Exumer - Fire & Damnation
2012, Metal Blade
W heavy metalu albumy, które stanowią swoiste
"powroty" kapeli po latach, tworzą w najlepszym razie bardzo
zróżnicowaną mieszankę. Niektórym taka inicjatywa wychodzi bajecznie (Satan,
Battleaxe, Minotaur), niektórym całkiem fajnie, choć bez spustów (Artillery),
za to jeszcze innym tak tragicznie, że aż uszy bolą i krwawi serduszko
(Warrant, Sanctuary, Vendetta, Forbidden). Odpowiedzialnych za to jest wiele
czynników - brzmienie, aranżacja utworów, uchwycenie pasji i energii tak jak na
swych wczesnych nagraniach, by tylko wskazać kilka.
Exumer, kapela, która wypluła kultowy "Possessed By
Fire" w 1986 roku, a rok później jego kontynuację w postaci "Rising
From The Sea" wróciła w 2012 roku albumem "Fire & Damnation".
Z oryginalnego składu ostał się tylko gitarzysta Ray Mensch - założyciel kapeli,
oraz charyzmatyczny gardłowy Mem Von Stein, który po ścięciu włosów wygląda jak
chodzący wpierdol z hektagonu MMA. Samo "Fire & Damnation" ma
swoje wady, ale w gruncie rzeczy okazało się całkiem przyzwoitym albumem. Nie
dorasta do pięt kultowemu i ponadczasowemu "Possessed By Fire", ale
nadal stanowi godną kontynuację dorobku kapeli.
Brzmienie instrumentów jest wyraźnie nowoczesne, ale nie
oznacza to bynajmniej, że zostało w ten sposób zepsute. Słuchanie "Fire
& Damnation" nie drażni i nie sprawia, że uszy puchną i bolą, jak w
przypadku ostatnich płyt Warrant czy Sanctuary. Bardziej to podjeżdża do
rozwiązań w produkcji brzmienia jakie pokazał Exodus na "Tempo of the
Damned" czy Hirax na "Immortal Legacy". Nie jest to old
schoolowe mięso, niestety, ale daje radę.
Co do samych kompozycji - na ogół dominują szybkie tempa, co
cieszy, ale dostaniemy też solidną porcję zwolnień i średnich prędkości. Ma to
swoje plusy jak i minusy - momentami może jest trochę zbyt hardcore'owo, czy to
przez nagłą zmianę maniery wokalu czy przez perkusję, jednak mimo to, Exumer
nadal nie odchodzi zbytnio od thrashu. Zwłaszcza, że kawałki są całkiem niezłe.
Nie bujają może przyrodzenia i nie urywają dupy, ale są kawałem solidnego
łojenia. No i nie dostaniemy tutaj miałkiego pitolenia, lecz brutalny atak
stroniący od kompromisów. Takie "A New Mortality", "The Weakest
Limb", "Devil Chaser", "Tribal Furies" czy sam utwór
tytułowy z tym piekielnym screamem na początku, dają dowód na to, że Exumer
nadal potrafi zmontować coś fajnego, a nie tylko odcina kupony od swego
klasycznego debiutu. No, poza tym to całkiem niezłe osiągnięcie, że po 25
latach jeszcze potrafią nagrać dobrą płytkę, nie? Dodając do tego w jaki
ciekawy sposób ostre riffy są uzupełniane przez krzykliwe i rozpalone leady,
otrzymamy twór godnego sortu.
Na "Fire & Damnation" trafiły także nagrane na
nowo dwa kawałki z lat osiemdziesiątych - klasyczny "Fallen Saint" z
"Possessed by Fire" i "I Dare You" z "Rising From The
Sea". Zawsze nieco sceptycznie podchodzę do nagrywania na nowo swych
klasycznych kawałków przez stare kapele. Bardzo często nie potrafią uchwycić w
nich tego pierwotnego młodzieńczego ognia, pasji i energii, które sprawiły, że
te kawałki z lat osiemdziesiątych stały się takimi kilerami. W ten sposób
często dostajemy przeciętną, zdygitalizowaną i wyprutą z mięsa papkę. Ale
"Fallen Saint" wyszedł bardzo przyzwoicie - można mieć do tej wersji
całkowicie neutralne podejście, a "I Dare You" w odświeżonej odsłonie
nabiera zupełnie nowego kolorytu. Co prawda głównie dlatego, że "Rising
From The Sea" było albumem o tragicznym brzmieniu, ale fakt faktem -
Exumer nie spaprał ponownej nagrywki.
Ocena: 4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz