi się, by “normalna” prasa wyolbrzymiała ten problem. Muszę przyznać, że obawiam się o naszą przyszłość. Zwłaszcza, że mam dwóch czteroletnich synów i nie wiem jak będzie dla nich wyglądała rzeczywistość jaka nastanie wkrótce w  Niemczech lub Szwecji.

Ten utwór, tak samo jak “The Dimholt” pojawił się wcześniej na waszych splitach. Dlaczego postanowiliście umieścić te nagrania także na nowym albumie studyjnym?

Chcieliśmy zebrać wszystkie nasze utwory, które po drodze pojawiały się na splitach i demówkach, by wszyscy - zwłaszcza ci, którzy nie mają odtwarzaczy winyli albo nie śledzą naszych “mniejszych” wydawnictw - mieli możliwość ich usłyszenia. Dzięki temu, wszystkie utwory, które kiedykolwiek napisaliśmy dla Protectora znajdują się na oficjalnych albumach.

“Xenophobia” nie jest pierwszym utworem, w którym dotykasz kwestii społecznych. Zawsze się w sumie zastanawiałem czy postrzegasz aspekty kapitalizmu i demokracji jako takie samo zagrożenie jak nazizm. Odnoszę się tutaj naturalnie do “Capitascism” z płyty “Urm the Mad”. Czy twój punkt widzenia zmienił się na przestrzeni lat?

Wówczas miałem zupełnie inne spojrzenie na politykę. Byłem bardziej lewicowy niż prawicowy. Dlatego stawiałem kapitalizm na równi z faszyzmem. Dziś bym powiedział, że raczej jestem gdzieś po środku - liberałem, którego nie lubią ani ci z lewej strony, ani ci z prawej.

Tak z czystej ciekawości - czy według ciebie każda forma patriotyzmu lub dumy narodowej powinna być postrzegana jako przejaw nazizmu lub faszystowskiej postawy?

O, to jest trudne pytanie. Nie jestem politykiem. Nie studiowałem także czegokolwiek, co jest wymagane, by adekwatnie odpowiedzieć na to pytanie. Według mnie każdy powinien mieć prawo do swojego zdania, dopóki nie zagraża prawom innych ludzi i ich wolności.

Pozostawmy za sobą kwestię polityczne. W utworze tytułowym jest wspomniany syn Yragaela… czyżby postać Urma Szalonego wróciła na tym albumie?

Zgadza się. Utwór “Cursed and Coronated” traktuje o Urmie, synie Yragaela. Na “Reanimated Homunculus” wskrzesiliśmy Golema, a na tym z powrotem został sprowadzony Urm the Mad.

“Selfdestrugtion” raczej nie stanie się przewodnim motywem społecznych kampanii antynarkotykowych. Riffy i wokale w tym utworze są bestialskie. Tytuł tez jest niezwykle interesujący, choć jest nieco kiczowaty. Dlaczego zdecydowałeś się tutaj na taką grę słów?

Myślałem, że to będzie dobry sposób na połączenie tych dwóch słów, które według mnie, są ze sobą bardzo ściśle związane. Samozniszczenie i narkotyki. Ten utwór jest zadedykowany Michaelowi Hasse, który zmarł w 1994 roku w wieku 28 lat.

Wojenny “Crosses in Carelia” wydaje się być zainspirowany motywem wojny radziecko-fińskiej w czasie II Wojny Światowej. Co sprawiło, że ten temat pojawił się na waszym nowym albumie?

Ten utwór został zainspirowany książką “Żołnierz niezany” Vaino Linny. Przeczytałem ją w latach 80-tych. Widziałem także filmową ekranizację tego dzieła. Ta książka (i film) razem z “Na zachodzie bez zmian” Ericha Marii Remarque’a otworzyła mi oczy. Pokazała jak wyglądają horrory wojny. Był to jeden z powodów, który sprawił, że wolałem wybrać zastępczą służbę wojskową (Zivildienst) zamiast armii w 1988 roku.

Tematyka “The Dimholt” sugeruje, że jesteś fanem twórczości Tolkiena, zgadza się? Jacy inni pisarze zrobili na tobie wrażenie swoją twórczością?

Tolkien jest świetny. Oprócz niego lubię między innymi Isaaca Asimova, Fransa G. Bengtssona oraz Maję Sjowall i Pera Wahloo.

W “Base 104” widzimy inwazję obcych. Co stanowiło inspirację dla tego tekstu? Kim są ci Uraceels w nim wspomniani? Ciekawi mnie jaka historia stoi za tym utworem.

Utwór został zainspirowany niemieckim serialem science fiction “Raumpatrouille” z 1965 roku. Serial traktował o załodze statku gwiezdnego “Orion” i jego perypetiach. Głównym antagonistą jest rasa obcych, których w serialu nazywano Żabami. Wiele lat później, za pośrednictwem internetu, dowiedziałem się, że oni sami mieli siebie nazywać Uraceelami.

Brzmienie, które uzyskaliście na “Cursed and Coronated” jest niesamowite. Tradycyjne, a przy tym nie odbiega zbytnio od waszego poprzedniego dzieła. Myślisz, że ci, którzy polubili “Reanimated Homunculus” docenią także wasze najnowsze dzieło?

Mam taką nadzieję. Myślę, że nowe utwory napisaliśmy mniej więcej w podobnym stylu do tego, co można usłyszeć na “Reanimated Homunculus”. Tomas Skogsberg (miks) i Patrick W. Engel (mastering) dali nam prawdziwe thrash metalowe brzmienie na poprzednim i na nowym albumie.

Pojawiło się też trzech gości na najnowszej płycie.

Moi trzej kumple - Sahayn z Obscyria, Ollie z Phidion oraz Ludvig z Blood Mortized - udzielają się w chórkach na czterech utworach.

Niemcy mają szczęście mając taką firmę jak High Roller u siebie. Ich wydawnictwa są niezwykle solidne i genialne. Jak ci się podobają ich kolorowe wydania winylowe? “Cursed and Coronated”, jeżeli się nie mylę, będzie dostępny na czarnym, złotym i przezroczystym splatter winylu?

Lubię te ich kolorowe winyle, a wspólna praca z High Roller jest kapitalna. Od razu odpowiadają na maile i mają w składzie świetnych ludzi - jak Andre, który był odpowiedzialny za oprawę graficzną, i Patrick, który zawsze doskonale robi mastering naszych płyt. LP pojawi się dokładnie w tych kolorach, które wymieniłeś. Splatter jest już wyprzedany, gdyż była to wersja limitowana. Czarny i złoty będą jeszcze dostępne w przyszłości.

Jak wygląda wasz plan na promocję nowego albumu? Zamierzacie zagrać parę koncertów, a może nawet jakąś trasę machnąć?

Trasa odpada z powodu naszych prac, rodzin i innych zespołów, w których gramy. Na pewno zagramy jednak kilka koncertów w Europie w 2016 roku.

Jeżeli się nie mylę, to ostatni wasz koncert w Polsce odbył się w 1990 roku. No cóż, 26 lat to spory kawałek czasu. Czy kontaktowali się z wami jacyś promotorzy z Polski? Fajnie by było zobaczyć was u nas na żywo.

Prawdę powiedziawszy, jesteśmy w trakcie umawiania gigu na północy Polski, w rejonie Gdańska. Niestety, nie przebiega to po naszej myśli, ale mam nadzieję, że jednak wszystko w tym temacie wypali. Fajnie by było znów zagrać w Polsce.

To będzie wszystko. Wielkie dzięki za rozmowę i twoje odpowiedzi na nasze pytania, no i za wspaniały album!

Bardzo dziękuję za wywiad. A dla wszystkich fanów: Stay Metal i czujcie się zaproszeni do odwiedzenia naszej strony na Facebooku: www.facebook.com/Protector.666not777/

Przeprowadzono: luty 2016

Armoured Angel - Communion




Armoured Angel - Communion
1990/2016, Hells Headbangers Records

Armoured Angel, legenda australijskiej sceny death metalowej - ostro oscylująca w tematach death/thrashowych, a przy okazji jedna z lepszych kapel w tym nurcie. Potęga brzmienia jaką prezentowała swojego czasu ta kapela jest porażająca i może bardzo łatwo przyprawić domorosłych, miałkich metalowczyków o drżenie suchych rączek i bezwiedne moczenie nocne.

“Communion” było kasetą, którą australijczycy nagrali w 1990 roku, jeszcze przed swymi kultowymi epkami “Stigmartyr” i “Mysterium”. W bieżącym roku to nagranie trafiło na wznowienie Hells Headbangers Records na niebieskiej dwunastocalówce. Fajną opcją jest fakt, że na stronie B zostało naniesione sitodrukiem zdjęcie zespołu. Wysoka jakość wydania idzie też w parze z wysokiej jakości muzyką, stanowiącą meritum tego krążka.

Nieco ponad szesnaście minut czystego wpierdolu, tyle właśnie trwa “Communion”. Cztery kawałki z których rzęsiście leje się krwawa posoka i siarkowe wybroczyny. To nie są utwory, które przypadną do gustu chudzielcom jarającym się pseudośmieszkowymi żałosnymi quasikabaretami pokroju Kabanosa czy Nocnego Kochanka. Tutaj mamy do czynienia z prawdziwą dobrą muzyką i kunsztem kompozytorskim idącym w parze z wysoką jakością wykonania. Tu nikt się z nikim nie patyczkuje - rzeźnia od początku do końca i nie ma to tamto.

Wydawnictwo rozpoczyna się brutalnym i gniewnym “Castration” - szybkie gitary i bezlitosna perkusja grzmią, a ołowiany wokal podkreśla brutalny wydźwięk całości. Armoured Angel sprawnie operuje klimatem - gdy istnieje po temu sposobność, zmienia tempo i strukturę riffów. W “Castration” dostaliśmy taki znakomity festiwal prześwietnych zagrywek, że klękajcie narody. A to dopiero początek. W sukurs idzie mu drugi cios w postaci “Tergiversator”. Znowu na początek dostajemy miażdżącą siłę rozpędzonych gitar. Tremolowane riffy i potępieńcze zaśpiewy przechodzą wkrótce w mięsne death metalowe pasaże. Ponowne przyspieszenie wprowadza nas w psychodeliczną, szybką solówkę, uwypuklającą techniczny kunszt muzyków. Tytułowy “Communion”, utrzymany w nieco bardziej żwawym średnim tempie, toczy się niczym pancerny walec. Gitary bez przerwy atakują agresywnymi motywami, które pięknie się prezentują w tym barbarzyńskim, mięsnym brzmieniu. Wpleciona w to została zaskakująco melodyjna solówka, która jednak nie wyhamowuje prędkości, do której ten wałek się z czasem rozpędza. Krążek zamyka “My Fist Your Face” - którego tytuł idealnie ilustruje brutalność, która się w nim dokonuje. Z początku ponury, bardzo szybko nabiera diabelskiej prędkości i przemocy, która znajduje swoje ujście w wykrzyczanym refrenie, w którym nagle urywa się instrumentalizacja na rzecz jadu wokalu.

Armoured Angel brzmi niczym masywny buldożer z silnikiem Diesla wymontowanym z łodzi podwodnej. Trochę jest tutaj wczesnego Bolt Throwera, nieco Cancer i szczypta Morbid Angel. Nie jest to jednak jednoznaczna wypadkowa. Utwory są przy tym bardzo umiejętnie zaaranżowane - struktury poszczególnych wałków są ciekawe i interesujące. Wpływa to bardzo pozytywnie na odbiór całości, gdyż muzyka przez to jest niezwykle naturalna i zajmująca. Ciężar ołowianego brzmienia promieniuje mięsną organiką i ciepłem dogorywającego ścierwa. Nie jest to nadal ten poziom schamienia jaki prezentuje Necrodeath czy Seance, jednak czuć tutaj ten charakterystyczny potępieńczy zamordyzm. Prawdziwy old-schoolowy death metal i to bardzo dobrego gatunku.

Ocena: 5/6

Destructor - wywiad








nie widzę powodów, by porzucać to, co teraz robimy

Dziki i barbarzyński speed metal obleczony w stal, łańcuchy, ćwieki i hektary skóry - taki właśnie jest Destructor. Zespół, który świetnie rokował na przyszłość w latach osiemdziesiątych po swoim debiutanckim “Maximum Overload”, jednak którego historia zakończyła się tragicznie, gdy basista Dave Iannica zginął zasztyletowany na parkingu. Ten tragiczny epizod, który sprawił, że wieczór, który miał być świętowaniem Nowego Roku i odnowienia kontraktu płytowego na drugi album, stał się wigilią końca. Destructor jednak powrócił w 1999 roku i po nagraniu “Sonic Bullet”, “Storm of Steel” oraz “Forever in Leather” uderza w nas swym materiałem, który miał stanowić wówczas w latach osiemdziesiątych docelowo ich drugi album. Przeprowadziliśmy wywiad z Dave’em Overkillem gitarzystą i wokalistą grupy, jedynym oryginalnym członkiem pierwotnego składu, który oprócz Matta “Flammable” Schindelara znajduje się jeszcze w Destructorze. Dave nie odpowiedział nam na niektóre pytania dotyczące Dave’a Ianniki oraz jego mordercy, który jakoś teraz powinien już wychodzić na wolność. Trudno rzec, bo mało jest informacji na ten temat, a ostatnie wieści pochodzą z 2009 roku. Nie napieraliśmy - może z czasem do tego się wróci.

Na wstępie chciałbym pogratulować bardzo dobrego albumu. “Back in Bondage” jest naprawdę niezwykłe. Jak wygląda wasze samopoczucie po ukończeniu tego nagrania?

Dave Overkill: Wielkie dzięki. To nagranie tkwiło w limbo już piętnaście lat i jesteśmy niezmiernie szczęśliwi, że Pure Steel Records zdecydowało się dać mu szansę. Ten krążek miał być naszym drugim albumem, a zawarte na nim utwory stanowią nasze kompozycje zamknięte w kapsule czasu od 1987 roku.

Czy mógłbyś nam powiedzieć dlaczego postanowiliście wydać ten album przez Pure Steel, a nie przez Auburn jak wiele waszych poprzednich płyt?

Auburn nigdy się do niego nie zabrało. Spędziliśmy z nimi wiele wspaniałych lat, jednak nastał czas dla Destructora, by po prostu pójść dalej.

Jaka historia kryje się za okładką nowej płyty? Jak to się stało że Constanza z Demony się na niej znalazła?

Constanza (Tanza Speed) jest moją znajomą i gdy kreowałem wizję okładki, stwierdziłem że ona się będzie idealnie nadawać do roli modelki na “Back in Bondage”. Pasowała perfekcyjnie wręcz. Jest niezwykle piękna i prawdziwie metalowa. Było to o wiele lepsze rozwiązanie niż najmowanie modelki, która dobrze wygląda, ale nie interesuje się heavy metalem. Tanza nadała płycie takiego klimatu o jaki mi od początku chodziło.

Nagranie jest dość nietuzinkowe. “Final Solution”, “Triangle”, “Tornado”, “Pompeii”, “G-Force”, “The Shedding of Blood & Tears” zostały napisane jeszcze w latach osiemdziesiątych. Nie wiem jak z pozostałymi, ale to właśnie te utwory miały być obecne na tym nigdy nie ukończonym drugim albumie z 1987 roku?

Dzięki. Tak, zgadza się. Mieliśmy jeszcze parę innych utworów z drugiego pakietu napisanych kompozycji, które dorzucaliśmy po drodze, ale nigdy nie zostały one wydane tak razem, jak pierwotnie zamierzaliśmy. Trzy utwory były pierwszymi napisanymi po reaktywacji zespołu.

Czy wszystkie teksty były napisane w latach osiemdziesiątych? Wprowadziliście jakieś zmiany?

Nic nie zmienialiśmy. Wszystkie teksty zostały napisane pierwotnie między 1986 a 1987 rokiem.

Wszystkie utwory z “Back in Bondage” są genialne. Chciałbym jednak spytać o to, co możemy usłyszeć na początku “Powerslave”. Czy to jest nagranie z jakiegoś filmu?

To nagranie głosu Dave’a “Powerslave’a” Horvata, naszego zmarłego przyjaciela. Sam utwór jest dedykowany specjalnie dla niego. Był piątym członkiem zespołu w latach osiemdziesiątych. Był naszym bratem, technicznym i towarzyszył nam na każdym koncercie.

Sam tytuł niezwykle mocno kojarzy się z Iron Maiden siłą rzeczy.

Tak się złożyło, że gdy nadawaliśmy sobie przydomki w latach osiemdziesiątych, to Dave został ochrzczony Powerslave’em, gdyż był niewolnikiem zespołu i heavy metalu.

Czy to prawda, że zamierzaliście nagrać “Back in Bondage” jeszcze w 1999, po reaktywacji zespołu? Co się stało, że ten pomysł został porzucony i nagraliście “Forever in Leather” zamiast niego? No i dlaczego nagle teraz przypomnieliście się z tym materiałem?

Jak już wspomniałem, nagranie zostało wykonane w 2001 roku. Nie mieliśmy jednak szczęścia i ani Listenable Records ani Auburn nie zainteresowało się zbytnio tym materiałem, nie na tyle, by go od razu wydać. Gdy wznowiliśmy wówczas pracę z Auburn, wydawało się, że lepiej będzie się pokazać od nieco nowszej strony. Bardziej aktualnej - że wstępując z powrotem na scenę metalową potrafimy pisać nowy materiał, zamiast wyłącznie opierać się na tym, co powstało kiedyś. Musieliśmy zepchnąć “Back in Bondage” nieco w tył. Było to niezbędne w sytuacji, gdy chcieliśmy wydać “Sonic Bullet” i “Forever in Leather”. Teraz przyszła pora byśmy pokazali światu brakujące ogniwo w historii Destructora.

A co w takim razie się stało z “Decibel Casualties”? Ten koncept też odwlekliście w czasie?

Ten tytuł zachowaliśmy na naszą drugą płytę pod barwami Pure Steel. Nagranie jest już niemalże ukończone i mamy nadzieję, że ukaże się wczesną jesienią 2016. “Decibel Casualties” jest kontynuacją “Forever in Leather”. Utwory powstały niedawno i dzięki temu fani będą mieli wgląd w to, jak brzmi świeża twórczość Destructora.

Co spowodowało reunion Destructora w 1999 roku?

W 1999 roku Frank Stover ze Snakepit Magazine skontaktował się ze mną w celu przeprowadzenia wywiadu. Wówczas nie mieliśmy bladego pojęcia, że ktoś jeszcze kojarzy nazwę Destructor czy interesuje się naszą muzyką. W Ameryce prawdziwy metal był martwy, ale w Europie i innych częściach świata zaczął rodzić się na nowo. Ten wywiad wyrwał nas z przeszłości i sprawił, że postanowiliśmy wznowić działalność.

Dlaczego Pat Rabid nie jest już obecny w składzie?

Pat odszedł z własnej woli. W sumie lepiej by na to pytanie odpowiedział sam zainteresowany. Ja dla siebie nie widzę powodów, by porzucać to, co teraz robimy.

Pomysł z tym by malować sobie twarze, gdy Destructor dopiero zaczynał grać… Jak to się stało, że taki motyw się pojawił w zespole i dlaczego go wkrótce porzuciliście?

Myśleliśmy, że to spoko pomysł, wiele zespołów wtedy tak robiło. Chcieliśmy być wielcy - jak KISS czy Alice Cooper. Po roku jednak zmieniła nam się koncepcja i postanowiliśmy oderwać się od tej mody. Choć trwało to krótko, to nie żałujemy tamtego epizodu. Był to raptem początek i jeszcze szukaliśmy pomysłu na siebie.

Podobno Bill Peters z Auburn Records zaproponował wam kontrakt płytowy tuż po waszym pierwszym koncercie. Jaki w takim razie był powód nagrania demówek “Smash Your Skulls with Power” i “Bring Down the Hammers”?

To prawda, Bill podszedł do nas i wysunął taką propozycję po naszym pierwszym show. Jednak wtedy już mieliśmy nagrane kasety naszego demo “Smash Your Skulls…”. To właśnie dzięki nim udało się przykuć uwagę sceny do zespołu, jeszcze zanim zagraliśmy pierwszy koncert. Nie było nigdy żadnego “Bring Down the Hammers” demo. Ten utwór był na demówce “Smash Your Skulls”. Z biegiem czasu dogrywaliśmy do tej demówki nowe utwory. Nasz pierwszy występ miał miejsce w październiku 1984 roku, a sesja nagraniowa “Maximum Destruction” zaczęła się w lecie 1985. Wszystkie rozmowy z Auburn między tymi dwoma datami były jedynie negocjacjami i dyskusjami, więc stale poszerzaliśmy nasze demo.

Intro do “Maximum Destruction” - “Prelude in Sledge Minor…”... kto i co wtedy zniszczył?

Na tym intro jest Bill z wielkim młotem rozwalający telewizory w studio nagraniowym.

Wzięliście udział w kompilacji dla Anvil “Strong As Steel” nagrywając cover “Bedroom Game”. Dlaczego wybraliście akurat ten utwór do zcoverowania? Czy też wybrało go wam Skol Records? Jak w ogóle nawiązaliście wtedy współpracę ze Skol?

Skol szukało wtedy zespołów do takiej składanki, a my chcieliśmy wziąć w tym udział, ponieważ jesteśmy fanami Anvil już od czasów ich pierwszej płyty. Zdawałem sobie sprawę z tego, że każdy inny zespół będzie chciał wybrać dla siebie te najbardziej oczywiste utwory, a ja chciałem nagrać utwór, który właśnie bardzo się wyróżniał na pierwszym krążku Anvil. Nikt nie wybrał “Bedroom Game”, a ja uwielbiam ten utwór.

Historia Destructora jest nierozerwalnie związana z tragiczną śmiercią basisty Dave’a Ianniki. Wznowienie działalności bez niego musiało być nie lada wyzwaniem, jednak jestem wam bardzo wdzięczny, że postanowiliście mimo wszystko iść naprzód z kapelą. Czy wielu fanów wyraża swoje poparcie dla waszej decyzji?

Jakżeby fani mogli nas nie wspierać? Dave był wspaniałym człowiekiem i dużą częścią naszego zespołu. Zawsze będziemy o nim pamiętać.

Co byś wskazał jako główny cel dla Destructora w nadchodzącym czasie?

Nadal tworzyć muzykę i grać koncerty, dopóki jeszcze możemy. Zawsze towarzyszyło nam poczucie niedokończenia niektórych spraw, a teraz mamy drugą szansę i zamierzamy ją wykorzystać.

Czy planujecie zagrać jakieś koncerty na Starym Kontynencie. Gdzie będziemy mogli was zobaczyć na żywo?

Zespół jest już zabookowany w Toronto w Kanadzie i Milwaukee w Wisconsin. Zagramy też w Chicago, Illionis oraz w Cleveland i północnowschodnim Ohio. Kończymy prace nad “Decibel Casualties”, a latem zabieramy się za nagrywanie kolejnego albumu. Zobaczymy jakie będzie zainteresowanie “Back in Bondage”. Jestem pewny, że wrócimy do Europy. Chcielibyśmy także zagrać w Ameryce Południowej i w innych częściach świata, gdzie heavy metal kwitnie.

Zawsze mnie ciekawiła sprawa z nazwą Destructor. Zaczęliście mniej więcej w tym samym czasie co niemieckie Destruction. Jak zareagowaliście, gdy się okazało, że oba zespoły mają bardzo podobną nazwę?

Było dość zabawnie, bo stało się to w sklepie z płytami. Zobaczyłem nagle ich debiut na półce. To było wow. Ale to nie ma znaczenia. Wiele zespołów ma podobne nazwy czy wygląd i tak dalej. Jesteśmy z dwóch różnych krańców świata i jestem przekonany, że Destuction nawet nie wiedziało o naszym istnieniu. Zwykłe zrządzenie losu. A nasza nazwa została zainspirowana utworem Excitera.