poniedziałek, 7 września 2015

Cemetery Lust - Orgies of Abomination




Cemetery Lust - Orgies of Abomination
2014, Hells Headbangers Records

Cemetery Lust teoretycznie gra black/thrash czy też “rape thrash” jak sami twierdzą, jednak w sumie to, co dostajemy to w gruncie rzeczy anemiczny, lekko przybrudzony thrash. W dodatku na dość nierównym poziomie, bo na tym albumie dostajemy i trochę cienizny, i trochę przeciętności, i trochę godnych uwagi momentów. 

W “Mass Grave Orgy“ pierwszym utworze po intrze witają nas cztery akordy na takt proste tremola oraz krzywe blasty. O ile te dwa ostatnie mają jakiś tam swój urok, to pierwszego motywu nie jestem w stanie pojąć. Po co zaczynać pierwszy utwór najbardziej prostackim i nudnym motywem na jaki można wpaść w sali prób? Dalej na szczęście jest nawet znośnie. “Bloody Whore Bath” niesie ze sobą nieświęte echa Possessed. Ten utwór ma świetną wymowę i czarci koloryt. Nikczemne zaśpiewy świetnie komponują się z chaotycznymi i szalonymi riffami. 

Do lepszych wałków na płycie należy “Malice in the Morgue”. Ta diaboliczna kompozycja została nagrana z niezwykła mocą, werwą i gracją. Nawet perkusista gra tutaj lepiej, a jeżeli niekiedy gra krzywo to dalej utwór nie traci swego impetu, nabierając przy tym naturalnej głębi. 

“Ride the Beast” to niby nic specjalnego, ale w sumie każda kapela tego typu powinna mieć takie konwencjonalne, proste uderzenie. Zwłaszcza, że ten numer dobrze gada i fajnie się go słucha. Nie jest to artyzm wysokich lotów, ale ma w sobie to "coś".

Na „Orgies of Abomination” występują także utwory, które można określić mianem średnich. “S.T.D. (Sexually Transmitted Death)” i “Cyborg Sex Machine” to przeciętne thrashowe wałki, których pełno jest wszędzie. Analogicznie można powiedzieć o “Malefic Masturbation”, które jednak ma bardzo interesujące przejście przed solówkami, chroniące je nieco od szarzyzny przeciętności. “Cum on the Cross”, swoją drogą zajebisty tytuł, po wałkowanych w kółko riffach na początku, raczy nas pod koniec prawdziwie brutalnym ciosem, który wynagradza średni początek. Prawdę powiedziawszy apoteozą wałkowania w kółko jednego motywu jest “Tenement”. Riff przed zwrotką, w zwrotce i po zwrotce jest tym samym i jednym riffem. Przejście dodane po tych motywach też w sumie jest tym samym motywem tylko zagranym ósemkami, a nie tremolującymi szesnastkami. Owszem, są takie utwory, które opierają się na podobnym schemacie i przy tym nieźle bawią, jednak ten do nich nie należy.

Teksty to zupełnie inna sprawa. W gruncie rzeczy kapele, które uważają się za black/thrashowe jadą w gruncie rzeczy na dwóch motywach - albo na demonicznych, bluźnierczych wizjach albo na plugawym seksie i piciu. Jest to naturalnie krzywdzące i brutalne uogólnienie, lecz patrząc już na same tytuły utworów można stwierdzić do której grupy zalicza się Cemetery Lust. 

I tak zbliżamy się do podsumowania całości. Przy “Orgies of Abomination” można odczuć, że mamy tutaj zaprezentowaną muzykę, którą gra grupa bliskich znajomych, chcących stworzyć coś w gatunku, który ich jara. Nie idzie odmówić temu nagraniu szczerości i zapału. Nie ma tu co prawda za bardzo liczyć na ciekawe momenty w temacie solówek. Leady są zagrane chyba dlatego “bo jakieś przecież muszą być”. Są średnie i wymuszone. Gdyby były lepiej dopracowane, to kompozycje wiele by na tym zyskały. Co do riffów, największym mankamentem jaki posiada Cemetery Lust w swych kompozycjach to koszmarna kwadratura, wałkowanie jednego motywu kilka razy i powtarzalność riffów. Po całym albumie nie ma się zielonego pojęcia który kawałek był który. W większości z nich nie uświadczymy punktów charakterystycznych. Brakuje urozmaiceń, a wiele kapel black/thrashowych pokazało, że nawet w tym niby pozornie prostym i niewyszukanym gatunku, można stworzyć naprawdę interesujące i zapadające w pamięć kompozycje. 

Ocena: 3,2/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz