Amerykański zespół Warlord należy do ścisłej czołówki epickich rejonów heavy metalu. Melodyjne kompozycje, który wyszły spod ręki Williama Tsamisa, mózgu grupy, stanowią trudny do doścignięcia wzór mocy przekutej na majestatyczne i wzniosłe peany. Owinięte w melodyjne gitary oraz wokale, te utwory są odlewem czystej metalowej ikry i przejawem genialnej pomysłowości twórczej.
Pierwszym ważnym krokiem dla tego zespołu była wydana w 1983 roku epka "Deliver Us", która stanowi ucieleśnienie surowej formy heavy metalu. Dzięki temu wydawnictwu zapoczątkowane zostało dziedzictwo Warlord, które dumnie stoi w pierwszym rzędzie epickiego heavy metalu wespół z Manilla Road, Brocas Helm i Omen. "Deliver Us" było wznawiane kilkakrotnie - w 1984 oraz w 2003 roku. Ostatnie wznowienie zostało wydane w grudniu 2013 roku przez Sons of a Dream Music LLC, firmę założoną przez Williama Tsamisa oraz Marka Zondera - gitarzystę i perkusistę grupy Warlord. W tym wydaniu oprócz oryginalnych sześciu utworów, wśród których znajdują się takie hity jak "Child of the Damned", "Deliver Us From Evil" oraz dynamiczny i niszczycielski "Lucifer's Hammer", swoje miejsce dostał także utwór "Mrs. Victoria", który pierwotnie nie był uwzględniony na oryginalnym amerykańskim wydawnictwie. Dla tych, którzy znają Warlord jest to znakomita szansa, by zgarnąć tę płytkę - genialną z muzycznego punktu widzenia oraz ważną z historycznego punktu widzenia. Fenomen utworów z tej płyty jest niesamowity. Przeszywające na wskroś gitary, zespolone z perkusją i dobrze współgrający z nimi wokalami, to czynnik, który owocuje rozgrzanym sercem, gęsią skórą i bananem na ryju.
Na starcie wita nas "Deliver Us From Evil", kompozycja która zaczyna się bardzo spokojnie. Delikatnymi gitarami, odległym wojskowym werblem i nie mniej odległym dźwiękiem burzy oraz łagodnymi, wręcz aksamitnymi, klawiszami. Te ostatnie nie grają tu pierwszych skrzypiec, lecz idealnie uzupełniają tło utworu, balansując na granicy słyszalności. Dudniąca gitara, która następnie kształtuje zręby elektryzującej kompozycji, wpada niczym wyposzczony młodzik do zamtuza. Gdy wydaję nam się, że wiemy w którą stronę zmierza utwór po pierwszych zwrotkach i refrenie, heavy metalowa struktura zostaje nagle przetkana wspaniałym załamaniem rytmu z majestatycznym zaśpiewem, stanowiącym preludium do niezwykle rozedrganej solówki. Gra solowa Tsamisa jest niezwykła. Nie ogranicza się tylko do sztywnych ram partii prowadzących w swych leadach. Tapping, który pojawia się jako tło refrenów stanowi wspaniały przykład na to jak William kreatywnie podchodzi do struktury metalowej kompozycji.
"Winter Tears" stanowi podwaliny amerykańskiego (a także i europejskiego, biorąc pod uwagę tę... szarmanckość klawiszy) power metalu, choć dalej silnie siedzi w typowej heavy metalowej surowiźnie. Tutaj melodyka bije się z dysonansami z głównego riffu. Za to już to, co się odkurwia w "Child of the Damned", to prawdziwa eksplozja energii i szybkości. Szybki riff na gitarze i nie odstępująca jej ani na chwilę perkusja to galop na rozpędzonym mustangu po prerii. Mark Zonder z takim łomotem bębni przejścia, że aż głowa mała. Wtóruje mu Damien King, rozpoczynając swój udział w tym utworze przeszywającym i wysokim krzykiem. Ten utwór stanowi jeden z najlepszych numerów w dorobku Warlord. Idealnie wyważona szybka kompozycja z przytupem i wykrokiem. Wijąca się solówka w piekielnym uścisku rozpalonych palców Tsamisa to absolutna wisienka na tym rozpędzonym torcie.
Pierwotna energia NWOBHM wypełnia do cna "Penny For a Poor Man". Warlord nie boi się mieszać buzującej, z trudnością okiełznanej energii z łagodnymi zaśpiewami i gitarami przełączonymi na czysty kanał. Pod koniec utworu do głosu dochodzi jeszcze podwójna stopa Marka Zondera, dopełniając całości. Warlord bardzo umiejętnie operuje klimatem, poruszając różne tematyki i pokazując zróżnicowane podejście do heavy metalu. Dlatego "Black Mass" różni się od poprzednich utworów na tym wydawnictwie. Ociekający okultystycznym i złowieszczym klimatem główny riff kreuje nam przed oczami wizje niewypowiedzianych bluźnierstw. Recytowany wstęp tylko potęguje to wrażenie. W tym utworze melodyjna gra Tsamisa dała się ponieść dzikiej swobodzie.
Prawdziwym ukoronowaniem tej płyty jest niesamowity hicior "Lucifer's Hammer". Utwór od którego nazwę wzięła między innymi grupa Hammerfall, która choć wymienia Warlord wśród swych inspiracji, to gra zupełnie inną muzykę. "Lucifer's Hammer" jest utworem wręcz idealnym. Jest w nim wszystko, co powinno się znaleźć w heavy metalowym hicie i w dodatku brzmi znakomicie nawet po trzydziestu latach. Taka muzyka się nie przeterminuje i nadal będzie wgniatać w ścianę za każdym razem. Silne, agresywne gitary, które emanują mocą zarówno w grze rytmicznej jak i solowej, genialny akompaniament wokalny i świetne patenty, to niezniszczalne atuty bijące stale z tego utworu. Bardzo ciekawym elementem jest krótki i prosty motyw na klawiszach pojawiający się przy refrenie. Na szczęście nie burzy on odbioru tego utworu, a nawet dodaje dodatkowego wymiaru tej kompozycji. Trudno jest tu znaleźć cokolwiek, co może zdeklasować tak rasowo zagrany heavy metal.
Dodatkowym utworem, który pojawia się na reedycji jest "Mrs.Victoria". Kompozycja, która swym złowieszczym i trudnym do nakreślenia klimatem przypomina "Black Mass" jednak samą strukturą kompozycji idzie w zupełnie inną stronę. Dużo tutaj mamy wybrzmiewania i zabarwiania tła gitarami i klawiszami, w "Black Mass" było więcej tłumienia i zakręceń w riffach. Świetny, chwytliwy refren przypomina to, co będzie niedługo na swych nagraniach robił Steve Silvestri z Death SS. Demoniczny śmiech Damien Kinga w początkowej części utworu także dodaje uroku tej kompozycji.
"Deliver Us" jest wydawnictwem wspaniałym i godnie skonstruowanym. Przebojowość i majestatyczna podniosłość nie opuszcza nas nawet o krok. Dwa pozorne przeciwieństwa są tutaj zespolone w spójną i nierozerwalną całość. Choć część z tych utworów została nagrana na nowo na "...And The Cannons of Destruction Has Begun", to jednak ich wersje z "Deliver Us" są o wiele lepsze. Posiadają lepsze brzmienie, a i głos Damien Kinga Pierwszego bardziej do nich pasuje niż jakikolwiek późniejszy wokalista Warlord. Tutaj znajduje się bezmiar kwintesencji, która znajdzie ujście w dalszych losach amerykańskiego heavy metalu.
Pierwszym ważnym krokiem dla tego zespołu była wydana w 1983 roku epka "Deliver Us", która stanowi ucieleśnienie surowej formy heavy metalu. Dzięki temu wydawnictwu zapoczątkowane zostało dziedzictwo Warlord, które dumnie stoi w pierwszym rzędzie epickiego heavy metalu wespół z Manilla Road, Brocas Helm i Omen. "Deliver Us" było wznawiane kilkakrotnie - w 1984 oraz w 2003 roku. Ostatnie wznowienie zostało wydane w grudniu 2013 roku przez Sons of a Dream Music LLC, firmę założoną przez Williama Tsamisa oraz Marka Zondera - gitarzystę i perkusistę grupy Warlord. W tym wydaniu oprócz oryginalnych sześciu utworów, wśród których znajdują się takie hity jak "Child of the Damned", "Deliver Us From Evil" oraz dynamiczny i niszczycielski "Lucifer's Hammer", swoje miejsce dostał także utwór "Mrs. Victoria", który pierwotnie nie był uwzględniony na oryginalnym amerykańskim wydawnictwie. Dla tych, którzy znają Warlord jest to znakomita szansa, by zgarnąć tę płytkę - genialną z muzycznego punktu widzenia oraz ważną z historycznego punktu widzenia. Fenomen utworów z tej płyty jest niesamowity. Przeszywające na wskroś gitary, zespolone z perkusją i dobrze współgrający z nimi wokalami, to czynnik, który owocuje rozgrzanym sercem, gęsią skórą i bananem na ryju.
Na starcie wita nas "Deliver Us From Evil", kompozycja która zaczyna się bardzo spokojnie. Delikatnymi gitarami, odległym wojskowym werblem i nie mniej odległym dźwiękiem burzy oraz łagodnymi, wręcz aksamitnymi, klawiszami. Te ostatnie nie grają tu pierwszych skrzypiec, lecz idealnie uzupełniają tło utworu, balansując na granicy słyszalności. Dudniąca gitara, która następnie kształtuje zręby elektryzującej kompozycji, wpada niczym wyposzczony młodzik do zamtuza. Gdy wydaję nam się, że wiemy w którą stronę zmierza utwór po pierwszych zwrotkach i refrenie, heavy metalowa struktura zostaje nagle przetkana wspaniałym załamaniem rytmu z majestatycznym zaśpiewem, stanowiącym preludium do niezwykle rozedrganej solówki. Gra solowa Tsamisa jest niezwykła. Nie ogranicza się tylko do sztywnych ram partii prowadzących w swych leadach. Tapping, który pojawia się jako tło refrenów stanowi wspaniały przykład na to jak William kreatywnie podchodzi do struktury metalowej kompozycji.
"Winter Tears" stanowi podwaliny amerykańskiego (a także i europejskiego, biorąc pod uwagę tę... szarmanckość klawiszy) power metalu, choć dalej silnie siedzi w typowej heavy metalowej surowiźnie. Tutaj melodyka bije się z dysonansami z głównego riffu. Za to już to, co się odkurwia w "Child of the Damned", to prawdziwa eksplozja energii i szybkości. Szybki riff na gitarze i nie odstępująca jej ani na chwilę perkusja to galop na rozpędzonym mustangu po prerii. Mark Zonder z takim łomotem bębni przejścia, że aż głowa mała. Wtóruje mu Damien King, rozpoczynając swój udział w tym utworze przeszywającym i wysokim krzykiem. Ten utwór stanowi jeden z najlepszych numerów w dorobku Warlord. Idealnie wyważona szybka kompozycja z przytupem i wykrokiem. Wijąca się solówka w piekielnym uścisku rozpalonych palców Tsamisa to absolutna wisienka na tym rozpędzonym torcie.
Pierwotna energia NWOBHM wypełnia do cna "Penny For a Poor Man". Warlord nie boi się mieszać buzującej, z trudnością okiełznanej energii z łagodnymi zaśpiewami i gitarami przełączonymi na czysty kanał. Pod koniec utworu do głosu dochodzi jeszcze podwójna stopa Marka Zondera, dopełniając całości. Warlord bardzo umiejętnie operuje klimatem, poruszając różne tematyki i pokazując zróżnicowane podejście do heavy metalu. Dlatego "Black Mass" różni się od poprzednich utworów na tym wydawnictwie. Ociekający okultystycznym i złowieszczym klimatem główny riff kreuje nam przed oczami wizje niewypowiedzianych bluźnierstw. Recytowany wstęp tylko potęguje to wrażenie. W tym utworze melodyjna gra Tsamisa dała się ponieść dzikiej swobodzie.
Prawdziwym ukoronowaniem tej płyty jest niesamowity hicior "Lucifer's Hammer". Utwór od którego nazwę wzięła między innymi grupa Hammerfall, która choć wymienia Warlord wśród swych inspiracji, to gra zupełnie inną muzykę. "Lucifer's Hammer" jest utworem wręcz idealnym. Jest w nim wszystko, co powinno się znaleźć w heavy metalowym hicie i w dodatku brzmi znakomicie nawet po trzydziestu latach. Taka muzyka się nie przeterminuje i nadal będzie wgniatać w ścianę za każdym razem. Silne, agresywne gitary, które emanują mocą zarówno w grze rytmicznej jak i solowej, genialny akompaniament wokalny i świetne patenty, to niezniszczalne atuty bijące stale z tego utworu. Bardzo ciekawym elementem jest krótki i prosty motyw na klawiszach pojawiający się przy refrenie. Na szczęście nie burzy on odbioru tego utworu, a nawet dodaje dodatkowego wymiaru tej kompozycji. Trudno jest tu znaleźć cokolwiek, co może zdeklasować tak rasowo zagrany heavy metal.
Dodatkowym utworem, który pojawia się na reedycji jest "Mrs.Victoria". Kompozycja, która swym złowieszczym i trudnym do nakreślenia klimatem przypomina "Black Mass" jednak samą strukturą kompozycji idzie w zupełnie inną stronę. Dużo tutaj mamy wybrzmiewania i zabarwiania tła gitarami i klawiszami, w "Black Mass" było więcej tłumienia i zakręceń w riffach. Świetny, chwytliwy refren przypomina to, co będzie niedługo na swych nagraniach robił Steve Silvestri z Death SS. Demoniczny śmiech Damien Kinga w początkowej części utworu także dodaje uroku tej kompozycji.
"Deliver Us" jest wydawnictwem wspaniałym i godnie skonstruowanym. Przebojowość i majestatyczna podniosłość nie opuszcza nas nawet o krok. Dwa pozorne przeciwieństwa są tutaj zespolone w spójną i nierozerwalną całość. Choć część z tych utworów została nagrana na nowo na "...And The Cannons of Destruction Has Begun", to jednak ich wersje z "Deliver Us" są o wiele lepsze. Posiadają lepsze brzmienie, a i głos Damien Kinga Pierwszego bardziej do nich pasuje niż jakikolwiek późniejszy wokalista Warlord. Tutaj znajduje się bezmiar kwintesencji, która znajdzie ujście w dalszych losach amerykańskiego heavy metalu.
Zgadzam się ze wszystkim oprócz tego, że na "...And The Cannons of Destruction Has Begun" są słabsze wersje utworów z EPki. Dla mnie są one równie wspaniałe, niesamowite i potężne ;) Warlord to mój nr 1 od zawsze i na zawsze :)
OdpowiedzUsuń