wtorek, 14 lipca 2015

Dark Angel – Darkness Descends




Dark Angel – Darkness Descends
1986/2008, Century Media
Niewiele jest albumów tak spójnych i kompletnych jak wydany w 1986 roku „Darkness Descends”. Ten album jest wręcz podręcznikową kwintesencją thrash metalu. Jest też idealnym świadectwem muzyki spod tego znaku, granej w tamtym okresie. Mocny i agresywny thrash, pełny brutalnej energii, przywdzianej w brudne i plugawe łachmany surowej produkcji. 

Pierwsze skrzypce gra tutaj niezwykle szybka perkusja, narzucająca od początku do końca mordercze tempo, oraz piekielnie brzmiące gitary. Na tej płycie po raz pierwszy w składzie Dark Angel pojawia się niezmordowany perkusyjny niszczyciel, czyli nie kto inny niż sam Gene Hoglan. Dzięki jego świetnej i energicznej pracy za bębnami ten album bezsprzecznie zyskał dodatkowe pokłady bestialskiej mocy. 

Thrash metal w wykonaniu Dark Angel na „Darkness Descends” nie jest prosty. Została nam tutaj podana wykaligrafowana w litej stali plugawa mantra ku chwale sczerniałych odmętów wiecznej czeluści. Riffy mają pewną dozę technicznych połamańców, jednak nie przerywają one biegu trwania utworów. Wręcz przeciwne, dodają jeszcze więcej mięsa do monolitu gitarowej ściany brzmienia kompozycji. Siedem suto doprawionych thrashowych oberków stanowi jazdę szybką i brutalną. 

Ostre pazury tej śmiercionośnej maszynie doprawiają dzikie wokale Dona Doty’ego, które idealnie się wpasowują w impulsywny wydźwięk materiału na tym albumie. „Darkness Descends” nie ma słabych punktów. To płyta-definicja, płyta-monument, płyta-pomnik agresywnego thrash metalu. Zuchwała kwintesencja wszystkiego, co dobre w tej muzyce. Od samego złowieszczego początku utworu tytułowego, otwierającego płytę, po pełne agonii ostatnie riffy „Perished In Flames”, towarzyszy nam bezlitosna thrashowa młockarnia. 

Obok znakomitych, zróżnicowanych kompozycji, które pełne są ostrych riffów, świetnych przejść oraz genialnych solówek, pojawia się także utwór „Merciless Death”, który wcześniej był obecny na poprzednim wydawnictwie grupy, czyli na „We Have Arrived”. „Merciless Death” zawiera jedno z najlepszych i mocno klimatycznych wstępów basowych w historii muzyki metalowej. Ponury, mroczny bas stanowi świetne interludium do nagłej, gwałtownej thrashowej nawałnicy, która następuje chwilę później. 

Dark Angel na „Darkness Descends” podrzyna gardła, podpala związane niemowlęta i nie bierze absolutnie żadnych jeńców. To bezczeszcząca wszelkie konwenanse metalowa furia. Takie torpedy jak rzeczony utwór tytułowy, „Perished In Flames”, „Merciless Death”, a także „Death Is Certain (Life Is Not)”, „Hunger of the Undead” i “The Burning of Sodom” to hity, które praktycznie po dziś dzień nie zostały przez nikogo przebite. Tu trzeba nadmienić, że choć uznaje się „Reign In Blood” za jeden z najważniejszych, jak nie najważniejszy, album dla thrash metalu, to jednak nie można nie odnieść wrażenia, że Slayer to potulne baranki przy sile gniewu i agresji „Darkness Descends”. Niby ten sam rok, a jednak Dark Angel pokazuje o wiele potężniejsze uderzenie niż poczciwy Seler.

Surowa szarża ognistych riffów Dark Angel po dziś dzień jest nie do zatrzymania. Płyta była wznawiana wielokrotnie i dzięki przewadze pojemności srebrnego krążka nad czarnym, do wznowień często były dodawane bonusy. Zwykle są to nagrania na żywo utworów z tego albumu, ale dzięki nim można doświadczyć jak ten materiał niszczycielsko brzmi również w wydaniu scenicznym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz