Zatrzymajcie się na chwilę i pomyślcie przez moment: ile jest zespołów z "witch" w nazwie, które znacie? Pewnie trochę tego jest, a zapewne teraz dojdzie kolejny. Brazylijski kwartet z latynoską laską na wokalu, który przyjął nazwę Wild Witch na swój szyld, to załoga siedząca głęboko w tradycyjnym metalu i NWOBHM. Póki co, mamy okazję wziąć na warsztat ich debiutanckie wydawnictwo. Bombowe leady i szarpiące swymi ostrymi krawędziami riffy to meritum epki "Burning Chains". Na tę skromną płytkę (i kasetę) złożyły się trzy autorskie kompozycje zespołu Wild Witch oraz cover Tokyo Blade.
Kawałki "Trail of Bones" i "Burning Chains" to dobrze przygotowany materiał. Mamy tutaj mięsiste riffy, ciekawą perkusję, aranżacje przetykane zmianami rytmu i figur oraz melodyjne i szybkie solówki. Trzeci w kolejności "Witchripper" nie odstaje od poziomu narzuconego przez dwa pierwsze kawałki, jednak jego motyw przewodni już bardziej przypomina brytyjskie granie z początku lat osiemdziesiątych niż poprzednie utwory. Dodane do niego płomienne solo to już całkiem godny majstersztyk.
Epkę wieńczy cover "Rock Me To The Limit". Muszę przyznać, że zabawnie ten numer brzmi z wokalem Flavienne - zupełnie jakby to nie był cover, lecz autorska kompozycja Wild Witch. Słychać, że z wokalistki jest ostra babeczka, która umie śpiewać i ma zadziorną oraz ostrą manierę. Latynoskie wokalistki mają w sobie dużo gorącej krwi i temperamentu, co wyraźnie wybija się w ich partiach wokalnych. Choć na nagraniach głos Flavienne nie brzmi jakoś bardzo powalająco, to podejrzewam, że na koncertach potrafiłaby nieźle dołożyć do pieca. Biorąc pod uwagę jaka jest kolosalna różnica w brzmieniu takiego Lizzies, w którym śpiewa dziewczyna ze stosunkowo podobną barwą głosu, między płytą, a występem na żywo - można być nawet tego pewnym.
Dodam jeszcze, że słuchając wokalistki Wild Witch nie da się nie skojarzyć jej wokaliz z Shakirą. Momentami brzmi niemal zupełnie jak ta południowoamerykańska gwiazda pop. Nie powiem, jest to na swój sposób interesujące i ma swój urok.
Kawałki "Trail of Bones" i "Burning Chains" to dobrze przygotowany materiał. Mamy tutaj mięsiste riffy, ciekawą perkusję, aranżacje przetykane zmianami rytmu i figur oraz melodyjne i szybkie solówki. Trzeci w kolejności "Witchripper" nie odstaje od poziomu narzuconego przez dwa pierwsze kawałki, jednak jego motyw przewodni już bardziej przypomina brytyjskie granie z początku lat osiemdziesiątych niż poprzednie utwory. Dodane do niego płomienne solo to już całkiem godny majstersztyk.
Epkę wieńczy cover "Rock Me To The Limit". Muszę przyznać, że zabawnie ten numer brzmi z wokalem Flavienne - zupełnie jakby to nie był cover, lecz autorska kompozycja Wild Witch. Słychać, że z wokalistki jest ostra babeczka, która umie śpiewać i ma zadziorną oraz ostrą manierę. Latynoskie wokalistki mają w sobie dużo gorącej krwi i temperamentu, co wyraźnie wybija się w ich partiach wokalnych. Choć na nagraniach głos Flavienne nie brzmi jakoś bardzo powalająco, to podejrzewam, że na koncertach potrafiłaby nieźle dołożyć do pieca. Biorąc pod uwagę jaka jest kolosalna różnica w brzmieniu takiego Lizzies, w którym śpiewa dziewczyna ze stosunkowo podobną barwą głosu, między płytą, a występem na żywo - można być nawet tego pewnym.
Dodam jeszcze, że słuchając wokalistki Wild Witch nie da się nie skojarzyć jej wokaliz z Shakirą. Momentami brzmi niemal zupełnie jak ta południowoamerykańska gwiazda pop. Nie powiem, jest to na swój sposób interesujące i ma swój urok.
"Burning Chains" jest bardzo fajnym wydawnictwem i jeżeli nie odrzuca was twardy brazylijski akcent wokalistki, to jest to album godny polecenia każdemu fanowi tradycyjnego heavy metalu. Zwłaszcza, że to nie jest kolejne zarzynanie tych samych motywów w stylu Enforcera czy innego Kałdrona.
Ocena: 5/6
Ocena: 5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz