Maze of Terror – Ready to Kill
2016, Empire Records
2016, Empire Records
Nie mylić ze szwedzkim Maze of Torment. Maze of Terror
prezentuje soczysty death/thrash w stylówie z lat 1990-91 - Sadus, Demolition
Hammer, Messiah, Devastation - te sprawy. W dodatku ich omawiany pierwszy album
zaskoczył mnie pozytywnie, jak debiut Besieged kilka lat temu.
Muzycznie jest niezwykle intensywnie i ciekawie. Nie jest to
takie bezkształtne i wyprane z duszy granie pokroju Suicidal Angels czy Lost
Society. Naprawdę, tutaj czuć ten smolisty ciężar i piekielną nawałnicę riffów,
utrzymaną w dobrym klimacie i bez zbędnych unowocześnień
brzmieniowo-aranżacyjnych. Jest oldschoolowo, to fakt, ale przy tym nie ma też
skrajnego popadania w historyczne odtwórstwo.
Wokale są niezłe, lecz nie idzie zrozumieć tego bełkotu jaki
nam serwuje wokalista, jeszcze z tym jego specyficznym akcentem. Nie ma szans.
Równie dobrze mogłoby tam nie być w ogóle tekstu, a same pojękiwania, wrzaski i
inne gardłowe bulgotania wokalisty.
Jak na thrash metal anno domini 2016, nie sposób tutaj nie
pokiwać głową z uznaniem. Maze of Terror uniknął plastikowych sideł Nowej Fali
Thrashu i nie wpisuje się w ich epigoński i sztuczny klimat. Praktycznie w
każdym utworze zespół stara się włożyć po kilkanaście patentów, nie odgrywając
stale tych samych kwadratów. Same pomysły na motywy i riffy, choć w sumie nie
ma tutaj jakiegoś wymyślania koła na nowo, bardzo smacznie ze sobą gadają.
Nawet w takim dziesięciominutowym gargantuiczym “Gilles de Rais” udało się
zespołowi zachować interesującą strukturę utworu. Tak nawiasem mówiąc, postać
Gillesa idealnie nadaje się do utworu metalowego - w końcu masturbacja nad
umierającymi torturowanymi ofiarami jest niezwykle mocnym tematem.
No, jest parę nieznacznych minusów, które można wychwycić w
tym morzu rzeźni brutalnych riffów. Solówki są nieco zbyt prostackie i zagrane
niemalże na odwal się. Szkoda, bo gdyby popracować w tym temacie troszeczkę
bardziej, to leżałyby wręcz idealnie. Wokale, o których wspomniałem - barwa
głosu i technika są naprawdę dobre, ale akcent i artykulacja głosek to jakieś
nieporozumienie. No, ale tak jak nadmieniłem - wady tego wydawnictwa są
niewielkie i nie ma tutaj większych grzeszków. “Ready to Kill” to solidna
płyta, która zabija i gwałci bez zbędnego owijania w bawełnę. Jest moc.
Ocena: 4,5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz