poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Maze of Terror – Ready to Kill





Maze of Terror – Ready to Kill
2016, Empire Records

Nie mylić ze szwedzkim Maze of Torment. Maze of Terror prezentuje soczysty death/thrash w stylówie z lat 1990-91 - Sadus, Demolition Hammer, Messiah, Devastation - te sprawy. W dodatku ich omawiany pierwszy album zaskoczył mnie pozytywnie, jak debiut Besieged kilka lat temu.
Muzycznie jest niezwykle intensywnie i ciekawie. Nie jest to takie bezkształtne i wyprane z duszy granie pokroju Suicidal Angels czy Lost Society. Naprawdę, tutaj czuć ten smolisty ciężar i piekielną nawałnicę riffów, utrzymaną w dobrym klimacie i bez zbędnych unowocześnień brzmieniowo-aranżacyjnych. Jest oldschoolowo, to fakt, ale przy tym nie ma też skrajnego popadania w historyczne odtwórstwo.

Wokale są niezłe, lecz nie idzie zrozumieć tego bełkotu jaki nam serwuje wokalista, jeszcze z tym jego specyficznym akcentem. Nie ma szans. Równie dobrze mogłoby tam nie być w ogóle tekstu, a same pojękiwania, wrzaski i inne gardłowe bulgotania wokalisty.

Jak na thrash metal anno domini 2016, nie sposób tutaj nie pokiwać głową z uznaniem. Maze of Terror uniknął plastikowych sideł Nowej Fali Thrashu i nie wpisuje się w ich epigoński i sztuczny klimat. Praktycznie w każdym utworze zespół stara się włożyć po kilkanaście patentów, nie odgrywając stale tych samych kwadratów. Same pomysły na motywy i riffy, choć w sumie nie ma tutaj jakiegoś wymyślania koła na nowo, bardzo smacznie ze sobą gadają. Nawet w takim dziesięciominutowym gargantuiczym “Gilles de Rais” udało się zespołowi zachować interesującą strukturę utworu. Tak nawiasem mówiąc, postać Gillesa idealnie nadaje się do utworu metalowego - w końcu masturbacja nad umierającymi torturowanymi ofiarami jest niezwykle mocnym tematem.

No, jest parę nieznacznych minusów, które można wychwycić w tym morzu rzeźni brutalnych riffów. Solówki są nieco zbyt prostackie i zagrane niemalże na odwal się. Szkoda, bo gdyby popracować w tym temacie troszeczkę bardziej, to leżałyby wręcz idealnie. Wokale, o których wspomniałem - barwa głosu i technika są naprawdę dobre, ale akcent i artykulacja głosek to jakieś nieporozumienie. No, ale tak jak nadmieniłem - wady tego wydawnictwa są niewielkie i nie ma tutaj większych grzeszków. “Ready to Kill” to solidna płyta, która zabija i gwałci bez zbędnego owijania w bawełnę. Jest moc.

Ocena: 4,5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz