W sumie muszę przyznać, że lubię takie wywiady. Są muzycy, których wręcz trzeba męczyć i ciągnąć za język, by powiedzieli coś więcej o najnowszej płycie swego zespołu niż raptem to, że ją nagrali. Są też tacy muzycy, którym po prostu usta się nie zamykają. Do tych ostatnich należy John Harbinson, wokalista grupy Stormzone. O ile nazwa Stormzone może wiele nie mówić niektórym, to już Sweet Savage może zapalić niejeden błysk zrozumienia. John śpiewał także i w tym zespole, który jest w sumie najlepiej znany z tego, że pewna grupa z Californii, w której udziela się James Hetfield i Lars Ulrich nagrała cover ich „Killing Time”. Sporo muzyków związanych w przeszłości ze Sweet Savage, gra lub grało przez pewien czas właśnie w Stormzone. Choć jest to relatywnie młody zespół, to jednak karb doświadczonych muzyków sprawia, że ich muzyka czerpie garściami z najlepszych melodyjnych otchłani NWOBHM. Panowie już nieźle zaszaleli – cztery płytki na koncie i oblecenie najbardziej znanych festiwali w Europie mają już właściwie odfajkowane.
Czy recenzje waszych płyt w czasopismach muzycznych i fanzinach stanowią dla was wyraźną pomoc i w efekcie dzięki nim jesteście w stanie usprawnić swoje brzmienie?
John „Harv” Harbinson: Czytamy każdą recenzję naszej płyty jaka trafi nam w ręce, zwłaszcza po premierze nowego albumu. Podejrzewam, że wszystkie zespoły tak robią. Mamy to szczęście, że po każdym nowym wydaniu większość recenzji jest przynajmniej umiarkowanie pozytywna. Bierzemy jednak pod uwagę także recenzje, które dały niższa ocenę naszym płytom. Jeżeli recenzent odpowiednio argumentował swoje wątpliwości i konstruktywnie wypunktował wady tego wydawnictwa, stanowi to dla nas rzeczową pomoc i wskazówkę na co powinniśmy w przyszłości zwrócić uwagę. Naturalnie nigdy nie zmienimy drastycznie swojego stylu pisania muzyki. To, co najczęściej było nam zarzucane na dwóch poprzednich albumach, był czas trwania utworów. Recenzenci uważali, że kompozycje są za długie. Podobały im się, lecz jednak trudno im było się przebić przez album, na którym jest dwanaście utworów, z czego przeważająca większość trwa ponad pięć minut.
W lipcu 2013 dostarczyliście nam swój czwarty krążek, zatytułowany „Three Kings”. Co możesz nam o nim opowiedzieć? Jakbyś go opisał w porównaniu do waszych poprzednich dokonań?
Na „Three Kings” wzięliśmy pod uwagę zastrzeżenia, które padły pod adresem poprzednich naszych wydawnictw. Dlatego na tym albumie jest więcej krótszych utworów, które bezpośrednio przechodzą do swego meritum i przez to czas trwania całości jest niezbyt rozwlekły. To jest główny aspekt, który odróżnia „Three Kings” od swych poprzedników, jednak nadal występuje w nim typowa dla nas spójność i węzły wiążące motywy. Od początku do końca pisania materiału staraliśmy się stworzyć utwory w klasycznym metalowym stylu, które uderzą w fanów starego metalu spod znaku NWOBHM, tych młodych i tych starych. Z każdym kolejnym albumem piszemy utwory, które są dla nas prawdziwe, niezależnie od tego czy mogą się wydawać aktualnie niemodne czy przestarzałe. Jesteśmy szczerzy, gdyż nie staramy się brzmieć jak zespoły, które w oczywisty sposób na nas wpłynęły. Klasyczne metalowe brzmienie Stormzone wychodzi naturalnie!
Minęło już ponad pół roku od premiery ostatniego wydawnictwa. Jak wygląda jego odbiór przez fanów?
Już patrząc na poziom sprzedaży jesteśmy zadowoleni. Pierwszy nakład rozsprzedał się jeszcze przed świętami, a nasza wytwórnia Metal Nation zbierała zamówienia na kolejny. Dodając do tego, że sprzedaliśmy ponad 600 sztuk podczas koncertów, sprawia, że naprawdę sporo ludzi ma „Three Kings” w swojej domowej kolekcji. Mimo, że premiera była we wrześniu ubiegłego roku, to ciągle w pismach i w Sieci pojawiają się nowe recenzje i kolejne prośby o wywiady. Zupełnie jakby album został wydany przed chwilą. W zeszłym miesiącu otrzymaliśmy fantastyczną recenzję w Burn, japońskiej biblii muzyki rockowej i metalowej! Dzięki temu nasz album nadal jest świeżym towarem i nadal jest na niego popyt. 90% recenzji była bardzo przychylnych, a nawet te „gorsze” nie stanowiły poważniejszej krytyki. Są raczej odzwierciedleniem tego, że w 2014 roku klasyczny metal nie trafia już do wszystkich metalowych maniaków. Jesteśmy tego świadomi. Nie zamierzamy na nowo wymyślać starych wynalazków, nasza uwaga zawsze się skupia na pisaniu muzyki, która płynie prosto z naszych serc.
Obawiasz się, że takie granie może się przeterminować?
Nasz album w dużym stopniu został wyprodukowany przez Steve’a Moore’a. Ludzie, którzy wrzucają naszą płytkę do odtwarzacza po prostu nie mogą uwierzyć skąd takie cudo się urodziło! A wtedy my się odwracamy i mówimy, że ta muzyka nigdy się nie przeterminuje. Ona nigdy nie odejdzie. Wiele nurtów muzycznych się pojawiało i niknęło, jednak prawdziwego ducha heavy metalu nie da się pogrzebać i nie da się go postarzeć. Słuchając „Three Kings” usłyszysz nowoczesną produkcję na utworach, które można stworzyć tylko wtedy, gdy dokładnie je czujesz. Teksty raczej dotyczą rzeczy, z którymi każdy może się utożsamiać, co mnie cieszy, gdyż piszą do mnie osoby, które mają bardzo osobiste podejście do tego, co usłyszeli w naszych utworach. To dla mnie wiele znaczy.
„Three Kings” zostało wydane przez Metal Nation Records. Jak nawiązaliście współpracę z legendarnym Jessem Coxem?
Jess przyszedł obejrzeć nasz koncert w Newcastle w O2 Academy, na którym supportowaliśmy Teslę. Jess stał na czele Neat Records, wytwórni dzięki której Sweet Savage znów się zeszło ze swoim perkusistą Davym Batesem. Jess został po koncercie, by się z nami napić, po czym wyraził swoje zainteresowanie w pomocy zespołowi. Krótko potem nagraliśmy „Death Dealera” nasz drugi album. Zrozumieliśmy wtedy, że bardziej bezpośrednie podejście do metalu nie zadowala naszej obecnej wytwórni Escape Music, która wydała nasz debiutancki krążek, który był bardziej melodyjny. Wtedy też dostaliśmy propozycje od SPV, po tym jak jeden z ich agentów zobaczył nas występ na Sweden Rock, jednak wtedy jeszcze wiązały nas zobowiązania kontraktowe względem Escape Music. Byliśmy bardzo zdesperowani, by przejść do SPV, więc Jess wziął byka za rogi i doprowadził do ugody między Escape Music i SPV, dzięki czemu „Death Dealer” został wydany właśnie przez SPV. Nie udałoby nam się tego zrobić samodzielnie. Wtedy też zdecydowaliśmy, że jesteśmy na takim etapie na którym nasz zespół potrzebuje menedżera, który będzie umiał sobie poradzić w takich sytuacjach. Jess wydawał się oczywistym wyborem na to stanowisko. Podpisaliśmy z nim umowę, Jess negocjował z SPV wydanie naszej kolejnej płyty, a w międzyczasie zagraliśmy serię świetnych koncertów, do których zaliczał się między innymi występ na Wacken Open Air.
Dlaczego więc „Three Kings” nie zostało wydane przez SPV skoro sprawy przybrały taki świetny obrót?
W 2013 wygasł nasz trzyletni kontrakt z SPV, akurat w momencie, gdy kończyliśmy pracę nad „Three Kings”. Liczyliśmy na jego przedłużenie, jednak SPV znowu przechodziła przez sytuację, w której musiała ogłosić niewypłacalność, więc nie było do końca pewne czy warto czekać z premierą krążka do momentu, w którym się w końcu pozbierają. Spotkaliśmy się z Jessem na Metal Assault w lutym i wtedy doszliśmy do wniosku, że nie warto czekać na rozwiązanie problemów SPV, lecz wydać płytę przez Metal Nation, która była firmą Jessa. Jego wytwórnia miała kontakty na całym świecie i znała się na prawdziwym heavy metalu. Jesteśmy już kilka miesięcy po premierze „Three Kings”, a Metal Nation spełniła wszystkie swoje obietnice i zobowiązania!
Który z utworów z nowego krążka należy do twoich najbardziej ulubionych kompozycji
Moim ulubieńcem jest „Out of Eden”. Nie dlatego, że reszta utworów jest gorsza czy coś takiego. Chodzi o to, że przekonanie się do niej zabrało mi najwięcej czasu. Ten utwór jako ostatni został dodany do tracklisty albumu. Słuchając go, już po zmasterowaniu i po pełnej produkcji dźwięku, byłem niezmiernie zadowolony, że zdecydowaliśmy się go dać na płytę. Sam utwór jest o teorii, że jesteśmy stale obserwowani z góry od stuleci. Jesteśmy częścią eksperymentu, który ma pokazać jak wiedza i władza przekazana jakieś kulturze w celu jej zmodernizowania, przyczynia się potem do zagłady całej cywilizacji! To niezwykłe, że takie imperia jak Egipcjanie czy Majowie upadły z powodu innych potęg w postaci Rzymian i Hiszpan. Te imperia miały okres swej dominacji, miały swój czas, jednak zniknęły nagle z powierzchni ziemi. To tak jakby ktoś grał naszymi cywilizacjami w grę, a ty się zastanawiasz kto teraz podzieli los tych, które upadły lata temu?
Gdy komponowaliście „B.Y.H.” mieliście w zamyśle to, by ukształtować ten utwór w taki właśnie hymn? Rozumiem, że zapewne gracie ten utwór na żywo?
Zgadza się. „Bang Your Head” to prosty, acz efektywny nakaz, który znajduje się na samym wstępie do każdego heavy metalowego podręcznika. Tekst utworu opisuje nasze uczucia jako zespołu, który właśnie ma wyjść na scenę… oczekiwania, adrenalinę, nawet strach, gdyż gdy światła już rozbłysną, muzyka, którą mamy dostarczyć musi wprawić głowy i zaciśnięte pięści w ruch. Refren mówi o tym, że musimy robić to, co do nas należy i grać muzykę, którą kochamy, dla najbardziej lojalnych i oddanych fanów. Nie będziemy poddawać się modom i trendom. Choć taka filozofia może oznaczać, że nie staniemy się nigdy znani, jednak umrzemy w spokoju, wiedząc, że graliśmy muzykę, którą kochamy!
Zwróciłem uwagę na to, że bas jest bardzo widoczny w miksie albumu. Kto był odpowiedzialny za brzmienie Stormzone na „Three Kings”?
Producentem i osobą odpowiedzialną za miksy był nasz gitarzysta Steve Moore i jego studio Fire Machine w Belfaście, jednak wszyscy mieliśmy wgląd w to wszystko w trakcie postępów prac. Można więc przyjąć, że za brzmienie basu jesteśmy odpowiedzialni wszyscy. To stu procentowo naturalne brzmienie Stormzone, nie chcemy by nasze brzmienie małpowało jakiś inny zespół. Niesamowite jak wielu recenzentów porównuje nas do NWOBHM. Nie przeszkadza nam to, gdyż Saxon, Iron Maiden, Judas Priest to jedne z naszych ulubionych zespołów, które w dodatku ustanowiły bardzo wyraźny styl w muzyce. Nie widzę nic złego w opisaniu Stormzone jako klasycznego metalu z nowoczesnym podejściem do kwestii produkcji. Zawsze staramy się tworzyć takie utwory, które będą tętnić mocą zarówno na nagraniach studyjnych jak i podczas koncertów, więc unikamy nakładania dodatkowych ścieżek czy innych takich trików z branży. Uwielbiam power metal czy metal symfoniczny i byłem na wielu takich koncertach, lecz czasami bywały one nie lada rozczarowaniem. Pewnie dlatego my wybraliśmy trochę inną ścieżkę. Niedawno koncertowaliśmy na trasie z Saxon. Oni są dla nas bezwzględną inspiracją. Istnieją już ponad trzydzieści lat i stale utrzymują swoje klasyczne brzmienie podczas swych występów. Promieniują pasją i energią, tak charakterystyczną dla ówczesnego NWOBHM. My też chcemy przeć do przodu przez wiele, wiele lat, niosąc wysoko sztandar naszej muzyki.
Jakie jest znaczenie tytułu „Three Kings”?
Na początek muszę przyznać, że to ja ponoszę całą odpowiedzialność za to, co znajduje się na okładce oraz za tytuł, ponieważ to ja ją namalowałem. Od kilku lat chłopcy zachęcali mnie do stworzenia artu dla Stormzone. Zawsze byłem temu niechętny, ponieważ okładka jest ważną częścią promocji płyty, a ja nie czułem się na sile by wziąć na swe barki taką odpowiedzialność. Okładki dotychczas tworzyli dla nas znakomici artyści, tacy jak Rodney Matthews, lecz w tym roku mieliśmy dużo wydatków – na trasy i na merch, więc nie mogliśmy sobie pozwolić na zawodowych artystów. Wziąłem więc w końcu byka za rogi, choć trochę z konieczności, i stworzyłem okładkę do naszego nowego albumu. Chciałem na niej zawrzeć sugestię wpływów celtyckich, które są naszym dziedzictwem kulturowym, oraz odniesienia do jednego z utworów z płyty. Utwór „Three Kings” jest kontynuacją opowieści, którą zaczęliśmy w „Death Dealer” z albumu o tym samym tytule i pociągnęliśmy przez „Last Man Fighting” oraz „This Is Our Victory”. Sama postać Death Dealera została oparta na sławnym obrazie stworzonym przez legendarnego Franka Frazettę. Chodzi o ten wręcz już ikoniczny wizerunek wielkiego, zahartowanego w boju wojownika, dzierżącego tarczę i topór, siedzącego na czarnym rumaku. Na głowie wojownika siedzi „hełm”, jego prawdziwe źródło siły. Ten „hełm” jest tak naprawdę żywym symbiontem, który przejął kontrolę nad ciałem wojownika, dzięki czemu ten może samodzielnie wygrywać bitwy czy całe wojny. To właśnie hełm jest Death Dealerem, który pasożytował na wielu wspaniałych wojownikach! W „Three Kings” hełm został odkryty między wielkimi korzeniami mistycznego drzewa. Zanim zdołał on opętać duszę wojownika, który go znalazł, został okryty magiczną peleryną, przez którą jego moce nie mogły się przebić. Następnie przetopiono go w piekielnych ogniach w górze podobnej do Góry Przeznaczenia na trzy korony. Korony te zostały ofiarowane trzem książętom, którym potem nadano trzy królestwa, by rządzili całym światem, kiedy obecnie panujący król odejdzie. Król ofiarował je swym synom w wierze, że po jego śmierci korony ochronią jego królewską linię władającą całym światem i związane z nią dziedzictwo. Na zawsze rozdzieleni przez granice swoich królestw bracia, już koronowani, nie mogliby się spotkać, lecz moc hełmu nie może być wiecznie tłumiona. Zew trzech koron dąży do ich zjednoczenia, co w końcu wywołuje wojnę. Trzej nowi królowie spotkają się w końcu na polu bitwy, a trzy korony znów będą mogły scalić się w jedno, lecz ten z Trzech Króli, który wyjdzie z bitwy zwycięsko będzie dzierżyć trzy korony, które na powrót staną się hełmem, odrodzonym jako Death Dealer!
Czy możesz nam powiedzieć co nieco na temat waszej trasy z Saxon w lutym tego roku?
Graliśmy już z Saxon w zeszłym roku w Belfaście i w Dublinie. Praktycznie natychmiast wytworzyliśmy z nimi wielką więź. Wszyscy w zespole jesteśmy wielkimi fanami Saxon i był to dla nas wielki zaszczyt. Obejrzeli nasze występy i zgodnie stwierdzili, że Saxon i Stormzone bardzo do siebie pasują na koncertach. Dzięki temu zostaliśmy zaproszeni do zagrania z nimi trasy w listopadzie. Niestety te koncerty zostały odwołane z powodu choroby Lemmy’ego z Motorhead, a bez nich Saxoni nie uważali tej trasy za opłacalną. Straciliśmy przez to pieniądze, gdyż mieliśmy już zabookowane przeloty samolotowe. Taka jest wada koncertowania po Zjednoczonym Królestwie – przebywanie tego podłego pasa wody zwanego Morzem Irlandzkim. Jednak powody stojące za odwołaniem trasy były całkowicie zrozumiałe, Lemmy był naprawdę w fatalnym stanie! Na szczęście trasa została przeniesiona na luty 2014! Postanowiliśmy podróżować tym razem promami i vanem, zamiast latać samolotem, dzięki temu mogliśmy być bardziej elastyczni, zwłaszcza że zdrowie Lemmy’ego nie poprawiało się. Nadal wisiało nad trasą widmo jej odwołania. Jak się okazało, znowu czarny scenariusz się sprawdził – Motorhead znów anulował swój udzał. Wyglądało na to, że Saxon, choć niechętnie, lecz postąpi tak samo. To dlatego, że cały sprzęt oraz ekipa techniczna Saxon jest z Niemiec, tak samo jak ich management. Fani mogą tego nie zrozumieć, ale Saxon mógłby się stamtąd ruszyć dopiero dokoptowując się do trasy takiej kapeli jak Motorhead. Przeprowadziłem długą rozmowę telefoniczną z Biffem. Zasugerowałem, że skoro my już płyniemy do Anglii z własnym backlinem, dlaczego niby Saxon nie mógłby zagrać na naszym sprzęcie z naszą pomocą? Dzięki temu udało nam się wypracować satysfakcjonujący wszystkich kompromis. Wiedzieliśmy, że dla nas to będzie trochę więcej roboty niż gdybyśmy tylko mieli wyjść na scenę i supportować Saxon. Oznaczało to, że po każdym występie musieliśmy wrócić na scenę by pomóc Saxonowi się rozstawić, nastroić bębny, gitary i ustawić wzmacniacze. Znaczy, oznaczało to dla reszty zespołu, ja tutaj miałem niewiele do roboty. Dzięki temu mogłem dzielnie powspierać zespół spod baru, dbając o nasz PR. (śmiech) Muszę przyznać, że podczas naszej trasy z Saxon sprzedaliśmy o wiele więcej płyt niż kiedykolwiek wcześniej! Wytworzyła się także duża zażyłość między nami i ludźmi z Saxon. Pod koniec tego roku znów będziemy ich supportować na trasie!
Kiedy zamierzacie rozpocząć prace nad kolejnym albumem studyjnym?
Prawdę mówiąc nigdy nie skończyliśmy pisać materiału. To nie jest dobry pomysł, by robić sobie przerwy w tworzeniu, aby potem nagle do tego wrócić, bo jest potrzeba napisania czegoś na nowy album. Nie zamierzamy zmieniać kierunku, w którym podążamy. Technicznie rzecz ujmując w momencie, gdy skończyliśmy nagrywać „Three Kings” rozpoczęliśmy pracę nad naszym kolejnym albumem! Utwory z „Three Kings” mogą się trochę różnić od naszego poprzedniego materiału, gdyż akurat uchwyciły taki moment w naszym procesie twórczym. Nie chcieliśmy świadomie tworzyć czegoś co miało być na siłę inne. Proces kreowania materiału jest ciągle taki sam. Zaczyna się od tego, ze któryś z nas ma pomysł i przynosi go na próbę. Siadamy nad tym, tworzymy partie, które stają się intrem, zwrotką, refrenem. Następnego wieczoru idziemy do studia naszego gitarzysty Steve’a, gdzie są nagrywane wszystkie nasze albumy) i rejestrujemy partie instrumentowe. Następnie Steve przesyła mi zgrywki mailem i ja zaczynam do tego pisać tekst i nagrywać wokale w moim studio. Zwykle przesyłam to, co dograłem jeszcze tego samego dnia. Ten epizod tworzenia utworu zwykle zajmuje nam jakieś trzy dni. Następnie dajemy utworom trochę poleżeć, a potem myślimy nad potencjalnymi zmianami – może tu należy wydłużyć zwrotkę, może tu należy dodać jakieś przejście i tak dalej. Po zanotowaniu wszystkich sugestii powtarzamy proces nagrywania i dogrywania. I tak w kółko. Jak musimy poćwiczyć przed koncertami, wtedy zawieszamy na tydzień lub dwa tworzenie utworów, gdyż wtedy musimy się skoncentrować na naszym aktualnym materiale. Potem jednak wracamy do momentu na którym zakończyliśmy, więc udaję nam się zachować ciągłość tego procesu. Naszym celem zawsze jest utrzymanie stałego brzmienia Stormzone.
Czy macie plany dotyczące zarejestrowania albumu koncertowego lub też DVD?
Zdecydowanie! Mamy nadzieję, że uda nam się profesjonalnie zarejestrować nasz występ audio oraz video na dużym letnim festiwalu, na którym najprawdopodobniej będziemy grać. Mając już na koncie cztery albumy studyjne możemy stworzyć bardzo ekscytujący set, który pokaże cały przekrój naszego dorobku muzycznego. Lepiej jest nagrać taki występ niż koncert, który ma promować naszą ostatnią płytę!
Razem z Davidem Batesem grałeś wcześniej w Sweet Savage. Kiedy dokładnie byłeś członkiem tego zespołu?
By w pełni zrozumieć powód dlaczego Stormzone dziś istnieje, należy się cofnąć głęboko w erę NWOBHM, gdy Sweet Savage powstało w Irlandii Północnej. Na pierwszy skład Sweet Savage składał się basista Raymie Haller, który także śpiewał, gitarzysta Vivian Campbell, drugi gitarzysta Trevor Fleming oraz Davy Bates, który grał na perkusji (teraz gra w Stormzone). Ten skład nagrał dwa single – „Take No Prisoners” oraz „Killing Time”. Sweet Savage jako takie powstało w 1980 roku i zaliczyło kilka udanych tras w swym wczesnym okresie – z Thin Lizzy oraz Wishbone Ash. Wyglądało na to, że sukces tej kapeli jest nieunikniony, więc zdecydowano, że kapela potrzebuję wyraźnego i charyzmatycznego frontmana. Dostałem się do tej kapeli w 1983 na miejsce wokalisty. Oprócz mnie został dokoptowany klawiszowiec Stephen Prosser w tym samym roku. Ten krok był zainspirowany pojawieniem się klawiszowca Darrena Whartona w Thin Lizzy. Trudy koncertowania w trasie dały się we znaki Trevorowi Flemingowi, który postanowił odejść z zespołu, by nie hamować naszego rozwoju. Do Sweet Savage doszedł wtedy Ian „Speedo” Wilson. Wtedy brzmienie Sweet Savage stało się bardziej melodyjne, choć wciąż zachowywało swój ciężar, porównywalny do późniejszego Whitesnake’a. Sweet Savage otwierało wtedy koncerty dla Thin Lizzy, Rory’ego Gallaghera i Wild Horses. Gdy Ronnie James Dio tworzył swój zespół, Jimmy Bain, były basista Rainbow oraz Wild Horses, zarekomendował mu Viviana jako idealnego gitarzystę. Po pierwszym przesłuchaniu dostał on w nowym zespole Dio posadę wioślarza. Spowodowało to dużą dziurę w składzie Sweet Savage. Bardzo ciężko było ją wypełnić, więc kontynuowaliśmy granie w takim składzie jakim byliśmy, z jednym gitarzystą. Postanowiliśmy wtedy też zmienić nazwę zespołu, by wyraźnie zaznaczyć nowy okres w naszej historii. Wtedy narodził się Emerald. Vivian grał nie tylko z Dio, ale także z Whitesnake i The River Dogs. Aktualnie spełnia się w Def Leppard. Był taki moment, gdy Vivian był z powrotem w naszym mieście, a my mieliśmy tego wieczoru grać koncert jako Emerald. Vivian dołączył wtedy do nas na scenie. To było cudowne oglądać znowu duet gitarowy Speedo oraz Viviana, zwłaszcza gdy pojedynkowali się na solówki po zagraniu „Emerald” Thin Lizzy. Wyglądało to wtedy na krótki reunion Sweet Savage!
Stormzone zagrało na Headbangers Open Air w 2010 roku. Jak wspominasz występ na tym kultowym festiwalu?
Headbangers Open Air jest wspaniałe. Jest to niezwykle autentyczne wydarzenie muzyczne, a Thomas i Jurgen [organizatorzy festiwalu –przyp.red.] wkładają w to całe swoje serce i pasję. To był prawdziwy zaszczyt, by tam zagrać, gdyż zwykle trafiają tam same legendarne zespoły, które mają dziedzictwo muzyczne sięgające jeszcze ery NWOBHM. Choć wpasowujemy się w taką stylistykę, to jesteśmy w sumie relatywnie młodym zespołem, który dopiero mozolnie buduje swoje dziedzictwo. Byliśmy bardzo wdzięczni za możliwość uczestniczenia w tym wydarzeniu. Po tym festiwalu zagraliśmy kilka koncertów podczas trasy z Cinderellą i Stryperem, po czym dostaliśmy zaproszenie zagrania na Wacken Open Air. To był prawdziwy punkt zwrotny dla Stormzone, gdyż dostaliśmy jasny sygnał, że zmierzamy w dobrym kierunku. Na tym festiwalu ludzi rozpieszcza się bogactwem wyboru, a wiele zespołów, które tam gra jest o wiele bardziej ekstremalne niż Stormzone. Trochę nas to martwiło, jak widzieliśmy że na występach innych kapel tłum brutalnie moshuje i robi ściany śmierci. My graliśmy o wiele lżej, no i byliśmy dość nieznany zespołem. Okazało się jednak, że na nasz występ przyszło całkiem sporo ludzi, którzy byli pozytywnie zaskoczeni tym, że ze sceny w końcu płynie klasyczny metal. Zakończyliśmy nasz występ „Legend Carries On”, który porwał tłum, a schodząc ze sceny towarzyszyły nam okrzyki „Stormzone! Stormzone!”. Takie wspomnienie pozostanie w naszych głowach już na zawsze!
Jakbyś opisał aktualną sytuację na metalowej scenie w Irlandii Północnej?
Ostatnio dobrze się na niej dzieje. Nie tylko dla samego heavy metalu. Wiem, że to nie jest dokładnie ten sam gatunek co my, ale Snow Patrol stał się całkiem znanym zespołem na świecie. Oprócz tego mamy Sweet Savage, Primordial, Trucker Diablo, stonerowców z Triggerman oraz całkiem świetny The Answer. Wszystkie te zespoły, razem ze Stormzone, robią naprawdę dużo hałasu. Dzięki temu jesteśmy w stanie umieścić Irlandię Północną na metalowej mapie. Nasz kraj przetrwał bardzo wiele trudów w przeszłości, ale dziś znajduje się w centrum uwagi z dużo ciekawszych powodów. Mam nadzieję, że młode zespoły dostrzegą lepsze perspektywy niż granie popu i dołączą do prężnej irlandzkiej sceny rockowej.
Jak wyglądają najbliższe plany dla Stormzone? Gdzie macie zaplanowane najbliższe koncerty? Gdy przeglądam wasz rozkład jazdy, widzę wyłącznie koncerty, które będą miały miejsce na brytyjskiej ziemi. Co z resztą Europy?
Ten rok będzie okresem, w którym będziemy się bardziej koncentrować na koncertowaniu. Chcemy rozgłosić swoje imię wszem i wobec na trasie. To oznacza, że nie jesteśmy zainteresowani wyłącznie graniem w Wielkiej Brytanii, lecz także w Europie Kontynentalnej. Koncerty z Saxon na początku roku były kompletnie wyprzedane. W Preston graliśmy dla tysiąca osób. To tysiąc osób więcej, które będą wiedziały czym jest Stormzone! Zagraliśmy także kilka lokalnych koncertów, na Blazefest, a w lany poniedziałek headline’owaliśmy coroczny Metalfest w Diamond Rock Club. W maju graliśmy w Szkocji. Następnie będziemy grali na Sonisphere Festival w Knebworth przed Metalliką, Deftones, Slayer i Iron Maiden oraz na Blodstock Open Air! To będzie prawdziwa okazja dla Stormzone! No i naturalnie mamy już zabookowane koncerty z Saxon na końcówkę roku – październik i listopad. Potencjalnie trasa z Saxon ma mieć prawie czterdzieści koncertów przez te dwa miesiące! Zamierzamy także nagrać garść utworów, które będą dostępne do pobrania. Nie będą to nowe numery, lecz jeden z każdego z trzech ostatnich albumów, które zostaną potraktowane dość niestandardowo przez nas. Oprócz tego dojdą jeszcze kolejne rzeczy, gdyż nasz manager Steve Simms pracuje bez wytchnienia. To zdecydowanie będzie bardzo zakręcony rok!
Wielkie dzięki za to, że zgodziłeś się nam poświęcić swój czas! Trzymaj się!
Dzięki ci, Aleksandrze. Nie jestem w stanie powiedzieć jak bardzo doceniamy to, w jaki sposób wspieracie i zachęcacie nas do działania. Dzięki wam duch heavy metalu nadal żyje. Wiem, że na pewno żyje i ma się dobrze w sercach fanów heavy metalu w Polsce. Będziemy robić co w naszej mocy, by móc odwiedzić wasz wspaniały kraj w najbliższej przyszłości. Dziękuję także za możliwość porozmawiania na temat Stormzone. Mam nadzieję, że nasza twórczość spodoba się tym, którzy dopiero będą ją odkrywać. Do zobaczenia wkrótce!
podziękowania dla Katarzyny Świrskiej
podziękowania dla Katarzyny Świrskiej
Przeprowadzono: maj 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz