środa, 15 czerwca 2016

Assassin – Combat Cathedral





Assassin – Combat Cathedral
2016, Steamhammer

Chyba nie ma thrashera który by nie kojarzył “The Upcoming Terror”, nie? Jak nie, to zapraszam choćby na YouTube, by szybciutko nadrobić zaległości (bo warto). Assassin to legenda niemieckiego thrashu z lat osiemdziesiątych. Co prawda kapela została rozwiązana w 1989 roku, po tym jak skradziono im sprzęt (możliwe, że kogoś rozczarowała ich “dwójeczka”, która była średnią, choć ciekawą płytą), ale od kilkunastu lat znów srogo łoi. Co prawda kolejne pełniaki spod znaku Assassin w postaci “The Club” z 2005 roku i “Breaking the Silence” z 2011 nie urywały części witalnych, ale już najnowsze ich dzieło, zatytułowane “Combat Cathedral” to już konkret większego kalibru.  Nie jest to jakieś nieśmiertelne arcydzieło, lecz całkiem dobrze wykonany i rzetelny album metalowy.

Najnowsze wydawnictwo Niemców to także debiut nowego wokalisty - Ingo Bajonczaka. Zastąpił on za mikrofonem oryginalnego gardłowego Assassin. Wygląda na to, że Ingo jest godnym następcą, bo jego wokale są potężne i czuć w nich duże pokłady mocy oraz silnej osobowości.

Album zaczyna się potężnie. Brzmienie jest monumentalne. W tym wszystkim bryluje perkusja, która jawi się niczym młot spuszczany z mocą na kowadło. Czuć w tym wszystkim agresję i pazur. Jest nowocześnie, to fakt, ale brzmienie jest lepsze od, dajmy na to, ostatniego Exodusa, Death Angel czy Slayera.

Kompozycje naprawdę mnie zadowoliły. Sporo tutaj dobrego thrashu, choć i znalazło się nieco irytujących motywów. “Cross the Line” ma tak fatalną hardcore manierę w refrenie, że w najlepszym razie przypomina Panterę, a w najgorszym jakieś popłuczyny po Hatebreed. Trochę to dziwnie wygląda obok takich dorodnych thrashowych wałków jak “Back From the Dead” i “Frozen Before Impact”. Podejrzewam, że miało to być jakiś moment wprowadzający pewne urozmaicenie, ale efekt wyszedł bardzo mizerny. No, bo na przykład w rzeczonym “Back From the Dead” tez jest trochę delikatnie synkopowanych momentów w refrenie, a jednak to dobrze zostało dopasowane do thrashowej otoczki.

Z kolejnych takich akcji można wyróżnić “Servant of Fear” i “Whoremonger”. “Servant of Fear” jest bardzo smacznym ścigaczem. Naprawdę, z przyjemnością się słucha tej nawałnicy riffów… aż do refrenu, który nie wiadomo dlaczego dziwne zwalnia i serwuje nam funkujące zaśpiewy a la Faith No More. “Whoremonger” to już w ogóle składa się z tak porytych motywów, że aż nie wiem od czego zacząć. Obok mocarnego refrenu i fajnego riffu takiego w stylu amerykańskiego thrashu postawiono nudną pierwszą zwrotkę, która brzmi jak każdy przeciętny neothrash. A ten motyw z samym basem i wokalem rodem z “Reload” Metalliki czy “Left for Dead” Laaz Rockit to jak na mój gust lekkie nieporozumienie. Nie osładza tego nawet dobra, choć prosta solówka. Na analogiczne patenty natrafimy także w “Red Alert”.

Możemy też łatwo wskazać najlepszy utwór na płycie. O ile znajdziemy tutaj porządną porcję agresywnych thrashowych walczyków jak “Word”, “Frozen Before Impact” (albo “bajfor”, biorąc pod uwagę jak Ingo wymawia środkowe słowo z tytułu) i “Slave of Time”, tak najbardziej w tym wszystkim błyszczy wypełniony furią “Undying Mortality”. Ta kompozycja to prawdziwy cios w miałkich stulejarzy. W dodatku oprócz zabójczych thrashowych riffów włożono do niej fajne przejścia, urozmaicenia kompozycyjne i śmiertelny atak solówkowy.

Jak widać można się przyczepić do paru rzeczy. To odróżnia “Combat Cathedral” od klasyków - w ich przypadku nie ma nawet do czego się przyczepić na siłę. Nie sprawia to jednak, że najnowsze dzieło Assassina jest złe, co także zostało tutaj wykazane. To dobry album i na pewno warto się z nim bliżej zaznajomić.

Ocena: 4/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz