środa, 17 czerwca 2015

Overkill - The Electric Age





Overkill - The Electric Age
2012, Nuclear Blast


Mając na swoim koncie tyle albumów, co Overkill trudno jest zaskoczyć fanów czymś nowym, a jednocześnie ich nie rozczarować. Zwłaszcza, że panowie to, co mieli do udowodnienia, już udowodnili dawno temu i teraz ich twórczość, mimo kilku wtop, jest szeroko znana jako przykład thrashu najwyższych standardów. Nawet ostatnie albumy pokazują, że załoga na czele której stoi Bobby "Blitz" Ellsworth i D.D. Verni trzyma się mocno i dokładnie zdaje sobie sprawę z tego, jak grać metal w dzisiejszych czasach. "The Electric Age" jednak zaskoczył mnie już na samym początku, i to o dziwo pozytywnie! Overkill, po bardzo dobrym Ironbound od którego premiery minęły już bite dwa lata, nie zwalnia tempa ani trochę. Z jednej strony, jako fana, mnie to niezmiernie cieszy, z drugiej odczuwam wewnętrzna dysharmonię. Niemal zawsze nowe dokonania starych tuzów metalu powodowały u mnie obojętny niesmak, bo "tak bardzo to odstaje od ich starych dobrych nagrań". A tu proszę - "The Electric Age" wywołuje u mnie banana na ryju, zachwyt i w dodatku ledwo się hamuje, by nie wylać z miejsca morza lukru i tęczowego brokatu zachwalając to wydawnictwo.

Dlatego po kolei. Brzmienie instrumentów na tej płycie jest po prostu miodne. Co jest godne zaznaczenia i pochwalenia to to, że jednocześnie produkcja stoi na bardzo wysokim poziomie, lecz nie jest zbytnio wypolerowana - i bębny i gitary mają zachowanego trochę brudu - i bardzo dobrze, bo przecież o to chodzi w thrashu. Dzięki temu z głośników wręcz leją się kilowaty energii. Produkcja to jednak nie wszystko, potrzebne są jeszcze ciekawe riffy. I Wrecking Crew dostarczyła ich tyle, ile było potrzebne. Są agresywne tremola, są niebanalne przejścia, które dodają smaku kawałkom, są agresywne riffy, no po prostu zwięźle rzecz ujmując Overkill odwalił kawał dobrej roboty pisząc te utwory. Ponadto duża część riffów i zagrywek spokojnie mogłaby się znaleźć na klasycznych utworach Amerykanów z takiego "Taking Over" czy "Years of Decay". Ośmielę się powiedzieć więcej - taki "Save Yourself" czy "Wish You Were Dead" mogłyby z powodzeniem służyć za bonus tracki do wyżej wspomnianych płyt.

Wokal Blitza swą charakterystyczną zadziornością wpisuje się w całość perfekcyjnie. Już sam jego krzyk na początku wspomnianego przed chwilą "Wish You Were Dead" jednoznacznie potwierdza, że Bobby jest w dalszym ciągu mocną marką na scenie metalowej. Jego wysoki śpiew dalej powoduje, że ciary biegną w górę i dół kręgosłupa. Ten człowiek się chyba w ogóle nie starzeje - z jego wokali ciągle promieniuje taka sama siła, moc, energia jak na początku kariery.

Sama wysoka forma jaką Overkill prezentuje na swym najnowszym dziele mnie mocno zaskoczyła. Spodziewałem się, że następca Ironbound będzie dobry, ale nie zdawałem sobie sprawy, że będzie aż tak dobry. Bania po prostu sama chodzi od epickiego, monumentalnego intra do "Come And Get It", które swoją drogą ma genialne chórki w dalszej części utworu, przywodzące na myśl tradycyjny Accept, aż do ociekającego w kontrasty "Good Night". Znakomity materiał znakomitego zespołu. 


Ocena: 5,5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz