Można narzekać, że to co grają stare thrashowe kapele dzisiaj to już nie jest to i w ogóle Overkill to tylko do “Horrorscope”, a Slayer skończył się na “Kill ‘em All” czy coś w ten deseń, no nie? Nie zmienia to jednak faktu, ze trzy ostatnie albumy Overkill, w tym także ten omawiany, to świetne thrashowe albumy. Można przy nich zapomnieć, że ci goście mają pięć dziesięcioleci na karku i własne dzieci.
Najbardziej charakterystycznym punktem najnowszego dzieła Amerykanów jest rozpoczynający strzał w mordę w postaci “Armorist”. Szybki, thrashowy hit, który atakuje z prędkością rozpędzonej furii i z pochlastanymi ostrymi thrashowymi riffami. Miodny thrashowy klasyk w starym stylu. Nuciłem sobie ten utwór na długo po wyjęciu tej płyty z odtwarzacza. Wpada w ucho oraz wchodzi głęboko w mózgownice i gwarantuję, że długo z niej nie wyjdzie.
Reszta albumu nie jest już tak szybka i tak przebojowa jak “Armorist”. Zdarzają się szybkie momenty, jednak żaden z nich nie zbliża się do tak piorunującego poziomu. Wspominałem o ostatnich trzech albumach Overkill. Nie sposób nie doszukiwać się w nich analogii, gdyż swym wydźwiękiem są do siebie bardzo zbliżone. Odkąd Overkill zaczął grać dla Nuclear Blast przy “Ironbound”, przestał męczyć średnio wypieczoną bułę, a uderzył z dużą dawką wysokoenergetycznego thrashu. “Ironbound”, “Electric Age” i “White Devil Armory” są to albumy podobne, można nawet rzec, że bliźniacze, gdyż reprezentują tę samą gałąź stylu w historii Overkill. Oddziela je przepaść od nagranego wcześniej “Immortalis” i innych albumów. Można to nazwać powrotem do korzeni, gdyż te albumy są prawie tak dobre jak te nagrane w latach osiemdziesiątych.
Niezależnie od tego czy bardziej do was przemawia “Ironbound” czy “Electric Age”, “White Devil Armory” jest od tych dwóch albumów mimo wszystko nieco gorszy. Brakuje mu tak wyraźnych punktów zaczepnych jak na dwóch poprzednich płytach. Nie oznacza to jednak tego, że jest to album zły, średni czy przeciętny. To bardzo dobre wydawnictwo, jednak już nie takiej klasy jak dwa poprzednie. Znajdziemy jednak na nim całkiem dużo dobrego contentu. Ktoś kiedyś zarzucił tekstem, że gdyby wywalić zapełniacze z “Electric Age” i “Ironbound”, po czym skleić razem to co zostanie, otrzymałoby się świetny album thrash metalowy. Dodam do tego, że gdyby się dorzuciło do tego garść utworów z “White Devil Armory”, to byśmy otrzymali dzieło jeszcze lepsze.
Są tutaj utwory, które nie są jednoznacznie średniakami, jednak w ogólnym rozrachunku wypadają bladziej i bardziej bezbarwnie, jak “Pig”, “Bitter Pill”, “Another Day To Die” (mimo obiecującego początku) oraz “It’s All Yours”. Do tych najbardziej dopracowanych kompozycji zdecydowanie należą fenomenalny “The Armorist” i równie genialny “In the Name”. Do tej pary można dorzucić “Down To The Bone” i ciekawie zaaranżowany “King of the Rat Bastards” z tą swoją połyskliwą solóweczką i typowo Overkillowymi chórkami.
Overkill nie popadł w rutynę katowania jednego sprawdzonego schematu. Utwory na “White Devil Armory” są bardzo różnorodne i posiadają różnorakie odcienie klimatyczne. Nikt się tu nie oszczędza. Trochę szkoda, że po gwałtownym szoku jaki jest nam zaserwowany na początku w postaci “The Armorist” reszta utworów nie jest aż taką szybką nawałnicą, jednak w ogólnym rozrachunku płyta broni się całkiem nieźle. Jest tutaj dużo dobrej i interesującej muzyki.
Ocena: 4/6
Najbardziej charakterystycznym punktem najnowszego dzieła Amerykanów jest rozpoczynający strzał w mordę w postaci “Armorist”. Szybki, thrashowy hit, który atakuje z prędkością rozpędzonej furii i z pochlastanymi ostrymi thrashowymi riffami. Miodny thrashowy klasyk w starym stylu. Nuciłem sobie ten utwór na długo po wyjęciu tej płyty z odtwarzacza. Wpada w ucho oraz wchodzi głęboko w mózgownice i gwarantuję, że długo z niej nie wyjdzie.
Reszta albumu nie jest już tak szybka i tak przebojowa jak “Armorist”. Zdarzają się szybkie momenty, jednak żaden z nich nie zbliża się do tak piorunującego poziomu. Wspominałem o ostatnich trzech albumach Overkill. Nie sposób nie doszukiwać się w nich analogii, gdyż swym wydźwiękiem są do siebie bardzo zbliżone. Odkąd Overkill zaczął grać dla Nuclear Blast przy “Ironbound”, przestał męczyć średnio wypieczoną bułę, a uderzył z dużą dawką wysokoenergetycznego thrashu. “Ironbound”, “Electric Age” i “White Devil Armory” są to albumy podobne, można nawet rzec, że bliźniacze, gdyż reprezentują tę samą gałąź stylu w historii Overkill. Oddziela je przepaść od nagranego wcześniej “Immortalis” i innych albumów. Można to nazwać powrotem do korzeni, gdyż te albumy są prawie tak dobre jak te nagrane w latach osiemdziesiątych.
Niezależnie od tego czy bardziej do was przemawia “Ironbound” czy “Electric Age”, “White Devil Armory” jest od tych dwóch albumów mimo wszystko nieco gorszy. Brakuje mu tak wyraźnych punktów zaczepnych jak na dwóch poprzednich płytach. Nie oznacza to jednak tego, że jest to album zły, średni czy przeciętny. To bardzo dobre wydawnictwo, jednak już nie takiej klasy jak dwa poprzednie. Znajdziemy jednak na nim całkiem dużo dobrego contentu. Ktoś kiedyś zarzucił tekstem, że gdyby wywalić zapełniacze z “Electric Age” i “Ironbound”, po czym skleić razem to co zostanie, otrzymałoby się świetny album thrash metalowy. Dodam do tego, że gdyby się dorzuciło do tego garść utworów z “White Devil Armory”, to byśmy otrzymali dzieło jeszcze lepsze.
Są tutaj utwory, które nie są jednoznacznie średniakami, jednak w ogólnym rozrachunku wypadają bladziej i bardziej bezbarwnie, jak “Pig”, “Bitter Pill”, “Another Day To Die” (mimo obiecującego początku) oraz “It’s All Yours”. Do tych najbardziej dopracowanych kompozycji zdecydowanie należą fenomenalny “The Armorist” i równie genialny “In the Name”. Do tej pary można dorzucić “Down To The Bone” i ciekawie zaaranżowany “King of the Rat Bastards” z tą swoją połyskliwą solóweczką i typowo Overkillowymi chórkami.
Overkill nie popadł w rutynę katowania jednego sprawdzonego schematu. Utwory na “White Devil Armory” są bardzo różnorodne i posiadają różnorakie odcienie klimatyczne. Nikt się tu nie oszczędza. Trochę szkoda, że po gwałtownym szoku jaki jest nam zaserwowany na początku w postaci “The Armorist” reszta utworów nie jest aż taką szybką nawałnicą, jednak w ogólnym rozrachunku płyta broni się całkiem nieźle. Jest tutaj dużo dobrej i interesującej muzyki.
Ocena: 4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz