środa, 2 grudnia 2015

Manilla Road - Open The Gates





Manilla Road - Open The Gates
1985/2012, Shadow Kingdom Records


Tonight we fight
The Horns decide our fate
Fight well  - In Hell
Open the Gates!


Słuchając "Open The Gates" Manilla Road można poczuć się jak podczas niesamowitej podróży po mitycznym królestwie, znajdującym się na dnie wielkiego praoceanu. Muzyka na tym albumie niesie nas swym prądem. Od samego początku trwania płyty możemy poczuć niespokojny ruch wirów i fal starożytnej siły, która pulsuje żywą energią, wydzierającą się z przepastnych głębi.

Manilla Road nie trzeba szerzej przedstawiać - w końcu niewiele jest zespołów tak kultowych i tak idealnie chwytających ducha prawdziwego heavy metalu jak oni. Jakość twórczości Marka Sheltona i spółki jest sama w sobie wskaźnikiem doskonałości, jaką osiągnął ten zespół.

Po znakomitym "Crystal Logic" z 1983 roku, Manilla Road znowu pokazała na co ją stać na "Open The Gates", wydanym pierwotnie w kwietniu 1985. Mark Shelton stworzył kolejne prawdziwe arcydzieło, idąc swoją twórczością naprzód, zamiast ograniczać się do napisania jakieś wariacji na temat "Crystal Logic". Dzięki temu kolejny album okazał się godnym następcą, momentami nawet lepszym od swego poprzednika. 

Z tego albumu tryska magia i niesamowitość - wokale, które oscylują między podniosłymi, melodyjnymi zaśpiewami, a chrapliwą agresją - gitary, które urzekają wyjącymi solówkami i atakują swym przybrudzonym przesterem - perkusja, która swym jasnym werblem rozświetla kompozycje, jednocześnie bezkompromisowo szarżując niesamowitymi motywami i umiejętnie użytą podwójną stopą. Ponadto same kompozycje są zróżnicowane, a przy tym niezwykle interesujące i klimatyczne. "Open The Gates" może nie niesie ze sobą takiej przebojowości jaką miało "Crystal Logic", jednak nadal prezentuje klinicznie czysty destylat prawdziwego metalu.

Na samym starcie wita nas charakterystyczne i niepokojące intro oraz dudniący wstęp perkusyjny, po którym wchodzi szybki, niepokojący, a przy tym nieco thrashujący główny riff "Metalstrom". Ewidentny speed metalowy sztych, jaki został tutaj użyty, sprawia iż ten numer sprawdza się idealnie jako otwieracz tak napompowanej klasą płyty.

Zawartość albumu co i rusz ciska w nas świetnymi kompozycjami. Mamy tutaj "Heavy Metal To The World" z wyraźnie brylującą w pogmatwanym refrenie perkusją, która tworzy tutaj również niezwykle energetyczny wstęp. Manilla Road nie ogranicza się do jednego sprawdzonego patentu i uderza podniosłym i monumentalnym "Open the Gates" oraz genialnym" The Fires of Mars". W samym "The Fires of Mars" znajdziemy także chyba jedną z najlepszych solówek na tym albumie, których jest tu zresztą co nie miara.

Magiczna i Poetycka "Astronomica" w trakcie swego trwania coraz bardziej stopniuje kolejne szczyty tajemniczości. W ten sposób poszerza głębie w jakiej obraca się klimatyczna muzyka tego fantastycznego amerykańskiego trio z Wichity. Metafizyczną ekspresję muzyczną Manilla Road kontynuuje mroczny klimat "Weavers of the Web" z chwytliwym riffem pod refrenem oraz klasyczny "Witches Brew". W tej kompozycji, która wita nas arkadyjskim, onirycznym wstępie, chropowaty charyzmatyczny wokal Sheltona bryluje pośród ciężkich, nabuzowanych mocą gitarowych riffów. Interludium rozdzielające zwrotki zostało tutaj mistrzowsko okraszone energetycznym leadem. Same solówki, które mogłyby spokojnie konkurować z tymi w "The Fires of Mars", będą nam także towarzyszyć w drugiej połowie trwania utworów, a sam Shelton niemal w nich odlatuje w klimatycznym pojedynku wyrazistości i maestrii. Mark prawie zawsze tworzy niesamowite i cudowne leady do swych utworów, jednak tutaj można rzec, że przeszedł samego siebie.

To nie są jednak wszystkie smaczki, które kryje w sobie "Open The Gates". Ten album nie byłby kompletny bez genialnego "Road of Kings", w którego warstwie muzycznej można się zatracić do tego stopnia, że wejście wokali możemy przywitać lekkim szokiem. Gitary w tym utworze kreują niesamowity destylat epickiej siły i mocy. Niepokojąco pulsująca moc tkwi także pod skórą "Hour of the Dragon", godnie interpretując muzycznie jedno z najbardziej znanych opowiadań Roberta E. Howarda.

Nie mielibyśmy do czynienia z płytą Manilla Road, gdyby na pokładzie nie było przynajmniej jednej epickiej kompozycji. Tutaj tę rolę pełni ponad dziewięciominutowy "The Ninth Wave" - a co się w nim dzieje, to głowa mała. Pełne nieprzeniknionej enigmatyczności pierwsze dźwięki gitar, śpiewające później magiczne unisono, są kunsztowną i wręcz królewską formą dostojności. A potem jest jeszcze lepiej: pełne wewnętrznego ognia dysonansowe symfoniczne solówki, potępieńcze zaśpiewy, kulminacje energii i niemal świątynne bębny. Pod koniec tej wysublimowanej kompozycji Mark Shelton wspina się tutaj także wokalnie na piedestał epickości.

Wokale Marka Sheltona wzbogacają tę płytę. Mark nagrywając tę płytę miał chore gardło i podczas sesji studyjnej uszkodził sobie przez to struny głosowe. Fakt, że nie dysponował pełnią swej możliwości słychać w utworach, gdyż jego wokale są przez to bardziej szarpane, chropowate i ostrzejsze niż na "Crystal Logic" czy na "The Deluge".

Co tu dużo mówić. Konkluzję tej płyty można zawrzeć w kilku prostych hasłach: Podniosłość. Epickość. Poetyka. Klimat. Majestat. Jest to miła odmiana po tych wszystkich chujowych zespołach, opiewających w słodko-pierdzących peanach mordowanie smoków, picie piwa, puszczanie krwi dla diabłów i tak dalej. "Open The Gates" nie zawiera może żadnego utworu, który byłby tak przebojowy jak "Necropolis", jednak składa się z samych rzetelnych i zapadających w pamięci kompozycji.


Ocena: 5,5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz