czwartek, 21 maja 2015

Witchburner - wywiad

 
PO RYJU BEZ ZBĘDNYCH REFLEKSJI
Są takie brzmienia, które nie muszą ociekać hektolitrami oryginalności, by i tak mieć zdolność do rozpieprzania sufitów. Są rytmy, od których huczy w głośnikach aż miło, powodując nagły przepływ prądów energii wewnątrz krwioobiegu. Taki jest właśnie ostatni album thrashowej ekipy z niemieckiej Fuldy. To nie jest nieprzemyślany wymiot muzyczny, ani tym bardziej bełkot quasi-instrumentalny, tylko solidne, surowe, ciężkie łojenie w starym, dobrym, niemieckim stylu. Łomot i destrukcja. Do wywiadu z nami został oddelegowany jeden z nowych nabytków zespołu – wokalista Pino Hecker. Mimo bardzo krótkiego stażu opowiedział nam co nieco nie tylko o nowej płycie, ale także o historii zespołu.
Witchburner znowu przypuszcza szturm na nasze uszy. Tym razem nową płytą – „Bloodthirsty Eyes”. Zanim jednak płyta ląduje w odtwarzaczu, uwagę przykuwa wspaniała oprawa graficzna albumu. Jest naprawdę super! Daliście Jowicie wolną rękę przy jej tworzeniu, czy też co do joty wypełniała wasze wytyczne?
Pino Hecker: Jowita odwaliła kawał wspaniałej roboty na „Bloodthirsy Eyes”. Ona zawsze tworzy wspaniałe okładki! Gdy się z nią dogadywaliśmy, co do wyglądu rysunku, mieliśmy przygotowany w głowach ogólny zarys tego jak to ma wyglądać. Przekazaliśmy jej naszą wizję, pozostawiając jej jednak możliwość dodania własnych motywów i pomysłów. Wydaję mi się, że to jest jedna z jej najlepszych prac! Rysunek z tyłu okładki jest zresztą równie zabójczy!
Zrobiła dla was także okładki dla waszych trzech poprzednich albumów, jednak faktem jest, że ta do „Bloodthirsy Eyes” jest przekozacka. Rozumiem, że w przyszłości będziecie do niej uderzać w pierwszej kolejności z okładkami następnych płyt?
Bardzo podoba nam się jej twórczość. Jesteśmy w pełni zadowoleni z każdej okładki jaką przygotowała dla Witchburner. Myślę, że przy następnym albumie też będziemy się starali o to, by stworzyła do niego okładkę.
Z tym albumem przyszło także kilka zmian w obozie Witchburner. Po pierwsze – zmiana wytwórni. Czemu zrezygnowaliście ze współpracy z Evil Spell Records na rzecz High Roller?
To nie było nic spektakularnego czy coś w ten deseń. Chcieliśmy zwyczajnie wypróbować inną wytwórnię. Nie ma żadnych spin między nami i Evil Spell. Pozostali członkowie znają Steffena z High Roller już od ładnych paru lat i jakoś tak wyszło, że teraz jesteśmy pod jego skrzydłami.

Drugą większą zmianą jest zmiana wokalisty. Teraz ty jesteś czołowym gardłowym na pokładzie. Posiadasz zupełnie inny styl śpiewania od Andy’ego. Jak to się stało, że wylądowałeś w zespole?
Znam się z gośćmi z zespołu już jakiś czas. Spotykaliśmy się od czasu do czasu na koncertach, festiwalach, a także na występach Witchburner. Gdy szukali nowego wokalisty na miejsce Andy’ego, Carnivore (ex-Cruel Force) dał im namiary na mnie. Seegel się ze mną skontaktował, wpadłem na próbę, zakręciliśmy wspólnie kilka numerów i jakoś tak wyszło. Pod koniec usłyszałem, że mam u nich posadę.
Dlaczego Andy opuścił szeregi zespołu? Został wyrzucony?
Tak, został wykopany na zbity pysk. Ale nie chcę wchodzić tutaj w szczegóły.
Krótko po opublikowaniu przez was promującego nowy album utworu „Possession”, miałem okazję przeczytać, to tu to tam, kilka opinii o tym, że poprzedni wokalista miał lepszy głos i lepiej pasował do stylu Witchburnera. Czy teraz, po oficjalnej premierze albumu oraz po serii koncertów, zdarza się wam spotykać takie opinie?
Wydaję mi się, że to normalna reakcja przy zmianie wokalisty w zespole. Mój głos chyba nie był do końca tym, czego ludzie się spodziewali, gdy usłyszeli mnie po raz pierwszy. Spotykamy się jednak głównie z bardzo pozytywnym odbiorem.
Trzecią większą zmianą jest obecność nowego gitarzysty. Jak sobie, póki co, radzi Michael "Mächel" Frank?
Pozostali członkowie zespołu także znali Mächela zanim dołączył na stałe do zespołu. Nie minęło więc wiele czasu nim się z nami wszystkimi w pełni zintegrował. Słuchając jego solówek na „Bloodthirsty Eyes” można śmiało stwierdzić, że odnalazł się całkowicie w Witchburner.
Jak byś porównał najnowszy album do pozostałej części dyskografii?
„Bloodthirsty Eyes” to sto procent Witchburner. Czyste niemieckie thrash metalowe szaleństwo. Większą różnicą są naturalnie wokale. To jest pierwsza rzecz, która rzuci się w oczy przy odsłuchiwaniu albumu. Nowe utwory są bardziej brutalne i biją po ryju bez zbędnych refleksji. W porównaniu z „Demons” nowy album jest bardziej urozmaicony.

Jak długo zajęło wam nagranie płyty? Gdzie ją nagrywaliście?
W sumie zeszło nam trochę ponad rok na skomponowanie wszystkich kawałków i ich nagranie. Zarejestrowaliśmy je w studio należącym do Mächela. Masteringiem zajął się Patrick Engel z Temple of Disharmony. Kawał świetnej roboty!
Kto był głównym kowalem waszych ostrych riffów? Jak w ogóle wygląda cały proces tworzenia nowych utworów u was?
Seegel napisał wszystkie riffy na nowy album. To jego pomysły są głównie wykorzystywane. Ogrywa je na próbach razem z Andym Süsssem oraz Felixem. Raz na miesiąc przyjeżdżam na próby, a mieszkam jakieś 3-4 godziny jazdy od naszego miejsca prób. Wtedy chłopaki przedstawiają mi nowy materiał. Nagrywam go, biorę ze sobą do domu i tam piszę teksty do nowych utworów. Potem się znów razem spotykamy i ogrywamy wszystko razem.
Na waszej oficjalnej stronie nie ma waszej biografii. Mógłbyś nam w kilku zdaniach przybliżyć historię zespołu Witchburner?
Witchburner został założony jako dwuosobowy projekt mniej więcej w 1992 roku. Po nagraniu pierwszej demówki do składu dołączył Seegel. W tym momencie Witchburner stał się zespołem z prawdziwego zdarzenia. Przez lata przez kapelę przewinęło się wielu muzyków. Tylko Seegel jest jedynym stałym członkiem. Jest także człowiekiem, który zawsze tworzył niemal wszystkie riffy w naszych kawałkach. Basista Andy Süss dołączył do kapeli krótko po premierze „Blasphemic Assault”, a w 2002 roku Felix wskoczył na stanowisko garowego. Ta trójka jest głównym filarem tego zespołu. Ja z Mächelem staliśmy się częścią tej hordy w 2011 roku. I zamierzamy w niej pozostać!
Wasz zespół nie koncertuje zbyt często. Co was odwodzi od wyruszenia w dłuższą trasę? Praca, rodzina, studia?
Wolimy grać pojedyncze koncerty w dni weekendowe. Nie wydaję mi się, żeby jakaś trasa miała większy sens. Poza tym, masz rację – praca i studia to istotne części naszej codziennej egzystencji. Bierzemy urlopy i dni wolne, jeżeli zamierzamy grać poza granicami Niemiec.
Nagraliście kilka interesujących splitów z innymi kapelami. Macie w planach kolejne takie wydawnictwo?
Tak, mamy kilka pomysłów w tej sferze, jednak na razie bez żadnych jednoznacznych konkretów.
Ciągle wykonujecie swoje wczesne utwory na żywo? Na przykład utwory z waszego debiutu oraz z „Blasphemic Assault”?
Na koncertach gramy kawałki z każdego naszego długograja. Oprócz tego, takie numery jak „Possessed By Hellfire” czy „Blasphemic Assault” są stałym i niezmiennym elementem każdego naszego setu.
Jestem trochę zaskoczony, zwłaszcza biorąc pod uwagę jako popularnością cieszą się tutaj pewne gatunki metalu, że nigdy nie graliście w Polsce. Chyba, że mi coś umknęło. Nikt nigdy nie rozmawiał z wami, w celu ściągnięcia was za Odrę?
Nie, nigdy nie było oferty grania w Polsce. Mam przeczucie, że to byłoby coś wspaniałego, gdybyśmy mogli zagrać u was.  Zawsze wykorzystujemy okazje by gdzieś pojechać, gdy się taka nadarza. Granie poza granicami Niemiec sprawia nam dużo radości.

Niemcy to prawdziwa wylęgarnia thrash metalowych zespołów. Jakie są wasze ulubione zespoły thrashowe z waszych rodzinnych ziem?
O tak! Historia muzyki metalowej w Niemczech to jest dla nas prawdziwy powód do dumy. Na mnie największy wpływ miał wczesny Sodom, jeżeli mówimy o starym szwabskim łojeniu. Wszyscy szanujemy ich starsze dokonania. Violent Force i debiut Darkness to jebane niszczyciele światów! Nie zapominajmy o Desaster. Na mnie osobiście zawsze robili wielkie wrażenie, a zwłaszcza na „Hellfire’s Dominion”. W dzisiejszych czasach też mamy wiele dobrych undergroundowych składów. Warte uwagi są, między innymi: Nocturnal, Witching Hour czy Cruel Force.
Innym znanym zespołem z waszego rodzinnego miasta, Fulda, jest Edguy. Też zaczynali w tym samym okresie co wy. Jakie są wasze odczucia względem tej kapeli? Czy uważacie ich za swego rodzaju konkurencję na waszym terenie?
O masz, znowu to pytanie o Edguy (śmiech). W skrócie – oba zespoły naprawdę nie zwracają uwagi na siebie nawzajem. My podążamy swoją ścieżką, a oni swoją. My gramy coś zupełnie innego i oni grają coś zupełnie innego. Tyle.
W porządku. Wielkie dzięki za wywiad, Pino!
Ja tobie również dziękuję. Hail the Cult!
przeprowadzono: 05.2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz