piątek, 11 września 2015

Slough Feg – Digital Resistance




Slough Feg – Digital Resistance
2014, Metal Blade
Muzyka Slough Feg zawsze należała do gatunku tych wyjątkowych. Mike Scalzi za każdym razem zadziwiał efektami swej pracy. Jego kreatywność zabierała go w najróżniejsze rejony, dzięki czemu efektem zawsze były wspaniałe i głębokie kompozycje. Eklektyczny miks wczesnych heavy metalowych i proto-metalowych wpływów jest niezmiernie wyrazistym znakiem firmowym załogi Slough Feg. Muzyka tej kapeli stale była na wskroś prawdziwa. Albumy takie jak „Down Among the Deadmen”, „Twilight of the Idols” czy przeepicki space operowy „Traveller” to prawdziwe pomniki chwały prawdziwego heavy metalu. 

Od 2007 roku w muzyce Slough Feg nastąpiła subtelna zmiana, gdyż do zdecydowanego głosu doszły inspiracje praszczurem muzyki metalowej z lat 70tych. Albumy Slough Feg od tego roku brzmią jak naturalne kontynuacje twórczości takich zespołów jak Fable, Bad Axe czy Astaroth, wciąż jednak nie zatracając przy tym jądra swego brzmienia oraz charakterystycznych zagrywek rodem z irlandzkiego folku. „Digital Resistance” nie jest wyjątkiem od tej reguły. Muzycznie najnowszy krążek można opisać z grubsza jako połączenie tego co otrzymaliśmy na „Hardworlder” i „The Animal Spirits”. Nowy album jest jednak zdecydowanie bardziej wyrazisty niż poprzedni krążek Slough Feg. Nie dość, że kompozycje są zdecydowanie bardziej przekonujące, to brzmienie stoi na lepszym poziomie. Na szczęście te cztery lata przerwy nie poszły na marne. 

Na „Digital Resistance” otrzymaliśmy bardzo zgrabnie uformowana bryłę muzyczną, pełnymi garściami czerpiącą z protometalu z lat 70tych oraz z tuzów tradycyjnego klasycznego heavy metalu. Nie zabrakło także motywów bazujących na celtyckich melodiach. Ponadto bardzo dużo motywów zostało zagranych na gitarze klasycznej, często jako tło dla gitar elektrycznych. Przez to klimat płyty jest jeszcze bardziej głębszy i wielowymiarowy, wchodząc w mariaże ze stonerem. Nie oznacz to jednak tego, że Slough Feg gra wolno, miękko czy monotonnie. Większość utworów jest szybka i skoczna, jednak nie zabrakło także nostalgicznych zagrywek. Struktury kompozycji są tak bardzo dopracowane i rozwinięte, że w każdą wolną przerwę zostały upchane różnego rodzaju smaczki i dodatkowe motywy. 

Do zdecydowanych faworytów na albumie należy przede wszystkim utwór tytułowy oraz niesamowicie przebojowy „Laser Enforcer”. Co prawda wersja z singla według mnie jest lepsza i bardziej spójna, jednak na albumie studyjnym ten utwór też brzmi mocarnie i niezwykle energetycznie. Harmonie gitarowe i płomienne wysokooktanowe solówki prezentują się po prostu świetnie. Innym odznaczającym się numerem na płycie jest „Habeas Corpus”, okryty piaszczystym płaszczem stonerowego kunsztu i klimatu. Gitara w stylu country Johnny’ego Casha i łomocząca w tomy perkusja stanowią niezwykle atmosferyczny podkład dla hipnotyzujących zaśpiewów Mike’a Scalziego. Słuchając tego utworu aż chce się splunąć tytoniem do żucia na piasek amerykańskiej prerii. Slough Feg bardzo często potrafi operować bardzo przekonującym klimatem. Innym tego typu przykładem, które można mnożyć na pęczki, jest instrumentalny początek do „Curriculum Vitae” mocno kojarzący się z dokonaniami najbardziej znanych nazw z sektora psychedelicznego rocka. Oniryczna wręcz perkusja i bas oraz kosmiczna gitara współgrają ze sobą w szalonym unisono, by potem przejść w motywy stoner rockowe, a w końcu w siarczyście heavy metalowe. Kolejnym utworem zasługującym na kilka słów więcej jest „Warrior’s Dusk”. Struktura tego utworu i jego ogólny klimat bardzo silnie nawiązuje do płyty „Down Among the Deadmen”. Wydawać by się mogło, że jest to zabieg zamierzony, gdyż utwór ten najprawdopodobniej bezpośrednio nawiązuje do kompozycji „Warrior’s Dawn” z tejże płyty. 

„Digital Resistence” jest płytą niezwykłą. Nie dość, że kompozycje tutaj są dopracowane i świetnie przygotowane, to jeszcze w dodatku bardzo przyjemnie się ich słucha. Teksty, które zawsze były mocną stroną Mike’a Scalziego tutaj też błyszczą swą nieprzeciętna głębią. Mike umie pisać naprawdę poruszające liryki niemalże w ogóle nie babrając się w kiczu czy pseudoartystycznym bełkocie. Jest to umiejętność niezwykła i wbrew pozorom bardzo rzadka w muzyce metalowej. Całości dopełniają te prześwietne tytuły utworów. No proszę, czy można przejść obojętnie obok utworu, który się nazywa „Analogue Avengers / Bertrand Russel’s Sex Den”, „Laser Enforcer” albo „Magic Hooligan”? Może nie jest to najlepszy album Slough Feg, jednak jest to nadal płyta pełna muzyki lepiej brzmiącej niż większość czegokolwiek innego. Osobiście dla mnie zawsze najbardziej wyjątkowym dokonaniem tego zespołu pozostanie „Traveller”, jednak nie sposób nie docenić kunsztu i zawartości „Digital Resistance”. 

Nowy Slough Feg nie jest jednak dla każdego. Śmieszki wymachujące plastikowymi mieczami do „Hearts On Fire” albo uważające „Through The Fire And The Flames” za szczytowe osiągnięcie gitarowych akrobacji najlepiej zrobią nie zbliżając się do tego albumu lub do twórczości zespołu Slough Feg w ogóle. Tak samo heheszki srające sobie do ryja przy Gama Bomb czy innym żałosnym podśmiechujko-thrashu, by potem powiedzieć, że to żart, ironia, bycie zabawnym, dystans do siebie. Naprawdę, taka prawdziwa muzyka jest nie dla nich. Po co rzucać perły przed wieprze? 

Ocena: 4,75/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz