poniedziałek, 7 września 2015

Avenger - wywiad


 

CIĄGLE TKWIMY W METALU
Brytyjski Avenger powrócił. Swojego czasu, ci burzyciele spokoju i siewcy destrukcji nagrali świetną debiutancką płytę „Blood Sports” w 1985 roku, potwierdzającą żelazną zasadę mówiącą o tym, że im bardziej kiczowata okładka albumu, tym bardziej miodna muzyka na krążku. Niestety, po nagraniu drugiego albumu, nie ustępującego znacznie jakością debiutanckiej płycie, zespół zniknął z powierzchni ziemi. Aż do niedawna. I choć „comebackowy” album Avengera nie jest taką wystrzałową petardą jak to, co nam zaserwował Satan czy choćby Battleaxe, to nad „The Slaughter Never Stops” można z ukontentowaniem pokiwać głową. Nie zepsuli swojego dorobku płytowego dzielni Brytyjczycy, oj nie, a nawet można rzec, że go szczodrze wzbogacili. Czy można było w takim razie przepuścić okazję do przeprowadzenia wywiadu? No przecież, że nie!
Jak wyglądają bieżące sprawy w kapeli?
Gary Young: Na razie wszystko idzie zgodnie z planem. Avenger jest we wspaniałej kondycji. Podobnie nasz nowy album, który zbiera bardzo dobre recenzje. Jesteśmy gotowi na koncerty, by zacząć go promować w trasie.
Minął szmat czasu, jakieś trzydzieści lat od waszego ostatniego studyjnego dzieła. Co sprawiło, że postanowiliście się wziąć w garść i wrócić z nowym materiałem?
No cóż, nie skłamałbym gdybym powiedział, że ciągle mieliśmy poczucie, że nie dokończyliśmy pewnych spraw z Avenger. Myślę, że chcieliśmy zaprezentować to, w jakim kierunku podążyłaby kapela, gdyby miała ku temu szansę i jaką jakość bylibyśmy zdolni wypracować na nagraniach. Dlatego, gdy teraz się do tego nadarzyła okazja, to z niej skorzystaliśmy. Wiem, że to trochę późno i przepraszam wszystkich, którzy czekali na nasz powrót!
Avenger rozpadł się w 1986 roku, tuż po trasie promującej wasz drugi krążek studyjnych. Co takiego sprawiło, że kapela wtedy przestała istnieć?
Głównym winowajcą było bardzo słabe wsparcie jakim obdarzyła nas nasza wytwórnia. Byliśmy kapelą, która mogła zagrać koncert praktycznie wszędzie na świecie, nowy album dostawał znakomite recenzje i cieszyliśmy się naprawdę dużym zainteresowaniem. Wytwórnia jednak zdawała się tego nie dostrzegać i nie inwestowała w nas swoich środków i czasu. Nie dali nam szansy osiągnąć takiego potencjału na jaki nas było stać. No i band w końcu implodował. W rezultacie wszyscy się rozeszliśmy po innych zespołach.
Mieliście także problemy z gitarzystami. Zmieniali się praktycznie co roku. Co było powodem takich częstych roszad? Dlaczego nie udało się wam znaleźć odpowiedniego wioślarza do zespołu?
Wydaję mi się, że to kwestia ówczesnych trendów w metalowej muzyce. Pewne rozwijające się wzorce sprawiły, że ciężko nam było znaleźć ludzi, którzy chcieli grać tak samo tradycyjnie jak my. Gdy już myśleliśmy, że znaleźliśmy odpowiedniego człowieka, to po dziesięciu miesiącach się okazywało, że gościa kręcą bardziej klimaty w stylu Motley Crue czy Def Leppard. Co sprawiało, że znowu szukaliśmy kolejnego Dave’a Murraya czy Kevina Heybourne’a! Na ogół kończyło się na tym, że w sumie ciągle byliśmy kwartetem, bo ciężko było zachować pełny skład.
Trochę dziwnym jest fakt, że oryginalny wokalista Avengera, czyli Brian Ross, bardzo szybko odszedł do Satan, za to do was trafił wtedy ówczesny wokalista Satan - Ian Swift. Jak to się w ogóle stało?
Kwestia zgrania w czasie bardziej niż czegokolwiek innego. Wygląda to dość ciekawie, ale w rzeczywistości po prostu tak wyszło. Byliśmy zainteresowani tym żeby Ian u nas śpiewał po tym jak zobaczyliśmy jego występ z Satan. Okazało się, że goście z Satan wyrażają podobne zainteresowanie Brianem. W czwartek obaj goście grali w jednej kapeli, w piątek już w zupełnie innej. Słyszałem o jakiś wymyślonych historiach jak to wykradaliśmy sobie nawzajem wokalistów, ale to nie tak się odbyło. Czy Ian byłby w Avengerze dwadzieścia lat, gdyby sam tego nie chciał? Brian za to nagrał tylko jeden album z Satanem w latach osiemdziesiątych. To po prostu była świadoma decyzja obu stron.
Avenger powrócił w 2005 roku, ale szybko zmienił nazwę na Avenger UK. Dlaczego tak postąpiliście? Nie istnieje znów tak wiele znanych zespołów z podobną nazwą, więc chyba to nie to było powodem?
Hmmm... nie tak dużo, ale całkiem sporo w Brazylii, Czechach i Wielkiej Brytanii! No i ciągle zdarzaja się pewne pomyłki w związku z wczesnym materiałem Rage. Dopiero pojawiliśmy się z powrotem na scenie, więc może to nie być wcale takie oczywiste, że to my jesteśmy tym właściwym Avengerem…
Ale nowa płyta została wydana już pod nazwą Avenger, bez tego dopisku UK.
Nasz wydawca, który także jest naszym pełnomocnikiem prawnym, doradził nam, by trzymać się oryginalnej nazwy, ponieważ to my jesteśmy najstarszym działającym zespołem, który jej używa. Tak więc postąpiliśmy.

Czy trudno było poskładać na nowo Avenger?
Nie, w ogóle. To była całkiem fajna sprawa. We wszystkich obudziła się nostalgia. Przez ten cały czas wszyscy graliśmy tu i ówdzie, więc nie był to reunion w stylu tych “huzia na kasę”, które mają teraz miejsce wśród kapel NWOBHM. Goście nie grali w ogóle przez dwadzieścia osiem lat i nagle ni stąd ni zowąd wracają na scenę. A my ciągle tkwimy w metalu.
Kto jest teraz w zespole oprócz ciebie i Iana?
Liam Thompson, gitara prowadząca - gra z nami już dziesięć lat, co czyni z niego najstarszego stażem gitarzystę Avenger. Został nam polecony, gdy o mały włos nie zastąpił Paula Nesbita w Blitzkrieg. Drugim gitarzystą jest Sean Jefferies. Sean jest z nami od 2006 roku, więc… jest drugim najdłużej przebywającym w zespole gitarzystą, zaraz po Liamie! Spotkałem go kiedyś grając metalowe covery i zaproponowałem, by do nas dołączył. Ian “Fuzz” Fulton jest naszym basistą. Na początku był naszych technicznym od gitar, ale w 2009 roku zagrał na koncercie na basie w ramach zastępstwa i tak już u nas został.
Teraz, gdy już możemy posłuchać ”The Slaughter Never Stops”, waszego najnowszego krążka, czy uważasz, że udało wam się upchnąć na nim wszystko to, co chcieliście? Czy jesteś zadowolony z efektu końcowego?
Mogę powiedzieć, że to był nasz najlepiej dopracowany jak dotąd owoc pracy wszystkich członków kapeli. Nowy album brzmi tak jak sobie wyobrażałem nasze brzmienie po roku 1986, gdybyśmy się wtedy nie rozpadli. A ponieważ prasa muzyczna to potwierdza, to mogę powiedzieć, że tak - jesteśmy zadowoleni z tego jak brzmi nasza nowa płyta.
Silnie uczepiliście się korzeni na tym albumie. Wyraźnie słychać, że nowe wydawnictwo jest spadkobiercą waszych poprzednich płyt. Nie kusiło was, by poeksperymentować i poodkrywać jakieś inne muzyczne rewiry? Wielu tak czyni.
Piszemy teraz nowe utwory, które znajdą się na naszym kolejnym wydawnictwie. Rozważaliśmy wiele spraw w zespole. Będziemy jednak twardo trzymać się sprawdzonej oldschoolowej formuły brytyjskiego metalu na dwie gitary i to w stu procentach.
“The Slaughter Never Stops” jest piekielnie chwytliwym tytułem. Co was zainspirowało do stworzenia takiej nazwy? Czy to zwykła chęć dowalenia naprawdę mocarnym tytułem czy kryje się za tym coś jeszcze?
Ten tytuł pojawił się u nas dawno temu, jeszcze za czasów przed rozpadem. Myślę, że z biegiem czasu nabrał ostrości. Slaughter never stops - podobnie Avenger! Deklaracja naszej determinacji. Ten tytuł nie jest jakimś tam przypadkowym hasłem, pozbawionym znaczenia.
Okładka w swej surowości i prostocie nawiązuje do waszych poprzednich płyt.
Chcieliśmy pokazać nasze zespolenie z klasycznymi korzeniami w każdym możliwym miejscu. Ta okładka to takie niezbyt oczywiste i dość subtelne nawiązanie do tego motywu. Dzięki niej możemy jasno wyrazić, że wcale się nie zmieniliśmy i jeżeli podobają ci się nasze stare albumy, to ten też powinien ci podpasować.
Kiedy powstał materiał, który pojawił się na nowej płycie?
Jakoś tak między 2004/2005 a 2009 rokiem. Wtedy napisaliśmy jakieś trzy czwarte wszystkiego, co można usłyszeć na najnowszym albumie. Nie umieściliśmy na nim wielu ciekawych pomysłów, które wypracowaliśmy, więc kto wie, może je wykorzystamy przy najbliższej okazji.
Czy czuliście spore ciśnienie, gdy pisaliście nowy materiał? Czy obawialiście się, że możecie nie sprostać swoich albo cudzych oczekiwań?
Tak. NWOBHM jest bardzo subiektywnie postrzeganym gatunkiem i naturalnie nie jest możliwym, by jeszcze raz wejść w swoją skórę - samego siebie sprzed trzydziestu lat… Słuchaliśmy naprawdę sporo metalu od roku 1986. Obawialiśmy się trochę, że do naszej muzyki przenikną pewne wpływy, których wcale tam nie chcemy. Tak samo z brzmieniem! Chcieliśmy albumu, z którego będziemy dumni, a to także wymaga odpowiedniej prezencji materiału. Zwłaszcza, że chodziło także o nasz czas i nasze pieniądze, gdyż kosztów nagrania nie pokrywał nam wtedy żaden kontrakt płytowy. Dlatego ciągle byliśmy wobec siebie bardzo krytyczni. W efekcie jednak udało nam się uzyskać rezultat, który zadowolił większość naszych fanów.
Podczas sesji nagraniowej często zmieniała wam się koncepcja całokształtu?
Niezbyt. Nie natrafiliśmy też na żadne znaczne przeszkody. To wszystko zasługa naszego dźwiękowca Deana Thompsona i jego wsparcia. Jest naprawdę utalentowanym muzykiem oraz inżynierem dźwięku. W dodatku w pełni rozumiał to, co Avenger chciał osiągnąć na tym nagraniu. Dzięki jego profesjonalnemu podejściu nie mieliśmy żadnych większych problemów podczas sesji. Jest to też w dużej mierze zasługa naszej ciężkiej pracy i starannemu przygotowaniu.
W tekstach dotknęliście bardzo wielu zróżnicowanych tematów. Kto był odpowiedzialny za pisanie tekstów na płycie?
Wszystkie liryki stworzyłem ja do spółki z Ianem.
Motywem przewodnim “Decimated” jest tytułowa decymacja czyli dziesiątkowanie - metoda dyscypliny używanej w rzymskiej armii. Co was zainspirowała do skupieniu się na czymś takim w utworze?
Oglądałem film o upadku cesarstwa rzymskiego. W pamięci utkwiła mi scena, w której centurion ustawił okrytą niesławą kohortę legionu na bardzo wysokim akwedukcie i spychał z niego co dziesiątego żołnierza. Zrobiło to na mnie naprawdę duże wrażenie, więc postanowiłem przelać to do utworu.
Czy “Fields of the Burnt” jest o oblężeniu Montsegur?
Tak. Odwiedziłem Montsegur w 2006 roku, gdyż bardzo byłem zainteresowany tym miejscem, odkąd przeczytałem o nim w książce “Święty Graal, Święta Krew”, jeszcze w osiemdziesiątym czwartym. Stałem u podnóża tej góry na polu, gdzie spalono dwustu dwudziestu pięciu heretyków. Wtedy też uformowały mi się w głowie pierwsze zręby tego utworu. “In Arcadia Go!” też wtedy zaczynało nabierać kształtów, gdyż ten utwór nawiązuje do legend ludowych z Langwedocji, regionu Francji, w którym leży Montsegur.
Mam niejasne przeczucie, że “Flayer Psychosis” nawiązuje do tej samej postaci, która zainspirowała Slayerowy “Dead Skin Mask” oraz świetny film pod tytułem “Teksańska Masakra Piłą Mechaniczną”. Mówię o amerykańskim seryjnym mordercy Edzie Geinie. Czy trafiłem?
Zgadza się, ten utwór jest o Edzie Geinie! Ian stworzył tekst do tego utworu. Bardzo mądrze nawiązał w nim do tego jaki efekt na zachowanie mordercy psychopaty miały jego relacje z matką.
O czym jest “Into the Nexus”?
Tekst w tym utworze dotyczy prędkości światła i teorii o tym, że można się poruszać z taką prędkością. Nawiązuje też do każdej niebezpiecznej wypraw, która przekracza próg tego, co jest znane. Tekst powstał w tym samym okresie, w którym doszły do nas wieści o pierwszych eksperymentach w Wielkim Zderzaczu Hadronów. Wielu wtedy uważało, że cały ten projekt jest bardzo niebezpieczny.
Na nowym albumie znalazł się także cover Iron Maiden. Podejrzewam, że wiele osób was już o to pytało. Dlaczego Iron Maiden i dlaczego akurat “Killers”?
A dlaczego nie? Graliśmy ten utwór przez spory kawałek czasu i mieliśmy świadomość, że nam dobrze wychodzi. Zaznaczę, że osobiście nie potrafię zdzierżyć coverów, które kaleczą oryginał. Graliśmy ten numer na żywo w 2009 roku na kilku koncertach i odbiór był bardzo pozytywny. Nagraliśmy go także w studio, a po namowach naszych znajomych umieściliśmy go na nowym albumie.
Jakie macie plany na przyszłość? Jakieś koncerty czy trasy o których powinniśmy wiedzieć?
Nasz pierwszy koncert w nowym roku będzie na Brofest pod koniec lutego. Póki co, mamy ustalone kilka występów - zarówno klubowych jak i festiwalowych - we Francji, Niemczech Belgii i w Wielkiej Brytanii. Na pewno do nich dołączą kolejne!
Wielkie dzięki za poświęcony nam czas. Czy masz jakąś wiadomość, którą chcesz przekazać fanom?
Wielkie dzięki wszystkim, którzy zdecydują się nas wspierać. Obadajcie koniecznie nowy album “The Slaughter Never Stops”. Pozdrawiam!
Przeprowadzono: luty 2015

1 komentarz:

  1. Najnowszy album pierwsza klasa. Niestety nie załapałem się na pierwsze wydanie jewel case z tą klimatyczną okładką. Pozostał digipack z czachami.
    Czekam na kolejną płytę.
    Oficjalna strona zniknęła, został tylko fejsbuk.
    W sumie jest moda na ponowne nagrywanie starych płyt.
    Blood Sports bym nie ruszał, ale Killer Elite plus bonusy z dema 1982 i singla ponownie nagrane, to byłaby prawdziwa gratka. Może by ponowny wywiad z kimś Avenger przeprowadzić i coś dopytać?

    OdpowiedzUsuń