poniedziałek, 1 maja 2017

Condor – Unstoppable Power





Condor – Unstoppable Power
2017, High Roller Records

Jakby ktoś jeszcze nie zauważył, to ostatnio Norwegia bardzo silnie stoi black/thrashem. I to nie byle jakim, lecz takim solidnym, esencjonalnym i potężnym. P O T Ę Ż N Y M ! Takie nazwy jak Deathhammer, Nekromantheon czy Condor solidnie łoją dupala surową i mocarną mieszanką old-schoolowego heavy i thrashu, który został utopiony w agresji, morderstwie i krwi wrogów. O Darkthrone też warto wspomnieć, ale pamiętajmy, że Fenriz z Nocturno Culto to jednak trochę inna liga i inne tło. Co nie zmienia faktu, że nie ustępują klasą swym młodszym kolegom.

W temacie potępieńczych wokali, wtórującym gitarowej nawałnicy, 2017 rok został uświetniony drugim studyjnym albumem Condor i przed jego wystartowaniem w odtwarzaczu wszystko, od okładki po sam tytuł, wskazywało, że będziemy mieli do czynienia z rzezią.

I rzeczywiście, „Unstoppable Power” to cios jakich mało.

Dostajemy osiem wałków, w których prym wiedzie furia, prędkość i surowa destrukcja. To wszystko zostało opakowane w dobrze pasujące do całości brzmienie. Jest klasycznie i ciepło, bez żadnych zbędnych technologicznych nowalijek, a z drugiej strony bez nagrywania perkusji przez domofon.

Condor nie zasypia gruszek w popiele i nie odpuszcza ani na trochę. Najlepsze jest to, że mimo ogłuszającej wręcz prędkości, muzycy w swych kompozycjach znaleźli miejsce na urozmaicenia w postaci zmian tempa lub perkusyjnych patentów. Całość nie traci na tym na agresywnej wymowie i samym dynamizmie, a dzięki temu cały album jest interesujący i ciekawy. Kompozycje są charakterystyczne i dosmaczone przeróżnymi motywami, które nie pozwalają całości wpaść w jakiś nudny black/thrashowy schemat.

Poza tym nie oszukujmy się - nawet sztampowy i schematyczny black/thrash jest zwykle dobry. Jaki w takim razie jest ten dopracowany, urozmaicony i dopieszczony w najdrobniejszych szczegółach? Ło, panie - istny pochód śmierci.

Każda z ośmiu kompozycji jest szczególna i wyjątkowa, a przy tym nie odstająca od całości. Prawdziwymi hymnami rzezi są "Riders of Violence”, „Chained Victims”, „Malevolent Curse” i otwierający „Embraced By The Evil”, który jednocześnie godzi ze sobą rolę klimatycznego otwieracza, jak i bezceremonialnego buta na ryj. Chłopaki nawet z rock'n'rollowego motywu, jaki się pojawia w "83 Days of Radiation", potrafili wykuć niszczycielski cios zagłady. Tak się właśnie tworzy albumy kompletne.

Fani klasycznego thrashu też znajdą coś dla siebie, bo Destruction siedzi mocno w krzyczących riffach osadzonych w „Horrifier”. Jest to dość subtelna inspiracja, jednak da się ją wyczuć w tej nawałnicy riffów. A riffów tutaj jest co nie miara. Condor nie oparł, tak samo jak i wcześniej, swoich utworów na kilku zagrywkach – jak to czasem niektóre kapele black/thrashowe robią. W każdej kompozycji na „Unstoppable Power” riffów i przejść dostaniemy całą furę. Geniusz kompozycyjno-aranżacyjny w szatach masowego mordu. Tyle w temacie.


Ocena: 6/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz