Powerlord - The Awakening
1986/2014, Heavy Forces
Do tej kapeli mam bardzo duży sentyment. Gdy byłem jeszcze młody, Powerlord obok Iced Earth i Metal Church był moim pierwszym wprowadzeniem do amerykańskiej sceny power metalowej. Dzięki tym trzem kapelom odkryłem, że prawdziwy power metal ma mocne brzmienie i zawiera w sobie bardzo dużo elementów, które są także widoczne w jego pokrewnych nurtach - thrash, speed i heavy metalu. Coś czego tak zwany europower nie ma, zastępując kanonadę mocy i energii, słodkopierdzącymi podskakujkami z wsiurskim zacięciem.
Jedyny album grupy Powerlord, zatytułowany "The Awakening", stanowi szybką i ostrą jazdę na power/thrashowych riffach. Jest to świetna płyta, pełna mrocznych i mocnych zagrywek. Dlaczego ten album w sumie należy do undergroundu i nie zyskał większego rozgłosu? Cóż, wydaję mi się, że powody mogą być dwa. Pierwszy to fakt, że ta płyta to niezależne wydawnictwo, które piątka młodych ludzi wydała w 1986 roku bez wsparcia wytwórni. Dla zespołu z samego środka USA, oddalonego od wschodniego i od zachodniego wybrzeża, oznaczało to raczej skazanie na pozostanie w undergroundzie na wieki. Drugim powodem jest produkcja dźwięku, która stała na średnim poziomie. Głównym winowajcą jest tutaj miks, który jest ciasny - wręcz klaustrofobiczny. Mimo tego wszystkie instrumenty są dobrze słyszalne (łącznie z basem), jednak słychać, że spokojnie mogłyby mieć trochę więcej przestrzeni. Produkcja na szczęście, trochę jakby na przekór, nie razi i nie sprawia, że utwory na "The Awakening" są niesłuchalne. Sześć interesujących kompozycji, które składają się na trzydzieści minut metalowej fiesty, słucha się bardzo przyjemnie.
Album rozpoczyna się szybkim, zdzierającym asfalt z autostrady "Masters of Death". Bezlitośnie bijące stopy, ogniste solo i metodyczny riff, który w zaskakujący sposób przechodzi w thrash metalowy galopek z ostro skaczącymi figurami. Agresywny i zdarty wokal dopełnia obrazu rasowego wjazdu piąchy w zęby. To nie jest muzyka dla stulejarskich pozorantów! Nie dane nam jest odpocząć, gdyż tuż po tym jak przebrzmieją ostatnie dźwięki "Masters of Death" wjeżdża rozpędzona ściana śmierci zwana "Malice". Szybkie tremolo i twarde wokalizy oscylują wokół dobrze dobranego zwolnienia w środku utworu i płomiennych solówek. Proste riffy rozrywają spokój duszy i jednolitość ciszy.
Stronę A winyla kończy pełen mrocznego klimatu i ciężkiej atmosfery "Silent Terror". Niepokojące figury basu, gitar i perkusji łączą się w elegii ciemności z ponuro rozbrzmiewającym dzwonem. Sam utwór, choć grany tremolowanymi riffami nie jest już tak szybki jak dwa poprzednie. Stanowi to bardzo dobrze dobrane urozmaicenie i dzięki temu Powerlord unika grania na jedno kopyto, nadal zachowując piękno i moc w swej muzyce.
Gnający do przodu "Invasion of the Lords" stanowi dobrą odskocznie od ponurego i refleksyjnego klimatu "Silent Terror". Utwór o prostej formule, szybkim i nieskomplikowanym riffie i bezpośrednim wokalu. Trzepie po oczach i uderza bez pardonu. Kontrastująca z prostą gitarą szybka i pogięta solówka stanowi doskonały dodatek do tego demona prędkości. Przedostatni "Merciless Titans" jest klasycznym speed metalowym walczykiem. Wokale rozbiegają się w swej skali - Dane Cook raz śpiewa wysoko, a raz warczy gardłowo do mikrofonu. Utwór nie pozostaje prostolinijną kompozycją, lecz w przy solówkach załamuje rytm i wybiega galopem do przodu, by potem gitary unisono z dudniącą perkusją biły z rozpędem we wszystko, co napotkają na swej drodze.
Wieńczący płytę wałek "(The Awakening) Powerlord" to monumentalny granitowy cokół z onyksowymi inkrustacjami. Bas z gitarami i bębnami tworzy tutaj rozetę prawdziwej metalowej symfonii. "Is it metal - is it steel / Turn up the fire to make it real" - wers rozpoczynający wokalną część tego utworu stanowi idealne podsumowanie klasy tego utworu. Ta kompozycja to prawdziwa kula armatnia, która swym rozpędem tnie powietrze nad dymiącym polem bitwy. Bardzo udany power/thrash z lat osiemdziesiątych - wyznacznik amerykańskiej sceny metalowej z tamtego okresu. Barbarzyńska muzyka nie dla płaczliwych memej.
Ten album zabija, choć co poniektórzy mogą nie doświadczyć tego za pierwszym razem, ze względu na dość archaiczną produkcję dźwięku. Mimo to wojownicza potęga metalu, która wylewa się z kotła zatytułowanego "The Awakening" to lśniąca tafla roztopionej stali. Współczynnik przysłowiowego "pedalstwa" jest tu równy zeru, a wskaźnik pałera już dawno wywalił się poza skalę. Powerlord trzyma się mocno konwencji bezkompromisowego ciężkiego brzmienia i nie puszcza.
Biorąc pod uwagę jak piękne wznowienie Heavy Forces nam przygotowało, to jestem bardziej niż ukontentowany. W pięknie przygotowanym opakowaniu znajdujemy oprócz samego winyla (czarnego lub czerwonego) także plakat w formacie A2 wydrukowany na kredowym papierze, zdjęcie zespołu, zajebistą naszywkę, no i naturalnie wkładkę z tekstami, która jest wiernym odwzorowaniem tej oryginalnej z 1986 roku. Wydawnictwo z grubej rury!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz