niedziela, 19 marca 2017

Venenum - Trance of Death





Venenum – Trance of Death
2017, Sepulchral Voice Records
 
Chyba same trzewia ziemi stanęły otworem. Do innych wniosków nie można dojść, po przesłuchaniu debiutanckiej płyty niemieckiego Venenum. To, za czym Venenum stoi, można opisać jako mroczny, zły i okultystyczny death metal. Dorzucono do tego smolistość domu i poetycką głębię, a także nie poskąpiono psychodelicznej atmosfery, którą utkano przy pomocy progresywnych dodatków. 

Gitary i wokale zostały potraktowane w ostatecznym miksie delikatnym pogłosem, który rozmywa je i sprawia, że stapiają się w amalgamatyczną całość – co najlepsze nie mieszając się przy tym w nieczytelną breję. Samo brzmienie urywa części witalne. Po prostu. Jest jednocześnie brudne i smoliste, a przy tym przestrzenne i dobrze wyważone. Klasyka została tutaj oprawiona w niezwykle klimatyczną oprawę.

Chłopakom w ten sposób wyszedł kawał nieprawdopodobnie dobrego i interesującego grania. Nie jest to muzyka łatwa w odbiorze, lecz jednocześnie nie jest to cegła, którą trzeba rozpracowywać zamiast chłonąć - jak w przypadku większości progresywnych kapel, które zawsze srają przerostem formy nad treścią. A tutaj mamy i kunszt, jak i cios prosto w pysk.

By nie być gołosłownym posłużę się przykładem. Pierwsze dwie minuty „Cold Threat”, który chyba jest najlepszym wałkiem na płycie, pokazują w jaki misterny sposób Venenum potrafi budować niepokojący nastrój grozy i to w niezwykle zajmującym stylu. Na samym początku niebanalny wstęp, który pomimo swojej smolistej monumentalności, potrafi zaskoczyć nieoczywistymi wstawkami i uciekającą co i rusz gitarą prowadzącą, odrywającą się od głównego nurtu pozostałej instrumentalizacji. A potem? A potem dostajemy po pysku rzeźnią i piekielnym wyziewem, który jednak nie gubi mrocznego czaru, narzuconego na starcie utworu. Co najlepsze, mimo oczywistego dodania pikanterii i szybkości całości, muzycy nie idą na łatwiznę, lecz nadal silą się na ciekawe i urozmaicone wstawki. Dzięki temu "Cold Threat" co i rusz odbija w inną stronę na spektrum dynamiki i nasycenia mglistą ciemnością, nadal zachowując jakiś konkretny plan zamiast zatracać się przy tym w bezwładnym chaosie.

W dodatku poziom został utrzymany także i w innych utworach. Nawet w tych, które są bezpośrednim death metalowym strzałem (warto tutaj przytoczyć „Merging Nebula Drapes”, które nawet jako ciężki niszczyciel potrafi zadziwić fajnymi wstawkami i poetyckimi wręcz solówkami, które sprawiają, że 9 minut trwania utworu w ogóle nas nie znuży). Groza i agresja towarzyszy nam na „Trance of Death" cały czas. W „The Nature of the Ground” została poprzetykana inteligentnymi przerywnikami. W tryptyku wieńczącym utwór dostaje takiego kulminacyjnego doładowania, jakby samymi dźwiękami starała się otworzyć bramę do upiornych wymiarów – co poniekąd w nomen omen „There Are Other Worlds” następuje w pewnej przenośni. A do całości albumu wprowadza nas idealnie dwuminutowe „Entrance”, w którym wiolonczela wprowadza nas w odpowiedni nastrój i idealnie modeluje naszą percepcję, w oczekiwaniu na to, co ma nastąpić później. Swoją drogą, gdyby wiolonczele w Apocalyptice brzmiały tak jak w intro debiutanckiej płyty Venenum, to nie byłaby już miałką, przypałową kapelą ze średnim pomysłem na siebie.

W całości „Trance of Death” pobrzmiewają delikatne echa progresywnego grania spod znaku Tribulation. Mimo to, w przeciwieństwie do takiego Ketzer, Venenum nie stara się zrobić z siebie kalki. Jest to niezwykle cenna cecha gdyż dzięki temu ci słuchacze, którzy może nie przepadają zbytnio za graniem w stylu Tribulation, nie zostaną odrzuceni od brzmienia „Trance of Death” i znajdujących się na nim kompozycji. Venenum dorzuciło akurat tyle progresywnych zagrywek do swojego koktajlu, by polepszyć wygląd całości, miast całkowicie się w rzeczonej progresji zatracić. Zróbcie z tą informacją co chcecie, ja w każdym razie poczytuje sobie taki stan rzeczy za plus. 

Oprócz Tribulation na pewno znajdą tutaj coś dla siebie zarówno fani kapel pokroju Quintessenz, klasycznego Necrophobic, jak i Excoriate, Vektor czy Horrendous. Venenum łączy w sobie wiele ciekawych aspektów, a przy tym nie robi z tego niestrawnego bełkotu. Cecha geniuszy i rzetelnych muzycznych artystów - zwłaszcza, że w parze idzie z tym wszystkim naprawdę godny warsztat muzyczny.

„Trance of Death” stawia na jakość, a nie na ilość. Dostajemy 6 kompozycji (plus intro), które jednak trwają całe 50 minut. Kompozycje z reguły są długie i rozbudowane, jednak zaaranżowano je tak interesująco, że cały czas potrafią nas zaciekawić. Dorzucając do tego wspomniany chwilę temu świetny warsztat muzyczny i smaczne brzmienie, otrzymujemy bardzo dobrą płytę, którą warto polecić każdemu, kto lubi ciekawą muzykę. Naprawdę, dokoksany debiut.

Ps. Dodam jeszcze na marginesie, że podoba mi się forma blastów na tej płycie. Są obecne, jest ich sporo, ale czuć, że nie jest to główne meritum pracy perkusji. Przesyt blastów jest rzeczą odstręczającą, która zresztą pokazuje, że pałker nie ma pomysłów na swoje partie. A tutaj blasty znalazły się dokładnie tam gdzie powinny i przy tak wymodelowanym brzmieniu, jakie dostajemy na "Trance of Death" słucha się ich naprawdę przyjemnie. Ponadto, perkusista stosuje tutaj tyle rozmaitych zagrywek, dostosowując się do aktualnego klimatu jaki nabierają poszczególne partie, że na pewno nie spotkamy się tutaj z monotonią.

Ps. Hammondy w „Melanoi” to poryte mistrzostwo!

Ocena: 5/6