Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Artillery. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Artillery. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 22 grudnia 2020

Artillery – By Inheritance

 


Artillery – By Inheritance
1990, Roadrunner Records

Bezdyskusyjnie „By Inheritance” to jeden z najciekawszych albumów thrash metalowych w historii. O ile wcześniej duńskie Artillery zamachało przed oczami swą maestrią i kunsztem na „Fear of Tomorrow” i „Terror Squad”, tak teraz dokonało czegoś niesamowitego.

Ta płyta pokazuje zresztą jak ważne jest czerpanie inspiracji ze świata dookoła nas. Chłopaki mieli w sumie jedyną w swoim rodzaju okazję na trasę po egzotycznych rewirach Związku Radzieckiego i przywieźli stamtąd TONY nowych pomysłów na to, jak wpleść orientalne motywy do technicznego thrash metalu.

Już w trakcie intra w postaci „7:00 From Tashkent” widać, że będziemy mieli do czynienia z czymś niezwykłym, ale gdy uderza otwierający album „Khomaniac” – bezdyskusyjnie jeden z najlepszych thrash metalowych morderców w historii gatunku – to nie da się powściągnąć ciar. To jest tak przygnębiające jak seks po ecstasy – świadomość, że nigdy się już nie znajdzie czegoś tak dobrego.
Artillery z każdym kolejnym albumem udowadniało, że agresję thrashu da się bliżej połączyć z brutalną techniką i skomplikowanymi melodiami. Od „Fear of Tomorrow” przez „Terror Squad” aż do „By Inheritance”. Potem to już było różnie po zreformowaniu zespołu i na tym się nie będę skupiał. Apoteoza tego, co można osiągnąć poprzez splatanie tych trzech czynników została osiągnięta na „By Inheritance”. Niewielu jest w stanie osiągnąć taki level spełnienia i kompletności. Muzyka tutaj poraża nie tylko swoją techniką i precyzją, ale także mocą, energią i chwytliwością, do takiego stopnia, że w sumie nie da rady znaleźć jakikolwiek zamiennik dla tego nagrania.

Artillery robi dobrze to, co Megadeth zrobił średnio – proste bębny. Techniczna muzyka wcale nie wymaga skomplikowanych partii perkusyjnych, właśnie paradoksalnie prostota rytmu perkusyjnego (ale nie prostackość) pięknie eksponuje złożoną warstwę gitarową i pasujący do tego wokal. Tutaj perka nie dominuje utworów – stanowi odpowiednie thrash metalowe tło ze skocznymi stópkami i wariacjami d-beatu.

Orientalne harmonie gitarowe brylują przez cały album idealnie uzupełniając techniczne riffy. To jest ważne: Artillery nie miota pretensjonalnie egzotycznych motywów wszędzie gdzie popadnie, lecz tworzy z tego doskonale współgrający materiał. Podwaliny pod to już zostały ułożone na „Terror Squad”, ale teraz Artillery rozszerzyło swoją naturalną stylistykę zdaje się o czwarty wymiar.

Produkcja dźwięku i praca studyjna też rozwinęły się jeszcze bardziej w porównaniu z tym, co było wcześniej. „By Inheritance” spokojnie staje w szranki z innymi landmarkami z epoki: „Never, Neverland” i „Painkillerem”. Cieszy to niezmiernie, że ten majstersztyk jest w stanie przetrwać próbę czasu i takie hiciory jak „Beneath The Clay (R.I.P.)”„Khomaniac”„Bombfood”„Equal at First”„Life in Bondage” i tytułowy czardasz bez kompleksów nadal mogą grzmieć na cały regulator. A potem czas na innych tuzów tego stylu grania z okresu: HeathenToxikParadoxCoroner, i już mamy materiał na długą, nostalgiczną imprezę.

Ocena: 6/6

poniedziałek, 14 grudnia 2020

Artillery – Terror Squad

 


Artillery – Terror Squad
1987, Roadrunner Records

Cenię sobie kapele tworzące świetną muzykę nawet po tym, jak udało im się wyrzeźbić majstersztyk już na samym początku. Zamiast osiąść na laurach i spijać śmietankę z pochlebstw, są goście, którzy potrafią ciągle udowadniać, że mogą nadal rozwijać swój geniusz, a przy tym nie tracić swej żywiołowej iskry. Artillery jest pięknym przykładem tego, jak można dopracować swój styl i rozszerzyć swoją stylistykę, a przy tym nie tracić swojej tożsamości.

A przynajmniej Artillery sprzed tych kilku dekad, co nie.

Widać zmiany w porównaniu z debiutem. Przede wszystkim produkcja nie jest już tak surowa. Starano się podbić górę i środek, tak by przy tym nie tracić tego „mięsistego” thrashowego brzmienia. I wyszło perfekcyjnie. Ponadto same kawałki mają jeszcze więcej techniki w riffach i tego cudownego angażowania kontrastu między niskimi dźwiękami, a tymi wyższymi. Taki układ aż się prosi o zróżnicowane zabawy z rytmem: cwały, galopady, odskoki od jednostajnego tremolo – i tak właśnie czyni Artillery. Czy to w średnim tempie czy w szybkich ścigaczach – gitary nie próżnują i nie idą na łatwiznę, dzięki temu muzyka Artillery nie nuży i nie trąci myszką. Naprawdę, precyzja tych bardziej technicznych momentów powala.

Flemming Ronsdorf też jakoś pewniej czuje się za mikrofonem niż na „Fear of Tomorrow” i sięga całym sobą po wibrujące, wysokie zaśpiewy wybrzmiewające tą jego charakterystyczną chrypką.
Kawałek tytułowy jest tutaj błyszczącym thrash metalowym klejnotem, ale w pamięć mocno zapadają także inne kilery: bezkompromisowy otwieracz „The Challenge”, agresywny „Let There Be Sin” (który w te niecałe cztery minuty spokojnie zawstydza dorobek Exodusa), bezlitośnie techniczny „At War With Science” z cieniem niepokojącej psychodeli, wirujący „Decapitation of Deviants”
Słabsze momenty? Absolutny brak. Są takie, które trochę mniej zostają w głowie, choć bardziej poprawnym stwierdzeniem by było, że nie wżerają się w czaszkę w takim samym stopniu jak wylewający się z tego nagrania geniusz tych zagrywek, które koszą bez skrupułów. Przez co takie poprawne i bardzo dobre motywy wydają się odstawać od reszty, a przecież to nadal jest świetny numer za świetnym numerem.

Seryjnie, „Terror Squad” (i w sumie także jego poprzednik „Fear of Tomorrow” jak i następca „By Inheritance”) to jeden z najlepszych thrash metalowych długograjów z lat osiemdziesiątych. Szkoda, że taki materiał dostał nieskończoną okładkę (można o tym poczytać w wywiadzie), ale w sumie tak z perspektywy czasu, nawet ona dodaje nieco egzotycznego smaku do całokształtu oprawy.

Ocena: 5,8/6

wtorek, 8 grudnia 2020

Artillery – Fear of Tomorrow

 


Artillery – Fear of Tomorrow
1985, Roadrunner Records

Czas na mały „blast from the past”. Większość thrashowych maniaków pewnie spotkała się z Artillery – zresztą nie dziwota, gdyż pierwsze trzy albumy duńskich kanonierów to klasyka gatunku. A Artillery na miano klasyki w pełni zasłużyło.

Kompozytorskie zdolności Artillery na debiutanckim krążku doskonale sprawdzają się w tempach wolniejszych i szybszych; kawałki nie nużą a wręcz same gną karki w machaniu banią, a to wszystko przeszywają szybkie tremola. Gitarzyści nie krępują się w wykorzystywaniu wszystkich strun i progów, riffy wiec nie są nudne, lecz co ważne – nie są też przekombinowane. Wszystko uzupełniają bardzo fajne leady zagrane w harmonii (najlepszy chyba jest w „Deeds of Darkness”). Także mamy tutaj całą przekrojówkę przez to, co najlepsze w thrash metalu

Świetną opcją są także wpływy z nieco innych rejonów świata metalowego. Usłyszymy tu nawet granie w stylu Manila Road. Głównie słychać to na „King Thy Name Is Slayer”, zarówno gitarowo jak i wokalnie, gdyż Flemming Ronsdorf śpiewa tu trochę nosowo. Natrafimy też na szczyptę Celtic Frost w mrocznym „Show Your Hate”.

Ten album jak na rok 1985 jest niesamowicie ciężki, brutalny i techniczny, a przy ty bardzo smacznie zróżnicowany. Brzmienie zestarzało się cudownie – jak dobra whisky. Zawsze to trochę loteria, bo to były czasy, gdy produkcja studyjna tego rodzaju muzyki to nie był cały przemysł i zbiór wypracowanych złotych standardów, lecz błądzenie we mgle i eksperymenty. Gitary mają mocny przester, a wokal ten śmieszny delay, ale nadal razem tworzą taką dźwiękową magmę, że zdychajcie małorolne kuce. Ogniste solówki podlewają to jeszcze bardziej niezwalczonym amokiem.

Jest technicznie, ale bez zbytniej przesady (przypomina się pierwszy Coroner). Riffy zadowolą tych, którzy w thrashu szukają wyważonej równowagi między wyrafinowaniem, a barbarzyństwem. Gdyby Megadeth miał jaja, „Killing Is My Bussines…” brzmiałby jak Artillery.

„Fear of Tomorrow” nie ma słabszych momentów. Cała płytka niszczy i miażdży z nieujarzmioną furią i niepohamowanym gniewem. Polecam każdemu, kto szuka dobrej muzyki dopieszczonej pod każdym względem: ciekawej, trzymającej w napięciu i dającej bardzo dużo satysfakcji ze słuchania.

Ocena: 6/6

niedziela, 26 czerwca 2016

Artillery - wywiad II





GRAĆ TYLE, ILE SIĘ DA


Artillery to potężna nazwa na scenie thrash metalowej. Ich klasyczne albumy stanowią solidne podwaliny pod gatunek. Szkoda, że nowsze dzieła nie dorastają im do pięt. Niedawno miała miejsca premiera kolejnego wydawnictwa z zagrody Duńczyków, co stanowiło przy okazji wspaniały pretekst do krótkiej rozmowy na jego temat i na temat tego, co aktualnie dzieje się w Artillery.

Jak tam życie? Cieszę się, że mamy okazję porozmawiać. Przede wszystkim, jak się macie?

Michael Bastholm Dahl: Cześć, Aleksander! Także się cieszę, że możemy porozmawiać i że mogę odpowiedzieć na twoje pytania (śmiech). Czuję się świetnie, dzięki. Wróciłem do swego domu w Danii i póki co cieszę się ciszą.

Michael Stutzer: Udział w wywiadach przeprowadzanych przez magazyny i ziny z Polski to zawsze czysta przyjemność. Mamy wiele przyjaciół z Polski i duże wsparcie z waszej strony!

Miałem przyjemność rozmawiać z Michaelem Stutzerem przy okazji waszej poprzedniej płyty „Legions”. Cieszę się, że skład zespołu od tamtej pory nie uległ zmianie i udało wam się wydać kolejny album. Czy aktualna sytuacja Artillery stanowi dla was źródło satysfakcji?

MBD: Tak mi się wydaję. Rejestrowanie wspólnie kolejnego albumu było fajne i czułem się tym razem o wiele pewniej. Wspólna trasa sprawiła, że staliśmy się sobie bliscy jako muzycy i myślę, że to da się wychwycić słuchając naszego nowego dzieła.

MS: Tak, jest między nami naprawdę zdrowa chemia. Po przejechaniu całego świata i zagraniu wspólnie ponad stu koncertów jest to słyszalne na „Penalty by Perception”. Teraz znowu musimy wyruszyć w trasę i grać tyle, ile się da!

Czy nowy album w pełni uchwycił waszą wizję artystyczną i wszystko to, co chcieliście by się na nim znalazło?

MBD: Tak mi się wydaję. Znaczy, za każdym razem, gdy rozpoczynasz pisanie nowego materiału, najważniejszą rzeczą jest to czy czujesz się z tego powodu podekscytowany. Moją wizją jest to, by muzyka była właśnie ekscytująca. Nie staram się, by każdy mój pomysł, który pojawi się po drodze, zaowocował jakimś rezultatem, ale jak dla mnie emocjonującą kwintesencją warsztatu jest to, by teksty i tytuły utworów pojawiły się jako ukończone kompozycje.

MS: A ja myślę, że mamy w zanadrzu jeszcze kilka niespodzianek, które pojawią się na kolejnym albumie!

Jak byś określił postęp jaki udało wam się dokonać od czasów „Legions”?

MBD: Mamy za sobą długą trasę. Podczas czegoś takiego ewoluujesz jako osoba. To były przecież dwa lata i, przynajmniej chciałbym w to wierzyć, przez ten okres czytasz, obserwujesz i przeżywasz zupełnie nowe rzeczy, które sprawiają, że zyskujesz kompletnie odmienną perspektywę na życie i świat.

W promocyjnym info pojawia się cytat Michaela Stutzera, że „Penalty by Perception” jest „najlepszym muzycznym dokonaniem w historii Artillery”. Wow, to dość mocne stwierdzenie. Skoro naprawdę uważacie, że to wasze najlepsze dzieło, to jakie były ułomności waszych poprzednich?

MS: Dwa lata trasy sprawiły, że staliśmy się naprawdę sprawną jednostką, taką jak nigdy wcześniej. Pięciu oddanych sprawie muzyków, którzy sprawili, że ten album wzniósł się na wyżyny. Czuję, że dostarczyliśmy najlepszy muzyczny rezultat w historii Artillery. Wspólnie ze świetnym producentem Sorenem Andersenem sprawiliśmy, że „Penalty by Perception” naprawdę pyknęło. Nie oznacza to, że poprzednie nasze płyty nie miały dobrych momentów, zarówno muzycznych jak i pod kątem warsztatu poszczególnych muzyków. Nadal jestem zadowolony z większości naszych starych utworów, ale tak jak powiedziałem – wszystko wyszło idealnie na „Penalty by Perception”!

MBD: A ja nawet nie wiedziałem, że taki cytat się pojawia tam! Wow! (śmiech) Myślę, że to trochę przesadzone. Nie będę tutaj teraz wymieniał wszystkich niedoróbek poprzednich wydawnictw Artillery, bo brałem udział dotychczas tylko w nagraniu „Legions”. Także, (śmiech) bez komentarza.

Strzeliliście sobie również klipa do „Live By The Scythe”. Co możecie nam powiedzieć o tym video? Gdzie je kręciliście?

MBD: Zdjęcia były robione na Funen – to wyspa na której mieszkam. Konkretnie kręciliśmy je w zamku Hinsholm w mojej rodzinnej miejscowości, więc było bardzo familijnie. Chcieliśmy stworzyć nowy hymn Artillery. Dlatego troszeczkę zmieniliśmy wymowę słowa „scythe”, by brzmiała bardziej ciężko i żeby łatwiej ją można było skojarzyć z zespołem. Wiele ludzi wzięło to za błąd, a nie za wolność artystyczną. Internet tutaj zwłaszcza zabłysnął swą egzotyczną stroną…

MS: To było naprawdę ekstra przeżycie, kręcenie tego teledysku. Super się też pracowało z Mortenem Madsenem przy jego tworzeniu!

Kosa zawsze była ważnym elementem waszego logo. To miało być jakieś podkreślenie tego elementu?

MBD: No, zdecydowanie. To jak symbol Artillery, choć jak wiadomo także Children of Bodom go używa.

Jakie jest znaczenie tytułu nowej płyty?

MBD: Tak naprawdę może on oznaczać kilka rzeczy. „Penalty by Perception” może oznaczać że zostaniesz ukarany zależnie od tego jak się postrzega twoją zbrodnie. Że twoją karę determinuje czyjaś percepcja. Albo, że twoją karą ma być właśnie percepcja. Prawda jest trudna do zdobycia w dzisiejszych czasach i prawdziwym wyzwaniem jest postrzeganiem rzeczywistości taką jaką jest, a nie taką jaka jest ci przedstawiana. Percepcja sama w sobie może być karą.

Na okładce Artillery po raz pierwszy pojawił się… artyleria. Cóż, teraz to musicie nam powiedzieć jak to się stało, że po tylu albumach postanowiliście nagle sportretować nazwę zespołu na okładce płyty.

MDB: Dostaliśmy pierwszy szkic jakiś czas temu i go zaakceptowaliśmy. Tu nie ma żadnej historii, chyba że spytasz bezpośrednio twórcy okładki – Marka N. z ArtWars Mediadesign.

MS: Powiedzieliśmy Marcowi, by dał na okładkę pierwszą rzecz jaka mu przyjdzie do głowy, gdy pomyśli o naszym zespole. No i w gruncie rzeczy właśnie to zrobił.

Myślę, że wasze cele i ambicje w dzisiejszych czasach są trochę inne od tych, które przyświecały wam w latach osiemdziesiątych. Jak to zmieniło wasze podejście do pisania materiału?

MS: Nasze ambicje nie uległy jakimś większym zmianom. A nowe cele dodajemy sobie cały czas, zarówno pod kątem muzycznym jak i tym, w którym nowym miejscu chcielibyśmy zagrać.

A co motywuje was do tego by nadal grać? Co jest paliwem waszej pasji?

MS: Odpowiedź na to jest bardzo prosta. Po prostu uwielbiamy grać i słuchać ten rodzaj muzyki, który wykonujemy i jest to wielka przyjemność, by podróżować po całym świecie, mając tak oddanych fanów jak my. Nie ma znaczenia czy gramy w Stanach, Brazylii czy też w Polsce, zawsze się świetnie bawimy. Oprócz tego jesteśmy przyjaciółmi i rozmawiamy w zespole właściwie o wszystkim.

Jak ważne jest dla was, by fani skupiali się nie tylko na waszej muzyce ale także na tekstach poszczególnych utworów?

MBD: To znaczy bardzo wiele. Staram się pisać ciekawe teksty i jak dla mnie, takie coś potrafi dodać do kawałka zupełnie nowy wymiar. Oprócz samej muzyki dostajesz wtedy cały wizerunek i ramy, w której się ona obraca. Staram się wyrazić emocje i myśli, by słuchacz mógł je odczytać razem z muzyką. To dodaje głębi.

Mercyful Fate było istotną częścią duńskiej sceny metalowej. A teraz dwóch oryginalnych członków tego zespołu, gitarzyści Hank Shermann i Michael Denner wydają jako Denner / Shermann swój „debiutancki” album. Czy mieliście okazję go już przesłuchać? Jaka jest wasza opinia na jego temat?

MBD: Na razie słuchałem ich EP „Satan’s Tomb” i czekam na oficjalną premierę nowego krążka. Na pewno będzie rządził! Muzycy zaangażowani w ten projekt to jedni z moich najbardziej ulubionych artystów, a to samo w sobie sprawia, że to musi mi się podobać. Świetnie, że nadal chcą wypluwać z siebie płonący metal.

MS: Mi się bardzo podoba. Michael Denner mi go puszczał i jak dla mnie jest to coś, co trzeba mieć. Świetne utwory i riffy ikonicznej pracy gitary, która przywołuje wspomnienie Mercyful Fate, najlepszego zespołu z Danii. To był prawdziwy zaszczyt, że zagrali na naszej płycie w utworze „Cosmic Brain”. Oprócz tego są wspaniałymi kumplami. Znam ich od wczesnych lat osiemdziesiątych, gdy współdzieliliśmy salę prób.

Podczas naszego ostatniego wywiadu, Michael Stutzer obiecał, że Artillery powróci wkrótce do Polski. Kłamał. (śmiech) Ale już tak serio, jak wyglądają wasze plany na trasę promującą nowy krążek?

MBD: Będziemy promować nasz album jak tylko się da, także grając dużo koncertów. Chcielibyśmy zagrać wszędzie tam, gdzie jest to tylko możliwe. W sierpniu lecimy do Ameryki Południowej, a na resztę roku dostaliśmy sporo ciekawych ofert. Nie mogę niestety nic zdradzić, ale szansa na to, że zagościmy w Polsce jest całkiem spora!

MS: (śmiech) Wcale nie kłamałem, bo naprawdę niewiele brakowało, a byśmy zagrali w Polsce, ale promotor zmienił terminy i się to wszystko posypało. Aktualnie prowadzimy poważne rozmowy na temat trzech koncertów w Polsce w listopadzie. Będziemy was informować na bieżąco, gdy coś potwierdzimy! Bez wątpienia chcielibyśmy wrócić do Polski, bo ostatni koncert był naprawdę genialny.

Wielkie dzięki za tę rozmowę na temat waszej nowej płyty. Czas na ostatnią wiadomość dla fanów metalu z Polski

MBD: Wielkie, olbrzymie dzięki! Dzięki, za to że nadal jesteście z nami, że piszecie do nas, wspieracie nas i dajecie nam tak wiele. Jesteście prawdziwą duszą metalu i mam nadzieję, że niedługo się spotkamy!

MS: Zrobimy co w naszej mocy by wrócić do Polski i zagrać u was. Do zobaczenia!

Przeprowadzono: maj 2016

niedziela, 17 kwietnia 2016

Artillery – Penalty by Perception





Artillery – Penalty by Perception
2016, Metal Blade

Nie wiem czego się spodziewałem po nowym Artillery, ale postanowiłem dać mu szansę. Głównie przez wzgląd na klasyczne dokonania tej kapeli, które stanowią ścisłą czołówkę świetnego thrash metalu. „Terror Squad” oraz definiujący charakterystyczny, nieco orientalny styl Artillery „By Inheritance” są jednymi z najlepszych płyt jakie kiedykolwiek powstały w thrash metalu. Debiutancki „Fear of Tomorrow”, choć odstaje od „dwójki” i „trójki” także jest mocarną płytą, pełną tajemniczych i niepokojących zakamarków muzycznych.

Forma „odrodzonego” Artillery po 2009 roku (pomijam „B.A.C.K.” z 1999, który miał być comebackowym albumem) jest jednak zupełnie inna. O ile „When Death Comes” ma jeszcze swoje momenty jak się przymknie oko na dość irytujące wokalne popisy, to reszta jest najzwyczajniej w świecie zwyczajnie nudna. I tak kolejna już, która to – ósma? – płyta Artillery wychynęła swym plugawym obliczem na światło dzienne, dalej kontynuując niechlubny pochód słabych wydawnictw Duńczyków.

Powiem od razu na wstępie – rzeczone „Penalty by Perception” jest zwyczajnie nudne. Ja wiem, że w informacjach prasowych bracia Stutzer będą się spuszczać, że to najlepsza płyta Artillery do tej pory i najlepsze utwory i w ogóle mistrzostwo świata. W praktyce okazuje się, że same utwory są zwyczajnie nudne. Zarówno pod względem brzmienia jak i kompozycyjnym. Riffy usypiają, a to raczej nie jest dobra oznaka, w końcu thrash metal ma wciskać w żyły zastrzyki potwornych ilości energii. A tutaj mamy jakieś tam małorolne plumkanie na strunniczkach. Nie ma tutaj tego fajnego drygu orientalnych melodii jakie znamy z „By Inheritance” i które jeszcze czuć było na „When Death Comes”. Te niemrawe próby, które się pojawiają między innymi w „Sin of Innocence” są śmiechu warte i wręcz wrzeszczą o pomstę do nieba. Wieje nudą i koszmarną sztampą.

O samym brzmieniu można tutaj licencjat wręcz napisać. Znowu na fotelu producenta usiadł Soren Andersen – gość który czuwał nad ostatnimi czterema płytami Artillery, czyli wszystkimi wydanymi po 2009 roku. Było więc do przewidzenia, że brzmienie „Penalty by Perception” będzie tak samo gówniane jak na poprzednich albumach. Tak też jest w istocie. To już „Terror Squad”, rachityczny i karkołomny thrash metal ze środka lat osiemdziesiątych ma więcej przestrzeni i selektywności niż te zamulone zbasowane pseudodźwięki z rozklapciałą i płaską perką. Artillery brzmi jakby były nagrywane u wujka Staszka na laptopie podczas wycieczki na wieś o ile nie gorzej.

Ale to co kładzie już po maksie nową płytę to wokal. Tak jak na uprzednim „Legions”, tak i teraz za mikrofonem stanął gość z najnudniejszym wokalem ever czyli Michael Bastholm Dahl – kuc, który nie umie śpiewać. Znaczy umie, bo nie fałszuje, ale ma tak irytującą i nużącą barwę głosu, że należy mu się za to specjalna plakietka od lokalnego harcmistrza. Gość cały czas w sumie jedzie na jednym dźwięku, oszczędzając przy tym swoje siły, bo w ogóle nie pakuje w swe wokale żadnej energii ani ognia. Co to ma być? Karaoke w lokalnym ultra rockersowym pubie czy jednak płyta legendy undergroundowego thrashu, która swojego czasu była prawdziwym innowacyjnym pionierem gatunku?

A teraz trochę, tak dla równowagi, pozytywnych odczuć po przygodzie z tym albumem. Tego da się słuchać, o ile będziecie sobie to porcjować po jednym kawałku. Jeden utwór – cztery godziny przerwy – jeden utwór – pięć jakiś dobrych kawałków innej kapeli, i tak dalej. Wtedy to da się przełknąć. Jednak naraz, tak by zamknąć się tylko z tą płytą, to już wyższy masochizm. Dawkując sobie ten album tak po małych kęsach, to nawet można doszukać się jakiś fajnych motywów w „Live by the Scythe” czy w „Mercy of Ignorance”. Ale to naprawdę jest widoczne dopiero po wnikliwym szukaniu tutaj czegokolwiek.

Nie dostaniemy tutaj tego charakterystycznego klimatu Artillery, nie otrzymamy kolejnego hitu na miarę „Khomaniac” czy chociaż „The Almighty”, nie uświadczymy nawet ciekawej muzycznej płyty. Naprawdę, smutne jest to „Penalty…”. Po co ja się w ogóle łudzę, że Artillery nagra jeszcze coś na miarę swojej nazwy?

ps. nie wspominam już nawet o tej brzydkiej okładce, bo mi witki opadają od tego jaki poziom prezentuje ten album


Ocena: 2/6