Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jag Panzer. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jag Panzer. Pokaż wszystkie posty

piątek, 3 listopada 2017

Jag Panzer – The Deviant Chord





Jag Panzer – The Deviant Chord
2017, Steamhammer

Nie spodziewałem się wiele po nadciągającej płycie Jag Panzer. Naturalnie ucieszyłem się na wieść, że zespół nadal pragnie działać i tworzyć – jest to ja najbardziej wskazane. Obawiałem się jednak kolejnego średniego albumu, który nijak nie stanowi naturalnego przedłużenia wczesnego dziedzictwa grupy, ani US Power Metalu jako takiego.

Tymczasem okazało się, że Jag Panzer stworzył całkiem udany album, a na pewno taki, który można określić jako zadowalający. Co ciekawe, „The Deviant Chord” nie należy do tych wydawnictw, w których kapele upychają najlepsze utwory na samym początku, atakując nas potem średniakami. Tutaj nawet pod koniec znajdzie się kilka godnych momentów. Wspominam o tym, gdyż wiele płyt tych zespołów, które zostawiły swój splendor i świetność w latach osiemdziesiątych, właśnie tak konstruuje swoje nowsze studyjniaki. „A co, tam walniemy, dwa hiciory na początek, by dżinsowi serdakowcy się niezdrowo podniecili, a potem jakieś zapychacze, by wytwórnia wypłaciła hajsy z tantiemów, a na koncercie i tak zagramy w całości trzeci album, bo wałki z pierwszego są już za szybkie dla takich starych dziadów jak my, co nie, hahaha”. Na skali mentalnej stulei jest to niewiele wyżej od nagrywania ponownie starych albumów.

Z kompozycji zawartych na najnowszym wydawnictwie Jag Panzer najlepiej się prezentują „Born of the Flame”, „Divine Intervention”, „Fire of Our Spirit” i „Far Beyond All Fear”. Nie są może wybitnymi utworami, ale trzymają fason i przyjemnie się ich słucha. Ponadto, niosą w sobie tą podskórną dozę mocy i energii, której oczekuje się po dobrej muzyce. „The Deviant Chord” i „Blacklist” nie nużą, jednak są to dość zwyczajne utwory. Jeszcze nie kwalifikują się jako zapychacze, ale nie realizują w pełni swego potencjału, odstając nieco od pozostałych kompozycji.

Najsłabiej wypadła ballada „Long Awaited Kiss”, która strasznie przynudza. Jedyne co ratuje ten utwór to niesamowita praca gitary solowej. Neoklasycystyczne leady są nieporównywalnie wyższej klasy niż cała reszta, włączając w to wokale Conklina.

Ciekawostkę stanowi „Foggy Dew” – power metalowa interpretacja charakterystycznego irlandzkiego motywu folkowego. Kompozycja brzmi kuriozalnie, ale mi się podoba z jakiegoś nieodgadnionego powodu.

Najbardziej dopracowanym utworem pod względem zróżnicowania motywów, aranżacji i ekspresji jest chyba wieńczący album „Dare”. W nim się naprawdę dużo dzieje i aż szkoda, że pozostałe kompozycje nie mają w sobie tyle animuszu i artyzmu, co ten wałek. Choć nie jest to żaden hicior (jak np. „Far Beyond All Fear”), to jednak zdecydowanie wyróżnia się na tle całości.

Brzmienie gitar i perkusji nie jest zbyt przeprocesowane i wyraźnie ma w sobie mięso i organiczny pazur, ale słychać przy tym, że inżynier dźwięku dużo grzebał przy ścieżkach. Przeklejone tracki (zwłaszcza przy powtarzających się refrenach) są tego jasnym dowodem, a to nie jedyny z grzeszków pracy w studiu, który tutaj usłyszmy. Nadal jednak „The Deviant Chord” stanowi album muzyczny stanowi przyjemny w odbiorze.

Jeżeli chodzi o wokale, to odniosłem nieodparte wrażenie jakby Harry Conklin momentami tracił moc. Wciąż słychać dobry warsztat, ale gardło podczas nagrywek w studio chyba zgubiło nieco pary. Gdzie się podziały te struny głosowe, które tak kunsztownie tkały magię i klimat „Ample Destruction”? Ktoś mógłby rzec, że hola hola – to było ponad trzydzieści lat temu. Spoko, ale po koncertach w Niemczech i Grecji w ostatnich latach, widać że Tyrant jest wciąż w stanie wykrzesać z siebie gigawaty gardłowej mocy. „The Deviant Chord" tego jakoś nie odzwierciedla.

Koniec końców „The Deviant Chord” to poprawny album, wybijający się powyżej średniej, jednak pozbawiony jakiś szczególnie interesujących smaczków i polotu. Ot, dobra rzemieślnicza robota, z której muzycy mogą być dumni. Nie jest to dzieło wybitne, jednak nadal warte uwagi. Jak dla mnie na pewno jeden z lepszych momentów Jag Panzer, a tych nie było zbyt wiele po „Ample Destruction”.


Ocena: 4/6

wtorek, 8 września 2015

Jag Panzer - Tyrants




Jag Panzer – Tyrants EP
1983/2013, High Roller Records
Dzięki wznowieniu tego wydawnictwa przez High Roller Records, mamy okazję poznać początki legendarnej dla amerykańskiej sceny power metalowej kapeli Jag Panzer. Na wznowieniu, oprócz czterech pierwszych utworów, które były obecne na oryginalnym wydawnictwie, został umieszczony "Tower of Darkness", czyli odrzut z sesji nagraniowej EPki, oraz kilka utworów nagranych w mniej więcej tym samym okresie. Z czym mamy dzięki temu do czynienia? Z Jag Panzer w surowej i jeszcze nie ociosanej formie. 
Utwory są pełne prostych heavy metalowych riffów, które jednak są przepełnione do cna młodzieńczą energią i niepohamowanym entuzjazmem. Wczesne kompozycje Jag Panzer są pełne nieskomplikowanych melodii i siermiężnych perkusji. Jednak to wszystko tworzy spójną, elektryzującą mieszaninę. Na tym nagraniu wyróżnia się przede wszystkim mocny, przeszywający głos Harry'ego Conklina. Jego rozkazujące, nie znoszące sprzeciwu zaśpiewy czynią z niego bardzo charyzmatycznego wokalistę. 
W bonusowych utworach, których jest bagatela siedem, nie licząc "Tower of Darkness", słychać, że na początku swej kariery muzycznej, Tyrani z Colorado mocno inspirowali się Rainbow oraz UFO. Nie kopiowali jednak stylu tych tuzów hard rocka, lecz na kanwie ich muzyki starali się wykuć własne, oryginalne i charakterystyczne brzmienie. Jak pokazuje "Ample Destruction" - te ambicje się spełniły. 
Ciekawostkami są utwory "Under the Knife", który jest bardzo wczesną formą mocarnego "Reign of Tyrants" oraz wczesne wersje "The Crucifix" i "Battle Zones". Już wtedy można było wyczuć niesamowity potencjał jaki nosiła ze sobą muzyka Jag Panzer. 
Reedycja "Tyrants" ma genialne i zadziwiająco czyste brzmienie. Osoba odpowiedzialna za remaster odwaliła dobrą, koronkową robotę. Najlepsze jest to, że tę płytę można dostać nie tylko na winylu lub na płycie CD, ale także w dokoksanym czteropaku winylowym, zatytułowanym "Historical Battles: The Early Years". Prawdziwa uczta dla winylowych wyjadaczy!

Ocena: 4,7/6

Jag Panzer – Ample Destruction




Jag Panzer – Ample Destruction
1984/2013, High Roller Records
Bez cienia wątpliwości, pierwszy album studyjny metalowych barbarzyńców z Colorado jest dziełem szczególnym, niesamowitym i oszałamiającym. Wydany pierwotnie w 1984 roku, czyli trzy dekady temu, nadal jest jednym z najbardziej szczytowych osiągnięć amerykańskiej sceny muzycznej. "Ample Destruction" to sztandarowy przykład tego, co jest istotne oraz ważne w prawdziwej maestrii muzyki power metalowej. Można śmiało rzec, że jest to jedno z najważniejszych dzieł US Power metalowej sceny, obok takich albumów jak wybitne "Master Control" Liege Lord, "Burning Star" Helstar, "Crimson Glory", "Metal Church" czy "Thundersteel" Riot. Jag Panzer trzydzieści lat temu zaznaczyło wyraźnie swoją obecność w metalowym undergroundzie i do dzisiaj muzyka nagrana na ich pierwszym krążku rezonuje w świadomości każdego prawdziwego maniaka metalu. 
Co jest w tym nagraniu takiego magicznego? Chaos i rzeź zaczynają  się już od pierwszych dźwięków pierwszego utworu. Bez zbędnych wstępów i atmosferycznych intro Jag Panzer uderza mocą i agresją "Licensed To Kill". Szybkie i tętniące gniewną mocą gitary, dudniący i gęsty bas, a temu wszystkiemu towarzyszy melodyjny, przeszywający głos Harry'ego "Tyranta" Conklina, który bawi się wysokościami i barwą śpiewu wedle swoich upodobań i jakby bez wysiłku. Niesamowite harce gitar solowych są szczodrze zakrapiane prostymi, chwytliwymi i niesamowitymi riffami. "Ample Destruction" z perspektywy czasu, tych wszystkich lat, które obradzały wspaniałymi albumami heavy metalowymi, jawi się jak arcydzieło czystej wody. Piątka tyranów stworzyła swój debiut niczym wielki mistrz ludwisarski odlewający swoje szczytowe osiągnięcie, które stało się wyrazem jego ostatecznego triumfu, kunsztu i potęgi artyzmu. "Jedynka" Jag Panzer się nie zdezaktualizowała i dalej może służyć jako wzorzec idealny prawdziwego metalowego albumu. Śmiało można wysnuć tezę, że Międzynarodowe Biuro z Sèvres powinno mieć u siebie egzemplarz tego albumu na honorowym piedestale. Tak właśnie powinien wyglądać i brzmieć prawdziwy heavy metal. 
"Ample Destruction" słucha się świetnie, nie tylko jako całość. Pojedyncze kawałki osobno też hojnie sypią naokoło iskrami żywej energii. Cały album, od wspomnianego "Licensed To Kill" po klimatyczny i przepojony epickością "The Crucifix", to podniosła ceremonia ku chwale metalowych bogów. Jag Panzer szczodrze obdarowuje nas mocnymi dźwiękami i do szpiku przepełniającą energią. Kunszt tego zespołu jest widoczny nie tylko w warstwie muzycznej i aranżacyjnej, lecz także w warstwie lirycznej. Teksty Harry'ego Conklina są pełne wzniosłego patosu i agresywnej bezpośredniości. Tak jak w barbarzyńskim refrenie: "You put their heads on the grinding wheel / Give 'em hell 'cause you're harder than steel" lub bezkompromisowym zaśpiewie: "I'm a man who shows no mercy for the weak, no mercy! / No mercy! No mercy!", to wydawnictwo nie bierze jeńców. 
Choć "Ample Destruction" obraca się wokół spójnej tematyki, to w błędzie są ci, którzy mogą zbluźnić twierdzeniem, że jest to nudne łojenie na jedno kopyto. Utwory są łatwo od siebie rozróżnialne, zarówno dzięki zróżnicowanym aranżacjom i riffom, jak wokalizom i melodiom. Jest to zadziwiające jak na monolityczny album, który słucha się w całości jednym tchem i który wybrzmiewa niczym wspomniany wcześniej potężny dzwon. Siarczyste, chwytliwe hymny i wspaniałe kompozycje to istna woda na młyn każdej prawdziwej heavy metalowej duszy. 
Ten album-pomnik był wielokrotnie wznawiany sumptem różnych wytwórni. Teraz mamy okazje powitać kolejne wznowienie, które przyszykował nam High Roller Records. "Ample Destruction" zostało ponownie wydane na CD i kolorowych winylach, a także w winylowym czteropaku "Historical Battles: The Early Years", na który składają się nagrania Jag Panzer zarejestrowane do 1987 roku. Spektrum wyboru jest ogromne i stanowi prawdziwą ucztę dla kolekcjonerów jak i interesującą pozycję dla przeciętnego fana old-schoolowego metalu. To nagranie solidnie tobą potrząśnie i przygniecie swym ołowianym majestatem do podłoża, tak jak w utworze "Cardiac Arrest": "Gonna break ya, shake ya, slide you on your back / Use all my metal power to give you a heart attack!". Jeżeli ktoś nie zna tego dzieła, jest muzycznym ignorantem, ewentualnie osobą ubogo zainteresowaną muzyką metalową. Taka prawda i nie ma co biadolić i wygrażać chudymi piąstkami. Stulejarstwo powinno wziąć to na klatę i natychmiast rozpocząć leczenie raka gustu tym właśnie albumem. Jeżeli macie jakiś przypałowych kumpli, co was spamują empechujkami Sonaty Arctiki, Kamelota, Dragonforce'a czy innej chujni, natychmiast wbijcie im ten krążek w pryszczaty ryj i niech chłoną to, jak brzmi prawdziwy power metal i prawdziwa muzyka. Takie ciosy jak "Generally Hostile", "Reign of Tyrants", przeszywający i wampirzy "Symphony of Terror", "Warfare", "Cardiac Arrest", "Licensed To Kill" nie zostawią nawet kamienia na kamieniu po swym triumfalnym pochodzie, a mroczne woale "The Watching" i "The Crucifix" oraz bonusowego "Black Sunday" dokończą dzieła.
"Ample Destruction", jak sama nazwa wskazuje, obfituje w chęć szerzenia zniszczenia. Ten album miażdży, nawet trzydzieści lat później. tyle w temacie, knury.

Swoją drogą ciekawym jest fakt, że taka płyta potrafi mieć w sobie więcej wpierdolu i mocy niż większość death metalowych wydawnictw. Paranoja.

Ocena: 6/6

Jag Panzer – Shadow Thief




Jag Panzer – Shadow Thief
1986/2013, High Roller Records
Cieszę się, że takie wydawnictwa są wznawiane. Nagrania tak zapyziałe i mało znane, że nawet oddani fani zespołu nie zawsze je znają lub o nich pamiętają. Odrestaurowywanie i przywracanie do życia takich zapisów jest pochwały godnym przedsięwzięciem. High Roller Records, przy okazji wznawiania innych materiałów Jag Panzer z ich wczesnego okresu, wzięto też na warsztat płytę zatytułowaną "Shadow Thief". Na niej znalazły się efekty dwóch sesji nagraniowych z 1986 roku, które teraz zostały zremasterowane z oryginalnych taśm demo. Dzięki koronkowej pracy, włożonej w odkurzanie tego zapomnianego dzieła, mamy okazje usłyszeć jak wyglądały kolejne stadia ewolucji brzmienia Jag Panzer, między ponadczasowym "Ample Destruction", a jego docelowym spadkobiercą "Chain of Command". 
Utwory na "Shadow Thief" nie mają jakości nagrań, które zwykle są umieszczane na albumach, jednak jak na nagrania demo są zmiksowane bardzo sprawnie, a po pieczołowitym remasteringu można pokusić się o stwierdzenie, że brzmią bardzo dobrze. Płyta "Shadow Thief" to swoista kronika okresu historii jednego z bardziej wpływowych zespołów w undergroundzie metalowym. Co prawda przeważają na niej utwory bardziej stonowane i melodyjne, jednak nie można im odmówić piękna i artystycznego kunsztu. No nie można ciągle serwować wpierdolu, prawda? Poza tym - spokojna głowa - znajdą się tutaj także utwory, które tętnią mocą i ogniem.

Kolejność utworu została nieco przearanżowana, przez to pierwszym utworem jest "Lustful and Free" z którego bije prawdziwy styl Jag Panzer ostro romansujący z wpływami Iron Maiden i Black Sabbath ery Dio. Po dynamicznym wstępie, na kolejny ogień poszły nieco łagodniejsze i stonowane utwory. "Fallen Angel" mocno kojarzy się z muzyką serwowaną nam przez Cloven Hoof na swym genialnym "Dominator". Zwłaszcza maniera śpiewania jest podobna. "Out of Sight, Out of Mind" jest ciekawą mieszaniną power metalu z AOR okraszoną patentami rodem ze ska. Zwłaszcza funkująca gitara i perkusja, która czasem wpada w hi-hatową czkawkę, kieruje skojarzenia na inne tory muzyczne niż heavy metal. Mocny eklektyzm aż bije z tego utworu. Następny "Take This Pain Away" jest poprawnym, rzewnym balladzichem. Jednak nie jest to kompozycja porywająca i długo zostająca w pamięci. 
Można rzec, że kulminacyjnym momentem tego wydawnictwa jest tytułowy utwór "Shadow Thief", gdyż jest to najbardziej zapadający w pamięć wałek z tej płyty. Poza tym jest to sam w sobie genialny power metalowy hit, godny by go wymieniać w jednej linii z numerami z dziejowego "Ample Destruction", opus magnum Jag Panzer. Niestety liryki są w gorszej formie, widać, że Harry Conklin się nie przyłożył do pisania tekstu, tak jak powinien, jednak jest to jedyna wada tego utworu. O ile można to potraktować jako wadę, gdyż taki rachityczny styl tekstu ma w sobie dużo uroku i w dodatku... bardzo pasuje do tej kompozycji! Zresztą wszystko w tym kawałku powala.

"Viper" oraz "Lying Deceiver" są analogicznie mocarnymi utworami, w których ujarzmiono potencjał Jag Panzer. Ich aranżacje i riffy automatycznie przywodzą na myśl Rainbow, a wokale znowu bardzo silnie kojarzą się z manierą śpiewania Russa Northa z wspomnianego wcześniej Cloven Hoof. Co ciekawe, najlepsze utwory zostały zostawione na sam koniec, gdyż znajdują się na stronie B płyty winylowej. Do reedycji został dodany także nowy, niepublikowany wcześniej utwór "Eye of the Night" oraz cover "In A Gadda Da Vida", który był obecny na oryginalnej wersji nagrania. 


Wznowienie "Shadow Thief" w odświeżonej formie jest genialnym posunięciem, dzięki któremu fani Jag Panzer mogą wypełnić pewną "białą plamę" w twórczości tej kapeli. Przyzwoite reedycje, zremasterowane z dbałością o szczegóły i nastawione na zachowanie dawnego stylu, klimatu i brzmienia, są jednym z dobrodziejstw przemysłu muzycznego. Raduje me serce fakt, że nie wszystkie wytwórnie są nastawione na promocje zespołów komercyjnych, których istnienie w głównej mierze jest zorientowane wyłącznie na zysk, lecz także szukają profitów poprzez dobrze przygotowane reedycje, które posiadają niewątpliwe walory artystyczne. Zwłaszcza, że to Jag - fucking - Panzer!

Ocena: 4/6

Jag Panzer – Chain of Command




Jag Panzer – Chain of Command
2004/2013 High Roller Records
"Chain of Command" to ostatni album na którym jest widoczny stu procentowy Jag Panzer, jeszcze bez thrashowych naleciałości (znanych z "Dissident Alliance") i bez cukierkowego power metalowego pudru. Co prawda brzmienie "Chain of Command" jest miękkie w porównaniu do "Ample Destruction", jednak jest to mocna pozycja, pełna dźwięcznego '80s heavy metal. Nagrania składające się na tę płytę zostały zarejestrowane w 1987 roku. Niestety album nie ukazał się oficjalnie, aż do roku 2004. Większość utworów znalazła się na innych albumach w nagranych na nowo wersjach: "Chain of Command", "Burning Heart" i "Sworn To Silence" wylądowały na "The Age of Mastery", a "Shadow Thief" został dodany do "The Fourth Judgement". Ponadto część utworów była albo obecna na bootlegu "Shadow Thief" albo na składance "Decade of the Nail-Spiked Bat", na której znalazły się nagrane na nowo utwory z wczesnego okresu działania Jag Panzer. Dzięki temu praktycznie wszystkie kompozycje zostały zarejestrowane także z Harrym Conklinem za mikrofonem. Można więc porównać jak on radził sobie z tymi kompozycjami, a jak to robił Bob Parduba, z którym było nagrywane oryginalne "Chain of Command". 

Sam przekrój utworów prezentuje troszeczkę inny kierunek niż ten obecny na tytanicznym klasyku "Ample Destruction". Owszem, znajdziemy tutaj świetne klasyki z mocnymi riffami i płomiennymi solówkami - choćby i otwierający utwór tytułowy, który jest znakomitym hiciorem, a przy tym ma genialną pracę gitar solowych. Briody z Laseguem niemalże przechodzą samych siebie. Na szczęście ich kunszt nie opiera się na wsiurskich melodyjkach z remizy, jak to ma miejsce w przypadku takich kapel jak Sonata Arctica czy Children of Bottom. W przeciwieństwie do tych obrzydlistw gitarzyści Jag Panzer potrafią po mistrzowsku operować melodią, by ta jednocześnie była wektorem energii, siły i wpierdolu. Nie ma tu co prawda takiej mocy jak na "Ample Destruction", czuć że nagranie jest o wiele lżejsze, jednak mimo to można czuć się w pełni usatysfakcjonowany tym, jak brzmią kawałki na tym albumie.

Moc wokalu Parduby daje popis swego zakresu w następnych minutach allbumu. Na "Shadow Thief" z nieco zmienionym tekstem zwrotek, co prawda nie licuje się z tym jak ten utwór wykonał Harry Conklin, jednak nadal prezentuje się genialnie. "She Waits" ma w sobie coś z amerykańskiego heavy metalu w stylu Lizzy Borden, jednak jednocześnie wkomponowano w niego skomplikowane partie solówkowe oraz sprawne zmiany nastroju i klimatu, które odróżniają ten kawałek od przaśnego stylu tego typu przebojowych kapel. Rozpędzony "Ride Through the Storm" zaczyna się beztroskim motywem, by potem wpaść w riffy z rodem z "Ample Destruction", które kulminują się w podniosłym i epickim refrenie. W tym utworze Jag Panzer prezentuje synergię wielu zbieżnych motywów - prędkości i stonowania, melodii i mięsnego wpierdolu, ognia i poetyckiego spokoju. Ta wybuchowa mieszanka zaowocowała czystym destylatem mocy i dostojnego majestatu, który zachwyca swym pięknem i mocą.

"Chain of Command" jest swoiście przedzielony na pół coverem znanego hitu Iron Butterfly "In a Gadda Da Vida". Nie powiem, fajnie ten motyw pasuje w tym miejscu. Nie jest to jakiś specjalnie szybki ani mocarny utwór, jednak na pewno nie można mu odmówić artyzmu. Wiele metalowych kapel się zabierało za tę kompozycję, a wersja Jag Panzer należy do tych lepszych według mojej opinii.

Jag Panzer nie zstępuje ani na chwilę z podium koniunkcji melodii i organicznej siły. "Never Surrender" i  "Burning Heart" łączą w sobie melodię gitar, dźwięczny głos Parduby i mocne heavy metalowe riffy. Melodia jest także motywem przewodnim dwóch utworów instrumentalnych - "Death Theme" oraz "Gavotte in D", które stanowią konkluzję albumu.

Dużo mówiłem o gitarach i wokalach, dlatego czuję się także zobligowany by wspomnieć o basie i perkusji. Oba te instrumenty są nieco schowane w miksie, który eksponuje przeszywający, melodyjny wokal i pracę gitar, jednak nie ukrywa ich zupełnie. Dzieki temu słychać, że basista i perkusista nie próżnują i nie ograniczają się jedynie do grania podkładu. Motywy perkusyjny, chociaż na ogół nie wyszukane, wkomponowują się idealnie w całokształt, a czasem nawet zaskakuja swym technicznym podejściem. To jest o tyle fajne, że perkusja nie jest nachalna, a przy tym nie jest prostacka.

Najnowsza reedycja „Chain of Command” zawiera, oprócz jedenastu pierwotnych utworów, dwa bonusy - "When The Walls Come Down" oraz wersję live "Battle Zones" z Pardubą na wokalu. Utwory zostały zremasterowane z oryginalnych taśm i nagrań ze studio. Świetna sprawa, że takie wydawnictwo zostało ponownie wskrzeszone. Zwłaszcza, że znajdują się na nim świetne kompozycje - wolne i melodyjne, szybkie i pędzące oraz prawdziwe hity. Ten album to prawdziwe uroczysko - jeżeli wejdziesz na jego teren, pochłonie cię bez reszty. Można spokojnie rekomendować, można z czystym sumieniem polecać i zdecydowanie warto przesłuchać.

Ocena: 5/6

sobota, 27 czerwca 2015

Jag Panzer - wywiad




TYRANI TWARDSI NIŻ STAL

Obiektywnie rzecz ujmując, Jag Panzer z grubsza jest synonimem amerykańskiej undergroundowej sceny power metalowej. Przyznam szczerzę, że niewiele jest takich albumów, które zrobiły na mnie wrażenie, tak jak uczyniło to opus magnum „Ample Destruction”. Co prawda dalsze dokonania tej grupy muzycznej nigdy nie urywały mi witalnych części ciała, to jednak debiutancka płyta zdecydowanie jest kwintesencją tego, co w muzyce metalowej jest najważniejsze. W dodatku, mimo upływu czasu, nie zdezaktualizowała się ani na jotę, dalej reprezentując cechy mocarnego wydawnictwa muzycznego. Legenda amerykańskiego metalu została rozwiązana w 2011 roku, po trzydziestu latach funkcjonowania. Na szczęście dotarła do nas wieść, że zespół zreaktywuje się na kolejną edycję festiwalu Keep It True w 2014 roku. To będzie świetna uczta dla maniaków heavy metalu! Mieliśmy okazję podpytać Marka Briody’ego, założyciela i gitarzystę Jag Panzer, który wokół swej ukochanej kapeli robił też znacznie więcej – tworzył okładki, zajmował się miksami, inżynierią dźwięku, promocją i innymi aspektami działalności tworzenia muzyki. Dzięki temu można się dowiedzieć kilku ciekawych faktów z przeszłości zespołu, co rozwieje pewne cienie niewiedzy z jego historii. Zapraszam do lektury!

Witaj! Ostatnie wydarzenia w waszym obozie są silnie powiązane z waszą przeszłością, a zwłaszcza jej wczesnym okresem. Zostały wydane godne remastery waszych najstarszych nagrań. Ponadto zagracie też Special Early Days Show na Keep It True 2014. Wielu muzyków nie jest zainteresowanych rozmowami o swoich dawnych dokonaniach i woli się koncentrować na nowszym dorobku artystycznym. A jak jest z tobą?

Mark Briody
: Zależy mi na wszystkim, co jest związane w jakikolwiek sposób z Jag Panzer. Zawsze jestem otwarty na takie tematy. Nasze wczesne nagrania cieszą się wielkim zainteresowaniem, dlatego sądzę, że to byłoby niemądre z mojej strony, gdybym nie chciał o nich rozmawiać. Większość aktualnych członków Jag Panzer był obecna przy nagrywaniu pierwszych sesji nagraniowych, więc jest to temat aktualny i ma bezpośredni związek z bieżącymi sprawami zespołu.

Co się stało, że postanowiliście zreaktywować Jag Panzer? Informacja o tym spadła trochę jak grom z jasnego nieba. Czy maczał w tym palce Oliver Weinsheimer, organizator KIT?

Oliver jest naszym przyjacielem od wielu, wielu lat. Współpraca z nim była zawsze przyjemnością. Rzeczywiście zaczął temat ponownego występu Jag Panzer na Keep It True. Granie na tym festiwalu to zawsze jest wielki zaszczyt, a że wszyscy pamiętamy jak grać wczesny materiał, to stwierdziliśmy - czemu nie?

Czy powrót na scenę Keep It True oznacza, że wracacie z powrotem do akcji jako aktywny i koncertujący zespół? Czy planujecie coś jeszcze?

Możliwe, możliwe... Wszystko tak naprawdę zależy od tego które drzwi staną przed nami otworem. Dla przykładu, SPV daje opcję na następny album. Nie wiemy jeszcze czy uda nam się skorzystać z tej możliwości. Jeżeli nie, wtedy będziemy musieli rozpocząć poszukiwania innej chętnej wytwórni. Ponadto musimy się zorientować jakie opcje tras koncertowych są dla nas dostępne.

Czego możemy się spodziewać na setliście, którą przygotujecie na KIT 2014? Tylko klasyków czy też utworów z późniejszych albumów?

Zagramy wszystko z Ample Destruction - to jest pewne - i doprawimy to innymi utworami ze wczesnego okresu działalności kapeli. Będzie też kilka niespodzianek. Nie chcę ujawniać teraz wszystkich szczegółów, jednak uważam, że fani metalu będą co najmniej bardzo zadowoleni z tego, co zamierzamy dla was przygotować...




 Czy powrót do zespołu Joeya Tafolli jest trwały czy łączycie z nim swoje siły tylko dla występu na KIT?

Istnieje spora szansa, że Joey wróci do nas na stałe. Musimy ocenić jakie możliwości się pojawią przed zespołem w przyszłości...

Co stało za rozwiązaniem zespołu w 2011 roku? Po odejściu Christiana Lasegue'a wydaliście oświadczenie, w którym mówicie, że "nie możecie iść naprzód jako zespół" pomimo znalezienia odpowiedniego zastępcy. Co jeszcze wpłynęło na rozpad kapeli?

Wydaję mi się, że wielu ludzi nie zrozumiało tego, co tak naprawdę doprowadziło do naszego rozpadu. Wszyscy pozostaliśmy przyjaciółmi, jednak zwyczajnie nie mieliśmy jak dalej iść naprzód jako zespół. Wszystkie opcje na trasy koncertowe były takim zdzierstwem, że trudno je było nazwać poważnymi ofertami. To nie była kwestia wyręczania wytwórni w jej obowiązkach, po prostu każdy w zespole musiałby do takich tras dopłacić z własnej kieszeni przynajmniej tysiąc dwieście dolarów. I to za zupełną podstawę - bez sprzętu i technicznych. Nie mogliśmy sobie pozwolić na finansowanie eskapad koncertowych z własnej kiesy. Staraliśmy się zagrać na jakiś festiwalach jednak nie spotkaliśmy się z dużym zainteresowaniem. Do dziś nie rozumiem dlaczego, zwłaszcza, że "Scourge of the Light", który wtedy nagraliśmy spotkał się z fantastycznym przyjęciem i wspaniałymi recenzjami.

Skupmy się na początkach Jag Panzer. Jak wiadomo, obecna nazwa zespołu nie była waszym pierwszym wyborem na szyld pod którym zamierzaliście grać i tworzyć. Wcześniej byliście znani pod nazwą Tyrant, jednak nie jest to pierwsza odsłona waszego zespołu. Jak wyglądała sprawa nazewnictwa kapeli zanim wybraliście nazwę Tyrant?

Mieliśmy kilka naprawdę durnych nazw! Nie mogliśmy się zdecydować jak nazwać zespół. Jednym z pierwszych wyborów był Roller. W końcu stanęło na Tyrant. Kilku członków Jag Panzer grało w zespole Purple Haze, kiedy byliśmy bardzo młodzi.

Jaka była wasza reakcja, gdy się dowiedzieliście, ze powinniście zmienić nazwę, gdyż ta, którą stosowaliście, była już zajęta? Czy była to wyłącznie wasza decyzja czy ktoś wam to zasugerował?

Prawdę powiedziawszy pierwszy raz o konieczności zmiany nazwy mówił nam Mike Varney. Uważał nas za dobry zespół, jednak nie był zainteresowany podpisaniem z nami kontraktu. Jemu zawsze bardziej odpowiadały zespoły, gdzie pierwsze skrzypce grali wirtuozi gitary. Jednak wysłał mi grzeczny i długi list w którym zawarł bardzo wiele rad i uwag. Jedną z nich było wskazanie, że w Stanach istnieje cała masa bandów o nazwie Tyrant.




Czy pamiętasz jeszcze wasz pierwszy występ? Co wtedy graliście?

Nasz pierwszy występ odbył się na konkursie talentów w naszej szkole. Zagraliśmy "Rock and Roll" Led Zeppelin. Wyszło nam naprawdę fatalnie! Jednak granie nam się spodobało i tuż po tym koncercie planowaliśmy następne. Zaczęliśmy grać w barach utwory innych zespołów. Następnego dnia zwykle mieliśmy szkołę, więc to było bardzo wyczerpujące.

Na reedycji EPki "Tyrants" znajduje się kilka utworów, które nie były obecne na oryginalnym wydaniu. Dlaczego wtedy nie trafiły na płytę?

Uważaliśmy, że nie są tak dobre jak te, które w końcu znalazły się na płycie, dlatego ich nie wrzucaliśmy. To nie są dobre utwory, jednak uważam, że ludzie powinni je teraz poznać, by móc usłyszeć jak nasz styl zmieniał się z biegiem czasu.

Większość z tych utworów zostało nagranych w Startsong Studios. To są owoce jednej sesji nagraniowej?

Nie, to są nagrania z różnych okresów. Startsong mieściło się bardzo blisko i mieli dobre ceny, więc co jakiś czas robiliśmy zrzutkę i szliśmy tam nagrywać za każdym razem, gdy napisaliśmy jakiś utwór. Zawsze się dobrze czuliśmy w Startsong i nagrania tam to był kawał dobrze spędzonego czasu i pieniędzy.

Styl muzyczny jaki prezentujecie na "Tyrants" różni się nieco od "Ample Destruction". Czyżby miało na to wpływ dokoptowanie Joeya Tafolli do składu?

Joey wniósł do zespołu bardzo wiele inspiracji Rainbow. To się dobrze zmieszało z moimi inspiracjami Sabbathami z Dio oraz NWOBHM. Bardzo dobrze nam się razem pracowało, załapaliśmy wspólną chemię prawie od razu. Wpłynęło to bardzo dobrze na zespół.




Czytałem, że na krótko przenieśliście się do Californi. Czy to prawda? Jaki był sens tej przeprowadzki? Przecież wszystkie wasze utwory z "Tyrants" i "Ample Destruction" zostały zarejestrowane w Colorado...

Wyjechaliśmy do Californii, gdyż wtedy wydawało nam się, że tego właśnie potrzebuje nasz zespół, by otrzymać dobrą ofertę na kontrakt z wytwórni. Taka wtedy była California, jawiła się jako kraina wielkich możliwości dla młodych metalowych zespołów. Jednak gdy tam dotarliśmy okazało się, że jesteśmy kolejną z tysiąca kapelek, która wpadła na taki pomysł! Staraliśmy się zorganizować koncerty, jednak właściciele klubów nigdy o nas nie słyszeli, więc nie mogliśmy liczyć na ściany Marshalli za plecami, tak jak co poniektóre zespoły. Byliśmy raptem narwanymi nastolatkami z Colorado. Tam jednak dołączył do nas Joey, więc nie można jednoznacznie stwierdzić, że ten wyjazd był zmarnowanym wysiłkiem.

Arcydzieło, jakim jest "Ample Destruction", nadal jest postrzegane jako wasz najlepszy album oraz jako jedna z najlepszych płyt power metalowych. Wszystkie wasze następne płyty nieuchronnie są porównywane do waszego debiutu. Jaka jest dzisiaj twoja opinia i odczucia względem tego wydawnictwa?

Biorąc to wszystko pod uwagę, trudno nie odnieść wrażenia, że "Ample Destruction" to świetny album. Jestem z niego niezmiernie dumny. Prawdę powiedziawszy wydaję mi się także, że niektóre z naszych następnych wydawnictw były jeszcze lepsze. Miały lepsze kompozycje, a nasza technika gry ulegała stałej poprawie. Z drugiej strony, jestem świadom, że bardzo wielu fanów się ze mną nie zgodzi.

Kim jest ta wojowniczka, która pojawia się na okładkach do "Tyrant" i "Ample Destruction"? Dlaczego nie umieściliście jej na późniejszych albumach studyjnych?

Nazywa się Terrorzonia i została stworzona przez Keitha Austina, który narysował okładki do tych dwóch pozycji. Użyliśmy także jego starego malunku do okładki "The Decade of the Nail Spiked Bat". Nie wykorzystywaliśmy jej wizerunku później, gdyż jest to postać Keitha i jest ona dla niego bardzo ważna. Zawsze planował zrobienie komiksu, gdzie miała być główną bohaterką, a także innych prac z nią związanych.

Dlaczego "White Sunday" nie pojawił się na pierwszym wydawnictwie "Ample Destruction"?

Podoba mi się ten utwór, ale został nagrany w sposób raptowny i niespodziewany. Nie poświęciliśmy nawet czasu, by go nagrać i zmiksować jak pozostałe utwory z "Ample Destruction". Mieliśmy jakieś 10 minut podczas jednej z ostatnich sesji, więc pomyśleliśmy, że nagramy "White Sunday" w jednym podejściu. I to właśnie je można usłyszeć jako bonus na reedycji.




Azra Records było raczej małą wytwórnią. Nie dostaliście żadnych godnych uwagi ofert od większych labeli?

W tym samym czasie mieliśmy też propozycję przystania do Metal Blade. Byli jednak bardzo młodą marką na rynku. Azra zaoferowała nam możliwość wydania naszego albumu z kolorową okładką i na picture disku. To było coś! Większość wytwórni w USA skupiała się na niskobudżetowych wydawnictwach. Nie mieliśmy wtedy pojęcia, że Metal Blade stanie się swoistą potęgą na metalowym rynku muzycznym. Nie żałuję jednak faktu, że związaliśmy się wtedy z Azrą. To był dobry kontrakt jak na tamte czasy, a sama firma, jak i ludzie z niej, byli naprawdę wspaniali.

Dlaczego "Shadow Thief" nie został wydany jako longplay? Mamy na nim osiem utworów, prawie czterdzieści minut muzyki i całkiem dobrą jakość dźwięku.

"Shadow Thief" to raptem demówki, które zostały szybko nagrane i nie poświęcono im wiele czasu na dopracowanie brzmienia. W mojej opinii te utwory są przefantastyczne, jednak zamierzaliśmy użyć ich na konkretnym, prawdziwym albumie, a nie wydawać ich jako demo czy EP.

Udało się przykuć uwagę jakieś wytwórni materiałem "Shadow Thiefa"?

Nawet kilka większych wytwórni zainteresowało się tymi nagraniami, jednak koniec końców nie otrzymaliśmy żadnej oferty. Utwory z "Shadow Thief" miały na celu wyłącznie przykuć uwagę organizacji metalowego przemysłu muzycznego i w efekcie zaowocować kontraktem na płytę długogrającą. Gdyby to się powiodło to poszlibyśmy do studia nagrać te utwory w poprawnym brzmieniu i z dobrym miksem.

Wśród tych demówek znajduje się dość szczególny cover, mianowicie "In A Gadda Da Vida".

Jedna z wytwórni, z którymi prowadziliśmy, rozmowy chciała byśmy nagrali naszą muzyczną adaptację tej kompozycji. Tak też zrobiliśmy. Graliśmy ją także na żywo. Stała się nawet całkiem popularna na koncertach tutaj w Colorado Springs.




Reedycja "Shadow Thief" ma zupełnie inną okładkę. Dlaczego? Czy to oznacza, że nie podoba wam się tamta z pierwotnego wydawnictwa?

"Shadow Thief", który trafił do ogólnego obiegu jest bootlegiem. Na tym bootlegu znajduje się okładka zaczerpnięta z singla "Death Row" z EPki "Tyrants". Ta okładka jest w porządku, jednak należy do innej płyty, a nie do "Shadow Thiefa"

Dlaczego kolejność utworów na wznowieniu jest zmieniona?

Kolejność jest zmieniona w porównaniu z wydawnictwem bootlegowym. Nie wiem dlaczego goście, którzy puścili to wtedy do obiegu ustawili taki porządek utworów. My nigdy byśmy nie rozmieścili kompozycji w takim porządku!

Czy interesowaliście się innymi zespołami, które grały w mniej lub bardziej podobnej do was manierze?  Jakie inne rówieśnicze dla was zespoły lubiłeś i podziwiałeś?

Jestem wielkim fanem całego ruchu NWOBHM i wielu amerykańskich zespołów, które pojawiły się mniej więcej w tym samym okresie. Nie wydaję mi się, by przypominały brzmienie Jag Panzer, ale zawsze lubiłem Riot, Warlord, Savage Grace i tak dalej.

"Chain of Command" miał być w zamierzeniu drugim waszym albumem. Czy zarejestrowanie utworów, które nagraliście wtedy na to wydawnictwo, było finansowane z waszej kieszeni czy też udało wam się podpisać umowę z którąś z wytwórni?

Sami zapłaciliśmy za sesje nagraniowe. Mieliśmy jednak nadzieję, że trafi nam się kontrakt, który zwróci nam koszty poniesione w studio. Znów zainteresowaliśmy sobą kilka wytwórni i znów nie udało się osiągnąć porozumienia z żadną z nich. Szkoda, że ten album nie wyszedł w tamtym czasie. Powinien zostać wydany tuż po tym jak został zarejestrowany. To naprawdę porządny materiał.




Pewnie słyszysz to pytanie bardzo często, jednak dlaczego "Chain of Command" nie został ukończony i wydany, wtedy gdy być powinien?

Szukaliśmy kontraktu, który zapewniłby nam trasę promocyjną. W tamtym okresie w ogóle nie graliśmy poza granicami stanu Colorado. Dlatego to było dla nas bardzo istotne, by ze strony wytwórni było zapewnione wsparcie trasy. Nie udało nam się pozyskać takiej oferty, dlatego nieukończony "Chain of Command" trafił do szuflady.

Wydawnictwo zwane "Historical Battles: The Early Years" jest po brzegi wypakowane waszym mocarnie zremasterowanym wczesnym materiałem.
Mamy tutaj reedycje "Tyrants", "Shadow Thiefa", "Ample Destruction" i "Chain of Command" doładowane masą bonusów. Czy macie w zanadrzu jakieś jeszcze nieprezentowane wcześniej nagrania czy odsłoniliście już wszystkie karty? Wiesz, głód nigdy nie zostanie zaspokojony...

Na "Historical Battles..." trafiło dosłownie wszystko. Przejrzeliśmy każdą kasetę nagraniową, którą mieliśmy i wszystko to, co znaleźliśmy, trafiło na te wznowienia.

Utrzymujesz, że Jag Panzer nigdy oficjalnie nie zawiesił działalności aż do roku 2011. Co w takim razie robiliście przez te kilka lat, które rozdzielają sesje nagraniowe "Shadow Thiefa" i premierę "Dissident Alliance"?

Ciągle koncertowaliśmy w swojej okolicy. Robiliśmy też ponowne miksy niektórych naszych wcześniejszych utworów, gdy Metal Blade i Mausoleum wydawało wznowienia "Ample Destruction". Spędziłem także dużo czasu tworząc i komponując.

Bardzo wiele opinii na temat kolejnego waszego dzieła studyjnego - "Dissident Alliance" jest bardzo ostrych. Przyjął się pogląd twierdzący, że to wasz najsłabszy album. Wydaję mi się, że nie jest to do końca prawda. Ta płyta jest utrzymana w duchu Overkillowych "Horrorscope" i "Years of Decay", a nawet momentami przebija się na niej "Vulgar Display of Power" Pantery. A jaka jest twoja opinia o tym albumie? Co wpłynęło na was, że powzięliście decyzję o zmianie stylu na bardziej thrashowy?

Jag Panzer zawsze był konglomeratem wszystkich jego członków. To zespół muzyków. Nie jest tak, że jest to Jag Panzer Marka Briody'ego i koniec. Każdy członek zespołu ma takim sam udział w podejmowaniu decyzji co pozostali. Na "Dissident Alliance" większość zespołu chciała nagrać kilka utworów w bardziej thrashowej stylistyce. Brzmiało to nieźle, więc postanowiliśmy spróbować. Uważam "Dissident Alliance" za dobry album, jednak jego produkcja jest potwornie zwalona. Gdyby brzmienie było lepsze, bardziej cięższe i bardziej skompresowane, to myślę, że fani bardziej by docenili naszą pracę.





Stworzyłeś okładki do trzech płyt: "Dissident Alliance", "Fourth Judgement" i "The Age of Mastery". Co wpłynęło na ciebie, że postanowiłeś wziąć sprawy w swoje ręcę i nie zatrudniać innych artystów?

Zabrałem się za tworzenie tych okładek, ponieważ miałem określoną wizję przed moimi oczami, którą chciałem spełnić tak dokładnie jak tylko się da. Nie udało mi się znaleźć grafików, którzy chcieli się za to zabrać, gdyż mieliśmy bardzo niski budżet. Nikt nie chciał pracować za taką stawkę jaką oferowałem. Dlatego okładki zrobiłem samodzielnie. Jednak wielu fanom, a także ludziom z wytwórni płytowej, nie podobały się moje dzieła, więc skończyłem z robieniem okładek dla Jag Panzer. Chociaż moją pracą jest także okładka, która widnieje na przodzie wydawnictwa DVD :The Era of Kings and Conflicts".

Jakich technik graficznych i rysowniczych używałeś przy tworzeniu tych okładek?

Używałem programów komputerowych do tworzenia grafik 3D takich jak 3D Studio i Lightwave. To, co osiągnąłem dzięki nim może wyglądać prymitywnie w dzisiejszych czasach, ale wtedy to były bardzo dobre programy graficzne. Łączyłem także zdjęcia i obrazki z grafikami 3D razem ze sobą w Photoshopie.

Kim jest Steve Barkus, twórca okładki do "Thane to the Throne" i wewnętrznej szaty graficznej na "The Age of Mastery"? Nie namierzyłem, by wykonywał jakieś inne prace rysownicze dla branży muzycznej...

Steve jest utalentowanym artystą i rzemieślnikiem. Specjalizuje się w wytwarzaniu broni. Spod jego ręki wychodzą naprawdę kozackie miecze! Nie wydaję mi się, by stworzył jeszcze jakieś okładki do albumów muzycznych, jednak nie jestem tego w stu procentach pewien.

Gdy patrzysz na okładki wszystkich swych nagrań, którą byś wskazał jaką tą, która najlepiej oddaje ducha i klimat Jag Panzer?

Zdecydowanie ta z "The Scourge of Light". Uwielbiam ją! Posiada niezwykły i genialny styl. Ta dżungla sprawia, że aż się dostaje gęsiej skórki. Okładka idealnie odzwierciedla wszystko to, co chciałem by się na niej znalazło.

Skoro porównujemy już nagrania. Który album, według ciebie, był najbardziej istotny dla twej muzycznej kariery?

Powiem za głosem fanów, że "Ample Destruction". Był to nasz pierwszy i prawdopodobnie najbardziej popularny album studyjny. Dla mnie osobiście równie ważnym jest "The Scourge of the Light". Mogliśmy poświęcić wiele czasu na jego nagranie i dopracowanie. Jego okładka i szata graficzna są niesamowite. Rozpiera mnie duma za każdym razem, gdy moje myśli wędrują w stronę tego wydawnictwa.




Który utwór lubisz najbardziej wykonywać na żywo?

To będzie "White" z płyty "Fourth Judgement". Fani też za nim szaleją, gdy gramy go na żywo. To wielka przyjemność móc go wykonywać. Ma taki fajny chwytliwy riff. Podoba mi się jego ciężkość i dynamizm.

Jesteś osobą dość aktywną w Internecie. Skorzystam więc z okazji i spytam cię czy postrzegasz Sieć jako ważny wektor promocyjny dla swej muzyki czy też uważasz ją za bezpośrednią przyczynę osłabiania finansowego kapel i ich rozwoju, poprzez proceder piractwa muzycznego?

Internet ma dwie strony, tę dobrą i tę złą. To idealne źródło promocji swoich dokonań. Dzięki niemu jesteśmy w stałym kontakcie z fanami, wytwórniami i dziennikarzami muzycznymi. Jednak w jego mrocznych uliczkach czai się także widmo piractwa. Odnoszę wrażenie, że wielu ludzi nie rozumie jak bardzo to szkodzi zespołom. Wytwórnie tracą pieniądze, gdyż nie sprzedają tyle płyt ile powinny i przez to obcinają budżet zespołom na trasy i następne nagrania.

Wielkie dzięki, że poświęciłeś nam tyle swojego czasu. To był dla mnie prawdziwy zaszczyt. Nie mogę się doczekać waszego występu na Keep It True. Pozdrawiam i życzę powodzenia!

Dziękuję za wywiad. Zadałeś bardzo ciekawe pytania. Do zobaczenia.

podziękowania za pomoc dla Katarzyny Świrskiej
przeprowadzono: wrzesień 2013