niedziela, 7 maja 2017

Heavy Load - Death or Glory





Heavy Load - Death or Glory
1982/2013

Zabawne, że tę płytę trzeba bliżej przedstawiać niedzielnym fanom metalu. Ten album to w gruncie rzeczy klasyka i kwintesencja heavy metalu z lat osiemdziesiątych. Ba, nie tylko z tamtego okresu - Heavy Load stanowi esencję metalu w ogóle, a zwłaszcza ich opus magnum w postaci “Death or Glory”.

No błagam, już na starcie macie cholernego wikinga ścierającego się z niedźwiedziem polarnym pośród podbiegunowej tajgi, czy można po zawartości krążka obleczonego w taką okładkę spodziewać się czegokolwiek innego niż prawdziwego, męskiego, barbarzyńskiego, tętniącego testosteronem metalu? Zapomnijcie o Marilynach Mansonach, Iron Maiden czy innych Hammerfallach, przy Heavy Load to wszystko nic nie znaczy i wydaje się śmiesznie miałkie.

Z muzyki, wokali i tekstów wylewa się miażdżąca charyzma, która jest jednocześnie w swej wymowie pierwotna i prymitywna, a przy tym magiczna i porywająca. Siła ekspresji wokali zarówno Eddy’ego Malma jak i braci Wahlquist jest porażająca. W sumie to dość niespotykane, by praktycznie każdy członek zespołu miał możliwość zaprezentowania się wokalnie na jednej płycie. Tylko basista Ragnesjo się nie udzielał za mikrofonem podczas sesji nagraniowej “Death or Glory”. Najlepsze jest to, że i Ragne Wahlquist i jego brat Styrbjorn i Eddy Malm wypadli tak dobrze w swych kawałkach, że nie ma jak wskazać, który z nich dysponuje najlepszym głosem i umiejętnościami wokalnymi. Może dlatego każdy z nich dostał swoją porcję utworów do nagrania w studio?

Swoją drogą, czy istnieją bardziej wikingowe imiona niż Ragne i Styrbjorn?

Na płaszczyźnie gitarowej też dostajemy prawdziwą plejadę muzycznego talentu. Niby proste riffy, niby proste melodie w leadach, a razem to tworzy prawdziwie poetycką i magiczną muzykę. Pięknie się to komponuje z ciepłym i klasycznym brzmieniem wzmacniaczy lampowych i delikatnym reverbem obecnym w miksie. Idealnie się to sprawdza i w tych szybszych kawałkach jak i tych na pozór bardziej stonowanych.

Nie pogardzono też nieco teatralną otoczką poszczególnych kompozycji. Może to był właśnie klucz do tego, że muzyka brzmi jak.. No właśnie - jak muzyka, a nie jak odtwarzanie dźwięków? Na pewno dokłada się to jakoś do całokształtu magii i wymowy tej płyty.

Nie ukrywam, że największym kilerem na “Death or Glory” jest otwierający całość ponadczasowy i kultowy hicior “Heavy Metal Angels”. Obok “Necropolis” Manilla Road, “Fast as a Shark” Accept, “Battle Cry” Omen czy “Medieval Steel” i paru innych takich wałków, jest to sztandarowy hymn heavy metalowej rozpierduchy. Co ciekawe, na koncertach był grany jeszcze szybciej niż na płycie, a przecież i studyjnie całość ma w sobie olbrzymi dynamizm i jakąś taką kinetyczną energię.

Ale “Death or Glory” to nie samo “Heavy Metal Angels”. “Bleeding Strings”, “Might for Right”, “Still There Is Time”, “Traveller” i “Little Lies” to także agenci chaosu jakich mało. Heavy Load (pol. Cienszkie Pakunky) świetnie operuje klimatem w swych tekstach, pompując heavy metal berserk niezależnie od tego czy skupia się na motocyklistach w skórach, kłamiących loszkach, wygłodniałych zombiakach czy podrywaniu wspomnianych loszek na teksty o tym, że świat się kończy ale może warto wcześniej zasrać. Męski rock’n’roll, a nie jakieś pitu-pitu o smokach czy depresjach. Klimatyczny “The Guitar Is My Sword” jest swoistym credo, podkreślającym taki stan rzeczy..

Generalnie Heavy Load na “Death or Glory” jest kompletnym studium heavy metalu - wspaniałe solówki, świetny warsztat instrumentalny - zarówno gitarowy, jak i basowy i perkusyjny, mocne i energetyczne riffy, bezbłędne wokale i tony prawdziwego klimatu i poetyckiej magii. Album nie do przebicia - ewentualnie do doścignięcia przez bardzo wąskie grono podobnych geniuszem wizjonerów.

Niestety, mała liczba tłoczeń też przyczyniła się do tego, że nie jest to znany album. Pojedyncze egzemplarze chodzą nawet po tysiąc złotych (na naszym rodzimym allegro płytka w średnim stanie poszła niedawno za około 450 PLN). Ostatnia skąpa reedycja miała miejsce w połowie lat 90tych. Bootlegi na wosku nie są zbyt dobrej jakości wykonania. Sam dysponuję jednym na niebieskim krążku. Jakość brzmienia jest bardzo dobra, jednak całość została nagrana strasznie cicho, więc by wszystko było dobrze słychać trzeba pogłaśniać wzmacniacz do niebotycznych krańców wytrzymałości sprzętu. Wyobraźcie sobie teraz jakiś nieznaczny trzask przy czymś takim. Ale można trafić też bootlegi w zdecydowanie lepszej jakości. Podobnie sprawa ma się ze wznowieniami na CD. Nadal czekamy na oficjalną reedycję i w sumie niewiele dotychczas wskazywało na to, że kiedykolwiek się ona pojawi, jednak rosnąca popularność heavy metalu sprawiła, że muzycy Heavy Load wracają powoli na scenie. Jeszcze nie w postaci reunionu czy czegoś takiego, ale już Eddy Malm zaśpiewał kilka kawałków z tribute bandem Heavy Load - Heathens of The North, a Styrbjorn Wahlquist brał udział w ustawianiu ich nagłośnienia na festiwalu Keep It True. Był też obecny razem ze swoim bratem Ragne na signing session kilka dni temu na ostatnim Keep It True. Jeżeli pamiętacie, w zeszłym roku na signing session byli muzycy z Cirith Ungol, a kilka miesięcy później ogłoszono comeback zespołu i ich obecność jako headlinera festiwalu. Także, może i tym razem…?

Ocena: 6/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz