Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Grand Magus. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Grand Magus. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 5 kwietnia 2016

Grand Magus - Sword Songs





Grand Magus - Sword Songs
2016, Metal Blade

JB obiecał nam, że następny album będzie szybszy i agresywniejszy od “Triumph and Power”. Cóż mogę rzec, rzeczywiście znajdziemy na najnowszym “Sword Songs” więcej partii w szybszym tempie, jednak nadal czuć tutaj ducha Grand Magus. Nawet mimo tego, że ten album nie przypomina zbytnio dotychczasowego dorobku tej grupy. Naturalnie, nie jest to efekt zupełnie odmiennego podejścia czy kierunku, w którym nagle zaskakująco podążył zespół - dalej znajdziemy tutaj charakterystyczne elementy, które były obecne na “Iron Will” czy “Hammer of the North”, jednak Grand Magus zdecydowanie idzie dalej, zamiast zjadać swój ogon.

Nie uświadczymy tutaj wielu doomowych naleciałości, “Sword Songs” jest w pełni heavy metalowym albumem. Ma to swoje zalety, ma to też swoje wady - zależnie od tego, czego poszukujemy w muzyce Grand Magus. Nie mamy tutaj też tej rock’n’rollowej frywolności, która co jakiś czas przebijała się na “The Hunt”. Jest za to ciężar, liczne zmiany tempa, gęste riffy, charyzmatyczne melodyjne wokale JB Christoffersona i płomienne solówki.

Pierwsze na co zwrócimy uwagę słuchając tego albumu to brzmienie perkusji. Bębny są niezwykle ciężkie, smoliste, monumentalne i pełne majestatu, a przy tym bardzo selektywne i ciepłe. Niezależnie od naszej opinii o formie muzycznej “Sword Songs”, robi to niezwykłe wrażenie. Czuć tutaj potęgę. Skoro mowa o brzmieniu - w niektórych utworach dołożono po kilka ścieżek gitarowych, zarówno w postaci harmonii jak i w subtelnym tle. Jest to dość niezwykłe dla Grand Magus, jednak pasuje do wymowy poszczególnych utworów. Może ewentualnie z wyjątkiem “Everyday There’s a Battle to Fight”, którego początek (kojarzący się przy tym nieco z “Kashmir” Led Zeppelin) wydaje się już trochę zbyt przekombinowany. 

Na “Sword Songs” nie ma słabych utworów. Od ogólnego poziomu nieco odstaje może otwierający “Freja’s Choice” i kończący “Everyday There’s a Battle to Fight”, jednak oba te utwory nie zaliczałbym do średniaków - znajdziemy w nich sporo dobrego, mimo kilku dość frustrujących elementów. Fakt faktem - nie ma na tym albumie takich charakterystycznych kompozycji, które stanowiłyby wyraźny punkt orientacyjny jak “Valhalla Rising” na “The Hunt” czy “Like the Oar Strikes the Water” na “Iron Will”. Każdy album Grand Magus, nawet “Triumph and Power” posiadał charakterystyczne i szczególne utwory jasno kojarzące się z daną płytą. Na “Sword Songs”, mimo iż nie ma tutaj bliźniaczych do siebie kompozycji, nie znajdziemy na tyle charakterystycznej pozycji. Nie skreśla to jednak tej płyty i nie zmienia to także faktu, że takie “Varangian”, “Master of the Land” (ten motyw z tym niepokojącym i klimatycznym tremolo - epickość!) czy “Last One to Fall” to istne ciosy. Wyraz kunsztu daje także krótki instrumentalny motyw “Hugr” wprowadzając na moment na albumie klimat melancholii i refleksyjnej zadumy. Podobnie jest z “Forged in Iron - Crowned in Steel”, które ze spokojnego intra przeradza się w szybki stukot gitarowych riffów, by potem wyhamować w skandującym, niezwykle silnym refrenie traktującym o wikińskiej stali.

Skoro mowa o stali - oj, to temat niezwykle chodliwy w kawałkach Grand Magus i teraz też nie jest inaczej, więc jeżeli chcecie słuchać tekstów o mieczach, stali, wikingach, nordyckich bóstwach, walce, stali, toporach, walce oraz stali, to trafiliście idealnie. Nie będę też daleki od prawdy jak powiem, że Grand Magus bardzo sprawnie tworzy swoje liryki - chwyta się interesujących motywów, a również dobrze się ich słucha, zwłaszcza w wykonaniu JB. Odniosłem także wrażenie, że jego forma wokalna i warsztat uległa poprawie, a przynajmniej poszerzeniu skali.

Innym motywem, który w sumie od razu rzuci się nam w oczy są solówki. Są o wiele bardziej melodyjne i przebojowe niż dotychczas. Możliwe, iż jest to efekt przyspieszenia niektórych partii w utworach, jednak nie byłbym pewien tego, że jest to główna przyczyna tego stanu rzeczy. Leady na “Sword Songs” w większości brzmią jak coś, co mogliby zagrać gitarzyści od Dio, Ozzy’ego Osbourne’a lub Lizzy Borden. Mi tam to leży.

Najnowsze dzieło Grand Magus na pewno jest albumem na swój sposób szczególnym. W dodatku trzeba mu dać trochę czasu. Za pierwszym razem właściwie w ogóle do mnie nie trafił, jednak z każdym kolejnym przesłuchaniem coraz bardziej przekonywał mnie do swojej wizji i stylu. Nie jest to kalka czegokolwiek, co nam dotychczas dostarczył Grand Magus. Przy okazji nie czuć tutaj jednakże zbytnio jakiegoś drastycznego odejścia od ścieżki, którą stopniowo podąża ten zespół od czasów “Iron Will”.

Ocena: 4,5/6


wtorek, 14 lipca 2015

Grand Magus - wywiad II

 
TĘTENT ZŁOTYCH KOPYT
Nowy album szwedzkiego Grand Magus może nie podejść niektórym fanom zespołu, jednak bez wątpienia jest kawałem solidnego metalu z subtelnym dodatkiem doomu i sporej dawki klimatów rodem z najznamienitszych epic heavy metalowych nazw. To trio chyba nie potrafi zawieść oczekiwań, gdyż każda następna płyta prezentuje materiał odmienny jednak nadal zwarty, spójny, konkretny i przede wszystkim genialny. Przy tej muzyce nie sposób się dobrze nie bawić. Motywy muzyczne są niezwykle dopracowane, a tematyka utworów jest także zacna i interesująca, co widać już na pierwszy rzut oka.

Znów mamy przyjemność rozmawiać na temat waszego nowego dzieła. Minęły dwa lata od czasu świetnie przyjętego przez fanów "The Hunt". Widać, że nie zasypiacie gruszek w popiele i dostarczacie nam kolejny świetny album. Ciekawą rzeczą jest fakt, że każde kolejne wydawnictwo Grand Magus jest nieco inne i "Triumph and Power" to potwierdza.

JB Christoffersson: Tym razem chcieliśmy stworzyć coś naprawdę ciężkiego i majestatycznego zarazem. Poza tym mieliśmy w głowach tytuły utworów jeszcze zanim zabraliśmy się do komponowania warstwy muzycznej. Wszystko zaczyna się od analizy naszego nastroju i dopiero potem przechodzimy dalej z tworzeniem. Naszymi inspiracjami nadal jest piękno i potęga sił przyrody, a także nordycka tradycja, która jest z nią nierozerwalnie połączona

Kompozycje są bardzo zróżnicowane, jednak tym razem trzeba przyznać, że są o wiele bardziej epickie niż kiedykolwiek wcześniej. Nie obawialiście się reakcji waszych najstarszych stażem fanów, że rezultat jaki osiągnęliście na tym albumie, może im nie przypaść do gustu?

Zawsze istnieje takie ryzyko, jednak moja pewność w stosunku do naszych nowych utworów jest niezachwiana. Jeżeli jesteś fanem metalu, to spodoba ci się to, co stworzyliśmy. Koniec końców, podążamy za głosem naszych serc, gdy piszemy muzykę. Zawsze tak było. Nigdy nie podążaliśmy jakimś wyznaczonym trendem, nie pompowaliśmy sztucznie naszej twórczości, nie byliśmy elementem żadnego ruchu muzycznego i tak dalej. Dla nas istnieje tylko jedna droga - pozostać prawdziwymi względem nas samych. "Triumph and Power" jest właśnie tym, co chcieliśmy zrobić akurat w tym momencie.

Co jest motywem przewodnim tekstu do "On Hooves of Gold"? Co jest tematyką tego utworu i kto jest jego protagonistą?

W tym kawałku znajduje się kilka różnych motywów. Jednym z nich jest dystans do przyrody, który został rozwinięty przez zachodnią kulturę i społeczeństwo oraz brak szacunku i poszanowania natury, który się z tym wiąże. Protagonistą jest siła przyrody.

Czy w "Steel Versus Steel" pojawia się Elryk z Melnibone, bohater powieści Jamesa Moorcocka? Dlaczego zdecydowaliście się użyć tej konkretnej postaci literackiej? Powstało już całkiem sporo utworów o nim.

Zgadza się, ten utwór jest o Elryku. Czytałem powieści Moorcocka, gdy byłem nastolatkiem i wywarły one na mnie niemały wpływ. Ostatnio znowu do nich wróciłem, na krótko przed tym jak zaczęliśmy tworzyć materiał na "Triumph and Power". Zawsze chciałem stworzyć utwór oparty na historii Elryka. Riff w "Steel Versus Steel" zdawał się idealnie panować do tej tematyki. Z tego, co wiem w sumie nie jest za wiele utworów o Elryku. Znam te nagrane przez Blue Oyster Cult, Hawkwind i Cirith Ungol... [nie zapominajmy między innymi o Skelator, Wolfbane, Salem's Lot, Dawn the Plague i pewnie paru(nastu?) innych kapelach - przyp.red.]

Słuchając utworu zaryzykuję stwierdzenie, że nie czytałeś jedynie pierwszej części sagi, lecz także jej późniejsze kontynuacje.

"Steel Versus Steel" jest miksem różnych koncepcji, które pojawiły się w różnych częściach sagi o Elryku. Nie jest to wierny opis od początku do końca. To po prostu luźna interpretacja. Przeczytałem wszystkie książki Moorcocka o Elryku, jednak nie zagłębiałem się w inne jego dzieła, nawet jeżeli w jakiś sposób łączyły się z Elrykiem [Moorcock bardzo często bawił się światami, które stworzył i bardzo często uniwersa z różnych jego serii przenikały się ze sobą - przyp.red.]. Jak cykl Jerry'ego Corneliusa czy Eternal Champion.

Nie zabrakło także odniesień do tradycji i kultury wikingów, jak widać po, na przykład, "Holmgang". Co cię skłoniło do napisania utworu o tym staromodnym pojedynku jeden na jednego?

Uważałem to za świetny pomysł na utwór i przy okazji bardzo interesujący koncept z historycznego punktu widzenia. Taki pojedynek był paradoksalnie bardzo sprawiedliwym i uczciwym sposobem rozwiązania dużych konfliktów. To dobra alternatywa zamiast wojny, przez którą pośrednio i bezpośrednio ucierpiałoby wielu ludzi, no nie?

Czy mógłbyś nam powiedzieć co nieco o dwóch niezmiernie klimatycznych instrumentalach - "Arv" oraz "Ymer"? Co się kryję za nimi, co miały reprezentować?

Oba utwory, a zwłaszcza "Arv", są zainspirowaną skandynawską muzyką ludową. Razem z Foxem dorastaliśmy w małym miasteczku w Dalarnie w Szwecji, gdzie tradycyjna muzyka ludowa była bardzo silnie zakorzeniona. Nic dziwnego, że wywarła na nas duży wpływ. Motywy folklorystyczne rozwijaliśmy już w wielu utworach w przeszłości. Za to "Ymer" jest muzycznym urzeczywistnieniem koncepcji giganta, którego ciała bogowie użyli do zbudowania świata.

Kto jest tytułowym dominatorem z "Dominatora"?

Może nim być każdy dyktator tak naprawdę. Rozwinęliśmy tutaj myśl, że jeżeli używasz tych samych metod jak ci, których chcesz się pozbyć, możesz się potem stać dokładnie tym samym.

Produkcją albumu zajął się Nicolas Elgstrand. Czy trudno było mu znaleźć czas przy tym całym zamieszaniu w Entombed?

(śmiech) Nie, nie. Mieliśmy zaplanowaną sesję nagraniową już od bardzo dawna.

Brzmienie waszego nowego albumu jest bardzo potężne, epickie i wzniosłe. Bardzo dobrze pasuje do kompozycji, które na nim nagraliście. Czy zarejestrowaliście utwory w tym samym studiu co "The Hunt"?

Tak, można tak powiedzieć, mniej więcej przynajmniej. Musieliśmy zmienić miejscówę, gdy doszło do nagrywania moich wokali i solówek, jednak nie miało to wpływu na końcowe brzmienie. Poza tym daleko się nie przenieśliśmy, dalej byliśmy w tym samym budynku.

Czy nagrałeś swoje partię znowu na Gibsonie Les Paulu Juniorze, a Fox na Sandbergu Jazz? Coś zmienialiście ostatnio w sprzęcie, który używacie?

Fox nadal gra na swoim Sandbergu, którego używa od czasu sesji do "Hammer of the North". Ja tym razem postanowiłem nie używać w ogóle Juniora. Partie rytmiczne zagrałem na customowym Gibsonie Les Paulu podłączonym do głowy Marshalla JVM 100W oraz na Fenderze Stratocasterze podłączonym do Marshalla JMP 50 1972. Do solówek główne używałem mojego Gibsona Flying V 98', ale także od czasu do czasu którejś z tych dwóch wymienionych wcześniej gitar.

Okładka została stworzona przez Tony'ego Robertsa. Co nam możesz opowiedzieć o pracy z nim oraz o samej okładce?

Zanim zaczęły się pracę nad nią, miałem w głowie kilka luźnych pomysłów, które chciałem na niej zawrzeć. Całokształt to jednak pomysł Anthony'ego. Okładka naprawdę mu się udała. Uważam, że naprawdę dodaje ona klimatu i kolejnego wymiaru kompozycjom z albumu. Gość jest niezwykle utalentowany. To jest prawdziwy triumf i moc!

Widzę, że macie już zaplanowaną trasę po Europie Zachodniej w marcu. Co nas czeka w następnych nadchodzących miesiącach?

Wszystko jest nadal w fazie ustaleń i planów, jednak dalsza część trasy nabiera kształtów nawet teraz, gdy ze sobą korespondujemy. Powiem też, że zamierzamy grać na wielu letnich festiwalach.

Gdzie chcielibyście zagrać, a nigdy nie mieliście ku temu okazji?

Japonia, Stany, Ameryka Południowa, Węgry, Rosja... jest jeszcze tyle miejsc, których nie odwiedziliśmy.

Jeżeli nie jest to jakąś wielką tajemnicą, to czy moglibyście nam zdradzić, które kawałki z najnowszego albumu będą grane na żywo?

Nadal staramy się stworzyć rozpiskę koncertową na nadchodzące trasy, więc trudno mi jest teraz powiedzieć, co konkretnie będziemy grać. Mogę zapewnić, że na pewno będzie to przynajmniej "Steel Versus Steel" i "Triumph and Power"!
Przeprowadzono: luty 2014

Grand Magus - wywiad



POLOWANIE CZAS ZACZĄĆ

Przy okazji premiery najnowszego albumu tej szwedzkiej formacji, zatytułowanego „The Hunt”, mamy okazję porozmawiać z frotmanem tego coraz bardziej znanego trio. Nie ma co owijać w bawełnę – robi się o nich coraz bardziej głośno. I słusznie, bo ciężar i mięcho jakie leje się z głośników, gdy puszcza się ostatnie płyty zespołu Grand Magus są samym w sobie metalowym świadectwem, że w Skandynawii nie gra się jedynie death metalu lub remizowych klimatów na klawiszach.

Niedawno ukazał się wasz szósty album zatytułowany „The Hunt”. Z jakimi opiniami się spotkaliście do tej pory, odnośnie waszego nowego wydawnictwa?

JB Christoffersson: Odbiór naszej najnowszej płyty jest wręcz fantastyczny. Myślę, że żaden inny nasz album nie był tak pozytywnie recenzowany. Wydaję mi się także, że nasi fani, którzy są z nami od jakiegoś czasu, również są z niego zadowoleni. „The Hunt” był dla nas trochę większym wyzwaniem niż inne albumy, które nagrywaliśmy w przeszłości. Jestem przekonany, że jednak będzie to nasz znak firmowy na długie lata.

Od niedawna macie nowego garowego w składzie. Jak uważasz, czy Ludwig Witt dobrze się wpasował do zespołu?

Wpasował się jak ulał niczym rękawiczka. Zmiana jest jednak dostrzegalna. Pomimo tego, że Seb i Ludwig wywodzą się z tego samego perkusyjnego światka, ich style trochę się różnią. Każdy z nich ma swój niepowtarzalny sposób gry na bębnach.

Ludwiga Witta znałeś wcześniej ze Spiritual Beggars, w którym śpiewałeś. Czy po odejściu Seba Sippoli poszedłeś z propozycją grania w Grand Magus prosto do Ludwiga?

Tak, pierwsze co zrobiliśmy po odejściu Seba, to właśnie było skontaktowanie się z Ludwigiem Wittem. Według mojej opinii, tylko on był w stanie wykonać swoją robotę, tak jak powinna zostać wykonana. Nie ma, wbrew pozorom, tak wielu perkusistów tego kalibru. Nam chodziło o kogoś, kto potrafi grać dobrze zarówno w stylu hard rockowym jak i szybką podwójną stopą. Poza tym, wiedziałem, że Ludwig jest osobą na której można polegać, a to jest równie ważne jak umiejętności. Gdy jest nas tylko trzech, każdy musi być idealnie dopasowany do reszty, inaczej wszystko się rypnie.

Nie powiem, byłem trochę zaskoczony faktem, że perkusista grający w heavy/doom metalowych zespołach udziela się także w depressive black metalowym projekcie. Jak do tego doszło?

Cóż, Ludwig ma bardzo szerokie zainteresowania. W sumie tak samo jak ja i Fox. Wiesz, death, black, i tak dalej. Poza tym Shining, o którym wspomniałeś w pytaniu, ma w swojej muzyce bardzo wiele elementów heavy metalowych, a nie tylko szalone blasty i ultraszybkie tempo. Ludwig gra wiele ciekawych rzeczy w Shining, a i reszta zespołu również.

Ludwig potwierdził swoją dobrą formę nie tylko na waszym ostatnim wydawnictwie, lecz także na żywo. Widać to było na waszym występie na polskiej edycji Metalfestu w Jaworznie. O ile się nie mylę, był to także wasz pierwszy występ na naszej ziemi. Jak wam się spodobała polska publiczność?

O, byli wspaniali. Prawdziwi metalowcy, a to dokładnie taki rodzaj publiczności jaki każdy chciałby zobaczyć pod sceną. Świetnie się bawiliśmy i nie możemy się doczekać, by do was wrócić.

Szkoda, że dostaliście tak mało czasu na występ…

Też tak uważam. Jak powiedziałem, chcielibyśmy tu wrócić, gdyż mogę śmiało powiedzieć, że ci maniacy, których widzieliśmy u was, kochają metal z właściwych i szczerych powodów.
Skupmy się przez chwilę na sprawach dotyczących wytwórni. Wasze pierwsze cztery albumy zostały wydane przez Rise Above Records. Dlaczego nie byliście zainteresowani dalszą współpracą z nimi?

Po prostu Rise Above było zbyt małą wytwórnią wtedy. Żeby się rozwijać potrzebowaliśmy czegoś większego za naszymi plecami. Będę jednak zawsze wdzięczny, Lee oraz Willowi z Rise Above. Byli dla nas wspaniali i zawsze nas wspierali.

Następnie mieliście krótki epizod z Roadrunner Records, którego owocem był świetny „Hammer of the North”. Co się stało, że wydaliście pod ich szyldem tylko jedną płytę?

Cóż, Roadrunner Records jako taki właściwie przestał już istnieć. Już w zeszłym roku czuliśmy, że coś się święci. Tak czy owak, chcieli wprowadzić niekorzystne zmiany do naszego kontraktu, na które się nie zgodziliśmy i daliśmy sobie z nimi spokój. I to rychło w czas, haha! Chciałbym jednak podkreślić, że ludzie z niemieckiego biura Roadrunner Records byli w porządku i nie żałuję krótkiego epizodu współpracy z nimi. Bycie pod skrzydłami istniejącego jeszcze wtedy Roadrunnera dało naszej kapeli trochę rozgłosu.

Teraz jesteście częścią Nuclear Blast. Jak na razie się czujecie, będąc w tej wielkiej wytwórni?

Nuclear Blast to prawdziwi mistrzowie, że tak to ujmę. Są profesjonalni, aż do bólu. Nie mogło nam się trafić lepiej. Naprawdę doskonale wspierają nasz nowy album. Promocja stoi na najwyższym poziomie. Myślę, że trafiliśmy do nich w idealnym momencie.

Jakiego sprzętu używacie?

Fox używa głównie dwóch basów. Pierwszy to Sandberg Jazz, którego użył do nagrania wszystkich swoich partii na „The Hunt”. Na żywo to też głównie na nim gra. Drugim jego wiosłem jest ośmiostrunowy Rickenbacker, lecz założył na niego tylko cztery struny. Jego używał na nagraniach do „Iron Will” oraz „Wolf’s Return”. Jego wzmak to zwykle Ampeg SVT. Ja używam na żywo japońskiego Edwards flying V podłączonego zwykle do Marshalla 900, 800 lub Peaveya 5150. W czasie nagrywania moich partii do ostatniego albumu miałem w rękach Gibsona Les Paula Juniora. Użyłem go zarówno do partii rytmicznych jak i solowych. Kiedyś to była moja gitara, jednak sprzedałem go Nico Elgstrandowi, producentowi płyty, wiele lat temu. Niezbyt trafiona decyzja, bo to jedna z najlepszych gitar na której kiedykolwiek grałem, haha!

Jedną z rzeczy, które podobają mi się w Grand Magusie to teksty utworów i motywy się w nich przewijające. Skąd czerpiecie inspiracje przy pisaniu?

Teksty zawsze były dla nas czymś bardzo ważnym. To one przekazują emocje oraz przesłania, które chcę wyrazić. To nie są proste teksty o imrpezowaniu i o metalu. Wlewam w nie swoją duszę. I to właśnie z niej, z mego wewnętrznego ja, czerpię swoją inspirację. Tematyka naszej starodawnej szwedzkiej kultury,  połączenia człowieka i natury po prostu płynie w mojej krwi.

W kawałku „Son of Last Breath” jest wyśmienita partia grana przez wiolonczelę. To naprawdę Fox ją gra?

Tak, tak! Grał na wiolonczeli w orkiestrze przez wiele lat, gdy był młodszy. Nie gra na niej aktywnie już od jakiegoś czasu, ale nie zapomniał jeszcze jak to się robi. Bądź co bądź, sam byłem pod wrażeniem! Nie wiedziałem, że jest aż tak dobry, haha!

Warstwa liryczna tego epickiego kawałka dotyczy nordyckiej mitologii?

Trochę tak, ale głównie chodzi o wewnętrzną walkę ze zwierzęcą stroną jaźni człowieka.

Czemu wybraliście „Starlight Slaughter” jako otwieracz na „The Hunt”? Ten utwór znacząco odbiega od tego, co możemy znaleźć na tym albumie. Jest bardziej lżejszy od reszty.

To było trochę śmiałe posunięcie, z tym się zgodzę. Nie wydaję mi się jednak, by był to lżejszy kawałek. Ma po prostu trochę więcej rockowego feelingu i mniej mroku niż pozostałe utwory. Razem stwierdziliśmy, że jest to najbardziej chwytliwy utwór, który zainteresuje słuchacza na początku albumu. Również pod względem lirycznym, jest tak jakby punktem początkowym dla całej płyty.

Innymi słowy album należy odbierać jako spójną całość?

Dokładnie tak, tę płytę należy przesłuchać od początku do końca. Głośno. W końcu została stworzona do tego by słuchać jej głośno.

Zawsze występowaliście jako trio. Nigdy nie myślałeś o dołączeniu drugiej gitary?

Tacy zawsze byliśmy. Granie w trójkę zawsze nam odpowiadało od samego początku. Po co mielibyśmy to zmieniać, nawet teraz? Wpłynęłoby to na całą istotę zespołu, muzycznie i nie tylko. No, i ostatnią rzeczą jaką chciałbym widzieć w naszym zespole, to dołączanie muzyków sesyjnych do występów na żywo.

W styczniu zagraliście kilka koncertów z dwoma szwedzkimi młodymi zespołami – Bullet oraz Steelwing. Jak ci się podoba ich muzyka?

Bullet to nasi starzy przyjaciele i w dodatku jeden z lepszych zespołów istniejących dziś na scenie. Steelwing też są w porządku, a ich show i ich oddanie dla metalu też mi przypadło do gustu.

Jakie są w ogóle twoje ulubione zespoły ze Szwecji?

Wolf, wcześniej wspomniany Bullet, Watain, Unleashed, Entombed, Nifelheim… i tak mógłbym wymieniać i wymieniać.

Wielkie dzięki za wywiad. Oby szczęście sprzyjało wam w przyszłości!

Dzięki. Heavy Metal is the law!

Przeprowadzono: Lipiec 2012