środa, 2 września 2015

Vektor – Black Future






Vektor – Black Future
2009/2013, Earache Records

Dobrze pamiętam moje pierwsze odczucia, gdy spotkałem się z twórczością tego zespołu. Pierwsze co się mi rzuciło w oczy to ta nieszczęsna logówka. Skojarzenia z Voivod nasuwają się wręcz same. Pamiętam, że nie byłem z tego zadowolony - raz, że nie przepadałem wówczas za twórczością kanadyjskich połamańców, dwa, że nie przepadam za bandami kserobojów, próbujących się wybić na sukcesie innych, znanych i szerzej docenianych kapel. Normalnie nie przywiązałbym większej uwagi do twórczości tego zespołu, jednak moja dusza melomańskiego odkrywcy oraz bardzo pochlebne opinie znajomych na temat "Black Future" skłoniły mnie w końcu po sięgnięcie po to wydawnictwo.

Aura w tamtym okresie była wyjątkowo nieprzyjazna. Ostra zima 2009, śnieg, silne zawieje i mróz. Wroga pogoda potęgowała mój sceptycyzm, który jednak bardzo szybko się rozpadł pod wpływem rozpoczynającego album utworu tytułowego. Jak się okazało Vektor siarczyście łoi połamany, lecz wciąż czytelny ekscentryczny mariaż thrash metalu, w którym owszem, występuje dużo progresji, jednak, który nie stroi od prędkości i tłamszącej agresji. Jak już pisałem, nie jestem fanem Voivod, jednak zawsze szanowałem ich twórczość. Progresywny thrash, i w ogóle progresywna muzyka, nigdy nie znajdzie we mnie oddanego entuzjasty, jednak zawsze lubiłem płyty takich zespołów jak Coroner, Mekong Delta czy Midas Touch. Do moich faworytów należą także "Control and Resistance" Watchtower oraz "The New Machine of Liechtenstein" Holy Moses. Dodam, że w Vektor jest tyle progresji ile przeciętny fan thrashu może znieść. Osiągnięcie czegoś takiego wymaga wiele umiejętności od młodych muzyków. To nie lada sztuka, by muzyka nie zatraciła pierwotnej energii i siły pod technicznymi riffami. "Black Future" dowodzi tego, że Amerykanie podołali temu wyzwaniu. Brutalne zagrywki, dużo fajnej techniki i wściekły, opętańczy wokal Davida DiSanto współtworzą genialne kompozycje o dużej wartości muzycznej, które poza tym się po prostu świetnie słucha. Struktury utworów ciągle się zmieniają. Zaskakują swą elastycznością i różnorakimi formami dopasowania do niejednostajnego kształtu albumu. Mimo swego dynamizmu formy, klimat i niesamowita atmosfera płyty pozostają niezmienne.

Otwierający album utwór tytułowy jest ciosem, który wbija się w brzuch i przecina jelita swą skomplikowaną, a zarazem brutalną formą i potęgą. Szybkie przesterowane gitary i demoniczne skrzeki wokalisty nie biorą żadnych jeńców. Drugi na płycie "Oblivion" jest kompozycją obfitującą w agresywne ultraszybkie tremola oraz przejmujące melancholijne melodie. Zespół nie traci swego technicznego pierwiastka.

Cieszy fakt, że Vektor nie jest odbitką jakiegokolwiek innego zespołu, lecz tworzy własny rozpoznawalny styl i brzmienie. Słychać inspiracje Coronerem i Voivod, jednak są to właśnie tylko i wyłącznie inspiracje. Twórcy "Black Future" niczego nie przepisują, niczego nie próbują przemycić z kosmetycznymi zmianami lub bez nich. To nie jest zespół pokroju Toxic Holocaust, który ma może ze trzy autorskie riffy, a resztę stanowią skopiowane zagrywki z innych, starszych zespołów. Wiadomo, podobny styl reprezentowały starej daty wizjonerskie kapele pokroju Obliveon i Chemical Breath, jednak Vektor doprowadził tego typu granie na jeszcze wyższy poziom - zarówno pod względem techniki jak i klimatu.

Ultrasoniczny lot "Black Future" kontynuuje niszczycielski "Destroying The Cosmos". Złudnie zaczynający się spokojną melodią by przejść w piorunujące galopady, wyścigowe tremola, poprzetykane technicznymi przejściami, które w dalszej części utworu przechodzą w progresywną zadumę. Gra solowa i zdumiewająca thrashowa melodia kończące utwór to jeden z najlepszych dowodów na majstersztyk tej młodej kapeli. Miękkie dźwięki w "Forest of Legends" stanowią element kreatywności i dowód na gotowość wychodzenia poza ramy gatunku. Na tym nagraniu te spokojne wstawki współgrają bardzo dobrze z całokształtem albumu, sprawiając, że jest on jednocześnie ciekawy i niejednorodny. Łomoczący werbel i stopa oraz thrashowe riffy gitar i basu w "Hunger For Violence", mimo przejścia w pokrętne połamańce i ponure zaśpiewy, nie wytracają swej siły przebicia. Vektor dzięki temu nie gra nudno. Okrasza swe riffy cudownie melodyjnymi i umiejętnymi solówkami.

Najkrótszym utworem na tym wydawnictwie jest niespełna pięciominutowy "Deoxyribonucleic Acid", który jest przykładem na to, ze nawet o kodzie genetycznym można pisać ciekawe utwory. Zespół tutaj umiejętnie manipuluje klimatem, przechodząc z tajemniczego i mrocznego wstępu do szybkiego i kolczastego scherzo. Jakby podkreślając różnorodność muzyczną składającą się na to wydawnictwo, na "Asteroid" zespół upraszcza trochę formę swoich zagrywek i figur. Mamy tutaj do czynienia z hiciarskim i prędkim numerem ze śpiewnym refrenem rodem z wczesnego Destruction. Nawałnica niesamowitych dźwięków towarzyszy nam na całej epickiej długości trwania "Dark Nebula". Melodia idzie w parze z mięsnymi riffami, a temu wszystkiemu towarzyszą jak zwykle szwadrony ciekawych koncepcji.

Mistrzowskim zwieńczeniem tej kosmicznej podróży jest trzynastominutowy "Accelerating Universe". Niesamowite jest to jak Vektor sprawia, że jego ponad dziesięciominutowe kompozycje, których jest tutaj aż trzy, zamiast nudzić, orzeźwiają swymi interesującymi aspektami i nieziemskim klimatem. Podziw towarzyszy każdej minucie spędzonej nad tym wydawnictwem. Zamiast zaperzyć się i tkwić w bajorku "old-schoolowości" tych czterech młodych gości wzięło sprawy w swoje ręce i, umiejętnie manipulując różnymi pokrewnymi stylami, uformowali dzieło wiekopomne, interesujące i metalowe do bólu. Żadne szufladki i bariery gatunkowe nie stanowiły tutaj przeszkody. Dlatego tego dzieła będzie się słuchać z przyjemnością za parę lat, tak samo jak teraz starszych albumów Coronera, Obliveon, Holy Moses czy Voivod.


Ocena: 6/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz