piątek, 28 sierpnia 2015

Grinder - Dead End




Grinder - Dead End
1989/2013, Divebomb Records

Większości maniakom thrash metalu tego zespołu nawet nie trzeba przedstawiać. Dla tych, którzy nigdy nie mieli okazji zaznajomić się z nazwą Grinder, śpieszę z krótkim wyjaśnieniem. Grinder był niemiecką kapelą, która w swym krótkim, siedmioletnim żywocie, nagrała trzy albumy, prezentując muzykę, która nie była typową kalką najbardziej znanych thrash metalowych tuzów z Niemiec. Był, gdyż niestety zespół od dawna nie funkcjonuje. Grinderowi było bliżej Flotsam & Jetsam (zwłaszcza wokalnie) i Sacred Reich niż triumwiratowi Kreator-Sodom-Destruction. Ewentualnie można się dosłuchać paru wpływów Tankard, jednak nie jest ich znów zbytnio dużo. Grinder grał thrash metal na modłę muzyki w stylu Vendetty, Paradox lub Risk. Choć na pierwszej płycie ich brzmienie i produkcja dźwięku przypominają nieco płyty Violent Force i Exumer, jednak sposób pisania utworów różnił się już od tych kapel diametralnie. 
Ich druga płyta, zatytułowana “Dead End” stanowi naturalne rozwinięcie brzmienia zespołu, tak samo jak w przypadku „Heresy” Paradox czy „Brain Damage” Vendetty. Meritum tego albumu stanowią interesujące aranżacje instrumentalne z wyraźnym basem i silnymi, melodyjnymi wokalami w stylu debiutu Pyracandy oraz pierwszych dwóch płyt Flotsam & Jetsam. Padło już tyle nazw różnych zespołów, iż podejrzewam, że czytelnik nie zaznajomiony z twórczością Grinder ma już mniej więcej nakreślony rejon muzyczny, w którym gnieździli się ci Niemcy. 
Na „Dead End” znalazły się świetne utwory, w których oprócz ostrych gitar, bardzo dużo miejsca poświęcono partiom basowym. Żywy bas płonie w każdej kompozycji i bardzo często decyduje się na samotne przebieżki, pozostawiając gitary daleko w tyle. Takie eskapady po gryfie gitary basowej stanowią bardzo ciekawe poszerzenie spektrum brzmieniowego kompozycji i zdecydowanie stanowią dużą zaletę „Dead End”. Ten album jest także bardzo ciekawą bazą różnych wariacji na temat thrashu, w których na szczęście uniknięto zatracenia się w przeroście formy nad treścią. Mamy tu bardzo smaczny „Agent Orange” i „Just Another Scar”, amerykanizujące „Dead End” i „Inside” oraz mocno wpadający w klimaty Risk „The Blade Is Back”. Napotkamy też utwory, które w bardzo ciekawy sposób łączą przeróżne motywy. Przykładem na to jest między innymi „Total Control”, który rozpoczyna się motywem bardzo mocno zainspirowanym… Iron Maiden, by następnie przejść w teutońską thrashową młóckę, a ostatecznie wyewoluować w thrash w stylu Testament z Sacred Reich. Nie jest to jedyny utwór, który tak umiejętnie operuje zmianami klimatu, gdyż takie zabiegi można spotkać praktycznie w każdej kompozycji na „Dead End” w mniejszym lub większym natężeniu. W „Unlock the Morgue” dość monotonny początek w średnim tempie przechodzi nagle w agresywne tremola. Ciekawostką jest swoisty żart muzyczny w postaci „Train Raid”, którego zawartość brzmieniową można opisać z przymrużeniem oka jako thrashabilly. Żaden zespół crossoverowy nie zbliży się nawet na milę do tego komiczno-thrashowego geniuszu. 
Ponieważ mamy do czynienia z reedycją wydaną sumptem Divebomb Records nie mogło też zabraknąć dobroci w booklecie oraz dużej dawki bonusowych ścieżek. Są to utwory z jedynej epki zespołu wydanej w 1990 roku oraz nagrania demo ścieżek, które potem zostały nagrane jako trzeci studyjny album Niemców, zatytułowany „Nothing Is Sacred”. Dzięki temu na jednej płycie mamy ponad osiemdziesiąt minut oryginalnego thrashu spod znaku Grinder, choć muszę przyznać, że twórczość tego zespołu po 1989 (zaprezentowana na tym wydawnictwie poprzez utwory bonusowe) poszła w takim kierunku, z którego nie trafia do mnie już tak dobrze, jak oryginalne utwory z „Dead End” czy z debiutanckiego krążka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz