sobota, 27 czerwca 2015

Virgin Steele - wywiad



 SYMPHONY OF STEELE

Mimo, że od czasu ostatniej płyty studyjnej Virgin Steele minęły już cztery lata, to David DeFeis i spółka nie próżnują. Ten zespół nigdy nie był kapelą, która żyła schematem płyta-trasa-płyta-trasa. DeFeis jest artystą do szpiku kości i tworzy przez cały czas, nie zawsze prezentując swoje dokonania w postaci zwykłego, standardowego albumu studyjnego. Jak się dowiedzieliśmy z rozmowy, po ostatnim ponownym wydaniu trzech klasycznych albumów Virgin Steele sprzed dwóch dekad, w planach są nie tylko kolejne wznowienia, tak samo dopchane do granic możliwości dodatkowym materiałem, ale także nagranie kolejnych płyt z nowym materiałem oraz śmiałe zainteresowanie się sprawą DVD, którego w dorobku Virgin Steele dotychczas brakowało. Biorąc pod uwagę, że Virgin Steele jest kultowym zespołem, którego twórczości nie ujarzmiła żadna sztywna konwencja, plany te wyglądają bardzo zachęcająco.

Może zacznijmy od tego co się aktualnie dzieje w obozie Virgin Steele?

Daniel DeFeis: Cóż, jak prawdopodobnie wiesz, właśnie wydaliśmy na nowo „Marriage of Heaven and Hell Part I & II” oraz „Invictus”, w którym ponadto można znaleźć dodatkowy krążek zatytułowany „Fire Spirits”. Ponadto pracujemy nad dwoma nowymi albumami, które nabierają kształtu nawet teraz, gdy rozmawiamy i które ujrzą światło dzienne w październiku. Bieżący okres jest dla nas bardzo kreatywny… gnieciemy się w studio, kończąc właśnie te dwie płyty. Oprócz tych dwóch dzieł, staramy się także zarejestrować wszystkie nowe utwory, które napisałem dla różnych projektów, w tym na dwa albumy koncepcyjne. Jeden z nich zostanie zapewne wydany między marcem a kwietniem 2015, a drugi najprawdopodobniej zostanie ukończony znacznie później. Nie brakuje nam nowego materiału. Jesteśmy bardzo podjarani tymi wszystkimi nowymi wałkami…

Dlaczego zdecydowaliście się wznowić na razie akurat te trzy albumy? Dlaczego wybór padł akurat na nie?

Powodem dla którego powoli zamierzamy wydać na nowo cały nasz katalog, w tym wspomniane wcześniej dzieła, jest to, że podpisaliśmy kontrakt z nową wytwórnią (SPV). Label chciał mieć całą naszą dyskografię z powrotem w obrocie, a my pragniemy, by nasze albumy były dostępne dla całego świata. Gdy grupa artystów zmienia wytwórnie, to po wyprzedaniu oryginalnego pressingu ich albumów fani nie będą mieli dostępu do starszych nagrań… Chcemy tego uniknąć wydając na nowo wszystkie nasze płyty. Skoro się już za to wzięliśmy, to jesteśmy zainteresowani tym, by (oprócz nowego opakowania i tym podobnych) dodać do tych płyt także trochę nowego materiału, czasem coś zremasterowanego, czasem coś zmiksowanego na nowo, słowem cokolwiek, co wyda się interesujące dla nas i dla odbiorców naszej muzyki. Uwierz mi… nie domagamy się, by ci fani, którzy już mają na swych półkach nasze płyty, kupowali je teraz od nowa. Te wznowienia są przeznaczone dla tych fanów, którzy nie mają tych płyt lub utracili swoje, bo zostały zniszczone, wpadły pod samochód lub mają nowego opiekuna prawnego. Tak jak powiedziałem, nasza nowa wytwórnia z chęcią chce przywrócić je z powrotem na rynek, więc ci którzy mają taką chęć, mogą je teraz zdobyć. Nie wydajemy na nowo starych albumów, bo nie mamy nowego materiału. Mamy go aż dość, tak jak wspomniałem, nagrywamy kilka nowych albumów. Pierwsze owoce naszej pracy będą widoczne naprawdę wkrótce.

Skupmy się na chwile na tych wydanych na nowo albumach. „The Marriage…” zostały pierwotnie wydane na dwóch albumach, w 1994 i 1995 roku. Dlaczego zdecydowałeś się wydać wtedy te albumy rozdzielnie? (Śmiech) Tak bardzo cię zafascynowała twórczość Blake’a, że stwierdziłeś: „O tak, nagrajmy tak ze dwa albumy o tym stuffie”?

Powodem dla którego wydaliśmy ten album podzielony na dwie części, był fakt, że mieliśmy tak dużo materiału, że nijak nie mogliśmy tego upchnąć na jednym krążku. Byłbym bardzo zadowolony, gdyby udało nam się wtedy wydać to jako jeden podwójny album, ale wytwórnia pod której skrzydłami wtedy przebywaliśmy, nie chciała się zdecydować na taki ruch. Musieliśmy więc trochę poczekać i wydać część drugą na osobnym krążku rok później. Większość utworów z tych dwóch albumów pochodzi z jednej sesji nagraniowej. „Crown of Glory”, „Emalaith” i „Prometheus The Fallen One” pochodzi z drugiego naszego podejścia do studia. Podczas pierwszej sesji nagraniowej zarejestrowaliśmy także trochę więcej materiału (na przykład utwór „The Spirit of Steele”), który został doszlifowany i ukończony w późniejszym okresie i wrzucony jako bonus do pierwszego wznowienia „Noble Savage”. Co do koncepcyjnej warstwy tekstowej „The Marriage…”… prawda jest taka, że nie ma ona nic wspólnego z poematami Blake’a. Jedyne co wtedy znałem jego pióra to poemat „Pieśni niewinności i doświadczenia”. Na tytuł „The Marriage of Heaven & Hell” wpadłem samoczynnie, a nie pod wpływem „Zaślubin Nieba i Piekła” Williama Blake’a. Chciałem wymyśleć tytuł, który zbierze do kupy wszystko to, co przewijało mi się przez myśli w tamtym czasie… coś co weźmie pod uwagę pojednanie dwóch przeciwności. Co może być bardziej przeciwstawne niż niebo i piekło? Co może być bardziej niezwykłe niż unia tych dwóch idei? W ten sposób zrodził się tytuł naszej płyty. Po napisaniu i nagraniu części pierwszej „The Marriage…” (i także większości materiału na część drugą) nastąpiła w naszym zespole zmiana na miejscu perkusisty. Naszym nowym bębniącym był bardzo utalentowany i dobrze wyedukowany dżentelmen o imieniu Frank Gilchriest. Przed jego przystąpieniem do zespołu umówiłem się z nim na spotkanie, na którym mieliśmy omówić sprawy związane z kapelą. Przyniosłem mu także kopię „The Marriage of Heaven and Hell – Part I”, by mógł nauczyć się utworów. Gdy tylko przeczytał tytuł powiedział pod nosem „William Blake…”, a ja na to „Co? O czym ty mówisz?”. Frank poinformował mnie wtedy, że William Blake napisał utwór o tym samym tytule. Naturalnie, wzbudziło to moją ciekawość i postanowiłem się dowiedzieć się czegoś więcej o tym i przeczytać ten poemat. Tak też zrobiłem. Nie była to jednak inspiracja do nagrania tych dwóch albumów o tym samym tytule, ponieważ materiał na nie był napisany i ukończony zanim w ogóle dowiedziałem się o tym dziele Blake’a.



Oba „The Marriage of Heaven and Hell” zostały teraz umieszczone w jednym wydaniu, co jest bardzo fajnym pomysłem. Na obu dyskach znajdziemy także cztery utwory bonusowe: instrumentalny „Angela’s Castle”, „The Swords of Damocles” oraz dwa nagrania na żywo. Czy możesz nam opowiedzieć o tych utworach?

Z przyjemnością. „Angela’s Castle” pochodzi jeszcze z czasów nagrywania „The Marriage…”. Jest to jeden z pomysłów, który zarejestrowaliśmy na taśmie, gdy tworzyliśmy materiał na ten album. Nigdy go jednak nie ukończyliśmy. Trafiłem na niego gdy przeglądałem nasze archiwalne nagrania. Trochę nad nim popracowaliśmy, by brzmiał tak jak można go teraz usłyszeć na płycie. Gdy Edward Pursino go zobaczył był zadziwiony! Kompletnie zapomniał o tych motywach, ale na szczęście… ja nie. Utwór „The Sword of Damocles” jest numerem, który został stworzony niedawno, podczas jammowania z naszym kumplem – Edem Warrinem. Stwierdziliśmy, że ten owoc naszej krótkiej współpracy będzie fajnym dodatkiem do pakietu albumów, który przygotowywaliśmy. Pozostałe dwa utwory bonusowe z „The Marriage…” zostały zarejestrowane w Niemczech podczas Marriage Tour. Te utwory, czyli „Life Among The Ruins” i „I Wake Up Screaming”, zostały zgrane prosto z konsolety. Są to stu procentowe nagrania na żywo i czuć w nich tę energię koncertową. Publiczność była niesamowita wtedy.

Co się stało z utworem „A Greater Burning of Innocence”, który był zapowiadany jako jeden z bonusów na tym wydawnictwie

Nie zmieścił się… Te dwa dzieła są już wystarczająco długie i bez natłoku materiału dodatkowego. Dodaliśmy więc kilka bonusów, a z tego zrezygnowaliśmy, bo po prostu nie pasował nam tam pod względem długości swego trwania. Będzie dostępny wraz z następnym rzutem nagrań, który zaplanowaliśmy na październik. Bardzo podoba mi się ten utwór. Jest dla mnie czymś wyjątkowym. Przygotowaliśmy dla niego także klip wideo, który ukaże się niedługo.



Do wznowienia „Invictus” dorzuciliście cały dodatkowy krążek, zatytułowany „Fire Spirits”, na którym znajduje się czternaście utworów, będącymi akustycznymi wersjami starych kompozycji Virgin Steele. Skąd pomysł na nagranie akustycznych wersji swoich klasycznych utworów?

Cóż… pierwotnie zamierzaliśmy wydać ten cały „Ghost Harvest”, który nagraliśmy poprzedniego lata. Potem jednak zrobiliśmy zwrot przez rufę i skierowaliśmy się na zupełnie inne tory. Nagrania zachowaliśmy na box set, który chcemy wydać w październiku. „Invictus” jest bardzo agresywnym i ciężkim albumem, więc pomyśleliśmy, że może dodamy do niego coś, co będzie z nim kontrastować, coś krańcowo innego. Stąd też przyszedł pomysł na dysk z akustycznymi utworami, które także będą intensywne, mocne i pełne energii jak te „elektryczne” utwory z „Invictus”. Wytworzyła się między mną i Edwardem pewna chemia, która pojawia się, gdy wykonujemy utwory w takim stylu. Następuje wtedy bardzo przyjemny dialog między gitarą i głosem. Myślę, że możecie to wychwycić na tych nagraniach… naszą historię… te wszystkie lata wspólnej pracy i naszej przyjaźni.

Na płycie znalazł się także zupełnie nowy utwór „Do You Walk With God”. Co nam możesz o nim powiedzieć?

Jestem kompulsywnym perfekcjonistą. Można to powiedzieć nawet już po tym krążku z akustycznymi utworami… Czułem po prostu, że muszę dać coś więcej. Gdy myślałem nad tym, co to może być, przypomniałem sobie o moim utworze, który napisałem. Wykonywałem go tylko z Edwardem i jego gitarą i nigdy go na niczym nie nagraliśmy. Pomyślałem sobie, dlaczego u licha, nie spróbować by nagrać go tylko z klawiszami, tak jak go pierwotnie skomponowałem. Po kilku próbach utwór nabrał już konkretnych kształtów. Poszedłem więc do studia i go nagrałem. Poszło bardzo szybko. Atmosfera była odpowiednia i proces nagrania przebiegł gładko. Pierwotnie, solówka została nagrana wyłącznie wokalnie, lecz stwierdziłem, że warto wziąć Josha, by grał do tego co śpiewam. I tak to wygląda – wokal, klawisze i krótka solówka na gitarze elektrycznej oraz kilka akordów na klasyku. Uważam, że bardzo fajnie pasuje coś takiego na zakończenie albumu. Jest to utwór o stracie i myślę, że każdy kto kiedykolwiek kochał i stracił coś… może się z tą piosenką utożsamiać.

Które albumy są następne w kolejce do ponownego wydania?

Trochę ich teraz wyjdzie. Następny będzie „Hymns To Victory” i „The Book of Burning”. Potem przyjdzie czas na obie części „The House of Atreus”.


Jeżeli nic mi nie umknęło, to o ile mnie pamięć nie myli, Virgin Steele nigdy nie wydało żadnego DVD. Czy planujecie wydać w najbliższej przyszłości jakiś materiał koncertowy? Czy rozmawialiście o tym z SPV?

Tak, mam nadzieję, że uda się przygotować dokumentalne DVD w niedalekiej przyszłości. Składam materiał filmowy z różnych okresów działalności zespołu. Jest to bardzo żmudna praca, bo mamy naprawdę sporo świetnych ujęć. Ale w końcu przyjdzie pora, gdy ujrzy to wszystko światło dzienne. Nie mogę się doczekać, aż będę mógł poświęcić więcej czasu temu projektowi!

Jak wyglądają wasze plany na najbliższe trasy?

Na razie nie planujemy żadnych koncertów. Prawdę powiedziawszy nie akceptujemy ostatnio żadnych ofert koncertowych, gdyż chcemy się w całości poświęcić pracy w studio. Zespoły przechodzą przez różne stadia w swej historii, a my aktualnie jesteśmy w fazie siedzenia w sali nagrań. Mamy aż za dużo materiału. Oszalałem i napisałem tego z tonę, a teraz jestem zdeterminowany, by dokończyć większość z tego zanim wrócimy na scenę. Na szczęście wszystko idzie zgodnie z planem. Nie będzie to trwało długo zanim wrócimy z powrotem do grania na żywo.



Czy masz jakieś motto życiowe lub jakąś filozofię za którą podążasz? Co jest dla ciebie w życiu najważniejsze?

Jest to wers z utworu mojego autorstwa o nazwie „By the Hammer of Zeus (And the Wrecking Ball of Thor)”… “Pain is me and I’m relentless” [Ból to ja i jestem nieustępliwy – przyp.red.]… Gdy chcę coś zrobić, to znajduję sposób by tego dokonać. Gdy już zdecyduje się na coś, to szaleję, póki nie ukończę tego, co sobie zamierzyłem. Najważniejszymi rzeczami w moim życiu są osoby, które są mi bliskie, moje zwierzęta, no i oczywiście moja muzyka i twórczość. Oraz wolność w podążaniu za moich natchnieniem, gdziekolwiek mnie zawiedzie. Potrzebuję także odpowiedniej ilości czasu dla siebie… muszę słyszeć swoje myśli.

W jakim nastroju najłatwiej przychodzi ci tworzyć? Czy może jesteś bardziej kreatywny o jakieś określonej porze dnia lub roku albo w jakimś określonym miejscu?

Jestem twórczy bez względu na porę dnia czy aktualną porę roku, jednak bardzo dobrze odnajduje się w zimnie i samotności zimy oraz w dramaturgii i gwałtowności jesieni i wczesnej wiosny, gdy wszystko jest przejściowe, między jednym a drugim… w ciągłej zmianie, która nie jest częścią określonego, spójnego wzoru.

W jaki sposób zwykle walczysz z twórczą blokadą? Co napędza twój ciąg artystyczny?

„Pain is me and I’m relentless”… determinacja, siła woli, chęć zobaczenia owoców mojej pracy. Jestem żywy pośród brzmienia, muzyki, tekstów, wierszy. Tworzenie jest moim sensem życia. Moim sposobem na zrozumienie świata i mojego miejsca w nim. To jest dla mnie sposób życia. Nie jest to kariera, gdzie krok po kroku człowiek zbliża się do swego celu. To jest jak przygoda.


Preferujesz pracę w studio, gdy nagrywasz swoje pomysły, czy też bycie na scenie przed rzeszą fanów? Co jest dla ciebie bardziej interesujące?

Uwielbiam i jedno i drugie. Obie te sytuacje mają swój urok i są zupełnie rozbieżnymi rzeczami. W tym momencie bardziej interesuje mnie przebywanie w studio nagraniowym. Wkrótce jednak pewnie nadejdzie czas… w którym będę chciał być wyłącznie na scenie.

Tak się zastanawiam… Czy ktokolwiek kiedyś wspomniał ci, że ty i Joey DeMaio z Manowar wyglądacie do siebie bardzo podobnie? (Śmiech)

(Śmiech) Tak i to kilka razy w sumie. Pewnie dlatego, że jesteśmy braćmi. Braćmi w Metalu!

Jakieś ostatnie słowa dla metalowych wojowników z polskiej ziemi?

Pozdrawiam was i bardzo dziękuję za waszą szlachetną wiarę w nas i wielkie oddanie! Wyglądam momentu, w którym znowu będę mógł dla was zagrać!

Wielkie dzięki za to, że zgodziłeś się wziąć udział w tym wywiadzie. To był prawdziwy zaszczyt.

Cała przyjemność po mojej stronie. Bardzo wam dziękuję za wasze wsparcie oraz za bardzo interesujące pytania. By the Black Sun and Moon!


przeprowadzono: sierpień 2014
podziękowania za dużą pomoc przy przygotowaniu i tłumaczeniu wywiadu dla Katarzyny Świrskiej



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz