czwartek, 3 września 2015

Turbo - wywiad



W ZESPOLE MAMY PEŁNĄ DEMOKRACJĘ
Turbo bezdyskusyjnie należy do czołówki polskiego metalu i to już od dobrych kilku dekad. Ich muzyka zawiera wiele różnorodnych elementów, które spodobają się każdemu fanowi metalu, który lubi konkretną i dopracowaną sztukę najwyższej klasy. Płyty takie jak „Dorosłe Dzieci”, „Kawaleria Szatana” czy „Ostatni Wojownik” trwale zapisały się złotymi literami na wykutej z litej stali tablicy polskiej muzyki. Jak się okazuje nie trzeba sobie wcale fundować wycieczki w czasie, by zostać powalonym kunsztem i finezją tego zespołu, gdyż najnowsza płyta studyjna Turbo jest doskonałym albumem. Wydawnictwo zatytułowane „Piąty Żywioł” jest wysokociśnieniową dawką świetnej muzyki i prawdziwego dobrego smaku. Między innymi o tej płycie, a także i o tych starszych, rozmawiałem z umysłem, który stoi za Turbo już od wielu, wielu lat…
Przede wszystkim chciałbym pogratulować wspaniałej płyty. Bardzo mi się podoba najnowszy album i myślę, że żaden fan Turbo nie powinien przechodzić obok niego obojętnie. Jednak niezmiernie mnie ciekawi dlaczego zdecydowano by nowe wydawnictwo nosiło tytuł „Piąty Żywioł”?
Wojciech Hoffmann: Z tytułem był pewien problem. Długo go szukaliśmy, a nie mieliśmy jeszcze napisanych tekstów. W końcu z tych wszystkich propozycji, które sobie wymyśliliśmy, żadna nam nie pasowała. Gdy Tomek zaczął pisać teksty, nagle okazało się po ich przeczytaniu, że „Piąty Żywioł” będzie fajnym tytułem na płytę. Natomiast co on oznacza: są cztery żywioły – woda, ogień, ziemia i powietrze. Jeżeli jest ziemia to na tej ziemi jest człowiek – ten który uprawia tę ziemię, który żyje, kocha i zabija. Wszystkie działania człowieka dają nam ten piąty żywioł.
Tomek Struszczyk miał wolną rękę w pisaniu tekstów do utworów czy też miał jakieś wytyczne tudzież był przez kogoś wspomagany?
Tak, miał wolną rękę. To jest naturalna metoda, żeby każdy miał wolną rękę w zespole. My mamy wolną rękę w pisaniu muzyki, a Tomek w pisaniu tekstów do utworów. Zwłaszcza, że naszym zdaniem pisze bardzo dobre teksty i jesteśmy zadowoleni z efektów jego pracy. Wreszcie mamy dobre liryki w utworach od czasów, gdy teksty do utworów pisał nam, już nieżyjący, Andrzej Sobczak. Potem z nimi było średnio. My naturalnie nie zwracaliśmy na to zbyt szczególnej uwagi, bardziej skupiając się na muzyce. Prawdą jednak jest, że tekst jest strasznie ważnym elementem piosenki, ponieważ ludzie się z nim utożsamiają. Zauważ, że trudno się utożsamiać na przykład z taką „Legendą Thora”. Nie chodzi o to, że mamy pretensje do Grzegorza, że pisał takie teksty a nie inne, naturalnie my też musieliśmy je wtedy zaakceptować. Miał wtedy naszą zgodę na taki kształt warstwy tekstowej. Natomiast Tomek sięga w tekstach po zupełnie inną wartość.
Czy tak jak w przypadku „Strażnika Światła” mamy do czynienia z albumem koncepcyjnym, który ma określony motyw przewodni, w tym przypadku samego człowieka?
W sumie zastanawialiśmy się nad tym ostatnio czy ten tytuł znajduje swe odzwierciedlenie w tekstach utworów zawartych na albumie. W ten sposób rzeczywiście można powiedzieć, że istnieje jakiś wspólny koncept, choć w warstwie muzycznej już jest go mniej.
Kto jest autorem okładki i według czyjego konceptu została ona przygotowana? Kto był pomysłodawcą by na okładkę wstawić tę źrenicę na tle zachmurzonego nieba?
Za pomysłem stoją chłopaki z Metal Mind, a dokładnie Jarek Wieczorek. Dostaliśmy jeszcze inną propozycję na projekt okładki od naszego przyjaciela. Nie wybraliśmy jej gdyż, choć była bardzo dobra. Była taka… tradycyjna, bardzo metalowa. Pomyśleliśmy sobie z Darkiem, wydawcą Metal Mindu, że czas nieco zmienić oblicze i wizerunek zespołu, wiadomo że jesteśmy już starszymi panami i nie będziemy straszyć jakimiś potworami (śmiech). Zresztą nawet promocyjna sesja fotograficzna była nieco inna, byliśmy poubierani tak elegancko w garnitury. Dlatego została wybrana ta okładka, gdyż była… nienachalna.
Poza tym trzeba przyznać, że bardzo dobrze pasuje do muzyki na albumie.
Tak, dokładnie tak! Sam tak powiedziałem, gdy dostałem naszą płytę w końcu ręki. Okładka idealnie współgra z zawartością muzyczną. Łączy się z nią w jedną całość.
Album został zarejestrowany w studiu Perlazza. Czy weszliście do studia z w pełni dopracowanym materiałem, czy też coś powstawało na gorąco, w trakcie sesji nagraniowej?
Wszystko było już przygotowane zanim weszliśmy na nagrania. Szybko się ze wszystkim uwinęliśmy.
A kiedy powstał materiał na „Piąty Żywioł”?
Całość powstała generalnie w trzy tygodnie na próbach. Wtedy zgrywaliśmy to, co mieliśmy przygotowane wcześniej. Dwa utwory jeszcze doszły z pierwszego etapu przygotowania, czyli sprzed dwóch lat. Wtedy miał się ukazać nasz nowy album. Mieliśmy przygotowane już pięć kawałków, jednak wtedy od nas odszedł Tomasz Krzyżaniak. Wrócił do nas Mariusz Bobkowski i nie było już czasu, by dokończyć pracę nad płytą. Opuściliśmy proces tworzenia, aż do teraz, gdy stwierdziliśmy, że już czas, że jesteśmy na tyle zgrani, by tę płytę nagrać. Od tego momentu sam proces definiowania utworów trwał już bardzo krótko.
Ciekawe, że „Strażnik Światła” też powstawał na jesieni. Nie wiem czy jest to kwestia aury charakterystycznej dla tej pory roku, ale czyżby łatwiej się wam pracowało jesienią?
Nie mam pojęcia. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Rzeczywiście, „Strażnik…” powstawał w tym samym momencie… ale myślę, że jest to tylko przypadkowa zbieżność.
Kto jest autorem riffów i melodii pojawiających się w utworach?
W zespole mamy pełną demokrację. Większość materiału omawiamy wspólnie i wszyscy razem pracujemy na próbach. To widać na naszych płytach, od lat stosujemy taką politykę, że wpisujemy wszystkie nazwiska w miejsce autorów muzyki. Dzielimy to po prostu między sobą. Wszyscy są odpowiedzialni za ostateczny obraz utworów.
Wasze brzmienie na „Piątym Żywiole” jest bardzo takie, kolokwialnie rzecz ujmując, heavy metalowe. Jest potężne, lecz jednocześnie przejrzyste. Kto odpowiadał za produkcje dźwięku?
Przemysław „Perła” Wejmann. On się zajmował wszystkim, co było związane z dźwiękiem. My nawet nie braliśmy w tym udziału, co z początku było dla nas szokujące. Jak mi zaproponował taki sposób pracy, to go wyśmiałem – no jak to ja mam nie chodzić do studia i nie słuchać tego co zrobiłem? Na to on mi mówi, żebym poczekał, potem będę siedział w studio jak on będzie czyścił ślady, będzie na nich pracował, robił to i tamto, wtedy będzie czas żeby się ustosunkowywać do tego, co zostało zarejestrowane. Dostawaliśmy wieczorami kilka zgranych utworów i potem prowadziliśmy całą dyskusję o tym co na nich ewentualnie zmienić. Wysyłaliśmy mu swoje uwagi i potem znowu dostawaliśmy utwory już z poprawkami. W ten sposób zgraliśmy całą płytę. Następnie na jeden dzień weszliśmy do studia, by dokonać kilka zabiegów kosmetycznych. I to wszystko. „Perła” wykonał kawał fantastycznej roboty. Jesteśmy z tego niesamowicie zadowoleni. Ponadto stworzył nam świetne warunki, w tym także psychiczne. Było bardzo dużo spokoju i przyjaznej atmosfery.
Na pewno o wiele przyjemniej nagrywa się bez nerwów (śmiech).
Ta sesja odbyła się bez jednej awantury, bez jednej kłótni. Było naprawdę spokojnie i przyjemnie.
Wrócę jeszcze na chwilę do struktury kompozycji utworów na płycie. Naprawdę, bardzo mi przypominają aranżacje wczesnych utworów Turbo. Zastanawiam się czy tak po prostu wyszło czy też takie było założenie, które wam przyświecało od początku.
Od samego początku tak miało być. Po nagraniu „Strażnika…” powiedziałem od razu, że następna płyta to będą proste, krótkie utwory. Taka piącha na temat, bliżej „Kawalerii…”, bliżej pierwszych płyt.
Czyli bez wymyślania cudów na kiju.
Tak, dokładnie tak.
Jak widać to się bardzo sprawdza. Utworem, który wyróżnia się na płycie jest anglojęzyczny „This War Machine” w którym wokale Tomka są bardzo wysokie i bardzo zadziorne. Skąd się wziął pomysł na taką stylistykę na tym utworze?
(Śmiech) Jak Tomek usłyszał riff i mój obrzydliwy śpiew, wyłem tam jak kojot, stwierdził, że to nie jest w jego normalnej skali śpiewu. Nie chciał tego śpiewać niżej i postanowił poeksperymentować z ostrym falsetem. Wysłał mi próbkę, która była po prostu wow. Musieliśmy to tak nagrać, a angielski tekst do tego po prostu pasował.
Dlaczego jest tylko jeden utwór po angielsku?
Większość albumu jest po polsku, bo jesteśmy w Polsce. Do słuchaczy u nas tekst po polsku trafi szybciej niż tekst w innym języku. Zwykle nagrywaliśmy płyty po polsku, a potem także ich angielskie wersje, więc będzie także „Piąty Żywioł” po angielsku.
Tomek udowodnił, że potrafi śpiewać w różnym stylu.
Tomek się rozwija, co mnie bardzo cieszy. To dobrze rokuje na przyszłość.
Korzystając z okazji chciałem się także podpytać o pański warsztat gitarowy, gdyż nie ma co owijać w bawełnę, solówki na „Piątym Żywiole” są wyśmienite. Jak pan utrzymuje i rozwija swoją formę gry solowej?
A bardzo dziękuję za miłe słowa. Wiesz, ja po prostu bardzo dużo gram. Ćwiczę też najprostsze rzeczy. Młodzi zwykle szaleją na tych gitarach, a ja ostatnio słucham bardzo dużo bluesa i stwierdzam, że takie granie w stylu Bonamassy i Hendrixa najbardziej mi odpowiada. To ma bardzo dużo siły w sobie. Mimo, że gra się mniej dźwięków, to ma to ogromne pole rażenia. Można dużo więcej emocji przekazać grając wolniej, niż grając szybciej. Naturalnie lubię także przymielić, ale generalnie lubię, żeby to wszystko ładnie wyglądało – by w solówkach były obecne melodie i plastyka.
Jak będą wyglądały najbliższe miesiące dla Turbo?
Teraz będziemy grać trasę, mamy też sieć koncertów na styczeń i luty. Potem będzie sezon wiosenno-letni… latem jedziemy na festiwal Headbangers Open Air do Niemiec.
Wiadomość o waszej obecności na HOA przyjąłem z nieskrywana radością, gdyż jest to jedna z najbardziej old-schoolowych metalowych imprez, gdzie gra wiele kultowych zespołów. W jaki sposób nadarzyła się okazja do zagrania właśnie tam?
Mamy takiego fajnego młodego faceta, który jest naszym fanem i ma jakieś znajomości na zachodzie, jakieś powiązanie z czasopismami i tamtejszą sceną. Okazało się, że Niemcy są jak najbardziej za tym, byśmy tam zagrali. Znają naszą płytę „Last Warrior”, więc powiedzieli, czemu nie?
No właśnie. Zespoły, które grają na HOA zwykle wykonują swoje utwory w swych ojczystych językach, mimo że mają nagrany analogiczny materiał po angielsku (np. Muro). Czy Turbo też podąży tą ścieżką?
Właśnie tutaj nie wiem jeszcze. Myślę, że parę utworów, które zagramy z „Last Warriora” będą po angielsku. Co z resztą, to zobaczymy. Jeżeli zdążymy z przygotowaniem „Piątego Żywiołu” w wersji angielskiej, to utwory też będą wykonane po angielsku.
Ja ze swojej strony dodam, że Niemcy znają teksty Turbo po polsku. Tak samo jak Kata i Open Fire.
(śmiech) No, no! Nie no, na pewno po polsku też coś zaśpiewamy!
No to tyle jeżeli chodzi o pytania dotyczące spraw bieżących w Turbo. Chciałem jeszcze zadać parę pytań o przeszłość, zwłaszcza o kwestie dość rzadko poruszane w wywiadach. Zacząć chciałem od pytania w jaki sposób trafił pan do Turbo? Wcześniej grał pan w zespołach hard rockowych…
Heniu Tomczak założył Turbo po rozpadzie zespołu Heam. To było 2 stycznia 1980 roku. Zrobiliśmy zebranie – Heniu, Marek Biliński, perkusista i ja – na którym stwierdziliśmy, że zespół Heam przestaje właściwie istnieć i nie mamy nic więcej do powiedzenia w tym temacie. Potem jednak Heniu, gnany duchem hard rockowym, zaproponował mi granie w zespole, który chce założyć. Ja odmówiłem. Nie chciałem grać w Turbo (wtedy jeszcze nie wiadomo było, że to będzie Turbo). Dwa miesiące mnie namawiał, aż w końcu się zgodziłem i zaczęliśmy próby. Okazało się, że wszystko nam idzie bardzo fajnie.  Wojtek Sowula wymyślił nazwę. Graliśmy naprawdę mocno, a on nagle krzyknął „Kurwa, jak to turbo brzmi!”. My spojrzeliśmy po sobie i zgodnie stwierdziliśmy, że to super nazwa dla kapeli (śmiech). Potem zaczęliśmy grać regularnie próby i tak to się zaczęło powoli rozwijać. Dalszą historię już pewnie znasz.
Na początku w Turbo za mikrofonem stał Wojciech Sowula, a następnie Piotr Krystek. Jak to się stało, że żaden z nich jakoś nie zagrzał miejsca w kapeli na dłużej?
Wojtek był zbyt szalony. Nie podobało mi się za bardzo jak śpiewa. Natomiast Krystek… zwyczajnie psychicznie wysiadł. Jakoś mu nie odpowiadały różne rzeczy, więc też odpadł. Potem już przyszedł Grzegorz.
Muzyka zespołu Turbo rozwijała się bardzo dynamicznie. Począwszy od „Dorosłych Dzieci”, aż do „Dead End” i „One Way” każda kolejna płyta była stylistycznie inna od swojej poprzedniczki. Co spowodowało wtedy to gonienie za zmianą? Czy to po prostu były ciągłe poszukiwania swojego stylu?
To jest bardzo proste. Miałem wtedy dwadzieścia pięć lat, moja muzyka ciągle ulegała zmianom ponieważ ja chciałem się rozwijać. Nie było innego wyjścia w takim przypadku. Nie chciałem nagrywać ciągle takich samych płyt, także postanowiłem, że muzyka Turbo będzie się rozwijać wraz ze mną. To było powodem zmian. No, troszkę się zagalopowałem na samym końcu (śmiech), ale tak to właśnie wyglądało. Ktoś tam kiedyś powiedział, że to był koniunkturalizm. Gdybyśmy szli za głosem koniunktury, to byśmy mieli różnego rodzaju dobrodziejstwa z tym związane, a jak widać tak wcale nie jest.
Wielu fanów Turbo uważa „Kawalerię Szatana” za wasz najlepszy album. Widać to na koncertach, gdy prawie cała zgromadzona publiczność domaga się zagrania numerów z tej płyty. Czy to pana nie nudzi, takie ciągłe granie tego samego od lat?
Nie mam z tym problemu. Z radością wykonujemy te utwory, także „Dorosłe Dzieci” i inne. Kompletnie nie mamy z tym kłopotu. Poza tym fantastycznie jest widzieć, że ludzie są szczęśliwi i zadowoleni, że gramy takie rzeczy. To jest naprawdę fajne, że ciągle tego chcą.
No bo to już kolejne pokolenie fanów Turbo pojawia się na koncertach.
To będzie już chyba trzecie, patrząc na to, kto przychodzi na nasze koncerty. To super sprawa.
Ponoć w założeniu okładka „Kawalerii…” miała być zupełnie inna. Jak to się stało, że w końcu na okładkę trafiło to kiczowate czupiradło?
Wtedy były zupełnie inne czasy. Pewne rzeczy zostały nam z góry narzucone. Dylematy polegały na tym, że albo bierzemy to, albo nie mamy nic. Mieliśmy tak czasami, niestety. Dlatego tez zgodziliśmy się na tę okładkę, a nie na tę naszą. Nawet ją gdzieś miałem, ale nie wiem gdzie teraz się znajduje…
A jak ona wyglądała?
Była na niej Ziemia i paszcza pełną kłów, która tak jakby chciała ją przegryźć.
A propos okładek, mam jeszcze pytanie dotyczące „Ostatniego Wojownika”. Okładka na winylowej wersji jest zupełnie inna niż ta, która pojawia się na wydaniu kasetowym. Dlaczego tak jest?
Powiem ci szczerze, że już nie pamiętam dlaczego tak się w końcu stało. „Last Warrior” miał też inną. Wersję na winyl zrobił Kurczak [Jerzy – przyp.red.]. On robił też okładki płyt innych zespołów, a także książek. Na kasecie jest chyba jakiś przedruk. Choć powiem ci szczerze, że już nie pamiętam…
Jak to się stało, że Turbo przekształciło się w pewnym momencie w agresywny thrashowy band? Czy był to też element rozwoju zespoły czy też może wpływy Roberta „Litzy” Friedricha?
Myślę, że jedno i drugie. Na pewno wpływ na to miał nasz rozwój i na pewno także Robert miał w tym jakąś zasługę. Miałem wtedy w głowie, by coś takiego grać. Robert miał także wpływ na brzmienie Turbo. Wziąłem go do zespołu, bo był takim kilerem. Bardzo mi się podobało, to jak wyglądał, jak się zachowywał, jaką był osobowością.
Na koniec mam jeszcze jedno pytanie. Tomek Struszczyk udowodnił wielokrotnie, że jest bardzo utalentowanym wokalistą. Jednak na koncercie Turbo w warszawskiej Progresji parę lat temu zdarzyła się taka sytuacja, że pewien jegomość przy barierce zaczął krzyczeć „nie ma Turbo bez Kupczyka”. Nie wiem czy pamięta pan tę sytuację?
Tak, pamiętam (śmiech). Ale gość został szybko zresetowany.
Czy takie incydenty się zdarzały często na koncertach?
Nigdy się coś takiego nie zdarzyło. To był jeden jedyny raz. Owszem, fani przychodzili do nas po koncercie i się pytali dlaczego Grzegorz już u nas nie śpiewa, co się stało i tak dalej, jednak zawsze spokojnie i w kulturalny sposób. W ogóle nie było żadnej agresji wobec nas. Nie zdarzyło się, oprócz tego jednego razu, żebyśmy odczuli jakąś niechęć ukierunkowaną na tę kwestię.

Przeprowadzono: listopad 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz