środa, 26 sierpnia 2015

Exodus - Blood In Blood Out




Exodus - Blood In Blood Out
2014, Nuclear Blast
Scenariusz zapewne wyglądał w ten sposób. Gary Holt, widząc jak dobrze powodzi się Souzie w jego nowym projekcie o nazwie Hatriot, którego obie płyty zbierały bardzo pozytywne recenzje, nie myślał zbyt długo przed ściągnięciem go z powrotem do Exodus. Bez skrupułów wywalił Dukesa, który z Souzą nie ma się co nawet równać. Rob miał okazję przez prawie dziesięć lat śpiewać w swym ulubionym zespole, nagrał z nim także pare albumów i grał koncerty, więc według chłodnej kalkulacji Holta nie ma prawa narzekać jako techniczny, który dostał “awans” na członka zespołu. W różnych wywiadach można przeczytać, że Rob nie zagrzał miejsca w kapeli, gdyż miał inną wizję ścieżki, którą miał podążać Exodus. Jest to oczywista bzdura, bo Dukes od samego początku w zespole miał niewiele do gadania i zdawał sobie z tego sprawę. Był nawet autorem raptem pięciu tekstów do utworów, co jak na trzy albumy (nie liczę nagranego na nowo “Bonded By Blood”), pokazuje to jaki wkład miał Rob w twórczość Exodus. 
Nie wiem czym został skuszony Zetro, by znowu grać w zespole z Holtem, jednak biorąc pod uwagę, że w wywiadzie, który z nim przeprowadziliśmy z okazji premiery drugiego krążka Hatriot, wspominał, że nie chowa żadnej urazy względem swoich kolegów z Exodus, wcale nie musiały być to żadne złote góry. Mając w pamięci fenomenalny “Tempo of the Damned” z 2004 roku oraz to, że Steve nadal ma głos jak żyleta, oczekiwania względem nowego albumu były naprawdę wysokie. Sam Nuclear Blast, wytwórnia pod której skrzydłami znajduje się Exodus, podsycał je zresztą skutecznie. Nowy Exodus miał przez to być prawdziwą bombą. Wyczekiwał niczym tętniak, czekający na wybuch, niczym kobieta z dwubiegunówką podczas okresu. Ten album miał orać jak naćpany i wyposzczony nosorożec na ecstasy. Pieczę nad brzmieniem znowu trzymał Andy Sneap, więc w temacie tego jak będzie brzmiał nowy album, niespodzianek raczej miało nie być. 
A jak wygląda sprawa “Blood In Blood Out” w praktyce? Niestety, już nie tak różowo. Fakt faktem, brzmienie jest naprawdę potężne. Perkusja brzmi cudownie, co o tyle cieszy, że stanowi ona w sumie jeden z najlepszych elementów tego albumu. Gitary są ostre i organiczne, a mimo to w tym wszystkim da się wychwycić plumkanie basu. Głos Zetro brzmi wyśmienicie i wyraźnie bryluje w miksie. Kondycja samych utworów nie wygląda już tak dobrze. Wszędzie będziemy mieli do czynienia ze zwolnieniami. Momentami ma się aż wrażenie, że są one wciskane w każdy utwór wręcz na siłę. Ale po kolei. 
Biały szum, który towarzyszy nam na rozpoczęciu albumu przez półtorej minuty pierwszego utworu (swoją drogą co za poryty pomysł na intro?!) skutecznie zniechęci nas do pogłaśniania głośności. Reszta “Black 13” na szczęście rekompensuje nam trochę ten fakt, że Exodus sam próbuje obrzydzić nam słuchanie własnego albumu. Wiele jest takich utworów i albumów, które na początku brzmią jakby były nagrane w kiepskiej jakości, by potem wejście wszystkich gałek na konsolecie sprawiło duże wrażenie na słuchaczu, ale w tym przypadku to chłopaki i Sneap sporo przesadzili. Na szczęście później nie uświadczymy takich patentów. 
“BTK” rozpoczyna się riffem kojarzącym się jednoznacznie z “Tempo of the Damned”. Niesie ze sobą bardzo wydatną sugestię “Shroud of Urine”. Utwór jednak potem zaczyna trochę przynudzać. W przeciwieństwie do utworów znajdujących się na “Tempo of the Damned”, które były nieustanną rzeźnią riffów i agresywna chłostą, ten utwór siada i ochładza się wraz z biegiem trwania. Refren już w ogóle traci na impecie i zaczyna usypiać swym groovem, ale to jak pod koniec wchodzą patenty metalcore’owe to już chyba drobna przesada. W każdym razie potencjał głosu Zetro nieźle jest tutaj marnowany. Ciekawostką jest fakt, że jak się dobrze wsłuchacie wychwycicie głos Chucka Billy’ego w tym utworze. 
Innym utworem przywodzącym początkowo na myśl “Tempo of the Damned” jest “Salt the Wound”, w którym solówkę nagrał stary “wychowanek” Exodusa - Kirk Hammett, a w niej, no przecież nie inaczej, sporo jest granego pedału wah-wah. 
“Honor Killings” rozpoczyna swoją jazdę riffem w stylu “Impact Is Imminent”. Naturalnie po szybkich riffach, zwrotkach i refrenach, tu też następuje załamanie prędkości rytmu. Sepulturowe zwolnienie tutaj jednak bardzo dobrze współgra z resztą utworu. Następujące po nim drabinki i siarczyste melodyjne riffy oraz niezwykle energiczne solówki sprawiają, że ten utwór należy do jednych z lepszych na płycie. Drugim takim dobrym utworem jest numer tytułowy, który brzmi jak XXI-wieczna interpretacja nieśmiertelnego “Toxic Waltz”. 
Thrashowy klimat “Collateral Damage” i właściwie totalna absencja zwolnień, tak bardzo charakterystycznych dla reszty utworów z najnowszego krążka Exodusa, sprawia, że ten utwór wchodzi naprawdę nieźle. Perkusyjne połamańce w tym utworze dudnią niczym epileptyczne tango przy stroboskopie. 
“My Last Nerve” jest okej, lecz potem wpada w sidła hardcorowych synkop i neothrashowych pułapek. “Body Harvest” zaczyna się bardzo smaczną kanonadą ostrych Exodusowych riffów. Zwrotki i prechorus świetnie wypadają z agresywnym i zadziornym głosem Zetro. Utwór jednak kompletnie siada, i to tak pretensjonalnie jak waleń na plaży, w neothrashowym, a właściwie wręcz hardcore’owym refrenie i prostackich synkopach, następujących po nim. Nawet świetne solówki obfitujące w wyśmienite harmonie nie zacierają złego wrażenia. 
“Food for the Worms” ma za to tak zajebisty riff, który nam przypomina, że jednak mimo wszystko mamy do czynienia z albumem Exodus. Niestety narzucone szybkie i agresywne tempo znowu zostaje brutalnie zahamowane przez hardcorowe patenty, które sprawiają wrażenie wtrąconych tam totalnie z dupy. Exodus nie daje żyć własnym utworom, narzucając im sztywne i nienaturalne ramy, które wpływają koszmarnie na odbiór całości.
“Numb” technicznie nie jest niczym specjalnym, jednak jest to kipiący thrashem wałek, praktycznie nie zbrukany hardcore’owymi wpływami jak większość innych utworów na tym albumie, dlatego się go całkiem przyjemnie słucha. 
Utwory czasem brzmią na niedokończone i niedopracowane, tak jakby z braku pomysłu Holt i spółka postanowili wstawiać najprostsze i najbanalniejsze pomysły i riffy tam, gdzie trzeba było trochę dłużej pomyśleć. Prawie wszystkie utwory są skonstruowane z grubsza na jednym schemacie: riff na intro - zwrotka - refren - zwrotka - refren - hardcorowe zwolnienie - pojedynek solówek - refren - koniec. Bardzo często wałki zaczynają się naprawdę godnie, tylko po to by potem popaść w poprzerywane core’owe patenty. W sumie to dość zabawne, że po wywaleniu Dukesa, który jest dość mocno zafascynowany sceną core, Exodus nagrał najbardziej hardcore’owa płytę w swej historii, co zwłaszcza słychać w drugiej połowie wydawnictwa. 
“Blood In Blood Out” nie da się jednoznacznie zaorać. Na tym albumie znajduje się bardzo dużo dobrych momentów. Jednak wsadzoną im też dość znaczną ilość figur, które właściwie nie powinny znaleźć się na albumie Exodus czy jakimkolwiek dobrym albumie muzycznym. Swoją drogą paradoksalnie ostatni album Hatriot brzmi bardziej Exodusowo niż najnowsza płyta Exodus. Ci, którzy na dziesięciolecie “Tempo of the Damned” spodziewali się godnego sukcesora tego nowoczesnego dzieła chyba nieco się zawiedli.
Ocena: 3/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz