sobota, 29 sierpnia 2015

Grinder - wywiad


CHCIELIŚMY PRZYPOMNIEĆ LUDZIOM CO OZNACZA WOJNA
Grinder jest martwą nazwą od bardzo wielu lat. Zespół od dawna już nie funkcjonuje i wszystko wskazuje na to, że już nigdy nie zobaczymy go na żywo, ani nie uświadczymy nowych nagrań firmowanych tą nazwą. Dlatego przy okazji reedycji drugiego albumu tej undergroundowej thrashowej kapeli warto odświeżyć sobie twórczość tego zespołu, zwłaszcza, że na pierwszych dwóch krążkach była ona znakomita. Grinder grał wysokiej jakości thrash metal z energicznymi kompozycjami, dopracowanymi z wielką starannością o szczegóły. Choć jest to kapela wywodząca się z Niemiec, daleko było jej do typowych germańskich thrashowych rytmów. Z niemieckiego thrashu najbliżej stylistycznie było Grinderowi do znakomitych Paradox oraz Risk. Ilość niecharakterystycznych patentów, które cechował te kapele oddzielał je wyraźnie od reszty niemieckiej sceny i plasował ich bliżej temu co grały wtedy ich amerykańskie odpowiedniki. Błędnym jest jednak stwierdzenie, że te kapele, a więc także Grinder, grały amerykańską szkołę thrashu, gdyż ich muzyka także i od niej się wyraźnie oddzielała. Zespół rozpadł się w 1991 roku po nagraniu trzeciej, dość słabej płyty. Drogi muzyków się rozeszły – część z nich założyła nowe zespoły – Rawboned i power/thrashowy Capricorn. Stefan Arnold trafił do formacji Grave Digger, w której gra po dziś dzień. Niestety, możliwą reaktywację Grindera skutecznie uniemożliwiło samobójstwo gitarzysty Lario Teklicia. W rozmowie z Andym Ergünem dowiedzieliśmy się dlaczego osoba Lario jest tak istotna dla Grindera, a także dlaczego debiutancki krążek Niemców ma zupełnie inną okładkę i tytuł niż pierwotnie planowano. Ponadto dowiedzieliśmy się także kilku innych ciekawych faktów z historii tej kapeli, jak na przykład to jak wyglądał ich jedyny koncert poza granicami Niemiec, w kraju w którym nigdy wcześniej przed nimi nie grała żadna zachodnia kapela heavy metalowa.
Po rozpadzie Grindera grałeś w zespole, który nazywał się Nemesis. Czy następnie grałeś jeszcze w jakiś innych kapelach? Czy aktualnie nadal zajmujesz się graniem metalu?
Andy Ergün: Nemesis było raptem projektem do którego na krótko dołączyłem razem z Adrianem [Hahnem, wokal i bas – przyp.red.]. Po rozpadzie Grindera założyłem Rawboned, tak coś koło 1992 roku. W 1996 nagraliśmy taśmę demo i odbyliśmy małą trasę po Niemczech i Austrii z brytyjskim Reign. We wrześniu tego samego roku musiałem opuścić Rawboned z pewnych powodów osobistych. Zespół ciągnął jeszcze swój żywot przez jakiś czas, ale z tego co wiem rozpadł się jakiś czas temu. Od tamtego czasu nie gram już w żadnym zespole. Skupiam się na swojej rodzinie, lecz czasem coś tam pogrywam w domu. Możliwe, że dołączę do zespołu mojego przyjaciela z Turcji, gdyż poprosił mnie o pomoc w swoim projekcie. Jest jednak bardzo zapracowanym człowiekiem, więc nie wiem kiedy ewentualnie miałoby to miejsce.
Czy reaktywacja Grindera jest możliwa bez Lario Teklicia?
Nie. Lario był głównym autorem utworów i duszą zespołu. Poza tym Stefan [Arnold – przyp.red.] jest zbyt zajęty odnoszeniem sukcesów z Grave Digger. Wątpię by opuścił Grave Diggera dla Grindera. W każdym razie bez Lario nie będzie Grindera.
Czy ktoś kontaktował się z wami w sprawie przywrócenia działalności Grinder?
Tak, i to parokrotnie. Ostatnio goście od Wacken Open Air pytali Stefana o nasz reunion. Było to dwa lata temu. Odpowiedź jednak jest zawsze taka sama. Bez Lario nie ma mowy o żadnym ponownym zreaktywowaniu zespołu. Był zbyt ważny dla kapeli.
Grinder przestał funkcjonować ponad dwadzieścia lat temu. W międzyczasie, zwłaszcza ostatnimi laty, powstała cała nowa generacja zespołów thrash metalowych. Czy śledzisz rozwój sceny thrashowej?
Nadal kocham muzykę, zwłaszcza metal, bardziej niż cokolwiek innego. Nie przyglądam się jednak nowinkom, które pojawiają się w thrash metalu. W sensie, nie koncentruje się na tym. Myślę jednak, że jest tam wiele świetnych zespołów. W latach osiemdziesiątych thrash metal był bardzo dominującym gatunkiem. Nie było zbytniej alternatywy, gdyż nie powstało wtedy jeszcze zbyt wiele odłamów metalu. Jasne, był ten cały Hair-Spray-Metal, jednak to w sumie nie był żaden metal. Dzisiaj masz o wiele szersze spojrzenie na tym czym jest ciężka muzyka. Nadal mamy klasyki NWOBHM jak Iron Maiden czy Judas Priest, jednak obok nich mamy też takie interesujące zespoły jak Gojira i dobrze rozwinięty Melodic Death Metal, Groove Metal, Metalcore czy Nu Metal w postaci In Flames, Slipknot, Killswitch Engage, Devildriver i tak dalej. Mimo to speed i thrash metal nadal istnieją i ich herosi pokroju Metalliki, Testament, Megadeth, Slayer, Exodus, Anthrax, Machine Head dalej aktwynie grają. Mamy więc bardzo dużo interesującego materiału, wliczając w to także nowe zespoły thrash metalowe.
Ostatnio fani mają okazję nabyć nową reedycję „Dead End”. Czy w planach są także zamiary wydania pierwszego albumu?
Uważam, że „Dead End” był najlepszą płytą Grindera. To by też tłumaczyło dlaczego było tak wielkie zainteresowanie tym, by wydać ten album na nowo. O nasz pierwszy album póki co nikt nie pytał.



Kto pisał teksty do waszych utworów? Czy było dla was trudnością pisać teksty w, bądź co bądź, obcym języku?
Większość naszych tekstów wyszła spod ręki naszego wokalisty Adriana. Tylko część utworów na naszym pierwszym albymie „Dawn For The Living” miała teksty, których byłem autorem. Przyniosłem je do zespołu, gdy do niego dołączałem. Pisanie tekstów po angielsku nie było jakoś specjalnie trudne. Wszyscy mieliśmy angielski w szkołach. Naturalnie nasze teksty nie były perfekcyjne, ale myślę, że wszyscy byli w stanie zrozumieć, co chcieliśmy przez nie przekazać.
Kiedy dokładnie dołączyłeś do zespołu?
Wbiłem do składu jakoś w 1986 lub 1987. Do tego czasu Grinder działał jako tercet z Shellshockiem (Zeljko) za garami, wokalistą Adrianem na basie i Lario na gitarze.
Czytałem, że byliście pierwszym zagranicznym metalowym zespołem, który zagrał w Turcji. Musiało to być nie lada przeżycie. Czy możesz nam opowiedzieć o tym jak to wyglądało? Czy mieliście jakieś problemy z ówczesnymi władzami?
Rzeczywiście, było to niesamowite i niezapomniane przeżycie. Nasz występ był transmitowany na żywo przez turecką telewizję, a gazety były pełne artykułów dotyczących pierwszego zachodniego heavy metalowego zespołu, który miał zagrać w Turcji. Było naprawdę świetnie, a fani byli cudowni. Mieliśmy także okazję spotkać kilka dni wcześniej tureckie zespoły, które nas potem supportowały – Akbaba i Pentagram. To świetni kolesie. Opowiadali nam jak często byli chamsko traktowani przez policję oraz konserwatywną ludność. Na szczęście podczas naszej wizyty w Turcji nie mieliśmy żadnych problem z władzami. Właściwie to było zupełnie na odwrót. Nawet tureccy policjanci, którzy zostali przydzieleni jako ochrona wydarzenia, zdejmowali hełmy i dobrze się bawili razem z resztą fanów. Niektórzy nawet headbangowali. (śmiech)
Czy Grinder miał okazję do odbycia kilku tras koncertowych czy też raczej byliście aktywni koncertowo w okolicy swego miejsca zamieszkania?
Pomimo tego, że chcieliśmy grać tak często jak to tylko możliwe, także poza granicami Niemiec, to większość naszego koncertowania sprowadzała się do jednej trasy po kraju na rok oraz kilku koncertów w różnych miejscach. Grinder grał zdecydowanie za mało i tylko w Niemczech, z wyjątkiem tego jednego koncertu w Turcji.
Rzekomo nazwa zespołu miała swoje źródło w tytule utworu Judas Priest. Dlaczego zdecydowaliście się na zaczerpnięcie nazwy z tego kawałka?
Szczerze, nie mam zielonego pojęcia dlaczego chłopaki wybrali akurat tę nazwę. Tak, została ona wzięta z utworu Judasów, lecz dlaczego, tego już nie wiem. Podejrzewam, że Lario i Zeljko bardzo polubili wymowę tytułu tej piosenki. Albo wypili kilka głębszych podczas słuchania tego utworu i stwierdzili, że taka nazwa będzie pasować do kapeli. Nazwa zespołu nie jest w sumie zbyt ważna. Jeżeli lubisz muzykę, to nie ma znaczenia czy kapela nazywa się A czy B.
Według ciebie najlepszy album Grindera to był właśnie „Dead End’?
Tak, uważam, że nasza druga płyta jest najlepsza i najbardziej dojrzała, mimo że to był nasz raptem drugi album. Nie ma na nim utworu, który by mi nie pasował. Uwielbiam je wszystkie. Tak samo nasza „The 1st EP” była udana. Myślę, że nasz ostatni album „Nothing Is Sacred” jest naszym najsłabszym nagraniem. Produkcja dźwięku była robiona po łebkach. Nie ma w nim tej mocy w brzmieniu, a maniera śpiewania Adriana była trochę zbyt eksperymentalna. Po prawdzie to wszystkie nasze płyty miały w sumie słabą produkcję. Mieliśmy zwykle do dziesięciu dni na nagranie i zmiksowanie albumu, więc czego tu oczekiwać. Wszystko rozbija się o kwestię pieniędzy, a pieniędzy zawsze brakuje, zwłaszcza gdy jesteście młodym zespołem.
„Frenzied Hatred” z pierwszego albumu, „Blade is Back” z drugiego oraz „Dear Mr. Sinister” z ostatniego, ponoć są ze sobą połączone wspólnym wątkiem.
Tak, jest to trylogia o seryjnym mordercy. Gdy słuchaliśmy ukończonego „Frenzied Hatred” stwierdziliśmy, że ten utwór jest naprawdę kozacki, a zwłaszcza jego tekst. Sam pomysł o mordercy, który się gdzieś tam ukrywa, pędzony swa nienawiścią, był fascynujący. Postanowiliśmy więc, że napiszemy więcej takiego materiału. Dlatego zrobiliśmy część drugą i trzecią tej historii. No dobra, „Dear Mr. Sinister”, był najsłabszym rozdziałem tej opowieści, ale w sumie dzięki temu pasował idealnie do najsłabszego albumu. (śmiech)
Okładka „Dead End” została wykonana przez Andreasa Marschalla, gościa który potem pracował z takimi zespołami jak Grave Digger, Rage, Sodom i Blind Guardian. Praca, która znalazła się na przodzie „Dead End” jest jednym z jego pierwszych dzieł dla heavy metalowego przemysłu muzycznego. Czy okładka na tym albumie ma w jakiś sposób korelować z warstwą liryczną i muzyczną płyty?
Nasz perkusista Stefan jest najprawdopodobniej największym fanem kina gore jak „Piątek Trzynastego”, „Halloween” albo „Koszmar z Ulicy Wiązów”. Lario i Adrian także lubili filmy tego typu, więc postanowiliśmy, by okładki naszych albumów nawiązywały trochę do tego stylu. Nie udało się w przypadku pierwszego albumu co prawda. Na okładce „Dawn For The Living” pierwotnie miał być świecący się kościół pośrodku pustyni, stojący na bardzo suchym i popękanym gruncie. Miał wyglądać jak samo wejście do piekła. Sam album miał nosić tytuł „Sinners Exile”. Uważaliśmy, że sama instytucja kościoła jest największym grzesznikiem na Ziemi. Religia, zwłaszcza chrześcijańska, wyrządziła nieprzebraną ilość szkód. Niestety, nasza wytwórnia, czyli No Remorse, obawiała się, że taka okładka może nie spodobać się chrześcijańskim organizacjom w Niemczech, więc nie zgodzili się na naszą wizję. W ciągu raptem kilku dni przed premierą płyty zrobili tę brzydką okładkę i zmienili tytuł na „Dawn For The Living”.
Czy możesz nam powiedzieć nieco o utworze „Train Raid”?
Mieliśmy na pierwszym albumie taki jeden żartobliwy utwór w stylistyce radosnego punka – „F.O.A.D.”. To całkiem zabawne i odprężające mieć taki utwór z przymrużeniem oka, by mieć przy czym szaleć i imprezować. Dlatego postanowiliśmy pociągnąć ten wątek i na „Dead End” skomponowaliśmy „Train Raid”, który jest takim lekko punkowym rock’n’rollem. Inspiracją były belgijskie paski komiksowe z Lucky Lukiem. Bardzo nam się podobały postaci z tych komiksów, zwłaszcza bracia Dalton. W jakiś sposób czuliśmy więź pomiędzy nimi a nami. Ciągle starali się dopiąć swego, jednak zawsze w ostatecznym rozrachunku nic im się nie udawało. No i gdy stali obok siebie to wyglądali zabawnie, bo wszyscy byli różnego wzrostu. Tak samo było u nas. Stefan był najwyższy, następny był Adrian, potem ja, a na samym końcu Lario. Tak powstał „Train Raid”, jako swoisty hołd dla tego komiksu, braci Dalton oraz jako przejaw posiadania dystansu do siebie.


Musisz przyznać, że to niesamowity zbieg okoliczności, że Grinder i Sodom jako otwieracze swoich albumów z 1989 roku wybrały utwory o nazwie „Agent Orange”. To zapewne przypadek, jednak czy nie uważasz, że jest to dość niezwykłe? Czy możesz nam powiedzieć co sprawiło, że postanowiliście skupić się w tekście utworu na amerykańskiej sztuce wojennej prosto z Wietnamu?
Grinder zawsze skupiał się na kwestiach politycznych. Nie pisaliśmy głupkowatych utworów o smokach, rycerzach, lochach i tego typu rzeczach. Już na pierwszym albumie mieliśmy sporo utworów zainspirowanych sprawami politycznymi jak „Sinners Exile”, który dotyczy zbrodni popełnionych przez Kościół, „Dawn For The Living”, traktujący o nazistach, „Dying Flesh”, niewolnictwa i „Traitor”. Nasze teksty także niekiedy dotyczyły wątków psychologicznych. „Frenzied Hatred” i jego kontynuacje dotyczą przypadku seryjnego mordercy, a „Delirium” mówi o uzależnieniach. Na „Dead End” także poruszaliśmy tematy, o których dużo myśleliśmy. Należy pamiętać o tym, że lata osiemdziesiąte były czasem Zimnej Wojny pomiędzy Stanami i Rosją. Jesteśmy bardzo wrażliwi na punkcie konfliktów, bo nadal pamiętamy naszą spuściznę historyczną z czasów Drugiej Wojny Światowej. W latach 80tych niewielu było Niemców, którzy wierzyli w czyste i niewinne zamiary USA. Amerykanie prowokowali ciągle Rosję do wojny, a my przecież bylibyśmy pierwszym krajem na który poleciałyby bomby, gdyż na terenie Niemiec znajdowało się wiele amerykańskich baz i wyrzutni rakietowych. Chcieliśmy w tym utworze przypomnieć, że Stany Zjednoczone nie są niewinnym państwem. Przecież to największy agresor w nowoczesnej historii. W ciągu ostatniego stulecia nie było roku, w którym USA nie było uwikłane w jakąś wojnę. I to się nadal nie zmieniło, wystarczy spojrzeć na Bliski Wschód – Afganistan, Syrię, Irak, Somalię, no i przede wszystkim na to, co się teraz dzieje na Ukrainie. Wracając do twojego pytania… to był przypadek, że w tym samym roku Sodom i my wypuściliśmy utwór o takiej samej nazwie i tematyce. Zainspirowały nas wtedy wydarzenia polityczne. Chcieliśmy przypomnieć ludziom co oznacza wojna.
Lario Teklicia niestety nie ma już między nami. Czy możesz nam powiedzieć jak to się stało i czy wiadomo dlaczego Lario targnął się na swoje życie?
Po rozpadzie Grindera Lario w pewnym sensie utracił swą orientację w życiu. Nie wiedział co ze sobą zrobić. Znalazł jakąś stałą pracę i nagle musiał się przestawić na normalny tryb życia. Myślę, że czuł się przez to niekomfortowo i nie w pełni usatysfakcjonowani z nowej roli jaką pełnił w życiu. Zaczął wtedy eksperymentować z muzyką elektroniczną i, niestety, bardzo często także z narkotykami. Po pewnym czasie narkotyki zupełnie zawładnęły jego życiem. Wpłynęło to na jego kondycję psychiczną i rozwinęły u niego ciężką depresję. Pojawiła się u niego psychoza, która doprowadziło go niemal do stanu otępienia. Po kilku przerwanych terapiach i nawrotach nałogu, w pewnym momencie postanowił się zabić, by to wszystko skończyć i pozbyć się tych demonów, które nim sterowały. W 2004 wyskoczył ze swego balkonu z piątego czy szóstego piętra. Zmarł w szpitalu godzinę po skoku. To był szok. Był moim bardzo bliskim przyjacielem. Co jest jeszcze bardziej smutne, to fakt, że rozmawiałem z Lario o założeniu nowego zespołu raptem kilka dni przed jego niespodziewanym i absolutnie głupim samobójstwem. To był jeden z mych najsmutniejszych dni w życiu. Ciągle za nim tęsknie i mało jest takich dni, w których moje myśli nie krążą wokół niego.
Wielkie dzięki za to, że poświęciłaś nam swój czas, by odpowiedzieć na kilka pytań na temat twojego starego zespołu.
Nie ma sprawy, cała przyjemność po mojej stronie. Przepraszam za drobne opóźnienie, ale byłem ostatnio bardzo zajęty z powodu narodzin mego drugiego syna. Nie jest to jednak wymówka, tylko wyjaśnienie. Dzięki, że dajecie szansę przetrwać Grindera w pamięci fanów. Niech muzyka trwa nadal!
Przeprowadzono: wrzesień 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz