Klasyczny heavy metal ma się ostatnio dobrze i nie mamy prawa narzekać na ogólną kondycję albumów z tego nurtu. Droga heavy metalu jest solidna i prosta, a kolejny album studyjny szwedzkiego Grand Magus jest solidną podwaliną jej następnego odcinka. Płyta brzmi godnie i prezentuje bardzo udany materiał.
Pierwszy utwór zaczyna się niezwykle klimatycznie, delikatnym deszczykiem, odgłosem odległego burzowego nieba i tętentem końskich kopyt. Odgłosy przechodzą równomiernie w melancholijny, stonowany gitarowy motyw zagrany na akustyku. Po chwili na muzyczną scenę wjeżdżają basowe chóry. To wszystko po kilku taktach przeradza się w epicką kompozycję, która przyprawia o dreszcze i stawia wszystkie włoski na ciele w pozycji pionowej. „On Hooves of Gold” narzuca klimat na całą resztę albumu. Jest niezwykle epicko, wzniośle i w pełni blasku chwały i majestatu. Jedynym mankamentem „On Hooves of Gold”, którego nie posiada żaden inny utwór, są wokale. JB śpiewa naprawdę świetnie i starannie na tym albumie, jednak w utworze wybranym na otwieracz jego wokale nie komponują się zbyt dobrze z resztą utworu. Takie jest pierwsze wrażenie (przynajmniej moje), gdyż przy kolejnych odtworzeniach tego utworu, wokale już się tak nie gryzą z resztą instrumentów.
Album ma bardzo silny wydźwięk i bardzo umiejętnie spawa ze sobą rejony epickie, doomowe, klasyczne heavy metalowe, a nawet stonerowe. To wydawnictwo jest bardzo różne od wszystkiego, co do tej pory stworzył Grand Magus, jednak nadal trzyma bardzo wysoką klasę. Niezmiernie ciekawym dodatkiem jest szerokie zastosowanie głębokich i mocnych basowych chórów. Dzięki temu najnowszy Grand Magus brzmi jak wypadkowa Warlord, Bathory, Reverend Bizarre i właśnie… Grand Magus. Tak epickiego refrenu jaki jest w fenomenalnym tytułowym numerze, pozazdrościć mogą wszystkie inne kapele obracające się w tej tematyce.
Grand Magus gra mocno, silnie i zalewając słuchacza kobiercem stalowych ostrzy. Mocno za serce chwycił mnie „Steel Versus Steel”, który mimo kiczowatego tytułu jest świetnym klasycznym heavy metalowym numerem. Warstwa liryczna jest wyśmienita i we wspaniały sposób opisuje jedną z barwniejszych postaci fantasy, a mianowicie Elryka z Melnibone z powieści Michaela Moorcocka. Teksty zawsze były mocną stroną Grand Magus i w przypadku „Triumph and Power” nie jest inaczej. Wspaniałe liryki dotykające tematycznie nie tylko literatury, ale także sił przyrody, motywu walki oraz kultury i wierzeń nordyckich. To wszystko idealnie współgra z warstwa muzyczną w której oprócz standardowego zestawu gitara-bas-perkusja nie zabrakło także motywów zagranych na folklorystycznych instrumentach ze Skandynawii i innych. Dzięki temu wszystkiemu Grand Magus dostarcza nam bardzo ciekawą i bardzo zróżnicowaną płytę, która łączy ze sobą wiele stylów i równie wiele wpływów. Nie jest już tak doomowo jak kiedyś, jednak nadal jest wyśmienicie i bez sprzeniewierzenia dawnych ideałów.
Ocena: 5/6
Pierwszy utwór zaczyna się niezwykle klimatycznie, delikatnym deszczykiem, odgłosem odległego burzowego nieba i tętentem końskich kopyt. Odgłosy przechodzą równomiernie w melancholijny, stonowany gitarowy motyw zagrany na akustyku. Po chwili na muzyczną scenę wjeżdżają basowe chóry. To wszystko po kilku taktach przeradza się w epicką kompozycję, która przyprawia o dreszcze i stawia wszystkie włoski na ciele w pozycji pionowej. „On Hooves of Gold” narzuca klimat na całą resztę albumu. Jest niezwykle epicko, wzniośle i w pełni blasku chwały i majestatu. Jedynym mankamentem „On Hooves of Gold”, którego nie posiada żaden inny utwór, są wokale. JB śpiewa naprawdę świetnie i starannie na tym albumie, jednak w utworze wybranym na otwieracz jego wokale nie komponują się zbyt dobrze z resztą utworu. Takie jest pierwsze wrażenie (przynajmniej moje), gdyż przy kolejnych odtworzeniach tego utworu, wokale już się tak nie gryzą z resztą instrumentów.
Album ma bardzo silny wydźwięk i bardzo umiejętnie spawa ze sobą rejony epickie, doomowe, klasyczne heavy metalowe, a nawet stonerowe. To wydawnictwo jest bardzo różne od wszystkiego, co do tej pory stworzył Grand Magus, jednak nadal trzyma bardzo wysoką klasę. Niezmiernie ciekawym dodatkiem jest szerokie zastosowanie głębokich i mocnych basowych chórów. Dzięki temu najnowszy Grand Magus brzmi jak wypadkowa Warlord, Bathory, Reverend Bizarre i właśnie… Grand Magus. Tak epickiego refrenu jaki jest w fenomenalnym tytułowym numerze, pozazdrościć mogą wszystkie inne kapele obracające się w tej tematyce.
Grand Magus gra mocno, silnie i zalewając słuchacza kobiercem stalowych ostrzy. Mocno za serce chwycił mnie „Steel Versus Steel”, który mimo kiczowatego tytułu jest świetnym klasycznym heavy metalowym numerem. Warstwa liryczna jest wyśmienita i we wspaniały sposób opisuje jedną z barwniejszych postaci fantasy, a mianowicie Elryka z Melnibone z powieści Michaela Moorcocka. Teksty zawsze były mocną stroną Grand Magus i w przypadku „Triumph and Power” nie jest inaczej. Wspaniałe liryki dotykające tematycznie nie tylko literatury, ale także sił przyrody, motywu walki oraz kultury i wierzeń nordyckich. To wszystko idealnie współgra z warstwa muzyczną w której oprócz standardowego zestawu gitara-bas-perkusja nie zabrakło także motywów zagranych na folklorystycznych instrumentach ze Skandynawii i innych. Dzięki temu wszystkiemu Grand Magus dostarcza nam bardzo ciekawą i bardzo zróżnicowaną płytę, która łączy ze sobą wiele stylów i równie wiele wpływów. Nie jest już tak doomowo jak kiedyś, jednak nadal jest wyśmienicie i bez sprzeniewierzenia dawnych ideałów.
Ocena: 5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz