Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Helstar. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Helstar. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 18 maja 2017

Helstar - Vampiro





Helstar - Vampiro
2016, Ellefson Music Productions

Helstar to zespół, który zawsze i jednoznacznie będzie się kojarzył z pierwszej klasy amerykańskim power metalem. Ichnie cztery świetne albumy, wyplute w latach osiemdziesiątych, stanowią istne kompendium prawdziwego heavy metalu. Każdy z nich brzmiał unikatowo i dysponował własnym klimatem oraz wymową, będąc przy tym uzbrojonym w szereg prawdziwie zabójczych hiciorów. Niezależnie od tego czy preferujemy surowość i pierwotną dzikość “Burning Star”, potęgę “Remnants of War”,  energię “A Distant Thunder” czy architektoniczną dokładność “Nosferatu”, Helstar stanowi istną kwintesencję dobrej i estetycznej muzyki. Nowsze albumy, nagrane w XXI wieku, nie niosą ze sobą już takiej dawki dostojności i majestatu. Choć nadal wyczuwalny jest w nich kunszt kompozycyjny i talent muzyczny, to brzmią do siebie podobnie, brakuje w nich zadziorności, organicznego mięsa i generalnie wyczuwalny jest brak tej charakterystycznej iskry, która sprawiała, że klasyczne albumy Helstar były wyjątkowe. I to nie nostalgia sprawia, że odbiór nowszego katalogu Helstar jest inny, lecz sama jego zawartość.

Czytając najnowsze wywiady z muzykami Helstar, można się przekonać jaką wizję chcieli umieścić na swojej najnowszej płycie, zatytułowanej “Vampiro”. Cóż, nie trzeba być geniuszem detektywistycznego rzemiosła jak nasz polski Batman o wyglądzie Duke Nukema, by skojarzyć jasne nawiązanie do “Nosferatu” - albumu Helstar, który przez chyba zdecydowaną rzeszę fanów jest uznawany za ich najlepszy. Muzycy zresztą się nie kryją z tym, że miało to być jasne nawiązanie i, choć nie kontynuacja, to “zmodernizowane” przedłużenie motywu.

Może w zamyśle “Vampiro” miało być duchowym przedłużeniem “Nosferatu”, to w praktyce jednak nie jest. No dobra, może trochę jest. Ale tak tyci, tyci.

Nie da się jednak ukryć, że znajdziemy sporo mimowolnych nawiązań do utworów znanych z “Nosferatu” - czy poprzez przytaczanie ich nazw w tekstach czy poprzez same tytuły (malediction benediction). Nie mówiąc już naturalnie o samej wampirzej tematyce tekstów, gdyż, o ile się nie domyśliliście, “Vampiro” jest albumem koncepcyjnym zorientowanym trochę wokół “Draculi” Stokera, a trochę wokół jej ekranizacji z Christopherem Lee.

“Vampiro” boryka się też z tym, co doskwiera wszystkim nowym wydawnictwom Helstar - brzmieniem. Nie jest położone totalnie na łopatki, ale nie da się ukryć, że jest to istotny punkt licujący na odbiór albumu. Rozwiązania studyjne są zwyczajnie nieco drażniące - perkusja (suchy werbel, wysoko brzmiąca stopa), gitary (czuć w nich komputerową pracę studyjną, ale na szczęście nie brzmią całkowicie tragicznie), przeklejanie powtarzających sęe refrenów i zaśpiewów… Brzmienie przypomina nieco nowsze albumy Exodus czy Overkill, zresztą ci którzy słyszeli ostatnie płyty Helstar będą wiedzieli o co chodzi, bo znowu inżynierią dźwięku zajął się Larry. Innymi słowy brzmienie nie jest tragiczne, ale to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej. Ciekawostką jest fakt, że Larry’ego przy miksie wspomógł Bill Metroyer, znane nazwisko, które stało za brzmieniem “Distant Thunder” i “Nosferatu”. Nie żeby to cokolwiek zmieniało.

“Vampiro” jest albumem m na wskroś gitarowym, więc ci którzy lubią solówki będą zadowoleni. Obaj gitarzyści, w tym nowy nabytek Andrew Atwood, popisali się nieziemsko. W samych utworach naprawdę wiele się dzieję i jest to duży plus. Kompozycje przypominają kalejdoskopy - ciągle zmieniają swoja naturę i aurę. Nie spotkamy się z czymś takim, że po pierwszych 15 sekundach możemy się domyślić jaki będzie dalszy los kompozycji przez następne 5 minut. Dzięki temu naprawdę czerpie się przyjemność ze słuchania tego wydawnictwa. I to bardziej do mnie przemawia niż Helstar na ostatnim “The Wicked Nest” czy jeszcze poprzednim “Glory of Chaos”.

Pod żadnym pozorem nie można powiedzieć że “Vampiro” to średnia płytka, odcinanie kuponów, jechanie na nostalgicznym nawiązaniu czy coś w ten deseń. Niezależnie od tego czy postawimy to obok “Nosferatu”, do którego ma w pewien sposób nawiązywać, to nadal otrzymujemy godne wydawnictwo. W dodatku czuć, że wszyscy muzycy tutaj dali z siebie naprawdę dużo, włącznie z Jamesem Riverą za mikrofonem. Gość pięknie zróżnicował swoje partie i w pełni wykorzystał warunki jakimi aktualnie dysponuje. Dodając do tego ścieżki perkusji, gitar, basu i samą aranżację tego wszystkiego, gdyż ciekawe kompozycje będą nam towarzyszyć aż do samego końca trwania albumu - no, jest co kontemplować. Fakt, jest na płytce kilka aspektów, które irytują lub po prostu nie zachwycają tak jak powinny, ale duża część potencjału została zrealizowana.

Ocena: 4,5 / 6

środa, 2 grudnia 2015

Helstar - Burning Star




Helstar - Burning Star
1984/1999, Century Media

Ten album można streścić w czterech słowach - niesamowity debiut, ponadczasowy klasyk. Ciężko jest opisać słowami jak bardzo Helstar zawojowało amerykański power metal swoimi pierwszymi albumami. Na ich płytach to, co najlepsze w latach osiemdziesiątych, zostało ciasno upakowane, skondensowane i sprasowane, przez co możemy tego doświadczyć ze zdwojoną siłą.

Utwory są proste, produkcja dźwięku jest prosta, a jednak jest to prawdziwie magiczny album. Helstar nagrało jeszcze kilka innych albumów i wiele z nich posiada tę specyficzną niepowtarzalną magię. Taki też jest ich debiutancki krążek, na którym znajduje się wiele ich najlepszych utworów. W dodatku, takich przejawów geniuszu jak sola w "Toward the Unknown" czy niepowtarzalny klimat w "Run with the Pack" nie idzie nie szanować.

Kluczowym momentem jest właśnie wspomniany "Run with the Pack" - ta kompozycja jest bodaj najlepszym utworem, jaki kiedykolwiek nagrało Helstar. Ten złowieszczy numer łapie za jaja wszystkich fałszywych knypów i bezlitośnie ściska mosznę w potężnym wilczym chwycie śmierci. Tutaj nie ma miejsca na beztroskie baraszkowanie w melodyjkach i podpierdunkach - prawdziwy power metal z mocnymi gitarami i złowieszczym nastrojem atakuje bestialsko. Dodajmy do tego thrashujące "Possession" i "Shadows of Iga", klimatyczny "Dracula's Castle" oraz wypełnione entropią niesamowitości genialne "Toward the Unknown" i "Burning Star", a otrzymamy syntezę takiego metalu, że aż ścina dzieweczkom mleko w sutkach, a mężczyznom plemniory w nasieniowodach.

Wspomnieć należy o dwóch elementach, które trochę nadwyrężają formę tego wydawnictwa. Pierwszy z nich to brzmienie wokali. Niestety, głos Jamesa Rivery ma taki zasięg, że dość słaba produkcja dźwięku nie radzi sobie z jego wysokimi zaśpiewami. Słychać wręcz, że studyjne mikrofony nie wyrabiały z rejestrowaniem tak wysokich dźwięków. W efekcie mamy tutaj trochę piania, które zostało zamaskowane pogłosem. Jest to pewnym zgrzytem, jednak mi na przykład to nie przeszkadza. Nie wszyscy jednak lubią takie rachityczne brzmienia z lat osiemdziesiątych. Drugim jest brzmienie gitar, które sam Rivera i Barragan określili jako "bzyczenie komara", chełpiąc się tym jakie to ich nowe albumy mają potężne brzmienie. No nie ma tutaj tragedii takiej jak na pierwszych dwóch albumach Razor, gdzie gitary rzeczywiście brzmią jak bzyczenie komara, ale trzeba przyznać, że album mógłby brzmieć lepiej. Jednak nie powiedziałbym, by brzmienie nowych płyt Helstar było lepsze. Paradoksalnie, do takiej muzyki właśnie najlepiej pasuje ciepłe, mięsiste, organiczne brzmienie z lat osiemdziesiątych, a nie to zimna, nienaturalna, nieczytelna, wypolerowana technologiczna papka. Zważcie na heavy metal, staruchy, bo mimo tego wszystkiego "Burning Star" bez problemu przechodzi próbę czasu, podczas gdy nowsze albumy Helstar już nie, a powstały przecież raptem parę lat temu.

Ocena: 5/6

piątek, 22 maja 2015

Helstar - wywiad



ZA UŚMIECHAMI I DOBRZE SKROJONYMI GARNITURAMI TKWI DEMON
Ten teksański zespół to klasa sama w sobie i przy okazji wręcz żywa legenda. Nieśmiertelne klasyki w postaci “Burning Star”, “A Distant Thunder” i “Nosferatu” są dobrze znane każdemu maniakowi konkretnego amerykańskiego metalu. To nie jest muzyka dla czczych pozorantów i sezonowych spierdolin, to jest kucie prawdziwej stali, z szybkością i agresją. Charakterystyczny głos Jamesa Rivery jest odwiecznym znakiem rozpoznawczym tego zespołu. Choć Helstar adaptuje teraz trochę bardziej nowocześniejsze brzmienie i analogiczne do tego formy muzyczne, to wciąż jest wierne prędkości, sile, ostrej wściekłości i wysokim wokalom. Przeprowadziliśmy wywiad z głównym mózgiem zespołu i jego współzałożycielem - Larrym Barraganem. Dzięki temu, mogliśmy się dowiedzieć kilku ciekawych faktów o nowej płycie, a także między innymi, co nieco o namibijskich muzykach rysujących okładki, meksykańskich odpałach, chrześcijańskich fundamentalistach spod znaku Freda Phelpsa oraz o wciąż obecnym wewnętrznym gniewie i furii, który pcha Helstar do przodu. To jest zespół, który odrzuca sztuczność i koncentruje się na tym, co gra w duszy i w umysłach.
Od czasu "The King of Hell" tworzycie nową sylwetkę power/speed metalu. Słychać wyraźnie, że odchodzicie od klasycznego brzmienia, z którego słyną pierwsze płyty Helstar. Czy według ciebie jest to wyłącznie dalszy krok w naturalnym rozwoju waszego brzmienia?
Larry Barragan: Nie uważam, że jest to jakiekolwiek odejście od przeszłości. Myślę o tym raczej jako o rozwoju. Z biegiem lat moje podejście do tego tematu uległo zmianie. Teraz podobają mi się inne rzeczy niż kiedyś i nie jestem usatysfakcjonowany tym, jak kiedyś brzmieliśmy.
Mimo to istnieją zespoły, jak choćby Battleaxe, Satan czy Minotaur, które nagrywają nowe albumy wciąż brzmiące jak żywcem wydarte z lat osiemdziesiątych - wciąż posiadające tamten klimat, mimo nowoczesnej produkcji.
Nie twierdzę, że już nie będę tworzył niczego, co brzmi jak to, co pisaliśmy w latach osiemdziesiątych. Ja tylko stwierdziłem, że to, co się dzieje, przyszło do nas w sposób naturalny. Nie będziemy wymuszać na sobie grania w określonym stylu, tylko dlatego, że ludzie tego chcą. Zawsze robiliśmy to, na co mieliśmy ochotę my, a nie inni. Myślę, że gdybyśmy starali się narzucić sobie sztywne ramy na to jak chcemy brzmieć, efekt końcowy byłby bardzo sztuczny. Robimy to co robimy i jesteśmy bardzo zadowoleni z tego gdzie się teraz znajdujemy.
Na szczęście nadal pozostajecie wierni szybkości i agresji w muzyce. To zadziwiające, że ciągle jesteście w stanie włożyć tyle furii i emocji w wasze kompozycje. Czy zastanawiałeś się kiedyś, co takiego sprawia, że tworzysz muzykę tak bogatą w złość i nienawiść?
Cóż, kiedy byliśmy młodzi, to byliśmy też bardzo gniewni w stosunku do świata. Do dziś niewiele się w naszym nastawieniu zmieniło. Nadal nie jesteśmy zadowoleni z tego, co się dzieje na świecie, z sytuacji politycznej i środowiskowej. Zdecydowanie jednak nie zapominamy o tym, że kochamy heavy metal, a tak właśnie należy go grać.


Nowy album, zatytułowany "This Wicked Nest" jest solidną metalową robotą. Można się przy nim nieźle bawić i znajdują się na nim niezłe utwory. Co na tym albumie sprawia, że czujesz się szczególnie dumny ze swojej pracy?
Trudno jest na to pytanie odpowiedzieć. Gdy wkładasz w coś takiego bardzo dużo wysiłku, na koniec jesteś dumny ze wszystkiego. Tak mi się wydaję. Jestem bardzo zadowolony słuchając tego albumu. Byliśmy w stanie stworzyć coś nieco innego od wszystkiego, co do tej pory nagraliśmy. Taki jest zazwyczaj cel tworzenia nowego albumu. Nie na tyle by zwieńczyć naszą twórczość, lecz po prostu by się nie powtarzać.
Słuchając nowego albumu zauważyłem, że daliście jeszcze więcej thrashowych riffów niż wcześniej. Czy to tak samo wyszło?
Tak, to właśnie w tych rejonach aktualnie siedzimy. Nie ośmielam się twierdzić, że jesteśmy całkowicie thrash metalowym zespołem, ale na pewno elementy takiej muzyki są u nas widoczne. To jest bardzo duża składowa naszego brzmienia.
Czy sesja nagraniowa należała do gatunku tych cięższych? Natrafiliście na jakieś większe przeszkody?
Nie powiedziałbym żebyśmy mieli jakoś bardzo pod górkę podczas rejestrowania materiału. Większość zrobiliśmy w naszym studio domowym. Najtrudniejszą częścią była nauka tych wszystkich aspektów inżynierii dźwięku do nagrań. Był lekki zakręt z nauką obsługi programu Pro Tools. Jesteśmy zaznajomieni z tą aplikacją, ale wcześniej zawsze towarzyszył nam doświadczony dźwiękowiec, który zajmował się sesją nagraniową.
Pierwszy utwór na płycie różni się w sposób zdecydowany od pozostałych numerów. Czy dlatego właśnie "Fall of Dominion" zostało wybrane na otwieracz?
Gdy słuchasz tego utworu, słychać że nie można go było wstawić w żadne inne miejsce niż numer jeden na płycie. Gdy Rob przyniósł do mnie to intro, wiedziałem, że właśnie to będzie otwieraczem. Nawet się przy tym nie wahałem.



Głos Jamesa Rivery nadal jest znakomity. Co takiego robi, by zachować swoje struny głosowe w takim świetnym stanie?
James tak naprawdę wiele nie robi. Głównie śpi. Odpoczynek jest kluczowy dla dobrej barwy jego głosu. Może śpiewać każdego wieczoru, a powiem, że nawet brzmi lepiej, kiedy śpiewa codziennie. Musi jednak każdego dnia się dobrze wysypiać.
Jak dokładnie wygląda proces tworzenia nowego materiału w Helstar. Czy warstwy tekstowe i muzyczne są budowane oddzielnie? W jaki sposób muzyka łączy się z tekstami na albumie?
W gruncie rzeczy wszystko zaczyna się od gitarowych riffów wysyłanych mailowo między nami. Od tego wywodzi się cały proces budowania utworu. Tekst przychodzi mi do głowy zwykle po tym jak już stworzymy warstwę muzyczną. W ten sposób jest mi łatwiej pracować. Podobnie jest z Jamesem. Preferuje, gdy utwór jest już praktycznie skończony, z bębnami i basem, gdy zabiera się za pisanie tekstu. Koniec końców nie powiedziałbym, żeby to nam komplikowało pracę.
"Isla De La Munecas"... dlaczego hiszpański tytuł dla tego instrumentalnego utworu? Jaka historia kryje się za tą kompozycją?
Tłem dla tego tytułu jest wyspa położona niedaleko Mexico City. Na drzewach, które na niej rosną są powieszone lalki, które podobno są nawiedzone. W tej okolicy utonęła tam kiedyś mała dziewczynka i od tamtej pory ludzie zostawiają tam lalki, by ukoić jej zbłąkaną duszę. Podobała mi się ta nazwa. James nas osobliwie nękał, byśmy w końcu zrobili jakiś utwór instrumentalny. Tutaj do gry wszedł Jeff Loomis, nasz dobry przyjaciel, który od zawsze chciał dla nas coś fajnego napisać. Gdy zacząłem tworzyć muzykę do tego wałka, stwierdziłem, że będzie to znakomita okazja do wspólnej pracy z Jeffem. Zadzwoniłem do niego, przedstawiłem sytuację, a on od razu się zgodził. Efekty widać na płycie. Jestem niezmiernie dumny z tego motywu.
Uważam, że "Defy the Swarm" jest najbardziej chwytliwym, a przy okazji najbardziej agresywnym utworem na nowym albumie. To czysta brutalność, zwłaszcza z tymi dzikimi wokalami Jamesa. Aż muszę spytać, dlaczego to nie ten utwór został wybrany na otwieracz? Czyż taka kompozycja nie zasługuje na to, by stać w pierwszym rzędzie?
Na dobre trzeba trochę poczekać (śmiech). Ułożyliśmy utwory w ten sposób, by album miał stopniowo narastającą dynamikę. Znaczenie jakie jest ukryte za tym utworem dotyczy tego, by niezależnie od okoliczności zawsze upierać się przy swoim zdaniu, być sobą i samemu o sobie decydować. Nie można dopuścić do sytuacji, gdy to ktoś inny stanowi o naszym losie. Zbyt często ludzie chcą ograniczać ciebie oraz to kim jesteś. Czasem trzeba takie negatywne jednostki wyeliminować ze swojego życia.
W "Cursed" nieco zawalniacie. Czyżbyście się przestraszyli własnej prędkości i agresji czy po prostu chcieliście dodać trochę różnorodności do zawartości muzycznej płyty?
Ha, to ci dopiero (śmiech). Nie, po prostu chcieliśmy zrobić coś, co miało by taki złowieszczy klimat w sobie i zawierało by jakieś doomowe elementy. Jest to dla nas zupełnie odmienny sposób pisania utworów i poniekąd tak jak powiedziałem wcześniej, jest to element naszego rozwoju i chęci zrobienia czegoś odmiennego.
"Magormissabib"... Mógłbyś nam co nieco opowiedzieć o tym utworze? Ma bardzo interesujące outro. No i dość dziwny tytuł.



Pierwszy raz trafiłem na to słowo oglądając CNN. Bardzo mnie zaintrygowało. Tego słowa użył Kościół Baptystyczny Westboro w kontekście Stanów Zjednoczonych. Może kojarzysz, to ci od tych tekstów, że bóg nienawidzi tego i tamtego, bóg nienawidzi pedałów, bóg nienawidzi wojska i tak dalej. Słowo pochodzi z Biblii i oznacza "strach z każdej strony". Zacząłem drążyć temat i okazało się, że związana jest z nim dość krwawa historia w Biblii, w której prorok prosi boga o zniszczenie jego wrogów i ich ziemi. Jednak, jeżeli przyjrzysz się tekstowi utworu, to zauważysz, że można go także zinterpretować od strony politycznej. Outro do tego utworu nagrałem przy pomocy efektu Electro-Harmonix Ravish Sitar. Jest tam nałożonych na siebie z piętnaście  czy szesnaście gitar. Chciałem by brzmienie było bardzo mroczne i pełne zadumy. Wyszło całkiem nieźle.
Gitarę basową na albumie nagrał Matej Susnik, z którym już mieliście okazję pracować wecześniej. Czy wszystkie partie basowe, które słyszymy na "This Wicked Nest" są jego autorstwa? Co się aktualnie dzieje z Jerrym i kto będzie grał na basie podczas waszych występów?
Matej nagrał cały bas na płytę, gdyż Jerry trochę nie domaga. Jerry bardzo pragnie być częścią naszego zespołu, jednak stwierdziliśmy, że dla dobra jego i jego rodziny, najlepiej będzie jeżeli z nami nie zagra. Nie chcemy go zastępować kimkolwiek innym, gdyż według mnie byłoby to podłe i niesprawiedliwe, względem jego osoby. Dlatego, póki co, będziemy grać z muzykami sesyjnymi. Na trasie po Europie za Jerry'ego zagra Matej, a po Stanach Garrick Smith. Obaj są świetnymi basistami i możemy czuć się prawdziwymi szczęściarzami, że znaleźliśmy uzupełnienie takiej klasy.
Kto jest autorem okładki do "This Wicked Nest"? Czy możesz nam też powiedzieć, co ona ma sobą prezentować?
Johan de Jager jest jej twórcą. Zabawne jest, że ludzie nie ogarniają tego, co jest na okładce. Zdarza im się nawet ją oceniać bez zagłębienia się w tematy poruszane na albumie. Okładka w gruncie rzeczy wyraża to, że za uśmiechami i dobrze skrojonymi garniturami tkwi demon. Ten demon jest zepsuciem i władzą. To on wypowiada wojny niewinnym. To on jest terroryzmem i nienawiścią. Taki jest świat "This Wicked Nest".
Od "Sins of the Past" wasze logo uległo pewnej zmianie. Jest trochę bardziej zaostrzone. Kto stoi za tą kosmetyką?
Stwierdziliśmy, że nasza logówka wymaga odświeżenia. Taka była decyzja całego zespołu. Nie chcieliśmy jej kompletnie zmieniać, tylko lekko poprawić.


Fani Helstar czekali długie cztery lata na nowy album. Co się działo w przerwie między wydaniem "Glory of Chaos" oraz "This Wicked Nest"?
Po drodze wydaliśmy także koncertówkę oraz DVD. Wypadła też trzydziesta rocznica założenia naszego zespołu, więc nie dość, że zrobiliśmy trasę promującą "Glory..." to jeszcze wyruszyliśmy w trasę z okazji jubileuszu. To nie jest tak, że w tym czasie nic nie robiliśmy, trochę się jednak działo. Po powrocie z tras zabraliśmy się za przygotowanie materiału na "This Wicked Nest".
Czy myślałeś już może kiedyś o tym co jest twym najważniejszym osiągnięciem w twojej muzycznej karierze?
To zabawne, gdyż chyba bym w takiej sytuacji wskazał aktualny punkt w którym się znajduję. Mój zespół jest bardziej popularny niż kiedykolwiek wcześniej. Ciągle koncertujemy poza granicami naszego kraju. Ty nadal zadajesz mi pytania. Chyba jesteśmy w najlepszym z możliwych momentów.
A zaczęło się wiele lat temu z "Burning Star"... Co sądzisz o tym albumie, gdy spoglądasz na niego z perspektywy czasu?
Wszystkie nasze albumy są dla mnie ważne, lecz ten jest szczególny. To właśnie on jest naszym początkiem. Czy się to podoba czy nie, to jest nasz punkt startowy. Byliśmy raptem dzieciakami i przy okazji niezbyt dobrymi muzykami. Ciągle się jeszcze uczyliśmy. Był to w pewien sposób szczególny okres niewinności.
Czy uważasz, że wasze ostatnie dzieło nadal jest podobne do waszych albumów z lat osiemdziesiątych?
Tylko nasze nastawienie pozostało niezmienione. Muzyka jest o kilka poziomów wyżej od czegokolwiek z "Burning Star". Jednak nadal chcemy pisać najlepsze utwory jakie tylko jesteśmy w stanie z siebie wycisnąć, dokładnie tak jak kiedyś.



Zastanawiam się dlaczego nazwaliście swój zespół jako Helstar bez jednego L w środku?
Nazwę wymyślił nasz kumpel John Diaz. Grał nawet z nami na samym początku istnienia zespołu. Stwierdziłem, że wywalenie L ze środka sprawi, że będziemy mieli nazwę, która ma jedną literę w środku, a z nią już będzie można zrobić coś ciekawego w logo. Tylko o to chodziło.
W 2007 roku James Rivera powiedział w wywiadzie z Pure Metal, że podpisaliście kontrakt z AFM Records na cztery albumy. Czy to oznacza, że "This Wicked Nest" jest ostatnią płytą dla AFM? Z kim zamierzacie w takim razie współpracować w przyszłości?
Ta, to był ostatni album dla AFM. Jednak jestem spokojny i uważam, że nie mamy czym się martwić. Póki co, mamy album do wypromowania i myślę, że wkrótce usiądziemy z AFM i osiągniemy porozumienie, które zadowoli każdą ze stron.
Czy jesteś nam w stanie powiedzieć, co się tak właściwie zdarzyło między Jamesem a Larrym Howe i Geoffem Thorpem z Vicious Rumors? Jak można było przeczytać w oświadczeniu Jamesa opublikowanym przez Blabbermouth.net, opuścił on szeregi VR, gdyż Geoff uderzył go butelką w głowę. Jakie było źródło tego konfliktu? Co ciekawe w 2009 roku graliście wspólnie z nimi na Headbangers Open Air, a James nawet dołączył do Vicious Rumors na scenie i zaśpiewał z nimi swoje kawałki z "Warball".
Nie wiem dokładnie od czego to się wszystko zaczęło. Napięcie narosło i w końcu stało się coś strasznego. Tak czy owak James i członkowie Vicious Rumors już się pogodzili. To dobrze, ponieważ uwielbiam Geoffa. Jest moim dobrym kumplem i bardzo mnie ta cała sytuacja poirytowała.
Czy śledzisz to, co się dzieje aktualnie w obozie Vicious Rumors lub ogólnie na amerykańskiej scenie power metalowej?
Nie zaprzątam sobie tym głowy. Wiem, że mają jakieś zmiany w składzie, chyba na miejscu wokalisty i gitarzysty, jednak nic więcej oprócz tego.



Bardzo ci dziękuję za umożliwienie powstania tego wywiadu. Z zainteresowaniem przyglądam się kolejnym poczynaniom Helstar. Na koniec, proszę cię o kilka słów dla polskich metalmaniaków...
Wielkie dzięki za świetne pytania. Mam nadzieję, że wrócimy jeszcze do naszych fanów z Polski. Graliśmy u was raz z Vicious Rumors i był to naprawdę niesamowity koncert ze znakomitą publicznością. Do zobaczenia wkrótce!

przeprowadzono: kwiecień 2014