wtorek, 30 czerwca 2015

Overkill - wywiad



JESTEŚMY OPORTUNISTAMI

Osoby Bobby’ego „Blitza” jak i sylwetki samego zespołu Overkill nie trzeba przedstawiać. Nic nie muszą nikomu udowadniać, jednak mimo to stale dostarczają nam ciągłą dawkę solidnych metalowych albumów. Kariera tego zespołu nie była spektakularna, choć stoi za nimi murem cała rzesza thrash metalowych maniaków, w dżinsach, skórach i obowiązkowych białych high topkach. Teraz przyszła kolej na album numer siedemnaście spod szyldu tej kapeli. Najnowsza płyta załogi z północno-wschodniego wybrzeża Stanów jest dziełem tęgim i na wskroś godnym. Choć zdaje się, że w klimacie dominuje opinia, że Overkill to tylko do „Horrorscope”, jednak ostatnimi czasy staruszki z tej legendy amerykańskiego thrashu dają nam ostro popalić swoimi studyjnymi dokonaniami. A „White Devil Armory” to dzieło naprawdę udane i warte bliższego zaznajomienia się, bez względu na to czy jest się zatwardziałym kataniarzem z koprem pod nosem, spoconym grubasem chwalącym się biletem na Metalmanię z 1989 roku czy świeżakiem poszukującym dobrej muzyki.

Overkill jest świeżo po wydaniu swojego najnowszego albumu, zatytułowanego „White Devil Armory”. To jest wasze siedemnaste studyjne wydawnictwo, a mimo to nadal dostarczacie nam pełnego mocy bezkompromisowego metalowego uderzenia, gratuluję wam tego z całego serca. Może to dość naiwne pytanie, jednak w jaki sposób udaje wam się nadal nagrywać tak świeży, emocjonujący i mocny materiał, mimo upływu czasu?

Bobby „Blitz” Elsworth: Przede wszystkim dziękuję bardzo za komplement. Wydaję mi się, że po prostu jak chcesz coś osiągnąć, to po prostu robisz wszystko, by to osiągnąć. You want it – you do it. Nigdy nie przechodziliśmy przez jakikolwiek kryzys tożsamości, nigdy nie prowadziliśmy żadnych poszukiwań w kwestii tego, kim naprawdę jesteśmy. Od początku wiedzieliśmy, co chcemy osiągnąć przez naszą muzykę i nadal to robimy. To jest bardzo prosty schemat, jeżeli zbytnio o tym nie myślisz. Nie myślałem, więc o tym, że minęły już trzydzieści cztery lata. Raczej moje myśli obracały się wokół tego, że hej, mam kolejną okazję by robić coś co uwielbiam. Myślę, że D.D. ma to samo podejście, Dave Linsk ma to samo podejście. Mamy w zespole prawdziwą magię. Dzięki temu, że nie martwimy się myślami o naszą tożsamość, możemy bardziej się skupić na robieniu muzyki, którą kochamy.

No w sumie, można powiedzieć, że wasza forma może zawstydzić niejedną młodą kapelę.

Tak, nie mam z tym problemu. (śmiech)

(Śmiech) Czy możesz nam powiedzieć dlaczego nowy album nosi tytuł „White Devil Armory”? Jakie kryje się za nim znaczenie?

Cóż, to było w miarę proste. W tworzeniu patrzymy głównie na siebie samych jako formę podejścia do zagadnień społecznych. Gdy zaczynamy tworzyć szukamy określonego wątku. Wątku, który będzie wiązał ze sobą wszystkie pomysły i koncepcje. Ostatni nasz album nazywał się „Electric Age” i to właśnie elektryczność była wątkiem, która wiązała wszystkie utwory. To bardzo proste, gdy D.D. pisał utwory i ogrywał je z Davem, ta elektryczność przewijała się przez wszystkie zarejestrowane ścieżki. To słowo stanowiło podstawę przy tworzeniu tamtego albumu. W tym wypadku to była zbrojownia – armory. D.D. powiedział żebym pisał, myśląc ciągle o zbrojowni. Tak wygląda zalążek wątku, więc kiedy dostałem to słowo, zacząłem tworzyć wokół niego. Gdy napisałem „white devil” przed słowem „Armory” powiedziałem sobie: „Wow, to jest zajebiste!”. Zacząłem widzieć przed oczami mroczne, agresywne wizje, wizje, których wcale nie chce oglądać! Wtedy wiedziałem, że podążam w dobrym kierunku. (śmiech) To jest takie proste, tak jak wspomniałem, w tworzeniu patrzymy na siebie samych, mając u podstaw to jedno, główne słowo, które jest fundamentem dla nowych utworów. Gdy D.D, pisał riff do „Armorist”, to miał ciągle z tyłu głowy motyw zbrojowni.

Czy ktoś konkretny stanowił inspiracje przy tworzeniu bohatera utworu „Armorist”?

Moje teksty są zwykle bardzo sarkastyczne, a przeważnie piszę je bazując na moich emocjach. To, co przedstawiłem w tekście, jest tym razem trochę inne. Chciałem zrobić przy tym utworze coś zgoła odmiennego, więc stworzyłem postać. Ta postać, którą poznajemy w „Armorist” jest samotnikiem, jednak wykonuje swoją pracę niezależnie od wszystkiego. Nie wie czy jest szczęśliwy, nie wie w jaki sposób znajduje się w tym położeniu. Wziąłem więc tę postać i dołożyłem do tego cały mój sarkazm. Na początku „Armorist” działa sam, jednak pod koniec nagrania stoi już za nim cała grupa ludzi. Zaczyna doceniać przebywanie w grupie i zalety takiego stanu rzeczy ponad działaniem samotnie.

W „Armorist” pod koniec pierwszego refrenu wydobywasz z siebie nieziemski skowyt. Niemal tak nieziemski jak w „Wish You Were Dead” z poprzedniego albumu. Długo ci zajęło nagranie odpowiedniego wrzasku czy udało się przy pierwszym podejściu?

Prawdę powiedziawszy ten wrzask jest to jedna z dogrywek, którą dodaliśmy na końcu sesji nagraniowej. Zastąpił on ten, który był wcześniej w utworze. Był on tak długi, że wręcz wydawał się nienaturalny. Postanowiliśmy nagrać go ponownie, tym razem skracając go znacznie.


Nagraliście dwa teledyski do utworów z najnowszej płyty – jeden do „Armorist”, a drugi do „Bitter Pill”. O ile „Armorist” wydaję się dość oczywistym wyborem, to jednak zastanawia mnie wybór „Bitter Pill” jako utworu do videoclipu.

Wszystko sprowadza się do kontrastu. Chcieliśmy oprócz teledysku do „Armorist” nakręcić klip do innego utworu, który pokaże inną stronę naszego zespołu. Uważam, że muzyka Overkill jest złożona z bardzo wielu różnych elementów. Thrash jest głównym składnikiem naszej twórczości, jednak wokół tego elementu, kręci się także wiele innych. Rzucamy żwirem po oczach, uderzamy z siłą powolnego młota wyburzeniowego, jest też za dużo Black Sabbath na śniadanie. „Armorist” jest szybkim, thrashowym utworem, więc przechodząc po tym do czegoś o połowę wolniejszego, pokazuje kontrast, który chcieliśmy zaprezentować. To obrazuje sposób w jaki zespół podchodzi do różnych sytuacji.

Czy oba teledyski były kręcone w tym samym miejscu?

Machnęliśmy je tego samego dnia w tym samym miejscu. To był kompleks fabryczny, zbudowany w połowie XIX wieku w Paterson, New Jersey. Całość zajmowała chyba z dziesięć akrów. Były tam podziemne katakumby, były budynki fabryczne, stare magazyny i tak dalej. Oba teledyski powstały w tym samej lokacji, ale nie w tym samym miejscu, musieliśmy iść jakieś dziesięć minut, by przejść z planu jednego klipu na drugi.

„White Devil Armory” jest trzecim albumem nagranym dla Nuclear Blast i przy okazji trzecim, który trzyma mniej więcej ten sam styl. „Ironbound”, „Electric Age” i „White Devil Armory” różnią się znacząco od innych albumów, które nagraliście kilka lat temu. Jak myślisz, czy współpraca z Nuclear pomaga wam w utrzymaniu stałego poziomu wysokiej jakości waszych nagrań?

To dobre pytanie, nikt mnie chyba wcześniej o to nie pytał. Myślę, że pośrednio mieli wpływ na rewitalizację naszego brzmienia. Nie użyję słowa „odrodzenie”, gdyż niczego po drodze nie utraciliśmy – zawsze tacy byliśmy. Powiem tak – dobrze jest mieć przyjazny dom. Zanim znaleźliśmy swe miejsce w Nuclear Blast, to z albumu na album zmienialiśmy wytwórnie. Bardzo trudno było nam, jako zespołowi thrash metalowymi, znaleźć stałą przystań. Zwłaszcza zespołowi thrashowemu na naszym poziomie. I tak wędrowaliśmy między SPV, Bodog Records, Eagle Rock i tak dalej. Myślę, że w chwili podpisania kontraktu na trzy płyty z Nuclear, mieliśmy w końcu okazję zatrzymać się na chwilę i zaczerpnąć oddechu. W końcu mogliśmy przestać się skupiać na promocji i managemencie, a koncentrować się głównie na samej muzyce. W ten sposób Nuclear Blast pośrednio pomógł odżyć Overkillowi. Bardzo dobrze nam się zresztą razem pracuje. Wytworzyła się między nami odpowiednia chemia i dzięki temu tworzymy spójną jednostkę. Jesteśmy oportunistami. Gdy widzimy okazję, to ją wykorzystujemy. Te trzy ostatnie albumy są dobrym odzwierciedleniem tego stanu rzeczy.

Na nowym albumie pokazaliście bardzo zróżnicowane podejście do thrash metalu. Nigdy zresztą nie graliście wszystkiego na jedno kopyto. Ciekawi mnie, jak wam się udaje tak naturalnie oddać wszystkie możliwe odcienie thrashu?

Zróżnicowanie zawsze było częścią naszej muzyki. Jest to też widoczne na nowym albumie. Weźmy na przykład „Armorist”, który jest thrashowy i szybki, a z drugiej „Pig”, który jest bardzo punkujący. Weźmy groove’owy „Bitter Pill” i „In the Name”, który ma w sobie jądro NWOBHM i trochę power metalu. Zróżnicowanie bardzo dobrze wpływa na naszą motywację. Dzięki temu możemy chwytać się bardzo różnych zagrywek i patentów. Kluczem do tego wszystkiego jest jednak fakt, że pod koniec dnia możemy na tym wszystkim odbić pieczątkę Overkill, mówiącą jasno, że to wszystko jest nasze. Nie jest to zróżnicowanie dla samego faktu bycia zróżnicowanym, a jest to zróżnicowanie jako część muzyki naszego zespołu.



Skoro poruszyliśmy temat motywacji. Poleciało już kilkanaście albumów i kilkadziesiąt lat na scenie. Co sprawia, że trzymacie się mocno w metalowym świecie i nadal macie chęć by przeć dalej?

To jest dość zabawne, bo mam siostrzenicę, która wybiera się na licencjat na uniwersytet z początkiem września. Rozmawiała ze wszystkimi w rodzinie o ich życiu zawodowym, o ich karierach i o tym co robią w pracy. Rozmawiała także ze mną. No i dziewczę się mnie pyta „wujku Bobby, co ty tak naprawdę robisz w życiu?”, a ja na to „to, co naprawdę robię w życiu to unikanie pracy!”. (Śmiech) Odnajduję w sobie motywację, gdy sobie pomyślę, że całe swoje życie mogłem poświęcić jakiemuś stylowi życia, którego nie znoszę. Mój staruszek powiedział mi kiedyś, że jeżeli będę robił to, co kocham, to nie przepracuje choć jednego dnia w swoim życiu i miał całkowitą rację. Naturalnie, jest to ciężkie do osiągnięcia, jednak satysfakcja jaką się z tego czerpie jest przeogromna. Stąd te siedemnaście albumów na naszym koncie. To nie jest zasługa tego, że, ojej mamy wielkie jajca, albo że jesteśmy zespołem odlanym z czystej stali, to nie tak. Kochamy, to co robimy, choć jest to naszą pracą. Nadal czerpiemy z tego radość.

Powiedziałeś kiedyś w kilku wywiadach, że The Ramones było dla ciebie wielką inspiracją, gdy byłeś w liceum. Czy mógłbyś nam opowiedzieć jak muzyka The Ramones odbiła się na twoim życiu, muzyce którą tworzysz i kreatywności?

The Ramones byli czymś powszechnym w Nowym Jorku, zanim stali się czymś znanym i powszechnym na całym świecie. Uczęszczałem do liceum w New Jersey, gdy po raz pierwszy zetknąłem się z pierwszym albumem The Ramones. Byłem zadziwiony tym, co usłyszałem. To było genialne i rewolucyjne. To było lepsze od rock’n’rolla którego słuchałem razem z innymi dzieciakami z mojego pokolenia. Byłem wtedy pod wielkim wrażeniem ich twórczości. Wymykaliśmy się do miasta, by zobaczyć Ramonesów, by zobaczyć jakiś ich koncert. Staraliśmy się dostać do klubów, do których nie mieliśmy wstępu, by posłuchać ich na żywo. Bujaliśmy się po St. Marks Place, licząc na to, że ich spotkamy. Wtedy to było coś, zakładałeś skórzaną kurtkę, podarte dżinsy, high topy, brałeś puszkę piwa do plecaka i szedłeś tam, licząc że zobaczysz któregoś z Ramonesów. Oni sprawili, że rock’n’roll był znowu brudny. To było coś, co do nas przemawiało. Ich utwory może i były melodyjnymi pioseneczkami, ale to były melodyjne pioseneczki z toną brudnego imidżu i charakteru. To był niemalże poziom ulicy. Mogłeś nie tyle posłuchać ich muzyki czy zobaczyć Ramonesów, mogłeś poczuć ich brud. To było bardzo inspirujące, także w późniejszych latach. Była taka sytuacja z czasów „Under The Influence”. Graliśmy koncert w rockowym klubie „The Ritz” przy Jedenastej Ulicy na Manhattanie. To był całkiem znany klub. Byłem z D.D. Vernim w garderobie przed koncertem i nagle do pomieszczenia wchodzi nie kto inny, lecz Joey Ramone. Napił się z nami piwa, bo słyszał jak ludzie o nas mówią. D.D. wtedy wyskoczył do niego z tekstem czy nie miałby nic przeciwko temu, by nas zapowiedzieć przed koncertem. Joey się zgodził, po czym wyszedł na scenę z piwem w ręku i mówi: „Hej… nazywam się Joey Ramone… ci goście są z Nowego Yorku… nie wiem o nich za wiele, ale muszą być fajni, bo są z Nowego Yorku, więc… Overkill”. Pomyślałem wtedy, że to była najbardziej zajebista zapowiedź na świecie. (śmiech)

(śmiech) No, to było coś. Czy macie już przygotowany plan trasy promocyjnej na jesień, a także na późniejszy okres?

Ta, ludzie często się mnie pytają: „Bobby, co niesie przyszłość?”, a ja na to „Cholera, skąd mam wiedzieć? Żyję dniem dzisiejszym!”. (Śmiech) Naturalnie trzeba mieć jakiś plan. Dopiero wróciliśmy z festiwalu w Montrealu. Grała tam Metallica, Anthrax, Lamb of God, Exodus, Slayer, więc skład był naprawdę znakomity. Naszą trasę zaczynamy w Stanach we wrześniu. Będziemy headlinerem, a na większości koncertów supportować nas będzie Prong. W październiku i w listopadzie odwiedzamy Europę na trasie z Prong i szwedzkim Enforcerem. Następnie wybieramy się na drugą trasę po Stanach, którą właśnie bookujemy, a potem wracamy na kolejną trasę po Europie. Pomiędzy postaramy się wcisnąć małą trasę po Ameryce Południowej i Centralnej, Azji oraz Australii. Biznes taki jak zwykle. Nie żeby to było coś złego. Jesteśmy zapracowani jak zawsze.


Wspomniałeś o Heavy Montreal. Graliście na tym festiwalu kilka dni wcześniej. Jak zauważyłem w rozpisce, wasz koncert został zaplanowany na bardzo wczesną porę, bo na godzinę pierwszą po południu. Byliście jednym z pierwszych zespołów pierwszego dnia. W zeszłym roku w Niemczech na Headbangers Open Air byliście headlinerem jednego z dni festiwalu. Dlaczego graliście tak wcześniej w Montrealu? Czyżby było to spowodowane tym, że w Europie wasza muzyka jest być może bardziej znana i doceniania na metalowej scenie?

Myślę, że niekoniecznie. Mieliśmy parę opcji do wyboru, więc mogliśmy dokonać własną decyzję kiedy mamy zagrać. Dano nam możliwość wystąpienia znacznie później na drugiej scenie, jednak chcieliśmy, by nasz koncert w Montrealu odbył się na scenie głównej. Nasz występ na drugiej scenie by był o 18:30, jednak po prostu tym razem chcieliśmy się pokazać na największej scenie tego festiwalu. Nie wiem czy w Europie jesteśmy bardziej popularni. W Ameryce Północnej sprzedajemy więcej płyt niż w całej Europie. Większość z tego to naturalnie rynek USA, w Kanadzie sprzedajemy może ułamek z tego. To naturalnie czysta demografia. W USA jest tak dużo ludzi, że wiadomym jest fakt, że więcej naszych nagrań jest sprzedawanych właśnie tutaj.

W następnym roku minie trzydzieści lat od daty wydania waszego debiutanckiego krążka „Feel The Fire”. Czy zamierzacie obchodzić tę rocznicę w jakiś szczególny sposób?

Nie, nie zamierzamy. Nie dlatego, że nie uważam tego albumu za coś wyjątkowego. Po prostu bardziej wyjątkowym dla mnie jest to, co się dzieje w zespole w dniu bieżącym. Mamy „White Devil Armory”, nasz nowy album, który jest płytą ważną w dniu bieżącym, na której zamierzamy się skupić. Ludzie zwykle gadają o starych dobrych czasach i starych dobrych albumach. Jasne, wspomnienia są czymś naprawdę ważnym i istotnym, zwłaszcza, że im są starsze tym nabierają większego kolorytu. Nie zrozum mnie źle. „Feel The Fire” był albumem z czasów, gdy thrash metal się rodził, a my byliśmy jednym z jego twórców. To wszystko się działo naokoło nas i innych, podobnych zespołów. To było bardzo ekscytujące, ale mamy rok 2014, który także jest świetnym rokiem dla thrashu. Nie chcę mu nic umniejszać poprzez usilne cofanie się o te kilkadziesiąt lat wstecz, by uczcić rocznicę powstania „Feel The Fire”.

No cóż, stale dostarczacie nam dobrych płyt, więc macie dobrą wymówkę. (śmiech)

Myślę, że gdybyśmy nagrywali fatalne płyty, to wtedy dobrym pomysłem dla nas by było świętowanie rocznicy powstania „Feel The Fire”. (śmiech)


To by były wszystkie pytania na dziś. Jest jeszcze jedno o które zostałem poproszony by padło w rozmowie z tobą. W sumie nigdy nie widziałem takiego w żadnym heavy metalowym wywiadzie. A więc, Bobby… czy lubisz koty? (śmiech)

Nie powiedziałbym, żebym był ich wielkim fanem. (śmiech)

Przeprowadzono: Lipiec 2014
Podziękowania za dużą pomoc przy przygotowaniu i tłumaczeniu wywiadu dla Katarzyny Świrskiej




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz