poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Kat & Roman Kostrzewski - 666





Kat & Roman Kostrzewski - 666
2015, Mystic Productions

Klasyczny album “666” zespołu Kat, należy do najbardziej kultowych wydawnictw polskiej sceny muzycznej. Polski heavy metal bardzo rzadko był w stanie dosięgnąć do poziomu zachodnich wzorców. Nadal zresztą tak jest. Jednak jest kilka płyt, w tym właśnie “666” z 1986 roku, które spokojnie można ustawić w jednym szeregu z innymi dobrymi albumami światowego metalu - i to bez wstydu, kompleksów czy zaklinania rzeczywistości. “666” zawierało świetny materiał w stylu takich niemieckich kapel jak Necronomicon, Iron Angel i Warrant, wpadając momentami w strumień wpływów NWOBHM. Naprawdę, ta płyta stanowi jeden najbardziej chwalebnych momentów naszej kultury i muzyki.

Nie będę się tutaj rozpisywał na temat historii i perypetii zespołu Kat. W każdym razie ta odsłona zespołu, w której w składzie znajduje się Roman Kostrzewski i Ireneusz Loth niedawno postanowiła nagrać ten album na nowo. Według mnie jest to dziwna decyzja i niezależnie jakie pobudki towarzyszyły zespołowi przy podjęciu takiego postanowienia, mi jako fanowi przedsięwzięcie tego typu będzie kojarzyło się tylko z jednym - z odcinaniem kuponów, wypaleniem twórczym i skokiem na kasę.

Powtórzę także to, co pisałem już wielokrotnie - takie ponowne nagrywki starego materiału są najczęściej zupełnie pozbawione sensu. Muzycy zwykle twierdzą, że hurr durr nie mieliśmy kiedyś dojścia do dobrej technologii studyjnej i to wszystko brzmi fatalnie, a teraz mamy taką możliwość, to pokażemy jak brzmi ten materiał w nowoczesnej odsłonie. Czego to się nie robi w imię skoku na kasę, no nie? Artyści konsekwentnie nie zauważają lub nie chcą zauważyć faktu, ze klasyczne brzmienie heavy metalu z lat osiemdziesiątych, które mylnie uważają za gorsze pod względem technologicznym, jest właśnie tym brzmieniem, które wszyscy prawdziwi fani takiej muzyki uwielbiają i kochają. Ciepłe, organiczne, jaskrawe, naturalne. Naprawdę, zdygitalizowana papka, popodciągana w ProoToolsach czy innym Digital Audio Workstation, zmiksowana w zamuloną breję z położonymi na podłodze konsolety basami nie jest tym, co sprawiło że zakochaliśmy się w heavy metalu. Dodajmy jeszcze do tego fakt, że po tych trzydziestu latach, jako pięćdziesięcioletnie dziadki nie nagracie tego z taką energią i ogniem jak przepojeni młodością pasjonaci, którymi byliście dawniej. Nie oddacie tej szczerości, tego gniewu i tej agresji. Teraz to spłata kredytu i ciepłe kąpiele, a nie barbarzyński heavy metal. Nie twierdzę, że starsze osoby nie nagrają dobrego albumu - bo to nie jest prawda (Pagan Altar i Overkill dowodem) - ale na pewno nie zrobią tego wypaleni artyści po dekadach zmagania się z branżą fonograficzną, a już na pewno nie dokonają tego nagrywając na nowo swoje stare klasyki. No, ale jak wspomniałem - kredyty same się nie spłacą, a i dzieci do pierwszej komunii idą, po co się męczyć i wymyślać nowy materiał jak można nagrać już to, co zostało kiedyś napisane, a pieniążki od bezkrytycznych fanów same wpadną do kieszonki.

Z początku nic nie zapowiada tragedii, bo nowe “666” zaczyna się całkiem nieźle. Po chwili jednak dostrzeżemy co zostało zrobione z brzmieniem perkusji i wokalami. Perkusja jest płaska niemożebnie, a wokale… no cóż - szanowny pan Roman nie dysponuje już takimi możliwościami jak trzydzieści lat temu. I bełkocze też jeszcze gorzej. Leży również dynamika. Wszystkie utwory wyglądają jakby brodziły w smole - są wolniejsze i nie mają tej energii, co ich pierwowzory. Nawet, gdy ich nie zestawimy w porównaniu z ich poprzednikami, to i tak wypadają blado. Jak spowolniony speed metal. Nadrabiają nieco gitary i bas, które nadają całości nieco przestrzeni, choć i tak ma się wrażenie, że inżynier dźwiękowy starał się je usilnie spieprzyć, ale mu na szczęście nie do końca wyszło. Nie mają tego mięsnego lampowego brzmienia, ale też nie przekształcono ich w cyfrowe hybrydy bękartów prawdziwych instrumentów.

Sodom nie wyszło, Manowar nie wyszło, Exodus nie wyszło, Flotsam & Jetsam nie wyszło… Katowi też nie wyszło ponowne nagranie starego materiału. Nie jest to sylogizm, nie skreślam z góry wszystkich nagranych na nowo klasyków. Exumer czy Satan’s Host pokazały że można nagrać stare kawałki w nowej odsłonie i nie robić z tego stulei.

Nowe “666” staremu nie dorasta do pięt. I tu nie chodzi o jakiś sentyment czy inne puste slogany. Te kawałki same w sobie, stojąc samodzielnie, bez żadnego porównania, wypadają średnio, by nie rzec kiepsko. A porównania z materiałem z 1986 roku nie wytrzymują nawet przez chwilę. Dorzucając fakt, że “Masz Mnie Wampirze”, “Noce Szatana” i “Diabelski Dom - cz. I” zostały zupełnie wyprane z tego odjechanego klimatu NWOBHM wręcz do cna, tylko dodaje zniewagę do okrucieństwa. “Masz Mnie Wampirze” to już w ogóle wypada poniżej przeciętnej. Wystarczy posłuchać jak Romek brzmi na początku tego utworu z 1986 roku, a jak w jego wersji z 2015. O tych onomatopejach w środku nie wspomnę, bo to jakieś nieporozumienie jest i głębokie robienie dziwki ze sztuki. Spowolniona wymowa utworu też nie polepsza odbioru tego wszystkiego. Z pięknego i tajemniczego “Czasu Zemsty” zrobiono rockowy radio-wypełniacz, zupełnie wyprany z tego onirycznego i mistycznego klimatu. Nie twierdzę, że Kat miał zagrać te utwory dokładnie tak samo jak trzydzieści lat temu. Twierdzę, że w ogóle nie powinien nagrywać tego albumu na nowo, bo jak się okazało nic nie wniósł tym nowego, nie pokazał starego materiału od dobrej strony i generalnie poniósł porażkę artystyczną.

Są też plusy, tak dla odmiany. “Morderca” i “Noce Szatana” brzmią całkiem nieźle. Może nie tak dobrze (a nawet na pewno nie tak dobrze) jak ich pierwotne wersję, ale da się tego słuchać. W “Nocach…” w ogóle nie czuć, co prawda, tego zadziornego i agresywnego klimatu w stylu Tank, który był obecny na “666” z 1986, mimo to, jak zapomnimy o tym, że jest to powtórnie nagrana wersja starego klasyka, to można przy tym się nawet dobrze bawić. Podobnie jest z otwierającym “Metal i Piekło”. Gdy przymkniemy oko na płaską perkusję, spowolnienie całości, formę Romka, to nawet stoi to na akceptowalnym poziomie. Pytanie tylko czy naprawdę musimy na wszystko przymykać oko, by czerpać jakąkolwiek przyjemność ze słuchania nowego “666”?

Dla kogo więc jest ten album? Dla osób umiarkowanie zainteresowanych metalem, którym jest wszystko jedno czego słuchają, byle miało to gitarę elektryczną, dla bebzunowatych januszy metalu, myślących że zespoły z lat osiemdziesiątych dalej reprezentują sobą, to co dawniej, gdy razem ze Staszkiem pili w bramie Amarenę, i dla zagorzałych psychofanów Kata, którzy na sam dźwięk nazwy tego zespołu moczą swe sztruksy i rozcapierzają paluszki w geście różków, a potem idą na wykład z propedeutyki stosunków europejskich. A, no i dla recenzentów muzycznych, którzy tak jak w przypadku CETI, stanowią główne grono odbiorców takich płyt. 

Mamy tutaj do czynienia z muzyką nie jako formą sztuki czy jakieś artystycznej koncepcji, lecz z produktem - wytworem przemysłu fonograficznego i marketingu, zorientowanego na sprzedaż i wymierny zysk, no bo jak wspomniałem - kredyt za samochodzik sam się nie spłaci, a plejstacja dla córeczki na komunie też się sama nie kupi. Bożek Mammon został tutaj ustawiony na pierwszym miejscu, niczym zielona flaga przed zwierzętami z Folwarku. Choć nie ma nic złego w tworzeniu muzyki dla pieniędzy, dopóki pozostaje ona muzyką - sztuką i celebracją dobrego smaku oraz artyzmu - i gdy to ona jest finalnie najważniejsza. Tutaj jednak koncepcja artystyczna została potraktowana, delikatnie rzecz ujmując, po macoszemu. 

Nowe “666” nie jest złą płytą. Jest raptem płytą mierną, słabą, poniżej przeciętnej. Był tutaj w ogóle wzięty pod uwagę jakiś szacunek dla odbiorcy? Nie sądzę. Nie będę tutaj używał pojęć absolutnych jak “szmira”, “szarganie kultowej płyty” czy “profanacja”. Każdy sam sobie wyrobi opinie o tym wspaniałym dziele, świetnie oddającym aktualną kondycję polskiej sceny metalowej. O ile będzie mu się chciało.

Ps. Jak już dostaniecie wypłatę z kontraktu, to wyślijcie szanownego pana Romana do logopedy. Nie przypominam sobie, by “Metal i Piekło” rozpoczynało się tekstem “Szlepszen ssaj, we mnie dej”.

Ocena:2,3/6





1 komentarz: