poniedziałek, 1 maja 2017

Warbringer - wywiad II





Chciałem epickiego miażdżyciela dusz

Warbringer był jedną z najmocniejszych nazw wśród Nowej Fali Thrashu. Z całego barachła i miernego tałatajstwa, ci goście wychodzili z płonącą pochodnią i skrwawionym mieczem, w ogóle nie przystając do tej całej średniawki. Wydawałoby się, że czas tej kapeli się skończył, i to dosłownie, gdyż po premierze swego czwartego albumu "Empire Collapse" zespół po prostu przestał istnieć. Wieka trumny jednak nie dało się domknąć, a sam Warbringer, kopiąc i gryząc, wyrywa się na wolność z odbudowanym składem i nową płytą. Zachęcam do przeczytania jej recenzji, gdyż nie jest to dzieło jednoznaczne, a tymczasem zobaczmy co wokalista John Kevill ma do powiedzenia...

Ostatnim razem, gdy miałem przyjemność rozmawiać z tobą w 2014 roku, niedługo po premierze czwartego albumu, Warbringer był w stanie rozkładu. Wygląda jednak na to, że stawiłeś czoła wszystkim przeciwnością losu i dzięki temu Warbringer nadal trwa i w dodatku stworzył kolejną płytę. W jaki sposób udało ci się poskładać z powrotem do kupy całą kapelę? Na bank wymagało to ogromnej siły woli...

John Kevill: Oj tak, była to prawdziwa przeprawa przez męki. Musiałem efektywnie przebudować zespół już dwukrotnie. Miałem naprawdę tonę wątpliwości przed pisaniem materiału na ten album, ale zdawałem sobie sprawę, że pragnę go ukończyć. Miałem to irytujące poczucie niedokończonej sprawy, które pchało mnie naprzód. Jestem przeszczęśliwy, że mam już ten okres za sobą. Był to naprawdę bardzo przygnębiający czas, gdy moja życiowa pasja, czyli zespół, nie była w aktywnej formie. Naprawdę, totalnie siła woli.

Czym jeszcze się zajmowałeś od czasu wydania „Empires Collapse”? Jakieś ciekawe wydarzenia w życiu, które odbiły się na Warbringerze?

Głównie dwa – pierwsze z nich to to, że na poważnie zająłem się studiami historycznymi. Zdobyłem mój pierwszy dyplom i jestem w trakcie kończenia drugiego. Nauczyłem się wielu rzeczy i zyskałem nowe perspektywy, które znalazły swoje odzwierciedlenie w nowych tekstach Warbringera. Drugie z nich - spotkałem swoją dziewczynę, która teraz jest moją narzeczoną. Zamierzamy wziąć ślub w te wakacje. Bez jej pomocy skończyłbym z muzyką, bo nie udałoby mi się wyrobić finansowo. Oba te zdarzenia miały duży wpływ na Warbringer.

Carloz Cruz odszedł z kapeli tuż po wydaniu „Empires Collapse”, lecz jak widać znowu wrócił do składu. Dlaczego postanowił zmienić zdanie?

Myślę, że jak dał sobie trochę czasu, to lepiej zrozumiał czym dla niego jest kapela. Bez jego powrotu (jak i chęci do grania ze strony Adama Carrolla) nowe nagranie by nie powstało. Carlos jest niezbędną składową zespołu, zarówno jako perkusista jak i twórca muzyki i aranży.

W poprzednim wywiadzie roztoczyłeś bardzo pesymistyczną wizję na temat przyszłości Warbringera. Wygląda na to, że jednak nastały dobre czasy. Jak się czujesz po ukończeniu prac nad najnowszym albumem?

Cóż, przez cztery lata w gruncie rzeczy nic się nie działo, po tym jak zespół rozpadł się po wydaniu ostatniej płyty. Moje przewidywania się sprawdziły, przynajmniej na jakiś czas. Po tej płycie czuję się o wiele lepiej. Mam dogłębne poczucie, że Warbringer brzmi mocniej i dojrzalej niż dotychczas i uważam, że jest to nasze najlepsze nagranie.

Okej, o historii zespołu rozmawialiśmy poprzednim razem, więc teraz chciałbym się skupić bardziej na nowej płycie Warbringera – „Woe To The Vanquished”. Zacznijmy może od tytułu – czy stoi za nim jakiś konkretny zamysł czy idea? Czy utwory w zamierzeniu miały także do tego nawiązywać?

Tytuł pochodzi z historii starożytnego Rzymu – Vae Victis, co po łacinie znaczy, że ten, kto jest silniejszy i kto wygrywa, zgarnia całą stawkę, a przegrany nie dostaje nic, niezależnie od tego czy racja była po jego stronie czy też nie. Teksty na tym albumie dotykają tej tematyki, ale są zorientowane wokół występnych działań ludzi, tego jak ludzie sami tworzą olbrzymie problemy, z których rodzą się straszliwe konsekwencje. Użyłem różnych teł historycznych, by to przedstawić - czasów współczesnych, I Wojny, starożytnego Rzymu, ale to jest właśnie główna tematyka albumu.

Czy możesz nam nieco powiedzieć o graficznym aspekcie wydawnictwa?

Okładka została stworzona przez wspaniałego Andreasa Marschalla i nawiązuje do pomnika celebrującego zwycięstwo w I Wojnie Światowej. Pomnik był niezwykle ponury – była to piramida usypana z 12 tysięcy niemieckich pikielhaub. Zamysłem było użycie pseudofaszystowskiej scenerii dookoła tego, by nadać całości wydźwięk monumentalnego, monolitycznego zła.

Howie Weinberg został wybrany jako spec do masteringu. Gość stoi za brzmieniem takich klasyków jak "Reign in Blood", "Epidemic of Violence", "Spreading the Disease", "Arise", "Kill To Survive" i wielu, wielu innych. Sami do niego uderzyliście czy wytwórnia was razem skontaktowała?

Producent nagrania, Mike Plotnikoff, to zrobił! Howie odwalił kawał dobrej roboty i płyta brzmi zabójczo. Jestem w pełni zadowolony z rezultatu. Howie cieszy się niezwykła reputacją i pracował nad toną nagrań studyjnych, więc to była czysta przyjemność móc z nim współpracować.

Jessie Sanchez z Bonded By Blood i Chase Becker są nowymi świeżynkami w waszej załodze. Czy wpłynęli jakoś na wygląd materiału? Nie wiem jak teraz wygląda wasza praktyka tworzenia nowego materiału, czy wszyscy dorzucacie pomysły na riffy i patenty czy to „stara gwardia” trzyma piecze nad procesem twórczym?

Nowa płyta została stworzona w gruncie rzeczy przeze mnie Adama i Carlosa, czyli „starą gwardię”. Chcieliśmy mieć pewność, że – skoro to jest taki nasz comeback album – to musi on brzmieć jak Warbringer, a gwarancją tego był fakt, że muzyka zostanie napisana przez ludzi, którzy są od dawna związani z kapelą. Mimo to, Chase i Jessie, mieli swój duży wkład w rezultat końcowy. Jessie za sprawą swoich niezwykłych basowych linii i niezwykłej przeciwwagi w swych ścieżkach czy breakpointach (tappingowa paria w "When the Guns Fell Silent"), a Chase Becker wbił się idealnie ze swymi solówkami w każdym z utworów. Prawdziwy shredder.

Czy dużo się przygotowywaliście przed wejściem do studio? Przykładowo, czy nagrywaliście jakieś demo wcześniej? Uważasz, że taki zabieg powinien zawsze towarzyszyć kapeli przed tym głównym czasem w studio czy też może postrzegasz to jako opcję, która często jest stratą cennego czasu i pieniędzy?

Cały album nagraliśmy w gruncie rzeczy sami u Carlosa, który robił za inżyniera dźwięku. Było warto. Nie mieliśmy za bardzo czasu, by się spotykać tak często jak byśmy chcieli, a bez możliwości szybkiego zarejestrowania poszczególnych pomysłów, by do nich wrócić później, zwyczajnie nie udałoby nam się ukończyć tego nagrania tak jak byśmy chcieli.

Nie będziemy udawali, że tego tematu nie ma i nie zamkniemy się w safe zone’ie płaczliwych mimoz – czy ostatnie wydarzenia w USA i Europie Zachodniej też miały wpływ na twoje teksty? Patrzę tutaj na „Remain Violent”, ale nie tylko.

Cóż, „Remain Violent” jest dość jasnym nawiązaniem do najświeższych przypadków policyjnej brutalności w USA. Jest to w gruncie rzeczy wyrażenie uczucia, które mi towarzyszy. „Silhouettes” dotyczy ciągłego poczucia zagrożenia nuklearną anihilacją – w rzeczywistości, a nie w wyobraźni. Jeżeli przywódcy świata popełnią błędy, taka będzie ich konsekwencja, a do tego nie wolno dopuścić. Teksty w zamyśle miały odzwierciedlać rzeczywistość i nawet te, które dotyczą wydarzeń historycznych można według mnie spokojnie odnieść do bieżącej sytuacji.

Jakość dźwięku na waszym nowym wydawnictwie jest wspaniała – nikt tutaj tego nie zaneguje. Tak samo solówki gitarowe są naprawdę wielką zaletą i czymś, co mi się strasznie podobało na „Woe To The Vanquished”. Warbringer jest również znany z tego, że na każdej płycie robi coś nowego, w porównaniu z poprzednimi wydawnictwami, co nie jest wcale tak często spotykane w heavy metalu. Bez wstydu jednak przyznaje, że „Woe…” jest póki co moim najmniej ulubionym albumem Warbringer. Nie to, że jest to zła czy przeciętna płyta - jest to dobry album, w którym znalazły się też perełki (jak np. "Shellfire"). Odniosłem jednak wrażenie, że na poprzednich płytach było więcej mięsa i lepiej udało wam się połączyć agresję z melodią. Spotkaliście się już z taką opinią czy póki co samo klepanie po pleckach?

W gruncie rzeczy, samo klepanie po pleckach! Ten album jest szybszy i bardziej dziki, niż jakikolwiek poprzedni, ma lepsze teksty, aranżacje, warsztat.… myślę, że mogła cię trochę zaślepić nostalgia. Nie ma takiej opcji, by „War Without End” miał jakikolwiek start do „Woe To The Vanquished” w jakości. Tutaj czuć różnicę między amatorami, którzy poszukują swojego brzmienia, a zespołem, który je w pełni odnalazł. Nowy album jest bardziej spójny, przemyślany i najlepiej się go słucha jako całości, zwłaszcza w porównaniu z poprzednimi. Na twoim miejscu dałbym mu jeszcze kilka przesłuchań! ;)

Exmortus i Havok (i nowsza twarz Kreatora) są tymi zespołami, które forsują nową drogę dla nowoczesnego melodyjnego, lecz ciągle agresywnego thrashu. Myślę, że mieliśmy już kiedyś do czynienia z takim obrotem spraw – nazywało się to metalcore (chodzi bardziej o szwedzki niż te gangsta wytatuowane podsakujki czy jakieś screamo). Nie obawiasz się, że modne zespoły, które twierdzą, że poszerzają granice gatunku, w końcu z niego wypadną, stając się bardziej melodyjnymi niż thrashowymi? Nie zrozum mnie źle, sam bardzo cenię ciekawe i świeże dodatki do stylu, który znam od dawna (tak jak to robi np. Immaculate czy Vektor), miałem po prostu takie przemyślenie i jestem ciekaw co ty o tym sądzisz?

Cóż, Exmortus według mnie w ogóle nie jest zespołem thrash metalowym, lepiej go określa przymiotnik „neoklasyczny”! A Kreator idzie w kierunku bardziej melodic deathu. Myślę, że styl melodii na "Woe..." jest całkiem inny, gdyż w większości jest oszałamiająco szybki i mroczny, nie ma tutaj słodzenia. Nie, nie obawiam się. Część naszego materiału może być melodyczna, ale większość jest jak cegła prosto w ryj.

Finiszer z „Woe To The Vanquished” - "When The Guns Fell Silent" - trwa 11 minut. Czy mógłbyś nam nieco powiedzieć o tym hymnie? Dlaczego zdecydowaliście się zakończyć album w taki sposób? Jak wyglądało tworzenie tej kompozycji?

Zawsze chciałem stworzyć epicki utwór, a wrzucenie takiego na sam koniec płyty wygląda na najlepsze miejsce. Idea pochodzi z zakończenia I Wojny Światowej (który określano terminem „gdy umilkły ostatnie strzały”). Chciałem by kompozycja oddała to, jak się czułem po przeczytaniu tej historii. Konsultowałem się z dużą ilością literatury i dzięki temu w tekście znalazły się dwa poematy, które o tym opowiadały. Chciałem epickiego miażdżyciela dusz, który będzie wybrzmiewał ponuro, a przy tym z patosem. W ten sposób chciałem domknąć szaleństwo, które rozpętuje się wcześniej na płycie.

Nagraliście dwa klipy, do „Silhouettes" i "Remain Violent". Dlaczego akurat wybraliście te dwa utwory do tego?

Cóż, „Silhouettes” jest otwieraczem i w gruncie rzeczy prezentuje to, o czym jest reszta albumu. „Remain Violent” ma naturę hymnu, który jest chwytliwy i kontrowersyjny, a przy tym stawia niezwykle ważne przesłanie.

Skąd pomysł na te załamania rytmu na początku „Silhouettes”? Pojawiają się też później w utworze, ale serio – kto wpadł na to, że synkopy tutaj to dobry pomysł? J A może chodziło to by wstawić jakiś kontrast do utworu, który będzie uwypuklał inne pomysły w utworze?

Początek? To nie jest breakdown… bardziej mały patent, który prowadzi do głównego riffu. Album miał się zaczynać jak cios w ryj. Werbel pod tym jest takim ciągłym szybkim batożeniem. Środkowa część (po „burnt into the stone”) już bardziej odpowiada terminowi breakdown, gdyż wtedy spada tempo i zwalnia werbel. Przecież takie motywy są niemal w każdym thrash metalowym utworze, to taki „thrash break”.

Pomysł na "Silhouettes" powstał ponoć jako pierwszy. Czy mógłbyś nam nieco opowiedzieć o tym utworze i dlaczego to on pojawia się jako pierwszy, otwierając płytę?

Tekst jest rzeczywiście najstarszy, ale muzyka już nie. Muzycznie najpierw powstał utwór tytułowy i „Descending Blade”. „Silhouettes” ma bardzo cwaną i skomplikowaną strukturę i całkiem spore zmiany tempa. Jest przy tym naprawdę niezwykłą kompozycją, która w dodatku trzepie prosto po mordzie. Jeżeli chodzi o to, co się kryje w tekście, to idea naprawdę mrozi krew w żyłach. Ci, którzy zginą w nadchodzącej wojnie nuklearnej, swoje dusze zostawią w cieniach, które pozostawi po sobie wybuch. Patrzą na nas teraz i oskarżają nas o przyczynienie się do ich losu.

Jak się czujecie jako część Napalm Records? Century nie było zainteresowane wydaniem waszego albumu czy też to wy nie byliście zainteresowani Century?

Mieliśmy deal na cztery wydawnictwa z Century Media, z którego wywiązaliśmy się wraz z wydaniem „Empires…”. Mieliśmy opcję odnowienia kontraktu, ale nie skorzystaliśmy z tej możliwości, gdyż wówczas nie istniał zespół, który mógłby podpisać nową umowę. Kilka lat zajęło podnoszenie Warbringera z martwych. Napalm się nami zainteresowało i było naprawdę wspierające w trakcie tworzenia nowego nagrania, więc jesteśmy bardzo zadowoleni ze wspólnej pracy.

Jakieś plany na trasę po Europie Centralnej? Trochę czasu już minęło. Wiem, że wystartowaliście dzisiaj w trasę z Gorod, Exmortus i Havokiem, więc przejrzałem zbliżające się koncerty. Niemcy, Niemcy, Niemcy… no bez jaj, mamy tanie piwo, niemal darmowe żarcie i żadnych rozruchów społecznych, naprawdę chcecie nam powiedzieć, że żaden promotor z Polski się do was nie odezwał?

Nie zajmuje się bookowaniem koncertów! Ludzie zawsze do mnie z tym uderzają, a ja w ogóle nie mam na to wpływu. Zwłaszcza, gdy jesteśmy częścią trasy, której nie headlinujemy. Dosłownie, nie mam tutaj nic do gadania. Albo się zgadzamy być jej częścią albo nie. Z chęcią bym znowu zagrał w Polsce, mam nadzieję, że to się jeszcze stanie w tym roku. Spędziliśmy w Polsce naprawdę zajebiste chwile.

To na tyle. Dostarczyliście naprawdę dobrej jakości nagranie, na którym popisaliście się swoim talentem i kunsztem. Przykro mi, że może nie byłem tam pochlebny jak zapewne inni dziennikarze, ale doceniam wasz talent i ciężką pracę, którą włożyliście w powstanie „Woe To The Vanquished”. Masz może jakieś ostatnie słowa dla polskich metalowych maniaków lub jakieś przemyślenia, którymi chciałbyś się z nami podzielić?

Nie ma problemu, wiemy co udało nam się stworzyć i to już samo odpowie za siebie, jak każda inna forma sztuki. Mam nadzieję, że wrócimy do Polski w trakcie promocji tego krążka. Jesteśmy z niego niezwykle dumni! Pamiętajcie by go obadać i puścić go ogłuszająco głośno!


Przeprowadzono: kwiecień 2017

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz