wtorek, 14 lipca 2015

Dark Angel – Time Does Not Heal




Dark Angel – Time Does Not Heal
1991/2010, Back on Black
“9 utworów, 67 minut, 246 riffów!” – takim hasłem promowany był ostatni, na tę chwilę, album Dark Angel. Nie wiem czy ktokolwiek liczył czy liczba riffów została podana poprawnie, jednak słychać, że na swym czwartym albumie Dark Angel gra tak samo różnorodnie jak czynił to na swym znakomitym „Darkness Descends”. 

Mimo absencji Jima Durkina, jednego z filarów zespołu, kapela potrafiła dostarczyć przedniej jakości bezkompromisowy thrash. Rinehart dalej nie powala zasięgiem swych zaśpiewów, jednak tym razem brzmi o wiele bardziej profesjonalnie. Słychać, że w końcu wdrożył się w styl Dark Angel i jego wokale nie odstają już tak bardzo jak na „Leave Scars”. Perkusja Hoglana dudni niczym pierwotne bębny po bezkresnym stepie. Jego świetne, ultraszybkie triplety stopami świetnie komponują się kompozycyjnie z pozostałymi sekcjami instrumentalnymi. Gra bębnów nie jest monotonna, w końcu mamy do czynienia z absolutnym mistrzem perkusyjnym, i poszerza spektrum wymiarowe utworów. 

Produkcja jest chyba najlepiej dopracowana ze wszystkich albumów Dark Angel. Dobrze, że kapela poszła z duchem czasu w tej kwestii. Nie oznacza to, że brzmienie jest wypolerowane i sztuczne, jak w przypadku wielu albumów z początku lat 90tych. To nie jest przecież przecukrzone granie dla męskich piczek. Patyna brudu i warstwa mięsa zostały zachowane. Brzmienie jest po prostu bardziej selektywne niż na „Darkness Descends” czy „Leave Scars”. O ile na tym pierwszym surowa produkcja i ściana dźwięku była zaletą wydawnictwa, o tyle produkcja „Leave Scars” pozostawiła już wiele do życzenia. 

Kompozycje są świetnie wyważone. Szybkie partie i te w średnim tempie nie nużą, a wręcz przeciwnie, łączą się ze sobą w szaleńczym tańcu potępieńczego orania stulejarskiego pozerstwa. Utwory, zarówno kompozycyjnie jak i brzmieniowo, zarzynają swą brutalnością. Niezwykle kreatywne podejście do sprawy pozwoliło uniknąć przydługich i nudnych kompozycji, jakie znalazły się na „Leave Scars”. Jest to o tyle świetna sprawa, że „Time Does Not Heal” składa się niemal wyłącznie z długich, ponad siedmiominutowych kawałków. Najkrótszy numer trwa ponad pięć minut! To, co było jedną z wad „Leave Scars” na „Time Does Not Heal” jest bardzo silną zaletą i mocnym atutem. Nie zabrakło też świetnych pomysłów i wykonania godnego światowej klasy.

Tu nawet nie ma czego wyróżniać, gdyż wszystkie kawałki prezentują równy, godny poziom. Technika została w nich zgrabnie połączona z brutalnością i prawdziwą kawalkadą ostrych riffów. Prawdziwy pomnik zniszczenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz