wtorek, 15 marca 2016

Darkness - Conclusion & Revival





Darkness - Conclusion & Revival
1989/2005, Battle Cry Records

I pomyśleć, że ten album wyszedł w tym samym roku co “Agent Orange” Sodom… W każdym razie, trzeci studyjny album Darkness jest ze wszech miar dziwny. Jest tu dużo eksperymentów i to innej natury niż te na “Defenders of Justice”. Weszły syntezatory i inne udziwnienia. Nagrano też na nowo kilka starszych utworów, w sumie nie wiadomo po co - pewnie by trochę ożywić ten raczej miałki album. Jeżeli rzeczywiście to było powodem – to gratuluję. Nie wyszło.

Po męczącym intro, w którym zajeżdżono na śmierć syntezator, wjeżdża “Soldier”, który miał być chyba thrashowym hymnem. Z początku nic nie zapowiada tragedii. No może oprócz tego wspomnianego intro, które słuchacz musi przeboleć na początku albumu. Jedyne co mnie zastanawia w “Soldiers”, to chwalenie się z dumą poziomem higieny niemieckich thrashers: “Our hair is long and unwashed”, gdyż instrumentalnie ten wałek jest nawet niezły. Wokalnie zresztą też. Na “Conclusion & Revival” Olliego za mikrofonem zastąpił Rolf Druschel - wokalista dysponujący o wiele czystszą i wyższą manierę śpiewania. W “Soldier” bryluje dudniący i popisujący się bas oraz wyraźnie zaakcentowana perkusja. Tak jest też przez resztę czasu trwania “Conclusion & Revival”. Perkusja i bas, bas i perkusja – i klawisze. Gitara jest obecna, ale trochę potraktowano ją po macoszemu i wciśnięto w głąb.

Im dalej zagłębiamy się w “trójkę” Darkness, tym coraz częściej nawiedza nas myśl, że ten album przeżywa nie lada konflikt ontologiczny. O ile “Soldiers”, “The Omniscient” i “Price of Fame” to nawet całkiem wykopane thrashowe walczyki, to reszta to srogie mutanty i przedbiegi do skrajnego stulejarstwa. Naturalnie, nie ma nic złego w dorzucaniu urozmaiceń i ciekawych motywów w swych wałeczkach, ale tutaj eksperymenty poszły jednak trochę za daleko. Jest jednak wyraźna różnica między “Hej, wzbogaćmy brzmienie naszego albumu”, a “Gunther, wrzucaj wszystko, co ci zostało z tej reklamy płatków śniadaniowych Schnappi-Schnappi”. A same eksperymenty też w sumie zaczynają się dość niewinnie. “Under Control” rozpoczyna się jak speed metalowy szlagier, by potem przejść do progresywnych wstawek i skończyć w ckliwym europower metalowym refrenie z syntezatorami. Co się tu odwala, to głowa mała. Całość brzmi najzwyczajniej w świecie dziwnie i to tak, ze słowa nie są w stanie tego oddać. Wyobraźcie sobie skrzyżowanie Persian Risk z Pretty Maids i niemieckim thrashem pokroju Vendetty lub Assassin. A potem wyrwijcie temu pazury. To brzmi mniej więcej w ten sposób. A “Beside My Grave”? Tutaj nawet basista chyba dostał raka, bo zaliczył kilka kap w tym wymęczonym i udziwnionym utworze. A jeszcze nic, to nawet nie są największe grzeszki tego epickiego dzieła.

Tutaj nadmienię, że ogólnie sama praca basu zasługuje na wszelkie ochy i achy zachwytu. Chyba nawet sobie ktoś to uświadomił na etapie nagrywania albumu, bo na płycie znalazła się kompozycja zagrana wyłącznie przez samą gitarę basową, o bardzo twórczej nazwie “Bass”. Instrumental ten zresztą się gwałtownie i nagle urywa, zawodząc kompletnie w prezentacji pełni mocy basu, po czym przechodzi w nagrany na nowo “Burial at Sea”, którego nazwa została dla niepoznaki skrócona do samego “Burial”. Nie jest to zresztą jedyna kompozycja zagrana na nowo. Ten sam los spotkał “Predetermined Destiny”, “Faded Pictures” i “Armageddon”. Aczkolwiek tak koślawego odegrania riffu “Burial at Sea” (zwłaszcza pod koniec) nie da się nie zmieszać błotem. Co to, do jasnej ladacznicy, ma być? W jakim celu kapela wali w dupę własny hicior? To ma być jakaś wydumana forma masochizmu? Czy ktoś to potrafi zrozumieć i mi jasno i klarownie rozrysować? Dlaczego Darkness brzmi jak pierwsza lepsza kapela garażowa na swej debiutanckiej próbie? To jest ten sam zespół, który popełnił “Death Squad”? Chyba kogoś kukle swędziały zbytnio, bo nie da się tego logicznie zrozumieć.

To jednak jest małe miki przy tym co zostało zrobione z “Faded Pictures”. Nie dość, że ten niezwykle energetyczny utwór z debiutu w nowym wykonaniu brzmi niezwykle płasko i ospale, to jeszcze to, co zostało domontowane w nim na początku zakrawa o pozbawioną gustu parodię. Ja wiem, że pewnie miał to być przejaw dystansu do siebie, śmieszkizmu i w ogóle prześmiewczości, czy jak to tam się nazywa w kręgach suchoklatesowych chłystków, ale do jasnej cholery, kto robi wstęp do takiego utworu na modłę dziewczęcego popu dla dzieci z wokalem a la wiewiórki naprute helem? “Barbie Girl” ma większe pierdolnięcie i brzmi bardziej męsko w porównaniu do tego gniotu i nawet tutaj nie przesadzam! Co następne? Sranie sobie nawzajem do ryja, by pokazać jak bardzo ma się wywalone na wszystko i super dystans do siebie?

“All Left To Say” to już ścierwo wyższych lotów. Nie, że miałbym coś do tego, żeby od czasu do czasu kapela mogła zagrać kawałek w innym stylu czy coś w ten deseń. Absolutnie nie, takie patenty są zwykle dość ciekawe, byleby zespół zrobił to z jajem i w interesujący sposób. Darkness za to tak zwaliło bluesa jak tylko się da. I jeszcze to intro z tym żałosnym wstępem i doklejonymi dźwiękami baru. Jest to tak sztuczne i od czapy jak tylko się da. To jest wręcz nie do uwierzenia jak bardzo umoczono taki ciekawy pomysł. Miało być mrocznie, brudno i z atmosferą przesiąkniętą dekadami papierosowego dymu, a wyszły jakieś przaśne podskakujki i mierne szujstwo.

Dotrwanie do końca tego katastrofalnego dzieła jest trudne, nie ukrywam. Nawet wieńczący album poprawnie odegrany “Armageddon” nie ratuje całokształtu. Może po części dlatego, że jego wersja z demo, z cholernego demo!, z 1987 roku brzmi o wiele lepiej, bardziej krwawo, energetyczniej i naturalniej. Serio. Usilne udziwnienia i męczące eksperymenty, wrzucone chyba ot tak, losowo na tej płycie, zbierają swoje żniwo. Syntezatorowo-samplowe motywy tego nie ułatwiają. Z drugiej strony mamy ten świetny bas i kilka minut naprawdę dobrej muzyki, co sprawia, że poziom “Conclusion & Revival” jest stabilny jak lokalny menel po spieniężeniu zasiłku w monopolowym, a przy tym prezentuje mniej więcej analogiczny poziom estetyki.

Ocena: 2/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz